Wybory samorządowe w 2010 roku były wielką wygraną Platformy Obywatelskiej. PO zdobyła najwięcej mandatów w 13 z 26 sejmików wojewódzkich, podczas gdy PiS wygrał tylko na Podkarpaciu i Lubelszczyźnie, jednak i tam władza przypadła koalicji rządowej. Jej drugi uczestnik, PSL, wygrał w Świętokrzyskiem, w którym niedawno oglądaliśmy prawdziwe cuda nad urną. Przewaga Platformy kształtowała się różnie w różnych regionach kraju. Na północy i zachodzie Polski, a także na Śląsku była wręcz miażdżąca, natomiast na Podlasiu, w Małopolsce i na Mazowszu (bez Warszawy) różnice były o wiele mniejsze. W wielu województwach uderzała dysproporcja pomiędzy ponad 30% dla Platformy i mniej niż 20% dla PiS, w skali kraju różnica wyniosła 30,85% do 21%, co przełożyło się na 222 mandaty Platformy i 141 Prawa i Sprawiedliwości. W wyborach do rad powiatów dysproporcje między partiami były mniejsze: PO zdobyła 20,99%, PiS – 17,25%, zaś PSL 15,88% poparcia.
Stanowiska prezydentów miast przypadły na ogół kandydatom PO lub mocnym politykom lokalnym walczącym o kolejną kadencję. Z dawnych miast wojewódzkich PiS udało się wygrać jedynie w Nowym Sączu, Ostrołęce i Radomiu. Wyniki z Radomia bardzo szybko zniknęły z żółtego paska TVN24, pozostałe dwa miasta praktycznie się na nim nie pojawiły. Dopiero w 2013 roku do tej grupy dołączył Elbląg, gdzie w wyborach uzupełniających kandydat PiS zastąpił prezydenta z PO, odwołanego przez mieszkańców w referendum. Wydawało się, że największa partia opozycyjna ma spore szanse na zdobycie prezydentury Lublina (woj. lubelskie było jednym z dwóch, w którym PiS wygrał wybory do sejmików), ostatecznie przypadła ona jednak Krzysztofowi Żukowi z PO. Największą porażką i – mimo wszystko zaskoczeniem – była wygrana już w pierwszej turze fatalnej prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, której nie przeszkodziły ani korki, ani niezrealizowanie większości, jeśli nie wszystkich, obietnic wyborczych z 2007 roku. Wysokie wygrane niezależnych prezydentów Wrocławia, Katowic czy Gdyni już taką niespodzianką nie były.
Do listopadowych wyborów Platforma Obywatelska stanie osłabiona i to osłabiona potrójnie: do naturalnego zużywania się każdej władzy, elementu, który słabiej działa na szczeblu samorządowym, lecz może przenieść się na niego z tendencji ogólnopolskiej, dochodzą nowe czynniki. Pierwszy to odejście Donalda Tuska do Brukseli. Premier nie będzie już w stanie dopilnować wszystkich decyzji personalnych czy stłumić konfliktów wokół układania list. Jak zaś wskazują niektórzy publicyści, może nie mieć w tym nawet interesu. Koledzy w kraju nie są mu w tej chwili do niczego potrzebni. Sam natomiast, puszczając wszystko na żywioł może okazać się bardzo potrzebny – oczywiście jeśli będzie miał jeszcze gdzie i do czego wracać po brukselskiej kadencji. Kolejny kłopot Platformy, który wynika z poprzedniego, ujawnił się w ostatnich dniach z całą mocą. To awantury przy układaniu list wyborczych.
Doniesienia o składzie rządu wskazują, że będzie on rozpaczliwą próbą łatania rozłażących się w szwach partyjnych struktur, nie ma jednak żadnej gwarancji, że to, co być może uda się na górze, okaże się być skuteczne na dole. Wśród lokalnych działaczy narasta świadomość kurczenia się tortu do podziału, co powoduje narastającą nerwowość przy układaniu list. Samorządowcy osiągający dobre wyniki przesuwani są w dół listy, a czasem również do mniej atrakcyjnych okręgów wyborczych, by zrobić miejsce lepiej ustawionym w partii działaczom. W przypadku Dolnego Śląska również po to, by nie wchodzić w drogę nominalnie wciąż jeszcze niezależnym ludziom Rafała Dutkiewicza, który coraz częściej łączony jest z Platformą. Co ciekawe, ten flirt z partią rządzącą, który zaskoczył część jego współpracowników, zbiegł się z tajemniczym wypadkiem drogowym, w którym prezydent Wrocławia wjechał w tramwaj i o którego okolicznościach wciąż huczy w rządzonym przez niego mieście. Przesadne ustępstwa wobec ludzi Dutkiewicza (ponoć zresztą zdezorientowanych zachowaniem swojego lidera i groźbą utraty niezależności) stały się przyczyną ostrej kłótni pomiędzy Grzegorzem Schetyną i Jackiem Protasiewiczem. Fakt, że wokół Schetyny rozgrywa się wewnątrzpartyjny konflikt, jest powszechnie znany i nie zaskoczy opinii publicznej, jednak kilka dni później do mediów dotarła informacja o kolejnym sporze wokół list, tym razem w Lublinie.
Inne zagrożenia czyhają na partię rządzącą na zewnątrz. Już w poprzednich wyborach we znaki dały jej się inicjatywy lokalne, które zdobyły bądź utrzymały przyczółki w radach dzielnic i powiatów, zdobywając głosy ponad 38% wyborców – więcej, niż poszczególne ogólnopolskie partie polityczne. W części dzielnic zdominowanej przez Platformę Warszawy partia ta straciła władzę, gdy ugrupowania lokalne zdobyły większość po zawiązaniu koalicji z Prawem i Sprawiedliwością. Najbardziej znanym, lecz nie jedynym przykładem takiej sytuacji, jest warszawski Ursynów, w którym rządzi koalicja Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej Piotra Guziała i PiS. W nadchodzących wyborach do dotychczas działających ugrupowań dojdą jeszcze nowe ruchy miejskie, takie jak warszawskie Miasto Jest Nasze i Warszawa Społeczna, które mają swoje odpowiedniki w wielu innych miejscowościach. Jakkolwiek spora część postulatów zdaje się sytuować te organizacje na lewicy, skoncentrowanie się na sprawach dotyczących mieszkańców czyni je atrakcyjnymi dla wyborców niezależnie od poglądów politycznych. W Warszawie liczyć mogą na tą część uczestników zeszłorocznego referendum (w sprawie odwołania stołecznej prezydent) , która nie identyfikuje się z żadną partią oraz na wyborców lewicujących, zniechęconych antyspołeczną polityką ratusza czy kolejnymi aferami. O wiele łatwiej, niż w wyborach ogólnopolskich, grupom lokalnym swoje głosy przekażą inni wyborcy rozczarowani Platformą, nawet jeśli politykę krajową wciąż rozpatrują przez pryzmat dychotomii PO – PiS. Władze miasta zdają się dostrzegać ten problem, wpisując na listę obietnic część postulatów ruchów miejskich, są w tym jednak całkowicie niewiarygodne. Tymczasem w stolicy Małopolski działa Kraków Przeciw Igrzyskom, w Poznaniu – Prawo do Miasta, zaś w wielu miejscowościach udział w wyborach zapowiadają inne ugrupowania, które wraz z już wymienionymi inicjatywami tworzą Porozumienie Ruchów Miejskich.
W miastach, rządzonych przez prezydentów formalnie nie związanych z żadną partią polityczną, PO zdaje się nie mieć pomysłu na przekonanie do siebie wyborców. Nastawia się raczej na współpracę z tymi lokalnymi liderami, którym nie jest do niej daleko (wspomniany Rafał Dutkiewicz, czy Ryszard Grobelny z Poznania) lub wystawia kandydatów z łapanki, nie mających szans. Skrajny jest przypadek Krakowa, gdzie przeciwko popularnemu Jackowi Majchrowskiemu PO wystawia mało znaną Martę Patenę, a PiS sięga po nienależącego do Platformy, lecz będącego jej radnym Marka Lasotę, który ma szanse na głosy elektoratu obu partii. Można pomyśleć, że na Kraków i wiele innych miast Platforma nie ma po prostu pomysłu, a nadchodzące wybory traktuje już wyłącznie jako okazję zapewnienia na kolejnych kilka lat godnego bytu swoim działaczom. Na to – i na niewiele więcej – wystarczy głosu najwierniejszego elektoratu. Jeżeli PO nie znajdzie sposobu na rozwiązanie wymienionych w tekście problemów, na co na razie nic nie wskazuje, będzie miała bardzo duży problem z utrzymaniem stanu posiadania w samorządach. Potwierdzają to zarówno wyniki wyborów uzupełniających do senatu, jak i nerwowość partyjnych struktur, których najwyraźniej nie są w stanie uspokoić zawsze korzystne dla partii sondaże CBOS.
Co ciekawe, nawet w Warszawie Platforma nie czuje się zbyt pewnie. Nie tak dawno jej samorządowcy próbowali dokonać korzystnych dla siebie zmian granic okręgów wyborczych, co spotkało się z ostrym sprzeciwem całej opozycji i z czego ostatecznie się wycofano. Czy jednak rządzący unikną pokusy uciekania się do podobnych sztuczek przy późniejszych etapach wyborczej procedury? Ostanie głosowanie było kolejną potężną kompromitacją Państwowej Komisji Wyborczej, a system, który nie sprawdził się podczas liczenia głosów, to wersja testowa rozwiązań planowanych właśnie na wybory samorządowe. Może budzić to niepokój, dlatego oprócz przeprowadzenia sprawnej kampanii wyborczej konieczne jest stworzenie społecznych mechanizmów kontroli wyborów. Opozycja zdaje się być tego świadoma przed każdym głosowaniem, zaś później traci zainteresowanie tematem. Miejmy nadzieję, że jesienią tego roku uda się uniknąć powtórzenia tego schematu. W wyborach samorządowych jest to zaś ważniejsze, niż w ogólnopolskich, ponieważ to sprawujący władzę w samorządach mają duży wpływ na personalną obsadę gremiów kontrolujących przebieg głosowań. Gdy zaś brak innej strategii na wygraną, „cuda nad urną” mogą być ostatnią deską ratunku.
Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie. Już po jego napisaniu pojawiły się nowe informacje, w świetle których prezydentowi Wrocławia mogą zostać postawione zarzuty.
Zapraszam do lektury poprzedniego wpisu, "Siatkówka nie zastąpi nam Polski"
Stanowiska prezydentów miast przypadły na ogół kandydatom PO lub mocnym politykom lokalnym walczącym o kolejną kadencję. Z dawnych miast wojewódzkich PiS udało się wygrać jedynie w Nowym Sączu, Ostrołęce i Radomiu. Wyniki z Radomia bardzo szybko zniknęły z żółtego paska TVN24, pozostałe dwa miasta praktycznie się na nim nie pojawiły. Dopiero w 2013 roku do tej grupy dołączył Elbląg, gdzie w wyborach uzupełniających kandydat PiS zastąpił prezydenta z PO, odwołanego przez mieszkańców w referendum. Wydawało się, że największa partia opozycyjna ma spore szanse na zdobycie prezydentury Lublina (woj. lubelskie było jednym z dwóch, w którym PiS wygrał wybory do sejmików), ostatecznie przypadła ona jednak Krzysztofowi Żukowi z PO. Największą porażką i – mimo wszystko zaskoczeniem – była wygrana już w pierwszej turze fatalnej prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, której nie przeszkodziły ani korki, ani niezrealizowanie większości, jeśli nie wszystkich, obietnic wyborczych z 2007 roku. Wysokie wygrane niezależnych prezydentów Wrocławia, Katowic czy Gdyni już taką niespodzianką nie były.
Do listopadowych wyborów Platforma Obywatelska stanie osłabiona i to osłabiona potrójnie: do naturalnego zużywania się każdej władzy, elementu, który słabiej działa na szczeblu samorządowym, lecz może przenieść się na niego z tendencji ogólnopolskiej, dochodzą nowe czynniki. Pierwszy to odejście Donalda Tuska do Brukseli. Premier nie będzie już w stanie dopilnować wszystkich decyzji personalnych czy stłumić konfliktów wokół układania list. Jak zaś wskazują niektórzy publicyści, może nie mieć w tym nawet interesu. Koledzy w kraju nie są mu w tej chwili do niczego potrzebni. Sam natomiast, puszczając wszystko na żywioł może okazać się bardzo potrzebny – oczywiście jeśli będzie miał jeszcze gdzie i do czego wracać po brukselskiej kadencji. Kolejny kłopot Platformy, który wynika z poprzedniego, ujawnił się w ostatnich dniach z całą mocą. To awantury przy układaniu list wyborczych.
Doniesienia o składzie rządu wskazują, że będzie on rozpaczliwą próbą łatania rozłażących się w szwach partyjnych struktur, nie ma jednak żadnej gwarancji, że to, co być może uda się na górze, okaże się być skuteczne na dole. Wśród lokalnych działaczy narasta świadomość kurczenia się tortu do podziału, co powoduje narastającą nerwowość przy układaniu list. Samorządowcy osiągający dobre wyniki przesuwani są w dół listy, a czasem również do mniej atrakcyjnych okręgów wyborczych, by zrobić miejsce lepiej ustawionym w partii działaczom. W przypadku Dolnego Śląska również po to, by nie wchodzić w drogę nominalnie wciąż jeszcze niezależnym ludziom Rafała Dutkiewicza, który coraz częściej łączony jest z Platformą. Co ciekawe, ten flirt z partią rządzącą, który zaskoczył część jego współpracowników, zbiegł się z tajemniczym wypadkiem drogowym, w którym prezydent Wrocławia wjechał w tramwaj i o którego okolicznościach wciąż huczy w rządzonym przez niego mieście. Przesadne ustępstwa wobec ludzi Dutkiewicza (ponoć zresztą zdezorientowanych zachowaniem swojego lidera i groźbą utraty niezależności) stały się przyczyną ostrej kłótni pomiędzy Grzegorzem Schetyną i Jackiem Protasiewiczem. Fakt, że wokół Schetyny rozgrywa się wewnątrzpartyjny konflikt, jest powszechnie znany i nie zaskoczy opinii publicznej, jednak kilka dni później do mediów dotarła informacja o kolejnym sporze wokół list, tym razem w Lublinie.
Inne zagrożenia czyhają na partię rządzącą na zewnątrz. Już w poprzednich wyborach we znaki dały jej się inicjatywy lokalne, które zdobyły bądź utrzymały przyczółki w radach dzielnic i powiatów, zdobywając głosy ponad 38% wyborców – więcej, niż poszczególne ogólnopolskie partie polityczne. W części dzielnic zdominowanej przez Platformę Warszawy partia ta straciła władzę, gdy ugrupowania lokalne zdobyły większość po zawiązaniu koalicji z Prawem i Sprawiedliwością. Najbardziej znanym, lecz nie jedynym przykładem takiej sytuacji, jest warszawski Ursynów, w którym rządzi koalicja Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej Piotra Guziała i PiS. W nadchodzących wyborach do dotychczas działających ugrupowań dojdą jeszcze nowe ruchy miejskie, takie jak warszawskie Miasto Jest Nasze i Warszawa Społeczna, które mają swoje odpowiedniki w wielu innych miejscowościach. Jakkolwiek spora część postulatów zdaje się sytuować te organizacje na lewicy, skoncentrowanie się na sprawach dotyczących mieszkańców czyni je atrakcyjnymi dla wyborców niezależnie od poglądów politycznych. W Warszawie liczyć mogą na tą część uczestników zeszłorocznego referendum (w sprawie odwołania stołecznej prezydent) , która nie identyfikuje się z żadną partią oraz na wyborców lewicujących, zniechęconych antyspołeczną polityką ratusza czy kolejnymi aferami. O wiele łatwiej, niż w wyborach ogólnopolskich, grupom lokalnym swoje głosy przekażą inni wyborcy rozczarowani Platformą, nawet jeśli politykę krajową wciąż rozpatrują przez pryzmat dychotomii PO – PiS. Władze miasta zdają się dostrzegać ten problem, wpisując na listę obietnic część postulatów ruchów miejskich, są w tym jednak całkowicie niewiarygodne. Tymczasem w stolicy Małopolski działa Kraków Przeciw Igrzyskom, w Poznaniu – Prawo do Miasta, zaś w wielu miejscowościach udział w wyborach zapowiadają inne ugrupowania, które wraz z już wymienionymi inicjatywami tworzą Porozumienie Ruchów Miejskich.
W miastach, rządzonych przez prezydentów formalnie nie związanych z żadną partią polityczną, PO zdaje się nie mieć pomysłu na przekonanie do siebie wyborców. Nastawia się raczej na współpracę z tymi lokalnymi liderami, którym nie jest do niej daleko (wspomniany Rafał Dutkiewicz, czy Ryszard Grobelny z Poznania) lub wystawia kandydatów z łapanki, nie mających szans. Skrajny jest przypadek Krakowa, gdzie przeciwko popularnemu Jackowi Majchrowskiemu PO wystawia mało znaną Martę Patenę, a PiS sięga po nienależącego do Platformy, lecz będącego jej radnym Marka Lasotę, który ma szanse na głosy elektoratu obu partii. Można pomyśleć, że na Kraków i wiele innych miast Platforma nie ma po prostu pomysłu, a nadchodzące wybory traktuje już wyłącznie jako okazję zapewnienia na kolejnych kilka lat godnego bytu swoim działaczom. Na to – i na niewiele więcej – wystarczy głosu najwierniejszego elektoratu. Jeżeli PO nie znajdzie sposobu na rozwiązanie wymienionych w tekście problemów, na co na razie nic nie wskazuje, będzie miała bardzo duży problem z utrzymaniem stanu posiadania w samorządach. Potwierdzają to zarówno wyniki wyborów uzupełniających do senatu, jak i nerwowość partyjnych struktur, których najwyraźniej nie są w stanie uspokoić zawsze korzystne dla partii sondaże CBOS.
Co ciekawe, nawet w Warszawie Platforma nie czuje się zbyt pewnie. Nie tak dawno jej samorządowcy próbowali dokonać korzystnych dla siebie zmian granic okręgów wyborczych, co spotkało się z ostrym sprzeciwem całej opozycji i z czego ostatecznie się wycofano. Czy jednak rządzący unikną pokusy uciekania się do podobnych sztuczek przy późniejszych etapach wyborczej procedury? Ostanie głosowanie było kolejną potężną kompromitacją Państwowej Komisji Wyborczej, a system, który nie sprawdził się podczas liczenia głosów, to wersja testowa rozwiązań planowanych właśnie na wybory samorządowe. Może budzić to niepokój, dlatego oprócz przeprowadzenia sprawnej kampanii wyborczej konieczne jest stworzenie społecznych mechanizmów kontroli wyborów. Opozycja zdaje się być tego świadoma przed każdym głosowaniem, zaś później traci zainteresowanie tematem. Miejmy nadzieję, że jesienią tego roku uda się uniknąć powtórzenia tego schematu. W wyborach samorządowych jest to zaś ważniejsze, niż w ogólnopolskich, ponieważ to sprawujący władzę w samorządach mają duży wpływ na personalną obsadę gremiów kontrolujących przebieg głosowań. Gdy zaś brak innej strategii na wygraną, „cuda nad urną” mogą być ostatnią deską ratunku.
Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie. Już po jego napisaniu pojawiły się nowe informacje, w świetle których prezydentowi Wrocławia mogą zostać postawione zarzuty.
Zapraszam do lektury poprzedniego wpisu, "Siatkówka nie zastąpi nam Polski"
(3)
3 Comments
W Krakowie PO może zagrać
24 September, 2014 - 10:42
może i gra, ale to może być
24 September, 2014 - 13:18
Właśnie ta "obosieczność"
24 September, 2014 - 13:29