
Największym przegranym wyborów do Parlamentu Europejskiego nie jest Prawo i Sprawiedliwość, Polska Razem, Twój Ruch ani żadna inna partia polityczna. To Państwowa Komisja Wyborcza, która ostatnie dni wędrowała od kompromitacji do kompromitacji. Najpierw powszechnie wyśmiany zakaz „lajkowania” na portalach społecznościowych, później przedłużające się w nieskończoność liczenie ostatnich kilku procent głosów. A za kilka dni zapewne premie i nagrody za dobrze spełniony obowiązek. Szkoda, że nie wobec państwa i wyborców. Kolejny raz bardzo duże wątpliwości budzi potężna liczna głosów unieważnionych. W sytuacji, gdy różnica na korzyść partii rządzącej wynosi w ostatecznym, długo wyczekiwanym i wcale nie przez cały czas pewnym rachunku 30 tys. wskazań, liczba 200 tys. (tyle według PKW było głosów nieważnych) musi budzić emocje i prowokować do pytań. Głosy te wynik wyborów mogły zmienić przecież ponad sześciokrotnie .
Obie największe partie polityczne w ciągu dwóch dni od wyborów mogły zarówno cieszyć się wygraną jak i przełknąć porażkę, choć de facto zremisowały. W dyskusjach i komentarzach z reguły – co ważne, również po stronie osób odległych od Platformy Obywatelskiej – pojawiał się wątek relatywnie słabego wyniku PiS w sytuacji, gdy tej partii powinna pomóc tradycyjnie niska frekwencja. Wcześniej niektórzy analitycy zakładali, że pomoże ona partii Jarosława Kaczyńskiego, moim zdaniem jednak popełnili oni błąd w rachubach, nie uwzględniając specyfiki tego głosowania. Niska frekwencja mogłaby pomóc PiS w wyborach do parlamentu krajowego. Wybory do Europarlamentu najmocniej angażują elektorat euroentuzjastyczny, dla którego udział w tym głosowaniu jest zaszczytem i obowiązkiem, oraz najtwardszych eurosceptyków. Elektorat PiS, chociaż krytyczny, jest wobec instytucji unijnych raczej obojętny. Wielu wyborców tej partii na wybory do PE nie chodzi i nie zostało wystarczająco zmotywowane do tego, by zmienić swoje dotychczasowe przyzwyczajenia. Nie pomogło w tym na pewno „usypianie czujności” przez część uznawanych za sprzyjające PiS mediów, od wielu miesięcy głoszących, że Prawo i Sprawiedliwość idzie po nieuchronne zwycięstwo. Skoro miało być tak dobrze, nie była już potrzebna pełna mobilizacja. Tymczasem skończyło się na remisie, który przez media a także zwolenników mniejszych partii prawicowych przedstawiany jest jako kolejna przegrana prezesa Kaczyńskiego.
Inna jest sytuacja Platformy Obywatelskiej. Od wielu miesięcy partia ta miała nienajlepsze sondaże i coraz więcej kłopotów w polityce krajowej i międzynarodowej. Wymuszona przez Ukrainę zmiana narracji premiera Tuska zatrzymała odpływ społecznego poparcia tylko na chwilę. Tusk nie był wiarygodny strasząc Polaków wojną i Rosją a przy tym radośnie świętując kolejną rocznicę wejścia do Unii Europejskiej. Tymczasem Platforma jest typową partią władzy, miejskim odpowiednikiem PSL, od której politycznego losu zależy jakość życia rozrastającej się klasy urzędniczej i całych grup społecznych, powiązanych z opanowanymi przez PO instytucjami gęstą siecią mniej lub bardziej patologicznych zależności. W sytuacji groźby utraty wpływów, których przegrane wybory do PE mogłyby stać się początkiem, to dla tych wyborców niedzielne głosowanie jest walką o życie o wiele bardziej, niż dla zwolenników PiS. Dlatego też sprawą kluczową do stawiania dalszych prognoz jest stopień mobilizacji żelaznego elektoratu Platformy. Jeśli już teraz był on pełny, nie wróży to Donaldowi Tuskowi najlepiej.
PiS przegrał na liczbę głosów (chciałoby się dopisać – głosów ważnych) i zremisował w liczbie zdobytych mandatów. Kluczową sprawą jest dziś, czy wystarczy to do przełamania rządowej propagandy sukcesu i dalszego kreowania Platformy jako siły, z którą nie można wygrać? Wszystko zależy od tego, na ile przeciętny wyborca zorientuje się, jak bardzo wymuszone było ostatnie zwycięstwo PO. Wbrew zaklęciom, jakich niechybnie używać będą propagandziści ekipa Donalda Tuska nie może być już niczego pewna – to dobra wiadomość dla PiS. Warto zauważyć wreszcie, że partia Kaczyńskiego nie wykorzystywała w pełni możliwości ataku, jakie stwarzała jej ostatnio sama Platforma, zaś sporo oczywistych potknięć bądź nadużyć – że wspomnę tylko o ostatniej eskapadzie Hanny Gronkiewicz-Waltz po Wiśle, w której prezydent towarzyszyli dziennikarze i elitarna jednostka wojskowa – nie było wystarczająco mocno punktowanych. Tymczasem w sytuacji osłabienia przeciwnika należy wykorzystywać wszelkie natrafiające się okazje, zwłaszcza, że pozwalają pokazać się Prawu i Sprawiedliwości jako partii będącej blisko spraw zajmujących przeciętnych wyborców.
Oprócz dwóch największych sił politycznych, do PE udało się dostać jeszcze SLD, PSL i KNP. Tej ostatniej partii warto poświęcić trochę więcej miejsca, natomiast trudno napisać coś odkrywczego o postkomunistach i ludowcach. Pierwsi wypadli dość słabo, co zapewne skaże ich na dalsze dryfowanie w orbicie PO, bez szans na odzyskanie w najbliższej przyszłości dawnej, mocnej pozycji. Nie pomógł im nawet fatalny wynik Palikota. PSL, które nie miało ani dużych szans, ani większych ambicji znów się załapało, jednak nie dopatrywałbym się w tym cudu, a raczej elektoratu socjalnego tej partii, analogicznego do tego, który przesądzić mógł o wygranej PO. Jego głosy wystarczyły na zdobycie 4 mandatów.
Tyle samo przypadnie wreszcie Kongresowi Nowej Prawicy. Niezły wynik i zdobycie po tylu latach mandatów w jakichkolwiek wyborach przez otoczenie Janusza Korwina-Mikke dla wielu osób jest największą niespodzianką niedzieli. Niektórzy publicyści są nawet skłonni obarczać Korwina winą za słabszy od spodziewanego przez nich wynik PiS, wydaje mi się jednak, że KNP o wiele bardziej zaszkodził innym partiom, z Prawem i Sprawiedliwością nie mając zbyt licznego wspólnego elektoratu. Oszacować go można choćby patrząc na kiepski, choć dający mandat, wynik dziś aktywnego u boku Korwina-Mikke Przemysława Wiplera z roku 2011. KNP zdobyła bardzo mocne poparcie, a według sondaży wręcz wyprzedziła pozostałe partie w grupie wyborców między 18 a 25 rokiem życia. W stosunku do poprzednich wyborów otoczenie Korwina-Mikke zwiększyło swoje poparcie o ¼, co niewątpliwie jest dużym sukcesem. Jednak jeśli KNP nie poszerzy swojego elektoratu o kolejnych wyborców, ok. pół miliona głosów nie wystarczy, by powtórzyć sukces w wyborach krajowych. Wyniki trzech przegranych w tych wyborach sił – Twojego Ruchu, Polski Razem, wreszcie – Ruchu Narodowego każą przyjąć, że ich potencjalni wyborcy już teraz postanowili przerzucić swoje głosy na dawnego szefa UPR.
Z tej trójki chyba tylko Jarosław Gowin nie stoi na całkowicie przegranej pozycji, gdyż rozpoczynając dopiero pracę na własny rachunek, wciąż może mówić o dobrym początku. O wiele brutalniej wybory zweryfikowały ambicje Ruchu Narodowego, którego liderzy zdawali się wierzyć, że zagospodarują wzrost nastrojów patriotycznych i sukces Marszu Niepodległości. Dobra mina do złej gry nie zmieni faktu, że ich wynik jest dotkliwą porażką, a narodowcy prędzej staną się bazą kadrową dla innych, niż samodzielnym bytem na scenie politycznej. Jednak w najgorszej sytuacji znalazł się Palikot, który zapowiada wręcz odejście z polityki. Jednak czy można mu wierzyć? Liberalniejsi politycy jego ugrupowania również zerkają dziś ku KNP. Reszta zapewne odnajdzie się z powrotem w SLD. Polska Razem zapewne spróbuje jeszcze samodzielnego startu w wyborach parlamentarnych, jednak jeśli po raz kolejny nie odniesie sukcesu, zapewne zostanie rozparcelowana przez Prawo i Sprawiedliwość, Solidarną Polskę i KNP.
Solidarna Polska to jedyna partia, której nie można jednoznacznie zaliczyć ani do wygranych, ani przegranych tych wyborów. SP osiągnęła całkiem niezły wynik, który jednak nie dał jej mandatów. Można być jednak pewnym, że dawni koledzy bardziej od KNP i Polski Razem zaszkodzili Prawu i Sprawiedliwości. Trudno wyobrazić sobie, by dla wyborców Ziobry i Kurskiego wygrana PO była spełnieniem marzeń i zapewne w ostatecznym pojedynku po cichu kibicowali oni PiS. Jeśli uświadomią sobie, że to właśnie ich głosy zdecydowały o niewielkiej przewadze Platformy, paradoksalnie niezły wynik w tych wyborach może być gwoździem do trumny Solidarnej Polski jako samodzielnego ugrupowania.
Dominacja dwóch głównych partii nie wydaje się zagrożona. Przewaga PO nad PiS wyraźnie się zmniejszyła, SLD i PSL wciąż mogą liczyć na elektorat, pozwalający prześlizgnąć się ponad progiem, zaś elektorat protestu skupił się wokół KNP. Czy wybory parlamentarne okażą się przełomem, czy zakonserwują dotychczasowy układ, zależy od pracy i determinacji PiS i PO a także od tego, czy KNP znajdzie pomysł na dalszą obecność w polityce i zdobywanie nowych głosów. Liderzy małych partii będą musieli zastanowić się nad formułą, która pozwoli im godnie funkcjonować w symbiozie z silniejszymi graczami. Spektakularny sukces Marka Jurka powinien dać do myślenia i Zbigniewowi Ziobrze, i Jarosławowi Gowinowi.
artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
Obie największe partie polityczne w ciągu dwóch dni od wyborów mogły zarówno cieszyć się wygraną jak i przełknąć porażkę, choć de facto zremisowały. W dyskusjach i komentarzach z reguły – co ważne, również po stronie osób odległych od Platformy Obywatelskiej – pojawiał się wątek relatywnie słabego wyniku PiS w sytuacji, gdy tej partii powinna pomóc tradycyjnie niska frekwencja. Wcześniej niektórzy analitycy zakładali, że pomoże ona partii Jarosława Kaczyńskiego, moim zdaniem jednak popełnili oni błąd w rachubach, nie uwzględniając specyfiki tego głosowania. Niska frekwencja mogłaby pomóc PiS w wyborach do parlamentu krajowego. Wybory do Europarlamentu najmocniej angażują elektorat euroentuzjastyczny, dla którego udział w tym głosowaniu jest zaszczytem i obowiązkiem, oraz najtwardszych eurosceptyków. Elektorat PiS, chociaż krytyczny, jest wobec instytucji unijnych raczej obojętny. Wielu wyborców tej partii na wybory do PE nie chodzi i nie zostało wystarczająco zmotywowane do tego, by zmienić swoje dotychczasowe przyzwyczajenia. Nie pomogło w tym na pewno „usypianie czujności” przez część uznawanych za sprzyjające PiS mediów, od wielu miesięcy głoszących, że Prawo i Sprawiedliwość idzie po nieuchronne zwycięstwo. Skoro miało być tak dobrze, nie była już potrzebna pełna mobilizacja. Tymczasem skończyło się na remisie, który przez media a także zwolenników mniejszych partii prawicowych przedstawiany jest jako kolejna przegrana prezesa Kaczyńskiego.
Inna jest sytuacja Platformy Obywatelskiej. Od wielu miesięcy partia ta miała nienajlepsze sondaże i coraz więcej kłopotów w polityce krajowej i międzynarodowej. Wymuszona przez Ukrainę zmiana narracji premiera Tuska zatrzymała odpływ społecznego poparcia tylko na chwilę. Tusk nie był wiarygodny strasząc Polaków wojną i Rosją a przy tym radośnie świętując kolejną rocznicę wejścia do Unii Europejskiej. Tymczasem Platforma jest typową partią władzy, miejskim odpowiednikiem PSL, od której politycznego losu zależy jakość życia rozrastającej się klasy urzędniczej i całych grup społecznych, powiązanych z opanowanymi przez PO instytucjami gęstą siecią mniej lub bardziej patologicznych zależności. W sytuacji groźby utraty wpływów, których przegrane wybory do PE mogłyby stać się początkiem, to dla tych wyborców niedzielne głosowanie jest walką o życie o wiele bardziej, niż dla zwolenników PiS. Dlatego też sprawą kluczową do stawiania dalszych prognoz jest stopień mobilizacji żelaznego elektoratu Platformy. Jeśli już teraz był on pełny, nie wróży to Donaldowi Tuskowi najlepiej.
PiS przegrał na liczbę głosów (chciałoby się dopisać – głosów ważnych) i zremisował w liczbie zdobytych mandatów. Kluczową sprawą jest dziś, czy wystarczy to do przełamania rządowej propagandy sukcesu i dalszego kreowania Platformy jako siły, z którą nie można wygrać? Wszystko zależy od tego, na ile przeciętny wyborca zorientuje się, jak bardzo wymuszone było ostatnie zwycięstwo PO. Wbrew zaklęciom, jakich niechybnie używać będą propagandziści ekipa Donalda Tuska nie może być już niczego pewna – to dobra wiadomość dla PiS. Warto zauważyć wreszcie, że partia Kaczyńskiego nie wykorzystywała w pełni możliwości ataku, jakie stwarzała jej ostatnio sama Platforma, zaś sporo oczywistych potknięć bądź nadużyć – że wspomnę tylko o ostatniej eskapadzie Hanny Gronkiewicz-Waltz po Wiśle, w której prezydent towarzyszyli dziennikarze i elitarna jednostka wojskowa – nie było wystarczająco mocno punktowanych. Tymczasem w sytuacji osłabienia przeciwnika należy wykorzystywać wszelkie natrafiające się okazje, zwłaszcza, że pozwalają pokazać się Prawu i Sprawiedliwości jako partii będącej blisko spraw zajmujących przeciętnych wyborców.
Oprócz dwóch największych sił politycznych, do PE udało się dostać jeszcze SLD, PSL i KNP. Tej ostatniej partii warto poświęcić trochę więcej miejsca, natomiast trudno napisać coś odkrywczego o postkomunistach i ludowcach. Pierwsi wypadli dość słabo, co zapewne skaże ich na dalsze dryfowanie w orbicie PO, bez szans na odzyskanie w najbliższej przyszłości dawnej, mocnej pozycji. Nie pomógł im nawet fatalny wynik Palikota. PSL, które nie miało ani dużych szans, ani większych ambicji znów się załapało, jednak nie dopatrywałbym się w tym cudu, a raczej elektoratu socjalnego tej partii, analogicznego do tego, który przesądzić mógł o wygranej PO. Jego głosy wystarczyły na zdobycie 4 mandatów.
Tyle samo przypadnie wreszcie Kongresowi Nowej Prawicy. Niezły wynik i zdobycie po tylu latach mandatów w jakichkolwiek wyborach przez otoczenie Janusza Korwina-Mikke dla wielu osób jest największą niespodzianką niedzieli. Niektórzy publicyści są nawet skłonni obarczać Korwina winą za słabszy od spodziewanego przez nich wynik PiS, wydaje mi się jednak, że KNP o wiele bardziej zaszkodził innym partiom, z Prawem i Sprawiedliwością nie mając zbyt licznego wspólnego elektoratu. Oszacować go można choćby patrząc na kiepski, choć dający mandat, wynik dziś aktywnego u boku Korwina-Mikke Przemysława Wiplera z roku 2011. KNP zdobyła bardzo mocne poparcie, a według sondaży wręcz wyprzedziła pozostałe partie w grupie wyborców między 18 a 25 rokiem życia. W stosunku do poprzednich wyborów otoczenie Korwina-Mikke zwiększyło swoje poparcie o ¼, co niewątpliwie jest dużym sukcesem. Jednak jeśli KNP nie poszerzy swojego elektoratu o kolejnych wyborców, ok. pół miliona głosów nie wystarczy, by powtórzyć sukces w wyborach krajowych. Wyniki trzech przegranych w tych wyborach sił – Twojego Ruchu, Polski Razem, wreszcie – Ruchu Narodowego każą przyjąć, że ich potencjalni wyborcy już teraz postanowili przerzucić swoje głosy na dawnego szefa UPR.
Z tej trójki chyba tylko Jarosław Gowin nie stoi na całkowicie przegranej pozycji, gdyż rozpoczynając dopiero pracę na własny rachunek, wciąż może mówić o dobrym początku. O wiele brutalniej wybory zweryfikowały ambicje Ruchu Narodowego, którego liderzy zdawali się wierzyć, że zagospodarują wzrost nastrojów patriotycznych i sukces Marszu Niepodległości. Dobra mina do złej gry nie zmieni faktu, że ich wynik jest dotkliwą porażką, a narodowcy prędzej staną się bazą kadrową dla innych, niż samodzielnym bytem na scenie politycznej. Jednak w najgorszej sytuacji znalazł się Palikot, który zapowiada wręcz odejście z polityki. Jednak czy można mu wierzyć? Liberalniejsi politycy jego ugrupowania również zerkają dziś ku KNP. Reszta zapewne odnajdzie się z powrotem w SLD. Polska Razem zapewne spróbuje jeszcze samodzielnego startu w wyborach parlamentarnych, jednak jeśli po raz kolejny nie odniesie sukcesu, zapewne zostanie rozparcelowana przez Prawo i Sprawiedliwość, Solidarną Polskę i KNP.
Solidarna Polska to jedyna partia, której nie można jednoznacznie zaliczyć ani do wygranych, ani przegranych tych wyborów. SP osiągnęła całkiem niezły wynik, który jednak nie dał jej mandatów. Można być jednak pewnym, że dawni koledzy bardziej od KNP i Polski Razem zaszkodzili Prawu i Sprawiedliwości. Trudno wyobrazić sobie, by dla wyborców Ziobry i Kurskiego wygrana PO była spełnieniem marzeń i zapewne w ostatecznym pojedynku po cichu kibicowali oni PiS. Jeśli uświadomią sobie, że to właśnie ich głosy zdecydowały o niewielkiej przewadze Platformy, paradoksalnie niezły wynik w tych wyborach może być gwoździem do trumny Solidarnej Polski jako samodzielnego ugrupowania.
Dominacja dwóch głównych partii nie wydaje się zagrożona. Przewaga PO nad PiS wyraźnie się zmniejszyła, SLD i PSL wciąż mogą liczyć na elektorat, pozwalający prześlizgnąć się ponad progiem, zaś elektorat protestu skupił się wokół KNP. Czy wybory parlamentarne okażą się przełomem, czy zakonserwują dotychczasowy układ, zależy od pracy i determinacji PiS i PO a także od tego, czy KNP znajdzie pomysł na dalszą obecność w polityce i zdobywanie nowych głosów. Liderzy małych partii będą musieli zastanowić się nad formułą, która pozwoli im godnie funkcjonować w symbiozie z silniejszymi graczami. Spektakularny sukces Marka Jurka powinien dać do myślenia i Zbigniewowi Ziobrze, i Jarosławowi Gowinowi.
artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
(5)
5 Comments
Polemika
29 May, 2014 - 11:51
Nie zgadzam się. Niska frekwencja sprzyjała PO i PSL. Ich armia urzędnicza przy niskiej frekwencji stanowiła większy odsetek wśród głosujących. Tylko wysoka frekwencja jest wstanie usunąć ze sceny te "arbuzy" nazywane PSL-em.
PS.
Specjalnie kupiłem wczoraj GPC aby ten tekst przeczytać ;)
Pozdrawiam
MD
Nie wyobrażam sobie, jak
29 May, 2014 - 12:29
Na szczęście powoli rośnie liczba aktywnych zwolenników rzeczywistej opozycji, co na prowincji przełożyło się na zwycięstwo PiS nad PSL. Czy powtórzy się ono w wyborach samorządowych? Zależy to od tego, jak wielu żelaznych wyborców PSL "olało" wybory do PE, tradycyjnie mało dla nich znaczące. Podejrzewam, że jesienią odbędą się dwa pojedynki -- w miastach PiS zawalczy z PO, zaś na wsi -- z PSL. Czas pracuje na korzyść opozycji, władza coraz bardziej się wypala i coraz bardziej liczy na odpowiednie liczenie głosów.
Wynik tych wyborów uwypukla oczywistą, ale często pomijaną prawdę -- przy tej władzy, by uzyskać dobry wynik wyborczy, trzeba mieć swoich członków i mężów zaufania we wszystkich komisjach. System monitorowania wyborów też jest ważny, ale nie zadziała tam, gdzie PiS w komisjach zabrakło -- to jego podstawowa słabość.
Dla lokalnych liderów PiS powinno być już teraz całkiem jasne -- sytuację może kontrolować tylko ten, kto dysponuje sprawnymi i licznymi strukturami w terenie, zdolnymi nie tylko wystawić kandydatów, ale i zapewnić dopilnowanie rzetelnego przebiegu głosowania i liczenia głosów w komisjach.
Panowie, zauważcie, że
29 May, 2014 - 12:31
Pozdrawiam!
Racja ;) Trzeba tylko
30 May, 2014 - 09:06
Proszę przyjąć moje usprawiedliwienie ;)
Pozdrawiam
MD
Autor
29 May, 2014 - 17:08
Tak wynik był nie całkiem zły. Dla mnie nawet dość zaskakujący. Jednak z pewnością nie jest to sukces, jeśli człowiek o przekonaniach prawicowych, (ot choćby taki, jak ja) - wcale nie martwi się faktem, że SP do europarlamentu nie wprowadziła nikogo ze swoich ludzi. Myślę sobie nawet, że to pewien rodzaj kary wymierzonej przez prawicowy elektorat - pysze i wiarołomstwu większości działaczy tej partii.
Uważam jednak, że mimo tych czterech procent poparcia, to jest ewidentna przegrana i że lepszego wyniku już partia Ziobry nie osiągnie.
Poza tym drobnym elementem polemicznym, myślę, że to celna analiza powyborczej rzeczywistości politycznej.
Serdecznie pozdrawiam.