Tytuł ten wymyślił wczoraj Tomek Bereźnicki, który rysuje właśnie komiks o Mohaczu i zrobił całą oprawę naszego konkursu. Tytuł ten wiąże się po trosze ze mną i naszym blogiem, a po trosze z reżyserem Smarzowskim i jego filmem „Pod mocnym aniołem”. W życiu jest tak, że każdy autor, piszący, reżyserujący czy malujący lubi się czasem posłużyć jakimś wątkiem już znanym. Czyni to bo chce trochę pokokietować publiczność, zgromadzić wokół siebie jakąś wspólnotę ludzi myślących o tych samych sprawach w podobny sposób, lub po prostu pochwalić się erudycją, albo choćby tym, że udało mu się wyszperać jakiś interesujący motyw u innego, często zapomnianego autora i teraz właśnie go prezentuje. I to jest mili moi aspiracja. Przyznam się ode razu, że ja, choć aspiracje średnio toleruję, nie jestem od nich wolny, bo nikt po prostu nie jest. I pewnie być nie może. Wszystko przez zwykłą ludzką próżność. Ja, dla przykładu, zaplanowałem na wiosnę wydanie dwóch książek i kwartalnika. Nie mogłem napisać szybko nowej Baśni, więc pomyślałem sobie, że zrobię coś innego i będzie to niespodzianka. I ona będzie, możecie mi wierzyć, ale o połowę mniejsza, bo część niespodzianki muszę ujawnić już dziś. A wszystko przez Smarzowskiego. Zaplanowałem sobie, że wydam zbiór swoich tekstów, coś na kształt „Atrapii”, ale troszkę inny. Z większą ilością tekstów, nieco tańszy, niż zwykle kosztują nowe książki w naszym sklepie i opatrzony inną okładką. Od dawna już miałem wymyślony tytuł do tej książki, ale nie mogłem się zebrać do wybierania tekstów. No, ale w tym roku dzięki poświęceniu uporowi niektórych czytelników teksty te zostały wybrane i antologia miała się ukazać, pod tytułem, o którym tu kiedyś pisałem. Nie wiem czy pamiętacie, ale gawędziliśmy sobie ze dwa lata, albo półtora roku temu o czymś, co zostało spointowane fragmentem sztuki Grigorija Gorina pod tytułem „Prawdomówny kłamca”. Sztukę tę Maciej Wojtyszko przerobił w roku 1979 na spektakl telewizyjny emitowany w sobotę, przed południem, w porze, kiedy ja 10 letnie wówczas chłopię siedziałem przed telewizorem. Sztuka ta to jedna z wielu przeróbek życiorysu barona Munchhausena, którego zagrał tam Janusz Michałowski, prywatnie mąż Izabeli Cywińskiej. No i mamy tam taką scenę, uwodzicielską niezwykle: baron opuszcza swoje domostwo i mówi – kiedy wrócę ma być szósta. Na co majordomus – szósta rano czy szósta wieczorem panie baronie? - Szósta w południe.
Ja tę sztukę widziałem jako 10 latek i frazę tę pamiętam i trzymam w sercu od lat trzydziestu pięciu i nie jest to jedyna fraza i jedyny fragment sztuki przeze mnie ukryty, który czekał lata całe na swoją kolej. Wiedziałem bowiem, że do czegoś się to przyda i kiedy zacząłem myśleć o tym zbiorku tekstów, chciałem mu nadać taki właśnie tytuł: 6 w południe czyli najlepsze kawałki Coryllusa. No, ale wczoraj okazało się, że nie mogę tego zrobić i muszę wymyślić inny tytuł. Zanim opowiem dlaczego chciałem przypomnieć pewną historię sprzed wielu lat.
Pracowałem kiedyś jako archiwista w sławnej gazecie Tomasza Wołka pod tytułem „Życie”, redakcja mieściła się nad kinem „Femina”, a w niej siedziały wszystkie tuzy współczesnego dziennikarstwa, no może prawie wszystkie. W każdym razie byli tam ci, którzy dziś są w umiarkowanym centrum, na skrajnej lewicy, no i wielu „naszych”. Chadzałem w tamtych czasach jeszcze do kina i czasem z kolegami z pracy dyskutowaliśmy na schodach o tych filmach, co to je w kinie puszczali. Może nie dyskutowaliśmy, ale po prostu tak ględziliśmy co nam ślina na język przyniosła. Do naszej kanciapki przychodzili dziennikarze z mądrymi minami, by tam w zaciszu poddasza kompromitować się swoją niewiedzą lub ordynarnym chamstwem. Sądzili widocznie, że skoro oglądamy ich tylko my, to wszystko uchodzi i wszystko wypada. No i popatrzcie jaka niespodzianka....I przychodziła tam pewna pani, wyjątkowo wprost głupia, która pracowała w dziale kultury. Przekonywała mnie ona kiedyś, że Michał Anioł nie dokończył Piety Rondanini, bo to takie dzieło otwarte było. Ja dokładnie nie pamiętałem dlaczego on tego nie dokończył, ale miałem wrażenie, że z powodu własnego zgonu. No, ale nie udało mi się tej pani przekonać. Potem przyszła, żeby pochwalić się filmem, który nakręcił jej kolega. Był to zapomniany już całkiem film pod tytułem „Kratka”, opowiadający o tym, że żebrak, starszy już mężczyzna i mały urwis, usiłują wydobyć z kratki ściekowej monetę, która tam wpadła. Każdy wiąże z tą monetą jakieś plany, ale ona jest jedna, a ich dwóch. W dodatku, żeby ją zdobyć trzeba się trochę namęczyć no i wykosić konkurencję. W filmie tym żebraka grał Jerzy Kamas, który o ile pamiętam występował w kapeluszu i szaliku. Było to tak samo prawdopodobne jak to, że uczucie wrażliwej kobiety może wydobyć pijaka z nałogu. No więc żebrak w kapeluszu i dzieciak walczą o pieniążek, ale w końcu się zaprzyjaźniają i film kończy się tym, że spacerują po Warszawie i starszy pan pokazuje małemu różne ciekawe miejsca, w sensie zabytki sztuki i kultury, a nie meliny, burdele i murki gdzie siedzą dilerzy prochów. Sami więc widzicie jaki to był film. No i ta pani z redakcji kultury przyszła opowiedzieć nam, biednym archiwistom, o tym, że jej kolega nakręcił ten obraz i że to jest bardzo ciekawe. Ponieważ ja pamiętam z dzieciństwa mnóstwo rzeczy od razu przypomniałem sobie wydaną w latach siedemdziesiątych książeczkę zatytułowaną „13 opowiadań amerykańskich”. Była to jedna z pierwszych „poważnych” książek jakie przeczytałem i wiele jej fragmentów jest ze mną do dzisiaj. Między innymi opowiadanie zatytułowane „Popołudnie w dżungli”, w którym przeczytać możemy o przygodach żebraka i małego urwisa, którzy zauważyli, że w kratce ściekowej leży srebrny dolar. Obaj bardzo chcą go mieć i wiążą z nim jakieś plany, ale nie jest łatwo. Pieniążek trzeba wydobyć ze ścieku, a przedtem jeszcze wykosić konkurencję. Opowiadanie to utkwiło mi w pamięci, bo miało bardzo smutne zakończenie, dzieciak odpędza staruszka, upokarza go i triumfuje. Był to kawałek niezłej prozy, może nie najlepszej, ale mieszczącej się w górnej strefie stanów średnich. Oczywiście od razu powiedziałem pani z działu kultury, że ten film to plagiat i tylko ktoś wyjątkowo nierozsądny mógł przypuszczać, że ludzie nie będą pamiętali tamtego opowiadania. Tak się bowiem składa, że ludzie czytają książki, a dobre książki potrafią czytać po kilkanaście razy, a jeszcze do tego przywiązują się do zawartych tam treści i eksploatują je później w swoim życiu. Ja to wiem na pewno, bo co jakiś czas dzwoni tu ktoś i pyta dlaczego ja się czepiam Aragona. To był przecież świetny autor. Oczywiście, że tak, to był świetny autor, ale prócz tego był to szczery komunista, agent Moskwy, wróg własnego kraju, a jeszcze do tego wychował się w rodzinie zawodowych prowokatorów, czyli po prostu w rodzinie pana prefekta Andrioux, którego był naturalnym synem. I popatrzcie teraz ile ja uprzejmości wyświadczam każdorazowo Erykowi Mistewiczowi porównując go do Aragona....Ludzie naprawdę go lubią, (Aragona nie Mistewicza), czytają jego książki i ekscytują się nimi choć minęło przecież już tyle lat....I dzwonią do mnie, po to, by mi powiedzieć, żebym się wreszcie od niego odczepił.
No, ale wracajmy do naszych rozważań. Tylko ktoś tak głupi, zadufany i płytki jak polski reżyser filmowy, może ukraść motyw innemu autorowi i udawać, że to jego oryginalny pomysł. Nawet jeśli taki reżyser ma na tyle wstydu, że się na moment przed kradzieżą zawaha, to zaraz pomyśli sobie o tych wszystkich pańciach z działów kultury wielkich tygodników, dzienników i portali internetowych, które popędzą w miasto pochwalić się przed znajomymi i nieznajomymi tym, że ich kolega, sławny reżyser, nakręcił nowy, bardzo ciekawy i pełen oryginalnych konceptów film. I jego wahanie pierzchnie od razu niczym zając pod miedzę. I pomyśli sobie taki jeden z drugim: a co mi tam, te głąby i tak nic nie rozumieją i tak niczego nie zauważą... kręcimy, akcja!
No i ja do wczoraj miałem tytuł mojej nowej książki, który miał brzmieć „6 w południe czyli najlepsze kawałki Coryllusa”. Rano jednak zadzwonił telefon, moja koleżanka, która była na tym filmie powiedziała mi, że w żadnym razie nie mogę tak nazwać książki. Nie mogę bowiem reżyser Smarzowski użył tego bon motu w swoim nowym filmie „Pod mocnym aniołem” aż dwa razy. Dwa razy Smarzowski opowiedział w filmie nie swój kawał i czeka na oklaski. No więc klapa, z tytułu nici. Jak się domyśliliście w mojej książce znalazłby się cały fragment sztuki Gorina, wraz z tytułem i nazwiskiem autora. Ponieważ w książce Pilcha, którą czytałem numeru z 6 w południe nie ma, wnoszę, że jest to autorski koncept reżysera Samrzowskiego i ciekaw jestem czy na liście płac, która pojawia się na końcu filmu dopisane jest malutkimi literami skąd pan Smarzowski ściągnął ów pomysł? Być może jest tam ta informacja, a ja się niepotrzebnie czepiam, jestem jak wiecie małostkowy i zawistny, zazdroszczę po prostu wielkiemu reżyserowi talentu i pomysłów. No, ale jeśli jej nie ma? Wyobraźcie sobie, że coś takiego dzieje się, nie w Hollywood wcale, ale w kinie brytyjskim, że ktoś nie zaznaczając skąd porywa pomysł, umieszcza go w filmie i nie puszcza oka do publiczności, nie realizuje tego co na wydziale filologii polskiej określa się mianem intertekstualności? Tam jest krytyka i ta krytyka bierze pieniądze za niszczenie słabych, głupich i leniwych, a także za wspieranie silnych, sprytnych i bezwzględnych. Ok, może przy swojej małostkowości jestem jeszcze marzycielem i wcale nie jest tak jak napisałem, a Smarzowscy rządzą...Być może...No, ale trochę szkoda mi tego tytułu i zastanawiam się też czy któryś z nich potrafi coś wymyślić sam z siebie, bez podkradania, kopiowania ściągania i naciągania. Przypuszczam, że nie. Nie ma się co martwić na zapas, wczoraj w drodze do Warszawy wymyśliłem już nowy tytuł i on będzie niespodzianką, a także pewna książka, którą zamierzam napisać w lutym. Na stronie www.coryllus.pl pojawiła się po raz kolejny Atrapia, której miało już nie być, ale okazało się, że w hurtowni, a którą zakończyłem współpracę jest jeszcze 50 egzemplarzy. Są to absolutnie ostatnie egzemplarze tej książki. Wznowień nie będzie.
Na naszej stronie www.coryllus.pl pojawił się już regulamin konkursu na komiks według „Baśni jak niedźwiedź”. No więc jest tak, mamy trzy kategorie: bitwy, kresy, święci. Do każdej kategorii przyporządkowane jest jedno opowiadanie i można sobie wybrać co się chce rysować. Czy bitwę pod Żyrzynem według opowiadania „Żyrzyn 1863”, czy historię księcia Romana Sanguszki według opowiadania „Baśń kresowa”, czy może historię św. Ignacego de Loyola według opowiadania „Trzydniowa spowiedź kochanka królowej”. Nagrody są niekiepskie, w każdej kategorii po trzy. Za pierwszą 5 tysięcy minus podatek, który w takich razach koniecznie trzeba odprowadzić, za drugą 3 tysiące minus tenże podatek, a za trzecią 2 tysiące minus wspomniany podatek. Myślę, że warto się pokusić, tym bardziej, że z autorami najlepszych prac chciałbym potem podpisać umowy na stworzenie całych albumów, według mojego scenariusza. Aha, jeszcze jedno: na konkurs nie rysujemy całej historii, ale jedynie od 4 do 6 plansz formatu A 4 w pionie. Szczegóły pojawią się niedługo na stroniewww.coryllus.pl w specjalnej zakładce „Konkurs”. Prace będzie można nadsyłać do 20 maja, a ogłoszenie wyników nastąpi 20 czerwca.
Ponieważ intensywnie zbieramy pieniądze na nagrody, które są dość poważne, umieściłem w sklepie kilka nowych tytułów, są to albumy z archiwalnymi zdjęciami, dość szczególne o tematyce raczej mało spopularyzowanej. Opisy znajdziecie przy zdjęciach okładek. Zysk z ich sprzedaży przeznaczamy w całości na nagrody konkursowe.
Mam też inne ogłoszenie. Jeden z naszych przyszłych autorów, Robert Gawkowski, którego tekst będzie można przeczytać w najnowszym numerze „Szkoły nawigatorów” zaprasza wszystkich czytelników tego bloga na spotkanie autorskie i promocje książki FUTBOL dawnej Warszawy. Spotkanie organizuje Towarzystwo Miłośników Historii
oraz Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego
Prezentacja książki odbędzie się we wtorek, 4 lutego 2014 r.
o godzinie 17.00 w siedzibie Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk
(Rynek Starego Miasta 29/31) w Sali Kościuszkowskiej.
W trakcie prezentacji przewidywany pokaz fragmentów filmów
archiwalnych sprzed 75 lat.
Mnie tam niestety nie będzie, bo akurat mam swój wieczór autorski w Gdańsku, w Manhattanie. Ten sam dzień i ta sama godzina.
Na stronie www.coryllus.pl mamy nowe obrazy Agnieszki Słodkowskiej, ze słynnej już serii „japończyków” mamy też cztery portrety bohaterów naszego komiksu o bitwie pod Mohaczem. Można tam także kupić poradnik „100 smakołyków dla alergików” autorstwa Patrycji Wnorowskiej, żony naszego kolegi Juliusza. No i oczywiście inne książki i kwartalniki. Jeśli zaś ktoś nie lubi kupować przez internet może wybrać się do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, do księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie, albo do księgarni wojskowej w Łodzi przy Tuwima 33, lub do księgarni „Latarnik” w Częstochowie przy Łódzkiej 8. Nasze książki można także kupić w księgarni „Przy Agorze” mieszczącej się przy ulicy o tej samej nazwie pod numerem 11a.
1 Comments
:o)
04 February, 2014 - 19:20
Ktoś chciał zostać pionierem, inny inżynierem, jeszcze inny marzył by być kosmonautą. A jeden chciał zostać pisarzem. I to jest właśnie mili moi inspiracja.
"Rewolucje przerażają, ale kampanie wyborcze wzbudzają obrzydzenie."