Ciekawe – podczas, gdy jedni oczekują od Mela Gibsona przekazu duchowego i promowania wartości, inni przy okazji nowego filmu liczą na dawkę realistycznie pokazanej przemocy i okrucieństwa wojny, mówiąc wprost, krwi i flaków. Jeszcze ciekawsze, że jedni i drudzy (i ci, którzy chcą jednego i drugiego) powinni z seansu „Przełęczy ocalonych” wyjść zadowoleni.
„Przełęcz ocalonych” opowiada prawdziwą historię szeregowego Desmonda Dossa, członka kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, który zdecydował się podjąć służbę w armii Stanów Zjednoczonych, równocześnie jednak chcąc zachować wierność swoim zasadom, nie pozwalającym mu na stosowanie agresji i brania broni do rąk. Doss na oczątku spotyka się z kpinami i niezrozumieniem, później z szykanami, wreszcie jednak ma swoją chwilę i zostaje bohaterem dla niedoceniających go wcześniej kolegów i przełożonych, gdy z narażeniem życia ratuje rannych żołnierzy podczas kampanii na Okinawie.
Sceny wojenne pokazane są, zgodnie z oczekiwaniami, bezkompromisowo. Ludzie krwawią, zostają kalekami, giną. Pośród nich Doss, żaden superbohater, prosty, przerażony chłopak silny siłą wiary, modlitwy i poczuciem obowiązku wyrywa śmierci kolejnych kolegów i targuje się z Bogiem – gdy cudem ratuje następnego żołnierza i opada z sił, prosi „Jeszcze jednego, jeszcze jednego”. I zostaje wysłuchany.
„Przełęcz ocalonych” zaczyna się całkiem niewinnie, ot, połączenie filmu obyczajowego i ckliwego romansu w stylu retro, na którym cieniem kładzie się postać ojca-alkoholika, przechodzącego traumę poprzedniej wojny i opłakującego pochowanych kolegów. Ojciec jest agresywny, cyniczny, nie potrafi utrzymać rąk przy sobie, ale gdy przyjdzie pora, będzie umiał wziąć się w garść i stanąć w obronie syna. Wcześniej film wejdzie w drugą, środkową fazę, w której stanie się czymś w rodzaju wojskowej komedii, przywodzącej na myśl „Paragraf 22”, w której jednak satyryczne spojrzenie na machinę biurokratyczną i relacje między żołnierzami a kadrą stopniowo straci lżejsze tony, gdy bohater będzie musiał zmierzyć się już nie z docinkami kolegów, a sztywnym i bezdusznym oskarżycielem. Wreszcie i Dossa, i jego kolegów z oddziału upomni się wojna.
Gdy znajdą się na Okinawie przejdziemy do części krwawej, bezkompromisowego ukazania wojny, z którą wraz z amerykańskimi żołnierzami zderzamy się z całym impetem. Cały film zrealizowany jest na bardzo wysokim poziomie, tu jednak widać mistrzostwo, jakiego wymaga zapanowanie nad tym, dosłownie i w przenośni, polem bitwy. Mel Gibson nie zawiódł swoich zwolenników. Po 10 latach wraca z mocnym od każdym względem i udanym filmem.
Przełęcz ocalonych (The Hacksaw Ridge), Australia/USA, 2016, reż. Mel Gibson
„Przełęcz ocalonych” opowiada prawdziwą historię szeregowego Desmonda Dossa, członka kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, który zdecydował się podjąć służbę w armii Stanów Zjednoczonych, równocześnie jednak chcąc zachować wierność swoim zasadom, nie pozwalającym mu na stosowanie agresji i brania broni do rąk. Doss na oczątku spotyka się z kpinami i niezrozumieniem, później z szykanami, wreszcie jednak ma swoją chwilę i zostaje bohaterem dla niedoceniających go wcześniej kolegów i przełożonych, gdy z narażeniem życia ratuje rannych żołnierzy podczas kampanii na Okinawie.
Sceny wojenne pokazane są, zgodnie z oczekiwaniami, bezkompromisowo. Ludzie krwawią, zostają kalekami, giną. Pośród nich Doss, żaden superbohater, prosty, przerażony chłopak silny siłą wiary, modlitwy i poczuciem obowiązku wyrywa śmierci kolejnych kolegów i targuje się z Bogiem – gdy cudem ratuje następnego żołnierza i opada z sił, prosi „Jeszcze jednego, jeszcze jednego”. I zostaje wysłuchany.
„Przełęcz ocalonych” zaczyna się całkiem niewinnie, ot, połączenie filmu obyczajowego i ckliwego romansu w stylu retro, na którym cieniem kładzie się postać ojca-alkoholika, przechodzącego traumę poprzedniej wojny i opłakującego pochowanych kolegów. Ojciec jest agresywny, cyniczny, nie potrafi utrzymać rąk przy sobie, ale gdy przyjdzie pora, będzie umiał wziąć się w garść i stanąć w obronie syna. Wcześniej film wejdzie w drugą, środkową fazę, w której stanie się czymś w rodzaju wojskowej komedii, przywodzącej na myśl „Paragraf 22”, w której jednak satyryczne spojrzenie na machinę biurokratyczną i relacje między żołnierzami a kadrą stopniowo straci lżejsze tony, gdy bohater będzie musiał zmierzyć się już nie z docinkami kolegów, a sztywnym i bezdusznym oskarżycielem. Wreszcie i Dossa, i jego kolegów z oddziału upomni się wojna.
Gdy znajdą się na Okinawie przejdziemy do części krwawej, bezkompromisowego ukazania wojny, z którą wraz z amerykańskimi żołnierzami zderzamy się z całym impetem. Cały film zrealizowany jest na bardzo wysokim poziomie, tu jednak widać mistrzostwo, jakiego wymaga zapanowanie nad tym, dosłownie i w przenośni, polem bitwy. Mel Gibson nie zawiódł swoich zwolenników. Po 10 latach wraca z mocnym od każdym względem i udanym filmem.
Przełęcz ocalonych (The Hacksaw Ridge), Australia/USA, 2016, reż. Mel Gibson
(2)