Jeśli na meczu tenisowym głowy widzów obracają się to w prawo, to w lewo, to w starciu publicystycznym mistrzowie pióra wzbudzają emocje i zarządzają naszymi emocjami. Gracze-amatorzy – tacy jak ja – mogą tylko co nieco rezonować, zwracać uwagę na te punkty wypowiedzi mistrzów, które co nieco rozumieją. Tak też jest w przypadku najnowszej polemiki Aleksandra Ściosa z Barbarą Fedyszak-Radziejowską.
Zwraca uwagę już na wstępie fakt, że polemikę napisał bloger występujący pod pseudonimem. Aleksander Ścios często ujawnia fakty ze źródeł, których nie cytują ani szanujący się dziennikarze, ani tym bardziej politycy. Styl jego wypowiedzi wyraźnie wskazuje na to kto się pod tym pseudonimem ukrywa, ale jednak publikuje pod pseudonimem – być może decydująca jest groźba rozlicznych procesów sądowych, które mogłyby go dotknąć w przypadku podpisywania tekstów własnym nazwiskiem. Z drugiej strony wypowiada się natomiast znana profesor, wybitny naukowiec i w dobrym tego słowa znaczeniu wybitny technokrata – znawca problemów wsi i polityki rolnej. Osoba, która ex definitione działa jawnie, z otwartą przyłbicą, z założeniem, że działając w ten sposób nie można zrobić nic złego, bo nad działaniem jawnym łatwiej sprawować kontrolę, niż nad najbardziej nawet etyczną i honorową konspiracją. Osoba, która jest przekonana, że należy przede wszystkim działać jawnie dla dobra ogółu, kierując się chrześcijańskimi normami etycznymi i czerpiąca z tego przekonania wyraźną radość i wolę życia.
W obu tekstach pomieszane jest tyle nawarstwionych spraw, problemów i definicji, że trudno je wszystkie wymienić. Najbardziej emocjonujący jest oczywiście problem demokracji (masowej) i jej definicji. Pani Fedyszak-Radziejowska ma w tym względzie ogromną wiedzę politologiczną; niestety podobnie głęboką wiedzę o mechanizmach polityki w ogóle (a nie tylko demokracji) posiada Aleksander Ścios. W tej sytuacji czytelnik staje przed pytaniem: co robić? Komu zaufać? Czy anonimowemu demaskatorowi czy publicznemu autorytetowi? Pociąga mnie jedna i druga wypowiedź, ponieważ obie są do bólu prawdziwe.
„Jedyna, którą dzisiaj mamy, ojczyzna”
Pani Fedyszak-Radziejowska zwraca przede wszystkim uwagę na brak współdziałania prawicowych środowisk opiniotwórczych z partią opozycyjną. Ma o to wyraźny żal do dziennikarzy, którzy nie potrafią przedstawić ludziom wartości polityków, którzy działają dla dobra Polski. Brak tego wsparcia – jej zdaniem – może być główną przyczyną zwycięstwa bez przełomu. Ludzie zagłosują na PiS, PiS znowu wzbudzi wielkie nadzieje, ale z powodu braku wsparcia opiniotwórczego zwycięstwo wyborcze będzie zbyt słabe, aby wziąć za kraj pełną odpowiedzialność. Tekst Pani profesor jest prztyczkiem w nos Aleksandra Ściosa, bo czytamy:
„w opinii Ściosa także tkwi przekonanie, że wynik demokratycznych wyborów nie jest ważny. Najwyraźniej bloger zna inny, bardziej skuteczny sposób doprowadzenia do upadku >bękartów i hybryd< komunizmu i postkomunizmu. Może ma rację, ale w 2014 r. opozycja ma szanse wygrać demokratyczne wybory w jedynej, którą dzisiaj mamy, ojczyźnie.
W akapicie tym zawarta jest jednak pewna niepokojąca myśl, którą bez trudu wykorzystał w swej polemice Ścios. Pani profesor mianowicie pisze o „jedynej, którą dzisiaj mamy, ojczyźnie”. Inaczej mówiąc albo wierzy w to, że to jest naprawdę ojczyzna, albo akceptuje „ojczyznę socjalistyczną” - by użyć komunistycznej nowomowy. Dlatego Ścios replikuje: ustrój „posiada... fasadowe cechy parlamentaryzmu, dopuszcza działalność partii politycznych i (nominalnie) niezależnych instytucji. Zachowuje szyldy praw obywatelskich, w tym wolność wypowiedzi i zrzeszania się. Celebruje mitologię karty wyborczej oraz „rządy prawa”, oparte na niezawisłym (od rozumu) sądownictwie. Zza tej fasady działają prawdziwi decydenci, żerują grupy interesu i polityczno-agenturalne mafie.„ Oczywiście Ścios nie sugeruje jakoby Fedyszak-Radziejowska kochała „socjalistyczną ojczyznę”. On wysuwa zarzut znacznie gorszy. „...opisywanie dzisiejszych realiów za pomocą pojęć właściwych dla demokracji jest nie tylko błędem metodologicznym, ale i poważnym zabobonem, którego konsekwencje odczuwamy tym boleśniej, im bardziej mu ulegamy.” Krótko mówiąc podejrzewa Panią Profesor o... zabobonność.
Jest to figura publicystyczna, ale być może na przykładzie tych dwóch mistrzów można pokazać różnice między zaborem pruskim i austriackim (branymi łącznie), a zaborem rosyjskim. Wielkopolska i Małopolska zwracają uwagę odmiennymi, ale niewątpliwie godnymi podziwu metodami społecznej organizacji i jawnego działania, które dają im siłę trwania i kapitał rozwojowy. Na tym tle kongresówka prezentuje się nader marnie: mieszkańcy zaboru rosyjskiego żyją jakby w wiecznej konspiracji i wzorem Rosjan wszędzie doszukują się spisków, co odbiera im chęć do aktywnego działania. Złośliwi twierdzą, że sukcesy Wielkopolan i Małopolan to rezultat ich niewiedzy o naturze III RP, ignorowania siły rosyjskiej mafii, która tylko dlatego toleruje sukcesy tych lokalnych środowisk, że może na nich żerować niczym pasożyt – w przeciwnym razie już dawno cały organizm państwowy diabli by wzięli. Aby pasożyt mógł się tuczyć kosztem żywiciela, gdzieś musi istnieć baza pozwalająca na jego trwanie i jest nią Wielkopolska oraz Galicja. Baza nie na tyle jednak silna, aby żywiciel mógł się od pasożyta uwolnić.
Bunt prawdziwy czy demonstracja buntu?
Przypomina mi się kilka znamiennych sytuacji z zesłania Polaków na Syberii, które zilustrują może o co chodzi.
W 1654 roku Witebsk wpadł w ręce armii moskiewskiej, która najechała Rzeczpospolitą. Po różnych perypetiach jeńców zesłano do Kazania. Pomimo skrajnego wyczerpania, schorowani jeńcy postanowili zwołać własny sejmik i uchwalili laudum, które być może, sobie znanymi drogami, wysłali do króla Jana Kazimierza. W laudum tym błagali króla o uwolnienie z niewoli. Jak widać nawet w tak trudnej sytuacji polska szlachta godnie kultywowała reguły demokracji – laudum było supliką do króla, a nie do cara.
A jednak czas biegł swoim torem i kolejne pokolenia zesłańców zaludniały odległą Syberię, a społeczeństwo Rzeczypospolitej poddawane było systematycznemu przetrącaniu kręgosłupa moralnego. Król Stanisław nie był władcą legalnie obranym, więc w razie zesłania raczej trudno było go prosić o pomoc. Po konfederacji barskiej znaczną część konfederatów zesłano na Syberię, tworząc z nich oddziały wojska. W 1774 r. nieznaczna część konfederatów została objęta tak zwaną „amnestią” i odesłana do Rzeczypospolitej. Jaka była reakcja pozostałych? Znamienna! Otóż pozostali trzykrotnie pisali do władz rosyjskich memoriały o uwolnienie, a nawet demonstracyjnie zrzucili broń i mundury, głośno dopominając się uwolnienia. Generał-gubernator sprowadził jednak uzbrojone wojsko, dla przykładu okrutnie zamordował siedmiu buntowników, pozostałych uwięził i znów odesłał do służby wojskowej. Czyżby konfederaci nie zdawali sobie sprawy, że demokratyczne „demonstrowanie buntu” jest dla kultury moskiewskiej równoznaczne z buntem i tłumione w brutalny sposób? Jakież siano trzeba mieć w głowie, aby będąc na przeklętej ziemi rzucać na ziemię broń, którą przeciwnik oddał w Twoje ręce?!
Mechanizmy demokracji czy złota wolność?
Demokracja ma swój sens do chwili, gdy ma sens – powiedziałbym przekornie. Być może Pani Profesor ma rację, gdy sądzi, że jeszcze nie wyczerpaliśmy wszystkich metod działania, a ja na pewno nie uchylę się od pomocy – na tyle na ile mogę. Pozostaje tylko jedno, dręczące mnie pytanie: jaki jest nasz punkt odniesienia? Mówiąc metaforycznie: jeśli nawet zwołamy sejmik i uchwalimy laudum, to do kogo mamy (metaforycznie mówiąc) "pisać supliki o uwolnienie"? Do króla Stasia? Gdzie jest państwo polskie, tworzące ramy dla funkcjonowania demokracji? OK, ktoś może odpowiedzieć, że jest przecież Unia Europejska i jej technokratyczne instytucje. Są jakieś ramy porządku.
Ponieważ mowa o środowiskach opiniotwórczych, więc trzeba znać reguły, które rządzą tym polem bitwy. Podstawową regułą jest zarządzanie emocjami przy użyciu symboli. Wzorem Marka Chodakiewicza zadam jednak jedno, kluczowe pytanie: czy ktoś z nas tu żyjących będzie umierać za Unię Europejską? Gdzie jest gwiaździsty sztandar wokół którego rozproszeni rycerze mogliby się zgromadzić?
(Jeśli ktoś oglądał karykaturalną ekranizację Władcy Pierścieni ten wie, jak wielkim błędem autorów filmu jest pominięcie sceny z gwiaździstym sztandarem na okrętach "korsarzy z Umbaru"!)
Bo przecież wiemy, że Unia Europejska jest nam potrzebna, ale jakoś dziwnie nie jesteśmy jej za to wdzięczni. Tęsknimy bowiem za państwem, za które moglibyśmy umierać, państwem, w którym wolność nie jest tylko prawniczą formułką lub nawet rezultatem zbioru procedur i szachujących się wzajemnie instytucji. Tęsknimy mianowicie za państwem Złotej Wolności.
Jakub Brodacki
13 Comments
Alchymisto,
19 August, 2014 - 12:21
Zgadzam się z krytycznymi uwagami co do sposobu funkcjonowania "demokratycznych mechanizmów" w naszym państwie. Co do reszty: w sytuacji, kiedy naród posiada realne prawo samostanowienia - ustrój jest w dużej mierze wypadkową społecznych oczekiwań. Nie tylko "rodzaj", ale i "jakość". Można mówić o dobrze funkcjonującej demokracji, skorumpowanej i rozsypującej się oligarchii czy monarchii - i vice versa. Oczywiście, działa to również w drugą stronę: państwo i obowiązujące reguły edukują lub demoralizują. Świadomość społeczna kształtuje byt polityczny, ale też polityczna codzienność wpływa na naród, naród traktowany en-masse.
Do czego zmierzam? Otóż z przykrością zauważam, że Polakom taki ustrój jaki mamy, taka "demokracja" odpowiada. Większości z nich. My nie chcemy mieć państwa, w którym warto byłoby za cokolwiek umierać. Część, która chciałaby poszanowania dla określonych wartości i jasnego zdefiniowanai tychże wartości, określmy ją umownie i roboczo jako "konserwatystów" - to niewielka część narodu.
Ustrój funkcjonuje wadliwie, być może z założenia jest felerny. Ale Polacy nie chcą innego.
pozdrawiam
PS. "Karykaturalna ekranizacja 'Władcy Pierścieni'"? Dlaczego? Ten film był całkiem niezły. Oczywiście, niemiłosiernie raził dłużyznami i zbytnim patosem - ale te same wady ma książka. Powieść postarzała się (niewiele dzieł literackich z upływme czasu nie traci na wartości), Jackson wykonał całkiem niezłą robotę, przenosząc ją na ekran. Oddał "ducha". Coż, jeśli ktoś tego "ducha" lubi...
"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
@Max
19 August, 2014 - 16:52
Mam nadzieję, że nie wszystko jest stracone.
Pozdrawiam.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
Danz
19 August, 2014 - 17:09
Zresztą przyznaję, że i ja także chciałabym, by atmosfera była już do tego dojrzała. Ale nie jest.
Gorąca głowa - gorącą głową, może to i kuszące, ale to zwykle cierpliwi mają ostatecznie rację.
W polityce nie ma nic gorszego niż falstart.
@Max
19 August, 2014 - 20:34
Istnieją sytuacje, w wyniku których porzucamy nasze przyzwyczajenia i nagle zaczynamy działać gorączkowo i nieszablonowo. Znamy je wszyscy nawet z naszego codziennego życia. Tak więc nie kładłbym "lachy" na Polaków. Natomiast problemy pojawią się później, gdy emocje opadają i wracają stare nawyki.
Co do Jacksona - ten film to dla mnie katorga. Autor nie rozumie realiów świata tolkienowskiego; nie rozumie także realiów średniowiecza i średniowiecznego pola walki. Sztandar to podstawowe (obok sygnałów dźwiekowych) narzędzie dowodzenia na średniowiecznym polu walki. Przypomnij sobie co się stało, gdy krzyżacy zdobyli sztandar chorągwi krakowskiej pod Grunwaldem! Brak gwiaździstego sztandaru Arweny oznacza, że cały film to po prostu tandetna gra komputerowa.
Mumakile są tak ogromne, że walka z nimi jest po prostu nonsensem. Oko Saurona przypomina waginę (dlaczego???). Nazgule są kompletnie bez ikry, szczerze mówiąc dementory w Harrym Potterze biją je na głowę (o zgrozo!). Mam wymieniać kolejne zarzuty? ;-)
Mimo wszystko zachęcam do obejrzenia starej, dobrej produkcji Lucasa pt. Willow. O, to jest naprawdę film tolkienowski w stylu i duchu.
Alchymisto
19 August, 2014 - 17:05
Ścios jest niewątpliwie bardzo inteligentnym człowiekiem i o dużej wiedzy, często z wielu powodów niedostępnej dla przeciętnego "zjadacza chleba". Ale to typ teoretyka budującego konstrukcje nie do końca liczace się z rzeczywistością. Sprawia wrażenie, że przy doskonałym rozpoznaniu politycznym, kompletnie nie ma rozeznania w zakresie istniejącego potencjału społecznego. On naprawdę uważa, że opozycji udałoby się wyprowadzić dziś ludzi na ulice? Naprawdę sądzi, że strajki są dziś receptą na dokonanie zmian? Więc ja zapytam, kto w dzisiejszej rzeczywistości i przy dzisiejszym poziomie swiadomości społeczenstwa miałby brać udział w tych demonstracjach i strajkach? Mamy jakieś wielkie zakłady pracy, jak kiedyś kopalnie, stocznie, zakłady w Ursusie, Radomiu czy poznański Cegielski? Kto wyjdzie na ulice, gdy na jego miejsce pracy tylko czeka kilku innych chętnych? Wystarczy spojrzeć na te manifestacje, które czasem są organizowane. Warszawa wraz z okolicznymi miejscowościami liczy ponad 2 miliony mieszkańców. Ilu z nich mozna spootkać na manifestacji? W najlepszym razie kilka tysięcy, najczęściej kilkuset.
Marsz Niepodległości czy marsz w obronie Telewizji Trwam były liczniejsze, bo zjechali na nie ludzie z całej Polski. Naprawdę Ścios uważa, że Kaczyński jest w stanie poderwać liczącą się grupę do wystąpień ulicznych?
Rację ma Fedyszak-Radziejowska i nie uważam, by w stwierdzeniu "jedyna, którą dziś mamy" chodziło o zaakceptowanie dzisiejszego status quo. Tego nikt rozsądny nie zaakceptuje, bo musi sobie zdawać sprawę z fasadowości tej naszej "quasi-demokracji". Chodzi raczej o to, że Fedyszak-Radziejowska zdaje sobie sprawę z realiów społecznych i uważa, że o pomstę do nieba woła poziom świadomości Polaków i że najpierw z tym trzeba coś zrobić, bo inaczej nawet zwycięstwo PiS w wyborach będzie także fasadowe. Czy nie ma racji? Przebywając w srodowiskach prawicowych, człowiek ma wrażenie, że ludzie są świadomi, dokonują wyboru również w pełni świadomego, wiedzą dokładnie czego oczekują od rządzących. Niestety jest to jedynie złudzenie. Znakomita większość będzie, jak zwykle zresztą, kierowac się w wyborze wzgledami pozamerytorycznymi. Najczęściej bowiem głosuje nie "za" ale "przeciwko", co jest dla niej najlepszym sposobem wyrażenia swojego niezadowolenia. I tego, bez podniesienia wiedzy i swiadomosci społecznej sie nie zmieni. A rząd, który nie bedzie miał realnego oparcia w społeczeństwie, nie zdoła wydźwignąć Polski z tego połozenia, w które wpędziły ją rządy PO.
Ścios chciałby czegoś na kształt Majdanu, ale to, co dzieje się teraz na Ukrainie, będzie także wpływać hamująco. Żadne nawoływania opozycji nie odniosą skutku. Czy tego naprawdę nie widać?
@Ellenai
19 August, 2014 - 20:26
Ponadto władza musiałaby zrobić jakiś błąd narracyjny na miarę błędu Janukowycza w sprawie akcesji do UE. Pierwszą jaskółką takiego błędu jest straszenie wojną i te rozkoszne defilady. PO wchodzi w buty PiS, a ludzie tego nie kupią. To wykryli politolodzy, że nagła zmiana narracji i "wejście w kompetencje" partii przeciwnej nigdy nie robi dobrze...
Alchymisto
19 August, 2014 - 20:54
Ja nie twierdzę, że protesty nie są w ogóle możliwe, choć na strajki to naprawdę bym jednak nie liczyła. Są jednak możliwe ulice, kamienie i koktaile Mołotowa. Ale mówimy o o obecnych warunkach, a nie o tym, co mogłoby je zmienić. A w obecnych warunkach opozycja nie jest w stanie wyprowadzić ludzi na ulicę. Beczka z prochem być może jest już prawie pełna (powtarzam - byc może - bo mnie zdaje się mimo wszystko, że jeszcze nie). Ale iskry brakuje i rzucanie haseł przez opozycję jej nie zastąpi.
Jako kompromitujące rząd uznaje taśmy 80% Polaków. Wydaje się, że coś powinno z tego wynikać. A wynika niewiele. My tutaj, dyskutując na portalach prawicowych mamy skłonność do myslenia, że wszyscy rozumują podobnie . Ale portale prawicowe nie są przecież odwzorowaniem społeczeństwa. Tak się składa, że pracuję wśród ludzi, którzy są wyborcami PO. Oni przyjmują już teraz do wiadomości, że rządzą nami złodzieje i oszuści, ale zarazem trzymają się kurczowo przekonania, że "dla PO nie ma u nas alternatywy". Ich irracjonalny strach przed PiS trzeba by już rozpatrywać chyba w kategoriach odruchu Pawłowa.Oni nie tylko nie wyjdą na ulice, ale nadal będą głosować na PO, albo w ogóle zrezygnują z głosowania (dwójka zastanawia się nad Korwinem).
To jakaś nieuleczalna choroba, która uniemożliwia racjonalne myślenie. A ci ludzie - wszyscy jak jeden mąż - mają wyższe wykształcenie. Nie wiem co musiałoby się stać, by nagle zaczęli myśleć.
Oszustwo wyborcze? Wątpię. Raczej ulga: "dobrze, że oszukali, bo inaczej PiS by wygrał".
@Ellenai
19 August, 2014 - 22:17
Ci spośród Twoich znajomych, którzy zastanawiają się nad Korwinem to najpewniej liberałowie światopoglądowi. Nie podoba im się narodowo-katolicki profil częsci PiS i boją się go. Chcą więc mieć w parlamencie jakiegoś swojego błazna, który by to ośmieszał i "demaskował". To także jest rzecz do wyczucia: nie wyskakiwać jak filip z konopii z Markiem Jurkiem, bo właśnie tych ludzi to najbardziej wystraszy.
Alchymisto
19 August, 2014 - 22:34
Co do części drugiej komentarza, to masz rację. To rzeczywiście takie dwie postaci.
Warto wiedzieć, że generalnie, poza jedną osobą w wieku że tak powiem... dojrzałym, wszyscy należą do gatunku MWzWM. Najstarszy ma 40 lat. Dla mnie to jest tym smutniejsze, bo to oni będą wybierać przez najbliższe 30 lat czy nawet dłużej.
@alchymista
19 August, 2014 - 18:30
Ja ze swej strony nie będę stawał po żadnej ze stron, tylko wyrażę swój pogląd. Otóż nie będzie ani nowego majdanu ani zwycięstwa wyborczego. Odbędzie się inaczej. Jeszcze nie wiem jak, ale coś znajdzie się osoba wśród młodych, która taki sposób przedstawi. Problem jest taki, że obie analizy prowadzone są na podstawie stanu teraźniejszego. Żadne z nich nie potrafi wyobrazić się czegoś/kogoś kto ten stan zmieni. A ja jestem pewien, że taki ktoś/coś nastąpi i wszystko się przekomponuje.
Pozdrawiam
@polfic
19 August, 2014 - 20:19
hmmm
20 August, 2014 - 10:17
polfic
20 August, 2014 - 10:40