Wiem z obserwacji i własnego doświadczenia że upadek nie musi być poprzedzony podupadaniem.
Pomnę, iż ongiś, będąc jeszcze w wieku kwiecie, gwizdnąłem się na przystanku
tramwajowym jak długi, nie zdążywszy pierwej zdecydować, którą z posiadanych kończyn dolnych oderwać od oblodzonego podłoża, a obok mnie padali jak muchy inni potencjalni pasażerowie o krzepkim wyglądzie i słusznego wzrostu, na których obliczach żywe cierpienie walczyło o lepsze z niezmiernym zdumieniem.
To, na co wówczas upadłem, pobolewa mnie czasem i dziś, gdy zawieje wiatr halny
i wcale nie muszę wychodzić z domu by przeżyć jakiś upadek, gdyż mam telewizor, ale nie udało mi się w międzyczasie -liczącym kilkadziesiąt lat- doprecyzować, co to jest i na czym polega rzeczone podupadanie, jak długo może ono trwać, i - azali musi się kończyć upadkiem bądź upadłością, czy też, owszem, - bynajmniej.
Mam i inne sprawy na głowie, ale radbym wiedzieć, czy i kiedy spadnie na nią to, co podupada i podupada (ostatnio, jeśli mnie wzrok nie myli, coraz wyraźniej) ale upaść nie może, albo mieć to z głowy, dowiedziawszy się że w istocie upadło już dawno, lecz na razie obowiązuje oficjalna opinia, iż podupadło - nie do końca.
Koniec, rzecz jasna, interesuje mnie najbardziej, ale trudno mi go sobie wyobrazić
inaczej niż jako upadek albo upadłość, a masa upadłości jest chyba na to za duża.
Do upadku jak dotąd nie doszło, wezwania do powstania są tedy przedwczesne i można nadal cierpliwie śledzić podupadanie tego, co podupada, doprecyzowując wiedzę o tym, co się dzieje, jak długo potrwa, jak się zakończy i czy będzie bardzo bolało.
AT
Img. "Upadek zbuntowanych aniołów" Peter Paul Rubens, Stara Pinakoteka, Monachium
Pomnę, iż ongiś, będąc jeszcze w wieku kwiecie, gwizdnąłem się na przystanku
tramwajowym jak długi, nie zdążywszy pierwej zdecydować, którą z posiadanych kończyn dolnych oderwać od oblodzonego podłoża, a obok mnie padali jak muchy inni potencjalni pasażerowie o krzepkim wyglądzie i słusznego wzrostu, na których obliczach żywe cierpienie walczyło o lepsze z niezmiernym zdumieniem.
To, na co wówczas upadłem, pobolewa mnie czasem i dziś, gdy zawieje wiatr halny
i wcale nie muszę wychodzić z domu by przeżyć jakiś upadek, gdyż mam telewizor, ale nie udało mi się w międzyczasie -liczącym kilkadziesiąt lat- doprecyzować, co to jest i na czym polega rzeczone podupadanie, jak długo może ono trwać, i - azali musi się kończyć upadkiem bądź upadłością, czy też, owszem, - bynajmniej.
Mam i inne sprawy na głowie, ale radbym wiedzieć, czy i kiedy spadnie na nią to, co podupada i podupada (ostatnio, jeśli mnie wzrok nie myli, coraz wyraźniej) ale upaść nie może, albo mieć to z głowy, dowiedziawszy się że w istocie upadło już dawno, lecz na razie obowiązuje oficjalna opinia, iż podupadło - nie do końca.
Koniec, rzecz jasna, interesuje mnie najbardziej, ale trudno mi go sobie wyobrazić
inaczej niż jako upadek albo upadłość, a masa upadłości jest chyba na to za duża.
Do upadku jak dotąd nie doszło, wezwania do powstania są tedy przedwczesne i można nadal cierpliwie śledzić podupadanie tego, co podupada, doprecyzowując wiedzę o tym, co się dzieje, jak długo potrwa, jak się zakończy i czy będzie bardzo bolało.
AT
Img. "Upadek zbuntowanych aniołów" Peter Paul Rubens, Stara Pinakoteka, Monachium
No votes yet