Poezje Eleny Guro

 |  Written by Andrzej Pańta  |  2
Elena Guro
 
MiniaTurki. Wiersze. Westchnienia…
 
DZIECINNY PORANEK
 
Pod oknem krzewiły się bujnie kwiaty dmuchawca. Poranek robił się wtedy, gdy jaskier podniósł żółtą głowę. Migoczące filiżaneczki opanowywały łąkę. Filiżaneczki skubały jaskier i inne kwiaty, niebieskie, nakrywały stół do herbaty. Z promieni ponad grunt wzlatywał bąk.
Chodziliśmy na wojaczkę z ciemnymi świerkami: zwyciężał mały i biały dzbanuszek. O tej porze w domu z półek wyrastały grzyby, grzyby z drewna, polakierowane i z czerwonymi kapeluszami. Gdy zauważały to, w pokoju do tańcowania zabierały się żółte krzesełka wyplatane ze słomy.
I zaczynaliśmy bawić się w puszczanie zajączków. Pragnęliśmy złapać krzaczastą, żółtawą plamę słońca i włożyć ją do sosnowej szafy. Goniliśmy i ganialiśmy za nią i nie byliśmy w stanie jej złowić. Tak uganialiśmy się podle słonecznych okien aż do śniadania.
A ze świerkowej szafy jasnymi łzami ściekała żywica.
 
 
PRZEDWIOŚNIE
 
Już po raz drugi wychodzę z pokoju i wchodzę na jasną, długą, wzburzoną ulicę: nie mogę usiedzieć w domu, gdyż w pokoju zrobiło się znienacka zbyt biało i za jasno i zbyt ciasno.
Dopóki tutaj kładł się gorący krąg światła lampy, można było opuszczać żaluzje, i na krótko dzień w dzień siedzieć przed stosem kartek i bez ustanku gapić się na wciąż ten sam wypolerowany i pokryty kurzem brzeg stołu. Teraz jednak coś się tutaj pojawiło, a wraz z tym pojawieniem się niemożliwe jest pozostawanie bez ruchu.
Występujesz do przodu szybkimi krokami. Głowa jest pusta: krąży w niej jasna pustka słońca. Przez żyły przeciąga znużenie. Ustępujące, śpiewa w dali ruchu drogowego. Bursztynowy odblask pada na ulicę. W powietrzu niespodzianki spotkań i zniknięć.
Bez pośpiechu przechadza się oficer i dama — on nieco pochylony — uśmiechają się do siebie. Ona trochę za mocno przechylona do przodu. Rozwodnione złoto drży na ziemi. W błyszczących kałużach litery szyldów i delikatne, złociste smugi. Całym ciałem pada i podnosi się słabnące, z lekka bolejące. Oficer i dama skręcają i znikają za rogiem. Kwiaty w ogromnym, szklanym „carreau”. Białe przejrzyście porcelanowe cyklameny, pomarszczony aksamit, ciemne fiołki.
Nizza, fleurs de Nice… Coś delikatnego, jak wyraziste oczy… Nizza. Gdy nie było sroższego mrozu, półletnie postaci; spotkania, spojrzenia, niewypowiedziane słowa. Półpytanie w szarych kałużach. Chore; nogi zawinięte w tygrysią skórę. Pan w angielskim filcu. Kolorowe zdjęcia, bukiety. Daziaro, Włochy. Sprzedawca w kolorowym krawacie wymienia rzeczy w gablocie. Gołą głowę owiewa leciutki wiatr. Otwarta młoda szyja w kołnierzu. Przy szerokich szklanych drzwiach oczekuje się kogoś w błyszczącym czarnym powozie. Szyby drzwi, złociste, drżą w oczekiwaniu. Echa w wieczornym oddaleniu.
Leciutko, lekko i szybko i zwinnie idzie się do przodu. Drobna, kędzierzawa dziewczyna, z zakupami w dłoniach; dzieci wpadają w wiosenne usposobienie. Sklep. Dlaczego nie iść do sklepu? Kupię jakiś drobiazg za 10 – 5 kopiejek. W mroku błyska zakątek tajemniczego, obcego życia: duże ręce młodzieńca, białe, trzymają utarg. Posiadacze, ich marzenia: uprawiają handel, ich sklep jest ich ulubioną dojną krową, marzą o zaprzestaniu handlowania; wieczorny wypoczynek, na przedmieściach, powrót, herbata w delikatnych omroczach. Ich przyszłość, ich marzenia — delikatnie, subtelnie sączą się rzeczy i zyski.
Półciemno. Kupuję małego czerwonego grzyba z drewna.
Tuż obok przechodzi żebrak. Wielki czerwony kapelusz z drewna płonie wszakże w dłoni jak jagoda, sprawia wrażenie czegoś dobrego i małego: daję mu dwie kopiejki, pięć byłoby dla mnie za dużo, przepije je przecież tylko, dwie natomiast… Jest przecież dobrodusznie stary i zakłopotany.
Obok bezszelestnie i ulotnie na bladej twarzy, pod cieniem futra, bezdennie chorobliwe szare oczy.
Ulice wiją się przez miasto bez końca i początku. Okna. Krople. Gzymsy. Koty. Gołębie. Wszystko toczy się do przodu, zamyka się, otwiera się. Nawrót na powrocie. Odblask, przytłumione głosy, tajemnice, ułomki nieznanych myśli, kwiaty i rozmowy.
Spokojnie zawracam do domu. W tyle podwórza gra katarynka.
Lekka pustka w pokoju z wiosennym ożywieniem. Śmieszki przeciągają między porozdzielanymi meblami. Dotknięcia powietrznych palców. Śmieją się oparcia krzeseł.
Przemija niewyraźna godzina wyczerpania. Z podwórza wdziera się łagodny szum. Ulica napiera na okno. Teraz w kwiaciarni drętwieją kwiaty. Ciągnie na ulicę. Nie! To głupie, wciąż wychodzić i zawracać…
Znam to, co zgania mnie z tapczanu i niesie w niemy szum dalekich, obcych tajemnic i poruszeń.
Przejść tylko przez dwie ulice, aby rzucić spojrzeniem na okno kwiaciarni.
Okna błękitnieją. Jeszcze raz wyjść i popatrzeć na miasto?
Nie, nie pozostanę w domu: już ulice robią się przejrzyście błękitne. Wyglądają takie, jakie są! Coś się stało z szyldami nad znanymi sklepami. Wypijam mleko i wychodzę.
Przez ulice idzie coś szarego i łagodnie muska przedmioty. Takie są długie zmierzchy przedwiośnia. Ruch przemieszcza się do przodu. Szare kałuże. Puste wilgotne kamienie. W dali zaś zatraca się koniec drogi. A tam? Dalej? Gdzie ulica przecina się z aleją?
Można iść jeszcze dalej i dalej; obojętnie, gdzie się zawróci. W nogach i plecach zmęczenie. Jeszcze trochę!  Tylko do tego wyśmienitego sklepu galanteryjnego. Nuże. Tylko tam! — I trochę pogapić się w okno. Grzebienie, łańcuszki… Z frontu, na rogu błyszczy biało skraj szyldu: „Mleczarnia” — Jeszcze trochę. Błękitnymi literami — „Mleczarnia”; to przypomina wiosnę. Półbłękitnymi, pustymi, czystymi wiosennym ożywieniem, wymytymi do czysta. Jest mokro. Lekko powiewa… — I jasno. — Sklep papierniczy. Można by jeszcze popatrzeć na paczki ołówków wystawionych w oknie — drobnostki. — Zachowywać się tak, jakby się oglądało, postać chwilę.
Bokiem przechodzi stara panna, samotna, czysta, osobliwie oryginalna; takie są tylko niezależne samotne.
Lekkie, ledwo czegoś dotykające myśli. Wzdłuż muru milczące czterokątne ślepe nisze, za niszami, w każdej z osobna leży cień — t o nie jest ważne; po twarzy czerwonego muru państwowej budowli pełznie coś, milczy i myśli o…
— I tędy prawdopodobnie przechodził uczeń konserwatorium, u siebie w domu będzie ćwiczył długo czyste, chłodne, dziecięce gamy.
Obok komicznym krokiem idzie nauczycielka, nogi rozpychają zbyt krótką suknię. Przy murze plama po ekwipażu.
— Cóż więc? — Jeszcze dalej? Iść wciąż bez ustanku? Już bolą nogi. Jeszcze raz zawracam, idę przez te same ulice, bez zerkania na prawo lub lewo, i skręcam we właściwym miejscu. Coś czystego i podniecającego ciągnie za mną aż do drzwi mego pokoju. W pokoju coś jasnobłękitnego ślizga się po jasnych, białych ścianach.
Tylko szybka przebieranka i rzucanie się do łóżka. Zasypiając ze zmęczenia, czuję: okna błękitnieją. Wszystko rozpływa się. Rozkosznie bolą nogi. Gdzieś gra katarynka.
 
 
NOC
 
Rosa pojawiała się nocą. Niebo poszerzało swe kręgi. Cicho siąpił deszcz. Nie — to drobniutkimi kropelkami kichała mgła. Błyszcząc wisiały na latarniach pąki prawie niewidzialnego ogrodu. Wysyp wiosny. Dusza z trudem dawała temu wiarę, wydawała się zupełnie obnażona, bardzo głęboko zatem ufała wszystkim. Każdy mógłby ją zranić, gdyby tajemnicy nocy nie trzymała pod korcem. Przyszła wraz z wiosną. Wzbijał się dym. Zionęło ziemią. Lekko mżył deszcz.
 
 
Dreszcz deszcz, deszcz dreszcz
przemży, przemży
dreszcz deszcz — deszcz dreszcz, wiatr bez sprężyn —
węży wiatr, szept wśród wzruszeń —
tako gwarzą sobie drzewne dusze.
 
 
Elena Guro. 1877 – 1913. Malarka, poetka, odkrywczyni talentów, m. in. W. Chlebnikowa. Wraz ze swym mężem Michaiłem Matjuszinem (1861 – 1934), malarzem i kompozytorem, studiowała w prywatnej szkole artystycznej J. Swanzewa. Zorientowana na kubizm i futuryzm. Po latach zapomnienia jej twórczość zaczyna nabierać znaczenia, i Gennadij Aigi, rosyjski kandydat do literackiej nagrody Nobla, uważa ją za trzecią poetkę rosyjską XX wieku. Za życia opublikowała trzy książki: Katarynka (1909), Jesienne rozmarzenia (1912), Niebiańskie wielbłądziątka (1914). W polskich przekładach ukazał się dotychczas jeden jej utwór w antologii Wiktora Woroszylskiego pt. Moi Moskale (2009) i parę moich tłumaczeń w gdańskim piśmie Migotania. Przejaśnienia, nr 41.
 
Wybrał i przełożył Andrzej Pańta
 
5
5 (2)

2 Comments

Hun's picture

Hun
Dziękuję.
Pzdr, Hun

"...And what do you burn, apart from witches?   - More witches!..."
Danz's picture

Danz


Dziękujemy i czekamy na kolejne odcinki z serii kultury.
Pozdrawiam.
p.s.
Ilustracja to obraz Eleny Guro.

Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów. 
Empedokles

Więcej notek tego samego Autora:

=>>