Hiobowscy spokojnie spędzali niedzielę, gdy do kuchni wpadła mama Łukaszka z okrzykiem:
- Dzieci na raka umierają!
- Ot, Amerykę odkryła - westchnęła babcia Łukaszka. - Nie tylko na raka i nie tylko dzieci.
Mama chyba nie spodziewała się takiej odpowiedzi.
- Jeśli chcecie pomóc tym dzieciom...
- Oczywiście, że chcemy - tata Łukaszka sięgnął po portfel. - Ile?
- Nic! Właśnie, że nic! - triumfowała mama. - Opozycja odniosła gigantyczny sukces! Wydarliśmy reżimowi pieniądze z gardła! Dwa miliardy! Zamiast na jakieś głupoty pójdą na chorych na raka!
I mama potoczyła spojrzeniem po zebranych, lecz jej chwila trwała krótko, bowiem wpadła siostra Łukaszka i od progu krzyknęła:
- Pożar!
Wszyscy wybiegi na balkon. Paliło się coś niewielkiego przy wjeździe na parking, ale dymiło bardzo mocno.
- Chodźcie - mama wciągała ich z powrotem do mieszkania. - Mieliście pomóc chorym na raka!
Ubrali się i wyszli przed blok.
- Daleko? - spytał dziadek Łukaszka.
- Nie - odparła mama.
- Czyli daleko - podsumował tata. - Weźmiemy auto.
Nie wzięli, bo okazało się, że straż pożarna nie pozwala wyjechać z parkingu. Palił się śmietniki dymiło w stronę wyjazdu na ulicę.
- Dlaczego nie ugasicie pożaru? - spytał Łukaszek.
- Gasimy - i strażak pokazał innych strażaków biegających z wiaderkami z wodą.
- W ten sposób szybko tego nie ugasicie - stwierdziła babcia Łukaszka. - Nie macie wozów bojowych? Jest gorzej niż za Gierka.
- Mieliśmy dostać nowy wóz bojowy, ale... - strażak zwiesił smutno głowę. - Ale pieniądze poszły na chorych na raka.
Wszyscy spojrzeli na mamę Łukaszka, która zawołała:
- W takim razie pojedziemy tramwajem!
- Mówiłaś, że to blisko - przypomniała siostra Łukaszka.
Tramwaj podjechał już po dwóch minutach. Z trudem wbili się do zatłoczonego drugiego wagonu. Pierwszym, pomalowanym w sześć kolorowych pasów i opatrzonym tabliczką "Nur fur LGBT" podróżowało tylko kilka osób.
Wysiedli trzy przystanki dalej ku ogromnemu zdumieniu Hiobowskich.
- Tu nie ma żadnego szpitala - powiedział zaskoczony dziadek.
- Ale my nie idziemy do szpitala.
- Mieliśmy pomagać chorym na raka - przypomniała babcia. - A gdzie to mamy robić jak nie w szpitalu?
- Zobaczycie - i mama poprowadziła ich do sali osiedlowego ośrodka kultury. Tam weszli da sali gimnastycznej. Nikogo nie było, tylko jakaś młoda dziewczyna w stroju fitness bawiła się telefonem.
- Przyprowadziłam gości! - zakrzyknęła wesoło mama Łukaszka.
- Prawdziwy tłum - powiedziała dziewczyna na widok pięciu osób. Odłożyła telefon i zaczęła się rozgrzewać. - Proszę państwa! Serdecznie witam państwa na moich zajęciach!
- Mieliśmy pomagać chorym na raka - przypomniała siostra Łukaszka.
- Opozycja jak zwykle coś... - machnął ręką dziadek Łukaszka. - Na pewno przekazali te pieniądze chorym na raka?
- Oczywiście, ale nie chorym na raka, tylko Chorym Na Raka - wyjaśniła pani. - To Fundacja. Zajmujemy się walką z nowotworem poprzez taniec.
Zanim Hiobowscy zdołali cokolwiek powiedzieć uchyliły się drzwi i wszedł jakiś staruszek.
- Czy ja dobrze trafiłem? Tu pomagają chorym na raka? Bo podobno są dwa miliardy na pomoc. Bo ja mam i chciałbym się dowiedzieć ile mógłbym dostać...
- Zaraz panu pomożemy - powiedziała pani instruktorka i klasnęła w dłonie. - No, kto zatańczy ze mną przeciwko rakowi?
Zgłosiła się mama Łukaszka.
- To my zatańczymy we dwie a pa niech tu stoi i tańczy - poprosiła pani instruktora i puściła z telefonu makarenę. Popląsała z mamą Łukaszka trzy minuty i gdy piosenka się skończyła zapytała staruszka:
- Lepiej panu?
- Nie - odparł staruszek.
- Trudna sprawa - zasępiła się pani instruktorka. - Ale raka nie wyleczymy w jeden dzień. Musi pan tu przychodzić co dzień, a my będzie tańczyć jeszcze wiele razy.
- Za dwa miliardy to będzie bardzo wiele razy - rzucił ironicznie tata Łukaszka.
- Te dwa miliardy to poszły nie tylko na Chorych Na Raka! - oburzyła się mama Łukaszka. - Za te pieniądze zostanie też sfinansowany program lepszej dostępności do aborcji!
- No a co z chorymi na raka? - spytała siostra Łukaszka i mama wyrzuciła ją za drzwi.
- O co chodzi z tym programem? - zapytał staruszek zagubiony. Łukaszek wziął go pod ramię i wyjaśnił mu przystępnie:
- Za te dwa miliardy chorzy na raka umrą, a na dodatek umrą też nienarodzone dzieci.
- Uff, już mi lepiej - rozpogodził się staruszek. - Już się bałem, że te pieniądze pójdą na telewizję publiczną. Tego bym nie przeżył.
- Dzieci na raka umierają!
- Ot, Amerykę odkryła - westchnęła babcia Łukaszka. - Nie tylko na raka i nie tylko dzieci.
Mama chyba nie spodziewała się takiej odpowiedzi.
- Jeśli chcecie pomóc tym dzieciom...
- Oczywiście, że chcemy - tata Łukaszka sięgnął po portfel. - Ile?
- Nic! Właśnie, że nic! - triumfowała mama. - Opozycja odniosła gigantyczny sukces! Wydarliśmy reżimowi pieniądze z gardła! Dwa miliardy! Zamiast na jakieś głupoty pójdą na chorych na raka!
I mama potoczyła spojrzeniem po zebranych, lecz jej chwila trwała krótko, bowiem wpadła siostra Łukaszka i od progu krzyknęła:
- Pożar!
Wszyscy wybiegi na balkon. Paliło się coś niewielkiego przy wjeździe na parking, ale dymiło bardzo mocno.
- Chodźcie - mama wciągała ich z powrotem do mieszkania. - Mieliście pomóc chorym na raka!
Ubrali się i wyszli przed blok.
- Daleko? - spytał dziadek Łukaszka.
- Nie - odparła mama.
- Czyli daleko - podsumował tata. - Weźmiemy auto.
Nie wzięli, bo okazało się, że straż pożarna nie pozwala wyjechać z parkingu. Palił się śmietniki dymiło w stronę wyjazdu na ulicę.
- Dlaczego nie ugasicie pożaru? - spytał Łukaszek.
- Gasimy - i strażak pokazał innych strażaków biegających z wiaderkami z wodą.
- W ten sposób szybko tego nie ugasicie - stwierdziła babcia Łukaszka. - Nie macie wozów bojowych? Jest gorzej niż za Gierka.
- Mieliśmy dostać nowy wóz bojowy, ale... - strażak zwiesił smutno głowę. - Ale pieniądze poszły na chorych na raka.
Wszyscy spojrzeli na mamę Łukaszka, która zawołała:
- W takim razie pojedziemy tramwajem!
- Mówiłaś, że to blisko - przypomniała siostra Łukaszka.
Tramwaj podjechał już po dwóch minutach. Z trudem wbili się do zatłoczonego drugiego wagonu. Pierwszym, pomalowanym w sześć kolorowych pasów i opatrzonym tabliczką "Nur fur LGBT" podróżowało tylko kilka osób.
Wysiedli trzy przystanki dalej ku ogromnemu zdumieniu Hiobowskich.
- Tu nie ma żadnego szpitala - powiedział zaskoczony dziadek.
- Ale my nie idziemy do szpitala.
- Mieliśmy pomagać chorym na raka - przypomniała babcia. - A gdzie to mamy robić jak nie w szpitalu?
- Zobaczycie - i mama poprowadziła ich do sali osiedlowego ośrodka kultury. Tam weszli da sali gimnastycznej. Nikogo nie było, tylko jakaś młoda dziewczyna w stroju fitness bawiła się telefonem.
- Przyprowadziłam gości! - zakrzyknęła wesoło mama Łukaszka.
- Prawdziwy tłum - powiedziała dziewczyna na widok pięciu osób. Odłożyła telefon i zaczęła się rozgrzewać. - Proszę państwa! Serdecznie witam państwa na moich zajęciach!
- Mieliśmy pomagać chorym na raka - przypomniała siostra Łukaszka.
- Opozycja jak zwykle coś... - machnął ręką dziadek Łukaszka. - Na pewno przekazali te pieniądze chorym na raka?
- Oczywiście, ale nie chorym na raka, tylko Chorym Na Raka - wyjaśniła pani. - To Fundacja. Zajmujemy się walką z nowotworem poprzez taniec.
Zanim Hiobowscy zdołali cokolwiek powiedzieć uchyliły się drzwi i wszedł jakiś staruszek.
- Czy ja dobrze trafiłem? Tu pomagają chorym na raka? Bo podobno są dwa miliardy na pomoc. Bo ja mam i chciałbym się dowiedzieć ile mógłbym dostać...
- Zaraz panu pomożemy - powiedziała pani instruktorka i klasnęła w dłonie. - No, kto zatańczy ze mną przeciwko rakowi?
Zgłosiła się mama Łukaszka.
- To my zatańczymy we dwie a pa niech tu stoi i tańczy - poprosiła pani instruktora i puściła z telefonu makarenę. Popląsała z mamą Łukaszka trzy minuty i gdy piosenka się skończyła zapytała staruszka:
- Lepiej panu?
- Nie - odparł staruszek.
- Trudna sprawa - zasępiła się pani instruktorka. - Ale raka nie wyleczymy w jeden dzień. Musi pan tu przychodzić co dzień, a my będzie tańczyć jeszcze wiele razy.
- Za dwa miliardy to będzie bardzo wiele razy - rzucił ironicznie tata Łukaszka.
- Te dwa miliardy to poszły nie tylko na Chorych Na Raka! - oburzyła się mama Łukaszka. - Za te pieniądze zostanie też sfinansowany program lepszej dostępności do aborcji!
- No a co z chorymi na raka? - spytała siostra Łukaszka i mama wyrzuciła ją za drzwi.
- O co chodzi z tym programem? - zapytał staruszek zagubiony. Łukaszek wziął go pod ramię i wyjaśnił mu przystępnie:
- Za te dwa miliardy chorzy na raka umrą, a na dodatek umrą też nienarodzone dzieci.
- Uff, już mi lepiej - rozpogodził się staruszek. - Już się bałem, że te pieniądze pójdą na telewizję publiczną. Tego bym nie przeżył.
(3)
1 Comments
Drogi Marcinie,
21 February, 2020 - 09:28
Żeby tylko nie na telewizję publiczną, bo to będzie gorzej niż pożar i upadek statku powietrznego.
Pozdrawiam
krisp