
Bardzo trudne zadanie na dziś: napisać notkę bez przeklinania. Bo jakie pierwsze słowo mogło przyjść do głowy, gdy słuchało się wczoraj posła Dorna? Faceta, który nawet przemówienie, uzasadniające, jak się na końcu okazało, głosowanie przeciw wotum nieufności poświęca raczej opozycji, niż rządowi? Ponieważ wcześniej skupił się głównie na obrażaniu Jarosława Kaczyńskiego, uznać należy go za mistrza suspensu.
Ludwik Dorn przypomina przechodzoną prostytutkę, która bardzo chce załapać się do swojej ostatniej pracy. I choć wie, że w agencji, do której aspiruje bicie i gwałty są na porządku dziennym, to nawet, gdy już nie może temu zaprzeczać, zwłaszcza, ze akurat zeznaje w sądzie, między wierszami wysyła komunikat „ale ja chcę, bardzo chcę”. I gada na swojego męża-nieudacznika, z którym się rozstała i, ku swemu zdziwieniu, nie poszły za nią dzieci. Trochę jest to przykre. Podobnie zresztą jak przykra niezawodna grupa społecznych doradców PiS z Twittera, która po wystąpieniu, które poza atakiem na Kaczyńskiego składało się w 90% z litery „y”, ubolewa, że tak wybitny polityk został odstąpiony Tuskowi przez prezesa PiS. Zresztą, niestety, nawet w czasach, gdy był jeszcze antyrządowy, zaczynał wykazywać pewne deficyty może nie tyle intelektu, co poczucia smaku. Pamiętam, że zorganizowana przez niego demonstracja w obronie kibiców była czymś wręcz zawstydzającym i mimo dobrych chęci po kilkunastu minutach zwinąłem się do domu. Na swoje usprawiedliwienie napiszę, że śpiewał na niej Andrzej Rosiewicz.
Obrzydliwe zachowanie Dorna zrobiło na mnie mówiąc szczerze większe wrażenie, niż głosowanie posła Godsona. Kiedyś we Frondzie, co już przypominałem, ukazął się artykuł „Zielonotuskowcy”, w którym pokazano, jak zbór, którego Godson był pastorem, wymieszał motywy biblijne i polityczne, by uzasadnić uznanie polityków Platformy jako bożego daru dla Polski. Poseł zmienił partię, ale nie wyznanie, tak więc zgodnie z nim zagłosował, chyba tego oczekujemy od polityków. A że takie, a nie inne, to już kwestia relacji dawnego pastora z Jezusem Chrystusem i wyborcami. Ciekawe, czy w tej sprawie głos zabiorą ci wszyscy, którzy tak bardzo poczuli się zagrożeni faktem, że część lekarzy chce w swojej pracy kierować się sumieniem?
Pewnie nie, ponieważ te osoby mają teraz na głowie obronę przedstawienia „Golgota Picnic”. Ze zdjęć, udostępnianych przez jego zwolenników, mamy do czynienia ze zwykłym, częściowo gejowskim pornosem, do którego dorzucono wątki (anty)metafizyczne, by móc nazwać to sztuką. Pornografia w ostatnich latach się sprymitywizowała, więc jak widać z szuflady „ambitne porno” trzeba się przenieść do tej z napisem „sztuka wysoka”. Autor przedstawienia, pan Rodrigo Garcia wcześniej przyjeżdżał do nas ze spektaklami, w których jego aktorzy na scenie zabijali lub tylko męczyli żywe stworzenia. Najwyraźniej bawi go znęcanie się nad słabszymi, bo na ofiary wybrał sobie homary, żaby i chomiki. Wówczas jedni wykazywali się zrozumieniem (znaleźli się i tacy, do dali Garcii nagrodę, ciekawe, czy mają w domu pieski, kotki i chomiki), inni jednak reagowali przerywaniem przedstawień, sprawą zajmował się tez prokurator. Teraz ten sam psychopata trafił na sztandary obrońców wolności słowa, ponieważ zamiast zwierząt zajął się chrześcijanami. Mocnym argumentem jest oczywiście stwierdzenie, na które natrafiam, że oto teraz nikomu realnej (czyli jak zgaduję – fizycznej) krzywdy nie robi. Jeśli napiszę piosenkę, że matka dyrektora teatru, pana X, jest kurwą, którą miało pół miasta, też nie uczynię mu realnej krzywdy, idąc tym tokiem rozumowania, a jednak zapewne protestowałby przeciwko wykonywaniu tego utworu, kneblując tym samym moją swobodę wypowiedzi artystycznej. Prawdopodobnie za chwilę na nowo zacznie się awantura o ubój rytualny i będzie bardzo ciekawie wyglądało, jak część jego przeciwników jednocześnie protestować będzie przeciwko tej działalności, a przy okazji wspierać psychopatę, który to samo robi na scenie – w imię wolności, oczywiście. Tymczasem warto patrzeć, które teatry dziś na wyścigi wystawiają w różnych formach pornosa Garcii, ponieważ traktować to należy nie tylko jako typowy przejaw elitarnej antychrześcijańskiej obsesji, lecz również przyzwolenie na okrucieństwo, z którego dał się poznać wcześniej ten reżyser, na początek wobec zwierzątek. Kto będzie następny, to już oczywiście kwestia wyboru artystów.
Zielonotuskowcy
Nagroda za topienie chomików
Ludwik Dorn przypomina przechodzoną prostytutkę, która bardzo chce załapać się do swojej ostatniej pracy. I choć wie, że w agencji, do której aspiruje bicie i gwałty są na porządku dziennym, to nawet, gdy już nie może temu zaprzeczać, zwłaszcza, ze akurat zeznaje w sądzie, między wierszami wysyła komunikat „ale ja chcę, bardzo chcę”. I gada na swojego męża-nieudacznika, z którym się rozstała i, ku swemu zdziwieniu, nie poszły za nią dzieci. Trochę jest to przykre. Podobnie zresztą jak przykra niezawodna grupa społecznych doradców PiS z Twittera, która po wystąpieniu, które poza atakiem na Kaczyńskiego składało się w 90% z litery „y”, ubolewa, że tak wybitny polityk został odstąpiony Tuskowi przez prezesa PiS. Zresztą, niestety, nawet w czasach, gdy był jeszcze antyrządowy, zaczynał wykazywać pewne deficyty może nie tyle intelektu, co poczucia smaku. Pamiętam, że zorganizowana przez niego demonstracja w obronie kibiców była czymś wręcz zawstydzającym i mimo dobrych chęci po kilkunastu minutach zwinąłem się do domu. Na swoje usprawiedliwienie napiszę, że śpiewał na niej Andrzej Rosiewicz.
Obrzydliwe zachowanie Dorna zrobiło na mnie mówiąc szczerze większe wrażenie, niż głosowanie posła Godsona. Kiedyś we Frondzie, co już przypominałem, ukazął się artykuł „Zielonotuskowcy”, w którym pokazano, jak zbór, którego Godson był pastorem, wymieszał motywy biblijne i polityczne, by uzasadnić uznanie polityków Platformy jako bożego daru dla Polski. Poseł zmienił partię, ale nie wyznanie, tak więc zgodnie z nim zagłosował, chyba tego oczekujemy od polityków. A że takie, a nie inne, to już kwestia relacji dawnego pastora z Jezusem Chrystusem i wyborcami. Ciekawe, czy w tej sprawie głos zabiorą ci wszyscy, którzy tak bardzo poczuli się zagrożeni faktem, że część lekarzy chce w swojej pracy kierować się sumieniem?
Pewnie nie, ponieważ te osoby mają teraz na głowie obronę przedstawienia „Golgota Picnic”. Ze zdjęć, udostępnianych przez jego zwolenników, mamy do czynienia ze zwykłym, częściowo gejowskim pornosem, do którego dorzucono wątki (anty)metafizyczne, by móc nazwać to sztuką. Pornografia w ostatnich latach się sprymitywizowała, więc jak widać z szuflady „ambitne porno” trzeba się przenieść do tej z napisem „sztuka wysoka”. Autor przedstawienia, pan Rodrigo Garcia wcześniej przyjeżdżał do nas ze spektaklami, w których jego aktorzy na scenie zabijali lub tylko męczyli żywe stworzenia. Najwyraźniej bawi go znęcanie się nad słabszymi, bo na ofiary wybrał sobie homary, żaby i chomiki. Wówczas jedni wykazywali się zrozumieniem (znaleźli się i tacy, do dali Garcii nagrodę, ciekawe, czy mają w domu pieski, kotki i chomiki), inni jednak reagowali przerywaniem przedstawień, sprawą zajmował się tez prokurator. Teraz ten sam psychopata trafił na sztandary obrońców wolności słowa, ponieważ zamiast zwierząt zajął się chrześcijanami. Mocnym argumentem jest oczywiście stwierdzenie, na które natrafiam, że oto teraz nikomu realnej (czyli jak zgaduję – fizycznej) krzywdy nie robi. Jeśli napiszę piosenkę, że matka dyrektora teatru, pana X, jest kurwą, którą miało pół miasta, też nie uczynię mu realnej krzywdy, idąc tym tokiem rozumowania, a jednak zapewne protestowałby przeciwko wykonywaniu tego utworu, kneblując tym samym moją swobodę wypowiedzi artystycznej. Prawdopodobnie za chwilę na nowo zacznie się awantura o ubój rytualny i będzie bardzo ciekawie wyglądało, jak część jego przeciwników jednocześnie protestować będzie przeciwko tej działalności, a przy okazji wspierać psychopatę, który to samo robi na scenie – w imię wolności, oczywiście. Tymczasem warto patrzeć, które teatry dziś na wyścigi wystawiają w różnych formach pornosa Garcii, ponieważ traktować to należy nie tylko jako typowy przejaw elitarnej antychrześcijańskiej obsesji, lecz również przyzwolenie na okrucieństwo, z którego dał się poznać wcześniej ten reżyser, na początek wobec zwierzątek. Kto będzie następny, to już oczywiście kwestia wyboru artystów.
Zielonotuskowcy
Nagroda za topienie chomików
(8)
4 Comments
Trudno nie zgodzić się z wywodem
26 June, 2014 - 12:33
<p>Jarosław Marek</p>
Nie mogę odżałować, że nie oglądam tv.
26 June, 2014 - 14:16
Bardzo tego żałuję.
Podobnie jak tego, że nie znam posła Godsona osobiscie.
Natomiast nie żartując, chciałbym wiedzieć, czy któryś prawicowych dziennikarzy wpadnie na pomysł, by o "sztukę" tego, jak mu tam - Garcii, zapytać księdza Bonieckiego. Jak ocenia walory estetyczne i przekaz "dzieła"?
Pewnie pozytywnie... Idąc
26 June, 2014 - 14:49
Więcej jest takich.
26 June, 2014 - 15:11