Prezenty dla PiS

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
Minął tydzień od konferencji z okazji 30-lecia powstania Trybunału Konstytucyjnego. O hucznej imprezie cały czas jest głośno, nie jest to jednak prawdopodobnie ten rodzaj rozgłosu, o jakim marzył prof. Andrzej Rzepliński. Obchody rocznicowe TK wątpliwości budziły od początku – rozdęte koszty imprezy, do której nie chciało dołożyć się państwo, przeprowadzka z Warszawy do Gdańska, wreszcie sama okazja do świętowania, która wydawała się dość wątpliwa. Trybunał, choć pojawiał się jako postulat „Solidarności”, do czego chętnie odwołują się jego obrońcy, powstał jednak jako produkt stanu wojennego i epoki rządów generała Jaruzelskiego. 30 lat temu nie żyliśmy przecież w Polsce wolnej, nawet według mało wyśrubowanych standardów twórców i beneficjentów transformacji 1989 roku. Trzy lata wcześniej była to wciąż jeszcze schyłkowa, całkiem dobrze na pozór trzymająca się komuna, mimo, że trwały już zakulisowe negocjacje ze skłonną do ugody częścią opozycji. Trybunał nie jest jednak instytucją III RP, a PRL, zachowując po zmianie ustroju nazwę i ciągłość organizacyjną. Najlepszym przykładem, do czego prowadzi to w praktyce, jest obecność na obchodach Leonarda Łukaszuka, byłego funkcjonariusza SB (w służbach już od 1953 roku) z Gdyni i pierwszego wiceprezesa TK. Taki gość honorowy przestaje dziwić, jeśli przypomnimy sobie, ile wysiłków prawdziwy gospodarz imprezy, prezydent Gdańska Paweł Adamowicz, poświecił przywróceniu na bramę Stoczni Gdańskiej napisu „im. Lenina”.

Obecność Adamowicza jako roszczącego sobie prawo do przejmowania obowiązków państwa przedstawiciela władz terytorialnych to kolejny wizerunkowy problem. Prezydent Gdańska, emocjonalnie atakujący podczas uroczystości polskie władze, ma problemy z wymiarem sprawiedliwości i obok Hanny Gronkiewicz –Waltz (swoją drogą aż dziwne, że pani prezydent nie wykorzystała takiej okazji, by móc w razie nieuchronnych problemów jeszcze intensywniej kreować się na ofiarę politycznych represji) jest symbolem co najmniej niejasnych interesów i powiązań Polski lokalnej. Adamowicz, kojarzony również ze sprawą Amber Gold, kreuje się dziś na polityka ponadpartyjnego, zapominając, że członkostwo w PO zawiesił w 2015 roku, dopiero kiedy usłyszał zarzuty prokuratorskie.

Bardzo szybko medialne doniesienia o rocznicy zdominował wątek tajemniczych sponsorów imprezy, którzy wolą pozostać anonimowi. Trudno przejść nad tym do porządku dziennego: spotkanie sędziów sądu konstytucyjnego połączone z bogatą częścią gastronomiczną, noclegiem i rozbudowaną obsługą konferencyjną opłacone jest już nie tylko z budżetu lokalnego, co samo w sobie jest wątpliwe i łatwe do zakwestionowania (co czyni już lokalny PiS), lecz przede wszystkim ze źródeł sponsorów, którzy życzą sobie pozostać anonimowi. To krok w kierunku budowy, a może już tylko utrwalenia, państwa quasi-mafijnego, na pewno jednak nie państwa prawa, na które lubi powoływać się Andrzej Rzepliński wraz z kolegami. Jednego fundatora jednak udało się poznać i to jest dla Trybunału problem największy. Okazało się bowiem, że okolicznościową fetę wsparła niemiecka, związana z partią Angeli Merkel CDU, Fundacja Konrada Adenauera. Pośrednio więc na party Rzeplińskiego zrzucili się niemieccy politycy, de facto zaś – podatnicy. Warto zauważyć, jak nerwowo reagują na pytania o tę sprawę politycy Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej, zasłaniając się słowami o tym, że szkoda, ze obchodów nie organizuje państwo, a skoro tak, wkraczać muszą inne instytucje. Pytani już wprost, czy tam, gdzie według nich niedomagają organy Rzeczypospolitej, rozpoczyna się rola Niemiec, milkną, kluczą, unikają odpowiedzi. Przekonanie społeczeństwa, że Trybunał Konstytucyjny w obecnym składzie stoi na straży obcych interesów i niejasnych powiązań, to sprawa kluczowa dla Prawa i Sprawiedliwości i wszystkich sił, dążących do zmiany metod pracy i sposobu myślenia o tej skompromitowanej instytucji. Wszystko, co odsłoniły nam trzydzieste urodziny TK, jest naturalnym wsparciem dla tego procesu. Prezent urodzinowy dostali rządzący, a nie sędziowie.
Cały czas trwa również przedstawienie pod hasłem „zgromadzenie ogólne sędziów TK”. Zgromadzenie już dawno powinno uchwalić regulamin Trybunału regulujący kwestię wyboru nowego przewodniczącego. Tymczasem trwa awantura wokół niedopuszczania do udziału w procedowaniu trzech zaprzysiężonych przez prezydenta sędziów, niedopuszczanych do orzekania przez prezesa Rzeplińskiego. Ostatnie, jak dotąd, posiedzenie zostało przerwane po kilku godzinach. „Trzech wybranych w grudniu ub. r. sędziów było obecnych <<fizycznie>> na środowych obradach Zgromadzenia Ogólnego Trybunału Konstytucyjnego, ale nie brało w nim merytorycznego udziału, bo nie byli zaproszeni przez prezesa” – tłumaczył po fakcie Rzepliński, niejako przyznając, że traktuje zgromadzenie ogólne sędziów jako swoją prywatna imprezę, na którą zaprasza (i z której wyprasza) uczestników. Chociaż obecność trójki sędziów wynika wprost z ustawy i konstytucji, według prezesa grupa zachowywała się „abuzywnie” i próbowała postawić go przed faktem dokonanym. Trybunał nie może więc wciąż podjąć decyzji, według jakiego regulaminu wybierze kandydatów na nowego prezesa, wśród których wyboru dokona prezydent. Intryga polega na tym, by nie dopuścić do sytuacji, w której trzej sędziowie wybrani w nowej kadencji sejmu mogliby zaproponować jednego z kandydatów. Jeśli do tego dojdzie, prezydent Andrzej Duda znajdzie się w podobnej sytuacji, w jakiej kilka lat temu był Lech Kaczyński wybierający Prokuratora Generalnego z dwójki narzuconej przez KRS.

Na tym nie koniec. Od niedzieli polski Twitter żyje efektami pracy internauty „antyleft_”, który ujawnił listę środków przekazywanych przez warszawski ratusz do spółek i fundacji, w tym do Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej, założonej m.in. przez byłego prezesa TK, mocno zaangażowanego w bieżący spór Jerzego Stępnia.
Trybunał, któremu poświęcam dziś najwięcej miejsca, jest jednak tematem w coraz mniejszym stopniu zaprzątającym uwagę opinii publicznej. Nowym paliwem stać się miały protesty środowisk feministycznych. O tym, że zmierzają one donikąd, pisałem już w poprzednim tekście dla „Gazety Polskiej Codziennie”. Nie przewidziałem, jak jedna z celebrytek wspierających protest postanowi oddać koleżankom niedźwiedzią przysługę. Podczas, gdy narracja koncentrowała się na „nieludzkim prawie” i „ludzkich dramatach”, wokalistka Natalia Przybysz oznajmiła, że dokonała aborcji, bo obawiała się braku miejsca na książki w 60-metrowym mieszkaniu. W ten sposób zwolennicy tezy o egoistycznym charakterze aborcji zyskali nieoczekiwane potwierdzenie, zaś spora część protestujących uznała, całkiem słusznie, że Przybysz „szkodzi sprawie”. Ta zaś, zaangażowana w działania ekologiczne, adopcje pszczół i promocję wegetarianizmu, pozbycie się niechcianego dziecka opisuje jako pięciominutowy proces odzyskiwania własnego życia. Szkoda, że kosztem życia małego człowieka, mniej na nie zasługującego od pszczółek, krówek czy świnek. „42 dreszcze i sny/Tabletki, pomóżcie wreszcie mi” śpiewa artystka w nowej piosence, pomijając mało poetyckie przeznaczenie leków na wrzody, które miały uśmiercić dziecko. Płyta być może sprzeda się lepiej, lecz czarny protest – gorzej.

Piosenka zwrócić ma ponoć uwagę na fakt, że usuwająca ciąże kobieta jest ze swoją sytuacją sama. Przybysz nie mówi jednak o traumie czy syndromie poaborcyjnym. Wręcz przeciwnie, sama mówi: „Wszystko trwało pięć minut. Pięć minut. I nagle przychodzi taki wielki oddech. Największy wydech świata. (…) Pięć minut - i masz z powrotem swoje życie” - beztroska, niezależnie od tego, czy pozorna, czy autentyczna, z jaką Przybysz opowiada o aborcji. „Do tej pory nie czułam buntu, na demonstracje nie chodziłam, zawsze miałam coś ważniejszego, ale miarka się przebrała. Macki władzy na moim ciele to okropne uczucie. Demokracja powinna chronić różnych ludzi w różnych sytuacjach życiowych i ufać swoim obywatelom. Każdy z nas ma swoje sumienie. Jestem za legalną aborcją” – mówiła wokalistka podczas pierwszego „czarnego protestu”.  Dziś już wiemy, do czego legalna aborcja miałaby być potrzebna. Opowieść Przybysz pasuje do radykalizującego się protestu, lecz nie sprzyja budowaniu jego „kompromisowego” wizerunku. Co ciekawe, odejść od niego chce również część organizatorów, coraz mocniej niezadowolonych z politycznego patronatu KOD, próbującego ponoć łagodzić przekaz protestów. Wydaje się, że wchodzą one w nową fazę, interesującą dla obserwatorów, lecz niezbyt groźną dla PiS.

Artykuł ukazał się we wtorkowym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
 
 
5
5 (3)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>