
Gdy już ogłoszono wielki (niepotrzebnie, jak pisze zawsze przy takich okazjach, nadymany) sukces marszu, który odbył się w Warszawie 7 maja, „Gazeta Wyborcza” postanowiła kuć żelazo, póki gorące. Ogłoszono więc wyniki zleconego pracowni TNS sondażu, według którego nieistniejąca – co z bólem przyznaje „Gazeta” – koalicja liczyć mogłaby na 38% głosów w wyborach do parlamentu. Zjednoczenie opozycji nie zmieniłoby poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości, które, tak samo, jak w sytuacji oddzielnego startu czterech partii, zdobyć miałoby wg TNS 33% głosów.
Sondażowe cyfry zostawmy na boku. Dla omawiającej wyniki Agnieszki Kublik, czy komentujących je Radosława Markowskiego, Mateusza Kijowskiego i Sławomira Neumana na pewno taka perspektywa wydaje się atrakcyjna. Władysław Frasyniuk widzi w niej efekt wspólnego listu byłych prezydentów, co jednak trudno brać na poważnie, pozostali pytani upatrują tu raczej premii za jedność. Premia za jedność nie zawsze działa, w ostatnich wyborach opłaciła się prawicy, lecz zarazem wyciągnęła z sejmu Zjednoczoną Lewicę, która swój los zawdzięcza w znacznym stopniu zbyt dużej pewności siebie. Partia Razem tylko przypieczętowała jej los. Zauważmy jednak, że w październikowych wyborach partie uwzględnione w składzie hipotetycznej koalicji (PO, Nowoczesna, PSL i SLD/Zjednoczona Lewica), bez oczywistego w takiej sytuacji wsparcia i błogosławieństwa KOD, zyskały łącznie 44,4% głosów. Tracą więc do październikowego wyniku ponad 6%. PiS również traci (4%), trzeba jednak pamiętać, że w ostatnim sondażu przed wyborami do sejmu, który TNS przeprowadził dla tej samej gazety, partia Jarosława Kaczyńskiego została niedoszacowana o 5%.
„Gazeta Wyborcza” w swojej koalicji nie widzi dwóch ugrupowań opozycyjnych, ruchu Kukiz ’15 i Partii Razem. Kublik tłumaczy, nie ukrywając oburzenia na pierwszych i rozczarowania drugimi: „Nie włączyliśmy do niej Partii Razem, bo istotą jej działania jest być osobno. Ani ugrupowania Kukiz'15, ponieważ ta partia nie bierze udziału w protestach przeciwko niszczeniu państwa prawa przez PiS (prezydent Andrzej Duda nie przyjmuje ślubowania od trzech prawomocnie wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego, a premier Beata Szydło nie publikuje wyroków TK).” O ile jednak włączenie do tego zestawu Pawła Kukiza w tej chwili, mimo kilku niezrozumiałych ruchów, wydaje się być całkowitą fantastyką, to już wyobrażenie sobie w tym obozie Razem nie byłoby myśleniem życzeniowym w większym stopniu, niż wizja zgodnej, wielkiej koalicji anty-PiS jako takiej.
Liderzy dwóch ugrupowań, PO i Nowoczesnej, wysłali ostatnio komunikaty o rozważaniu jakiegoś szerszego sojuszu w obronie demokracji w jej pomagdalenkowej, kalekiej wersji. Zarówno Grzegorz Schetyna, jak Ryszard Petru wspominają o wspólnych listach i współpracy. Mateusz Kijowski stwierdził jednak w wywiadzie dla „Polityki”, że sama koalicja PO-Nowoczesna to dla KOD mało atrakcyjna oferta. O ile jednak, chociaż też nie bez problemu, można wyobrazić sobie uzupełnienie takiego tworu o PSL (co jednak wymagałoby rezygnacji z szyldu o tradycji o wiele dłuższej, niż dwóch pozostałych partii, a ludowcy dotąd, pomimo wstępnych planów koalicji wyborczej z PO w 2011 roku, nigdy dotąd się na podobny krok nie zdecydowali), o tyle udział w nim SLD jest prawie niemożliwy.
Jedną z twarzy protestów Komitetu Obrony Demokracji jest Barbara Nowacka, trudno jednak stwierdzić, czy polityk, będąca twarzą lewicy w przegranych przez nią wyborach, jest jej gwiazdą, czy grabarzem. Obecny szef Sojuszu Lewicy Demokratycznej, pozostającego, pomimo absencji w parlamencie, ważną siłą w skali ogólnie osłabionej lewicy, walczy tymczasem o zachowanie politycznej samodzielności. Głos Włodzimierza Czarzastego dość skutecznie, jak dotąd, odróżnia się od centrolewicowego chóru pod batutą Kijowskiego. Czarzasty bowiem, pomimo, że domaga się Trybunału Stanu dla Beaty Szydło i publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego, nie szczędzi głosów krytyki zarówno politykom uczestniczącym w protestach KOD, jak i maszerującym w nich środowiskom. KOD to dla niego „ludzie syci”, - „Ja tam strasznej biedy i wykluczonych nie widzę. Na pewno nie widzę tych, których nie stać na to, by dojechać do Warszawy”, mówił w lutym Bogdanowi Rymanowskiemu, równocześnie krytykując próbę zawłaszczania ruchu przez liderów partii politycznych. Trybunał Konstytucyjny mocno krytykuje Leszek Miller, który w grudniu tłumaczył awanturę o TK manipulacją Platformy: „chciała obsadzić wolne miejsca w TK nie tylko w poprzedniej, ale i obecnej kadencji Sejmu. Wołanie, że oto teraz dokonuje się zamach stanu, a demokracja umiera, to histeryczna przesada, której nie warto ulegać”. Miesiąc później dodał zaś, że: „Wina jest podzielona. Jeżeli chodzi o sympatie prezesa Rzeplińskiego, sympatie polityczne, to nie ulegają żadnej wątpliwości. Pamiętam, jak się zachowywał szef TK po wyborach samorządowych. Zdjął togę sędziego TK i założył garnitur polityka. Pamiętam, co mówił o protestach wyborczych, jak ganił tych, którzy mieli wątpliwości, czy procedury zostały wypełnione. Zachowywał się tak, jak klasyczny, rasowy polityk Platformy.” Magdalena Ogórek, kandydatka SLD w wyborach prezydenckich, deklaruje tymczasem sympatię do prezydenta i rządu. I chociaż nie jest ona osobą reprezentatywną dla środowiska, z którym praktycznie nic jej już dziś nie łączy, Czarzastego na wiecu z Petru i Schetyną wyobrazić sobie trudno, Millera nie sposób.
Kiedy „Gazeta Wyborcza” próbuje wykreować koalicję, tygodnik „Do Rzeczy” opisuje „jak żre się opozycja”. I mimo, że również w tym spojrzeniu obecny jest zapewne cień myślenia życzeniowego, to nie sposób uwierzyć, że dzisiejsza opozycja (wyłączając z niej, jak chce „GW”, ugrupowania Pawła Kukiza i Adriana Zandberga, a także, w oparciu o powyższe fakty, również SLD) jest monolitem, czy nawet tylko sprawnie działająca maszyną. Marsz sprzed tygodnia przez cały czas był polem cichej rywalizacji, kto ściągnie więcej zwolenników, kto przyniesie więcej sztandarów, wreszcie – czyje logo zostanie skojarzone z imprezą. Konflikt ten rozegrał się wyłącznie miedzy Platformą i Nowoczesną. Dla PO to sprawa przetrwania, musi bowiem udowodnić, że wciąż jest największą i najbardziej sprawną siłą opozycji antypisowskiej. Inaczej zostanie wchłonięta przez młodszą konkurencję lub powtórzy los swoich poprzedników – Unii Wolności i AWS. Nowoczesna tymczasem musi wykazać się zupełnie odwrotnymi sukcesami: udowodnić swoim wyborcom (i życzliwym obserwatorom z Zachodu, zwłaszcza z Niemiec), że jest w stanie zastąpić PO i zagwarantować status quo, przede wszystkim wpływy europejskich liberałów i kapitału spekulacyjnego. W pewnym sensie musi więc powtórzyć ten sam ruch, który 9 lat temu Platforma wykonała wobec wyborców SLD – przekonać odpowiednie środowiska, że teraz to ta partia jest gwarantem ich interesów. Cele te są więc nie do pogodzenia. Nowoczesna lubi też podkreślać, że jest wobec PO nową jakością. Po ogłoszeniu audytu, od którego się zresztą dystansuje, zyskuje tu dodatkową motywację, a przy odpowiednim rozegraniu tematu (na co na razie się nie zanosi) również amunicję.
Dochodzą do tego wreszcie zwykłe ambicje polityczne liderów. Jeżeli Ryszard Petru wspomina o wielkiej koalicji, na jej czele widzi zapewne Ryszarda Petru. Grzegorz Schetyna, mówiący o współpracy sił „broniących demokracji” zakłada prawdopodobnie, że współpracą tą pokieruje Grzegorz Schetyna. Pozycja Petru w partii jest jak dotąd niezagrożona, zwłaszcza, że od początku otoczył się dworem złożonym ze swoich posłanek, nie przejawiających, na razie, ambicji przywódczych. Przywództwo Schetyny jest natomiast coraz częściej kwestionowane, co dodatkowo wzmacniać musi jego determinację. O desperacji w PO świadczy fakt, że coraz częściej artykułowana jest tęsknota za Ewą Kopacz, której tuż po wyborach wróżyć można było nawet polityczny niebyt. Jedyna osoba, która mogłaby poprowadzić PO, nie obawiając się partyjnych intryg, to Donald Tusk. Jest on jednak zbyt leniwy, by wracać i ratować dziś swoja partię, ma zresztą bardzo dużo do stracenia. Nie znamy też w pełni przywódczych ambicji Mateusza Kijowskiego, który dziś kokieteryjnie mówi, że o prezydenturze nie myśli.
Opozycja cierpi dziś na nadpodaż liderów. Nie ma natomiast swojego Jarosława Kaczyńskiego – stratega i kingmakera, który dla spełnienia swoich wizji zrezygnowałby z ambicji na rzecz wielu lat ciężkiej i niewdzięcznej pracy. Nic nie wskazuje na to, by wielka koalicja miała pojawić się poza przemówieniami i artykułem z „Wyborczej”.
Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
Sondażowe cyfry zostawmy na boku. Dla omawiającej wyniki Agnieszki Kublik, czy komentujących je Radosława Markowskiego, Mateusza Kijowskiego i Sławomira Neumana na pewno taka perspektywa wydaje się atrakcyjna. Władysław Frasyniuk widzi w niej efekt wspólnego listu byłych prezydentów, co jednak trudno brać na poważnie, pozostali pytani upatrują tu raczej premii za jedność. Premia za jedność nie zawsze działa, w ostatnich wyborach opłaciła się prawicy, lecz zarazem wyciągnęła z sejmu Zjednoczoną Lewicę, która swój los zawdzięcza w znacznym stopniu zbyt dużej pewności siebie. Partia Razem tylko przypieczętowała jej los. Zauważmy jednak, że w październikowych wyborach partie uwzględnione w składzie hipotetycznej koalicji (PO, Nowoczesna, PSL i SLD/Zjednoczona Lewica), bez oczywistego w takiej sytuacji wsparcia i błogosławieństwa KOD, zyskały łącznie 44,4% głosów. Tracą więc do październikowego wyniku ponad 6%. PiS również traci (4%), trzeba jednak pamiętać, że w ostatnim sondażu przed wyborami do sejmu, który TNS przeprowadził dla tej samej gazety, partia Jarosława Kaczyńskiego została niedoszacowana o 5%.
„Gazeta Wyborcza” w swojej koalicji nie widzi dwóch ugrupowań opozycyjnych, ruchu Kukiz ’15 i Partii Razem. Kublik tłumaczy, nie ukrywając oburzenia na pierwszych i rozczarowania drugimi: „Nie włączyliśmy do niej Partii Razem, bo istotą jej działania jest być osobno. Ani ugrupowania Kukiz'15, ponieważ ta partia nie bierze udziału w protestach przeciwko niszczeniu państwa prawa przez PiS (prezydent Andrzej Duda nie przyjmuje ślubowania od trzech prawomocnie wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego, a premier Beata Szydło nie publikuje wyroków TK).” O ile jednak włączenie do tego zestawu Pawła Kukiza w tej chwili, mimo kilku niezrozumiałych ruchów, wydaje się być całkowitą fantastyką, to już wyobrażenie sobie w tym obozie Razem nie byłoby myśleniem życzeniowym w większym stopniu, niż wizja zgodnej, wielkiej koalicji anty-PiS jako takiej.
Liderzy dwóch ugrupowań, PO i Nowoczesnej, wysłali ostatnio komunikaty o rozważaniu jakiegoś szerszego sojuszu w obronie demokracji w jej pomagdalenkowej, kalekiej wersji. Zarówno Grzegorz Schetyna, jak Ryszard Petru wspominają o wspólnych listach i współpracy. Mateusz Kijowski stwierdził jednak w wywiadzie dla „Polityki”, że sama koalicja PO-Nowoczesna to dla KOD mało atrakcyjna oferta. O ile jednak, chociaż też nie bez problemu, można wyobrazić sobie uzupełnienie takiego tworu o PSL (co jednak wymagałoby rezygnacji z szyldu o tradycji o wiele dłuższej, niż dwóch pozostałych partii, a ludowcy dotąd, pomimo wstępnych planów koalicji wyborczej z PO w 2011 roku, nigdy dotąd się na podobny krok nie zdecydowali), o tyle udział w nim SLD jest prawie niemożliwy.
Jedną z twarzy protestów Komitetu Obrony Demokracji jest Barbara Nowacka, trudno jednak stwierdzić, czy polityk, będąca twarzą lewicy w przegranych przez nią wyborach, jest jej gwiazdą, czy grabarzem. Obecny szef Sojuszu Lewicy Demokratycznej, pozostającego, pomimo absencji w parlamencie, ważną siłą w skali ogólnie osłabionej lewicy, walczy tymczasem o zachowanie politycznej samodzielności. Głos Włodzimierza Czarzastego dość skutecznie, jak dotąd, odróżnia się od centrolewicowego chóru pod batutą Kijowskiego. Czarzasty bowiem, pomimo, że domaga się Trybunału Stanu dla Beaty Szydło i publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego, nie szczędzi głosów krytyki zarówno politykom uczestniczącym w protestach KOD, jak i maszerującym w nich środowiskom. KOD to dla niego „ludzie syci”, - „Ja tam strasznej biedy i wykluczonych nie widzę. Na pewno nie widzę tych, których nie stać na to, by dojechać do Warszawy”, mówił w lutym Bogdanowi Rymanowskiemu, równocześnie krytykując próbę zawłaszczania ruchu przez liderów partii politycznych. Trybunał Konstytucyjny mocno krytykuje Leszek Miller, który w grudniu tłumaczył awanturę o TK manipulacją Platformy: „chciała obsadzić wolne miejsca w TK nie tylko w poprzedniej, ale i obecnej kadencji Sejmu. Wołanie, że oto teraz dokonuje się zamach stanu, a demokracja umiera, to histeryczna przesada, której nie warto ulegać”. Miesiąc później dodał zaś, że: „Wina jest podzielona. Jeżeli chodzi o sympatie prezesa Rzeplińskiego, sympatie polityczne, to nie ulegają żadnej wątpliwości. Pamiętam, jak się zachowywał szef TK po wyborach samorządowych. Zdjął togę sędziego TK i założył garnitur polityka. Pamiętam, co mówił o protestach wyborczych, jak ganił tych, którzy mieli wątpliwości, czy procedury zostały wypełnione. Zachowywał się tak, jak klasyczny, rasowy polityk Platformy.” Magdalena Ogórek, kandydatka SLD w wyborach prezydenckich, deklaruje tymczasem sympatię do prezydenta i rządu. I chociaż nie jest ona osobą reprezentatywną dla środowiska, z którym praktycznie nic jej już dziś nie łączy, Czarzastego na wiecu z Petru i Schetyną wyobrazić sobie trudno, Millera nie sposób.
Kiedy „Gazeta Wyborcza” próbuje wykreować koalicję, tygodnik „Do Rzeczy” opisuje „jak żre się opozycja”. I mimo, że również w tym spojrzeniu obecny jest zapewne cień myślenia życzeniowego, to nie sposób uwierzyć, że dzisiejsza opozycja (wyłączając z niej, jak chce „GW”, ugrupowania Pawła Kukiza i Adriana Zandberga, a także, w oparciu o powyższe fakty, również SLD) jest monolitem, czy nawet tylko sprawnie działająca maszyną. Marsz sprzed tygodnia przez cały czas był polem cichej rywalizacji, kto ściągnie więcej zwolenników, kto przyniesie więcej sztandarów, wreszcie – czyje logo zostanie skojarzone z imprezą. Konflikt ten rozegrał się wyłącznie miedzy Platformą i Nowoczesną. Dla PO to sprawa przetrwania, musi bowiem udowodnić, że wciąż jest największą i najbardziej sprawną siłą opozycji antypisowskiej. Inaczej zostanie wchłonięta przez młodszą konkurencję lub powtórzy los swoich poprzedników – Unii Wolności i AWS. Nowoczesna tymczasem musi wykazać się zupełnie odwrotnymi sukcesami: udowodnić swoim wyborcom (i życzliwym obserwatorom z Zachodu, zwłaszcza z Niemiec), że jest w stanie zastąpić PO i zagwarantować status quo, przede wszystkim wpływy europejskich liberałów i kapitału spekulacyjnego. W pewnym sensie musi więc powtórzyć ten sam ruch, który 9 lat temu Platforma wykonała wobec wyborców SLD – przekonać odpowiednie środowiska, że teraz to ta partia jest gwarantem ich interesów. Cele te są więc nie do pogodzenia. Nowoczesna lubi też podkreślać, że jest wobec PO nową jakością. Po ogłoszeniu audytu, od którego się zresztą dystansuje, zyskuje tu dodatkową motywację, a przy odpowiednim rozegraniu tematu (na co na razie się nie zanosi) również amunicję.
Dochodzą do tego wreszcie zwykłe ambicje polityczne liderów. Jeżeli Ryszard Petru wspomina o wielkiej koalicji, na jej czele widzi zapewne Ryszarda Petru. Grzegorz Schetyna, mówiący o współpracy sił „broniących demokracji” zakłada prawdopodobnie, że współpracą tą pokieruje Grzegorz Schetyna. Pozycja Petru w partii jest jak dotąd niezagrożona, zwłaszcza, że od początku otoczył się dworem złożonym ze swoich posłanek, nie przejawiających, na razie, ambicji przywódczych. Przywództwo Schetyny jest natomiast coraz częściej kwestionowane, co dodatkowo wzmacniać musi jego determinację. O desperacji w PO świadczy fakt, że coraz częściej artykułowana jest tęsknota za Ewą Kopacz, której tuż po wyborach wróżyć można było nawet polityczny niebyt. Jedyna osoba, która mogłaby poprowadzić PO, nie obawiając się partyjnych intryg, to Donald Tusk. Jest on jednak zbyt leniwy, by wracać i ratować dziś swoja partię, ma zresztą bardzo dużo do stracenia. Nie znamy też w pełni przywódczych ambicji Mateusza Kijowskiego, który dziś kokieteryjnie mówi, że o prezydenturze nie myśli.
Opozycja cierpi dziś na nadpodaż liderów. Nie ma natomiast swojego Jarosława Kaczyńskiego – stratega i kingmakera, który dla spełnienia swoich wizji zrezygnowałby z ambicji na rzecz wielu lat ciężkiej i niewdzięcznej pracy. Nic nie wskazuje na to, by wielka koalicja miała pojawić się poza przemówieniami i artykułem z „Wyborczej”.
Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
(2)
1 Comments
Poważnym problemem
19 May, 2016 - 11:12
Obecna rywalizacja o przywództwo w tzw., bo rzeczywiście nieistniejącym, obozie opozycyjnym dość usilnie acz nieudolnie maskowana wypływa ze słabości opozycji. Za wszelką cenę Nowoczesna o PO chce wykreować wizerunek zjednoczonej opozycji celem skuteczniejszego pozyskiwania elektoratu odsuwając kwestie sporne na czas dalszy. Oznacza to, że kiedyś musi dojść do generalnego starcia o rzeczywiste przejęcie realnego przywództwa w tym obozie jeśli taki obóz zostanie sformułowany na, choćby, potrzeby wyborów. Zaznaczyć trzeba, że najbliższe wybory samorządowe nie wymagają takiej mobilizacji a nawet taki "zjednoczony" szyld mógłby być w wielu wypadkach obciążeniem. Czasu do kolejnych wyborów jest wystarczająco dużo by wykreować niejeden szyld, ale też potrzeba dużo wysiłku by w tym okresie utrzymać struktury i kondycję ugrupowań w takim stanie by można było przekonać poważną część elektoratu przy urnie wyborczej.