Smoleńsk...

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
Umówmy się, że poziom polskiego kina mimo prób, wciąż jest, mówiąc delikatnie, taki sobie. Do "Smoleńska" podchodziłem pełen obaw, również dlatego, że po kilku latach stałego kontaktu z kinem koreańskim przyzwyczaiłem się już do filmów robionych bardzo dobrze i za spore pieniądze, łączących w sobie atrakcyjną formę z zaangażowaniem społecznym. Czytałem też opinię komentatorów, powiedzmy, prawicowych, którzy nie mogąc za bardzo skrytykować wymowy czy intencji filmu, koncentrowali się na marnej ich zdaniem stronie artystycznej. Sam bałem się niespójności, wynikającej z udziału w pracach aż czterech scenarzystów.
 
Tymczasem film jest moim zdaniem dobry. Od strony formalnej broni się i wcale-nie-taka-zła-jak-mówią gra aktorów, łącznie z panią Fido (jest irytująca i sztuczna, dokładnie taka, jaka powinna być jej bohaterka), czy demonicznymi Zelnikiem i Klijnstrą, demoniczni, na co zwróciła uwagę moja żona, wręcz po koreańsku właśnie, wreszcie z Lechem Łotockim, który udźwignął rolę prezydenta Kaczyńskiego i muzyka, i całe stopniowanie napięcia do sceny katastrofy włącznie. Ta zaś jest zarazem piorunująca i oszczędna, jest (choć głupio użyć tego słowa w kontekście przedstawienia autentycznego dramatu) po filmowemu fajna, a zarazem kończy się na tyle szybko, by nie epatować widza horrorem (przypomnijcie sobie, co działo się po wybuchu czołgu-pułapki w "Mieście '44").
 
Ostatnia sprawa to kwestie ideowe. Jest to mocne na tyle, by uznać, że to kino dla przekonanych i tych spośród wątpiących lub nie mających wyrobionego zdania, którzy dopuszczają do siebie poglądy twórców filmu. I to o nich toczy się gra, do której angażuje się setki, jeśli nie tysiące trolli na portalach filmowych. W piękne opowieści o lemingach, poruszonych filmem, wierzę tak, jak w listy do redakcji "Wyborczej", to musicie mi wybaczy. Na sali panowała cisza, po filmie również, może dlatego, że było nas tam czworo - cóż, poniedziałek, godzina 15.
 
To naprawdę dobry film, kontynuujący tradycję zaangażowanego polskiego kina. Jako film zresztą, podobnie jak wcześniej wspomniany film Komasy, starałem się "Smoleńsk" oglądać. Jednak i patrząc oczami współuczestnika części wydarzeń, odnajdowałem emocje z tamtych dni i wieczorów. "Smoleńsk" nie jest gniotem, który tandetną propagandą maskuje brak warsztatu, pomysłu i pieniędzy. Na złość hejterom, trollom i konserwatywnym dziennikarzom, którzy czują się w obowiązku do czegoś jednak przyczepić.  
 
0
No votes yet

Więcej notek tego samego Autora:

=>>