Żołnierze strażnic KOP jako pierwszy podjęli nierówną walkę z sowieckimi agresorami.
Strażnice KOP-u jako pierwsze przyjęły na siebie impet sowieckiej agresji z 17 września 1939 roku. Do ich likwidacji wyznaczono specjalne grupy sowieckich pograniczników, uzbrojonych w kilka karabinów maszynowych. Za nimi posuwały się oddziały Armii Czerwonej.
Kronikarz jednej z sowieckich dywizji piechoty zapisał: „Dokładnie o 4.00 dywizja ześrodkowała się pod przykryciem nocy na pozycjach wyjściowych do przejścia granicy państwowej. Żołnierze bez szmeru podeszli do zapór z drutu kolczastego, oddzielającego świetlany świat socjalistyczny od świata nędzy i kapitalistycznego wyzysku, i z myślą o Stalinie i Ojczyźnie o 4.30 zaczęli ciąć druty. Bez wystrzału, bez sygnału, dokładnie o 5.00 […] poszły nasze oddziały przez wycięte w drutach przejście przez granicę”.
I tak np. strażnice „Czuryłowo”, „Leonpol” oraz „Słoboda”, obsadzone przez pododdziały 3 kompanii z Batalionu KOP „Łużki” Pułku „Głębokie”, usytuowane na styku granicy polsko-sowiecko-łotewskiej, znalazły się w pasie natarcia sowieckiej 3. Armii komkora Wasilija Kuzniecowa ze składu Frontu Białoruskiego.
Strażnica „Czuryłowo” została zaatakowana przez około 50 sowieckich pograniczników wspartych bronią maszynową. Polacy nie dali się zaskoczyć i przywitali napastników ogniem. Ich placówka zaatakowana została jednak przez aż trzy kompanie piechoty wspierane przez pociąg pancerny. „Bolszewików były setki, - wspominał Julian Białowąs - a z naszej strony kilka dwuosobowych patroli oraz słaby odwód kompanii i nieliczna załoga strażnicy. […] Chłopcy po nierównej walce wycofali się do lasu na południe od Leonpola. Straty po naszej stronie wyniosły 3 zabitych. […]. Młody porucznik [Witold Połoński] tylko w koszuli biegł z kwatery prywatnej do budynku kompanii. Prawie u celu został osaczony przez napastników. Zabił trzech, ale sam został zakłuty bagnetami”. Równie zacięta musiała być walka w obronie strażnicy „Słoboda”, gdzie zginęło 16 polskich żołnierzy, a 7 trafiło do niewoli. Sowieci stracili 9 ludzi.
Podobny przebieg miał atak na strażnice KOP wzdłuż całej granicy polsko-sowieckiej. Załogi niektórych placówek opuściły je bez walki i wycofały się do macierzystych oddziałów. Zdarzyły się również miejsca zupełnie nieatakowane, gdzie obsady pełniły jeszcze służbę nawet ponad dobę. Tam natomiast, gdzie Polacy stawili silniejszy opór, Sowieci podciągali artylerię i czołgi.
Płk Józef Jaklicz, zastępca szefa sztabu Naczelnego Wodza, zapisał: „Zaczęły napływać meldunki. Bolszewicy przekroczyli granicę wojskami panc. i motorowymi. Czołgi jadą otwarte z białymi chorągwiami. Bolszewicy twierdzą, że przychodzą nam z pomocą. Wojsko jest zdezorientowane. Poszczególne oddziały K.O.P. działają zależnie od indywidualności dców. Jedne stawiają zacięty opór, inne przepuszczają wojska bolszewickie, które wymijają je i jadą dalej”.
W tej sytuacji dowódca polskiego lotnictwa gen. bryg. Józef Zając rozkazał wykonać loty rozpoznawcze w pasie nadgranicznym. Część lotów wykonały samoloty Brygady Pościgowej. Ze składu 112. Eskadry Myśliwskiej z lotniska Denysow na rozpoznanie polecieli por. Wacław Łapkowski i ppor. Witold Łokuciewski – obaj później służyli w słynnym Dywizjonie 303 w Anglii.
Z kolei ppor. Stanisław Zatorski, pilot myśliwski 113. Eskadry wystartował swoim P.11 z lotniska Petlikowice na rozpoznanie rejonu Sarn. Około godziny 10.30 nad koszarami batalionu KOP w Rokitnie Wołyńskim pilot zrzucił meldunek ciężarkowy. W chwilę później został zaatakowany przez trzy sowieckie myśliwce: jeden dolnopłat I-16 i dwa dwupłatowce I-15bis. W trakcie nierównej walki uszkodził oba nieprzyjacielskie dwupłaty, sam został zestrzelony przez pilota I-16. Polski samolot rozbił na skraju Sarn. Jeden z uszkodzonych sowieckich myśliwców I-15bis skapotował w okolicach Płoskirowa.
Równie dramatyczny lot rozpoznawczy odbył ppor. Włodzimierz Miksa ze 114. Eskadry, rozpoznający południowy odcinek granicy. Polski pilot, mimo silnego ognia przeciwlotniczego, czterokrotnie zniżał się, płosząc konie bolszewickiej kawalerii. Bezskutecznie próbował również ostrzec zmierzający w kierunku agresorów samotny oddział KOP. Udało mu się szczęśliwie wrócić na lotnisko Petlikowice i złożyć raport z rozpoznania dowódcy Brygady Pościgowej płk. Stefanowi Pawlikowskiemu.
Po przełamaniu oporu strażnic KOP-u bolszewickie armie ruszyły w głąb Polski, wspierane przez liczne eskadry lotnictwa bombowego i myśliwskiego.
17 września, w czasie bombardowania składów wojskowych i stacji kolejowej Tarnowica Leśna, około 30 kilometrów na południe od Stanisławowa, doszło do jednej z nielicznych skutecznych akcji polskich myśliwców. Samotny P.11 zestrzelił dwa z trzech sowieckich bombowców SB atakujących stację. Walerian Trzciński, naoczny świadek tego zdarzenia, wspominał: „Samoloty leciały w szyku torowym i wkrótce rozpoczęły rzucanie bomb. Samych bomb z tej odległości nie widziałem, lecz wyraźnie słyszałem trzy lub cztery głośne detonacje. W chwili, gdy bombowce pozbywały się swego ładunku, zobaczyłem pomiędzy koronami drzew sylwetkę małego samolotu poruszającego się z dużą prędkością z południowego wschodu w kierunku bombardujących. Ów samolot z zaskoczenia zaatakował maszyny dwusilnikowe; usłyszałem krótką, może sekundową salwę z broni maszynowej i ostatni bombowiec załamał lot i uderzył w ziemię. To samo powtórzyło się z drugą maszyną…”.
Wkrótce zabrakło polskich samolotów, gdyż większość ocalałych polskich maszyn zostało ewakuowanych do Rumunii, na Węgry, Litwę, do Estonii, Szwecji. Z tego też powodu aktywność sowieckiego lotnictwa mocno osłabła, choć nadal bombardowane były polskie oddziały. Jeden z największych nalotów miał miejsce 24 września w rejonie miejscowości Gródek koło Maniewicz w województwie wołyńskim. Przez co najmniej dwie godziny grupa 40–60 samolotów bombardowała oddziały 135. Pułku Piechoty Rezerwowej ppłka Tadeusza Tabaczyńskiego. Poległo kilkudziesięciu polskich żołnierzy, rannych zostało około 140..
W ciągu kilku tygodni walk sowieccy lotnicy wykonali 5–7 tys. lotów bojowych. W powietrzu zniszczyli 4 polskie maszyny, minimum 8 polskich samolotów padło łupem sowieckiej artylerii przeciwlotniczej. Z kolei straty strony przeciwnej, zdaniem Mirosława Wawrzyńskiego, wyniosły 15–25 samolotów. Są to dane szacunkowe, bowiem sami Sowieci w oficjalnych dokumentach twierdzili, że nad Polską ich lotnictwo nie poniosło żadnych strat!
Jeszcze w trakcie walk obaj agresorzy odbyli 22 września 1939 roku wspólną defiladę „zwycięstwa” w Brześciu. Miasto z rąk dowódcy niemieckiego 19. Korpusu Pancernego gen. Heinza Guderiana odebrał kombrig Siemion Kriwoszein na czele 29. Brygady Czołgów Lekkich. Podczas wspólnego obiadu obu dowódców Kriwoszein popełnił mały lapsus językowy i wzniósł nieoczekiwanie toast za „wieczną wrogość rosyjsko-niemiecką”, myląc słowo freundschaft (przyjaźń) z feindschaft (wrogość).
Po południu przy wejściu do budynku Urzędu Wojewódzkiego z prowizorycznej trybuny Guderian i Kriwoszein odbierali wspólną „defiladę przyjaźni” w wykonaniu oddziałów niemieckich i sowieckich. Sojusznicy maszerowali przy dźwiękach orkiestry ulicą Unii Lubelskiej, udekorowaną na tę okoliczność licznymi nazistowskimi i sowieckimi flagami.: „Najpierw szli Niemcy. – wspominał jeden z mieszkańców miasta - Czerwonoarmiści podążali śladem za Niemcami. Byli zupełnie do nich niepodobni: szli ciszej i nie wybijali kroku kutymi butami, bo obuci byli w brezentowe buty. Pasy u nich też były z brezentu, a nie skórzane, jak u Niemców. Konie, ciągnące sowieckie działa, były niskiego wzrostu i niepozorne, uprząż miały byle jaką. Za nimi poruszały się czołgi. Czołgów było tylko trzy. Przy alei Tadeusza Kościuszki jeden z czołgów nagle zahamował, uderzył w krawężnik i przewrócił się na bok. Z wielkim trudem, za pomocą wyciągów i wozów straży pożarnej, czołg postawiono na jezdnię i defiladę kontynuowano”.
Następnego dnia z równie wielką pompą odbyło się przekazanie władzy w Białymstoku. Przed pałacem Branickich została uroczyście opuszczona flaga z hakenkreuzem, a na jej miejsce wciągnięta flaga z sierpem i młotem. Wszystko to odbywało się przy akompaniamencie hymnów obu państw. Następnie przedstawiciele sojuszniczych armii uścisnęli sobie serdecznie dłonie i ramię w ramię udali się na wystawny obiad w hotelu Ritz.
28 września 1939 roku Joachim von Ribbentrop i Wiaczesław Mołotow podpisali traktat o granicach i przyjaźni, w którym zadeklarowali gotowość, by „odbudować pokój i porządek na tym terytorium i zapewnić zamieszkującym je narodom pokojowe istnienie, odpowiadające ich osobliwościom narodowym”. W jednym z tajnych protokołów obaj agresorzy zobowiązali się nie dopuszczać na swoich terytoriach polskiej agitacji wymierzonej przeciwko terytorium drugiej strony oraz tłumić na swoich terytoriach wszelkie początki takiej agitacji oraz udzielać sobie wzajemnie informacji o przedsiębranych w tym celu zarządzeniach.
CDN.
Strażnice KOP-u jako pierwsze przyjęły na siebie impet sowieckiej agresji z 17 września 1939 roku. Do ich likwidacji wyznaczono specjalne grupy sowieckich pograniczników, uzbrojonych w kilka karabinów maszynowych. Za nimi posuwały się oddziały Armii Czerwonej.
Kronikarz jednej z sowieckich dywizji piechoty zapisał: „Dokładnie o 4.00 dywizja ześrodkowała się pod przykryciem nocy na pozycjach wyjściowych do przejścia granicy państwowej. Żołnierze bez szmeru podeszli do zapór z drutu kolczastego, oddzielającego świetlany świat socjalistyczny od świata nędzy i kapitalistycznego wyzysku, i z myślą o Stalinie i Ojczyźnie o 4.30 zaczęli ciąć druty. Bez wystrzału, bez sygnału, dokładnie o 5.00 […] poszły nasze oddziały przez wycięte w drutach przejście przez granicę”.
I tak np. strażnice „Czuryłowo”, „Leonpol” oraz „Słoboda”, obsadzone przez pododdziały 3 kompanii z Batalionu KOP „Łużki” Pułku „Głębokie”, usytuowane na styku granicy polsko-sowiecko-łotewskiej, znalazły się w pasie natarcia sowieckiej 3. Armii komkora Wasilija Kuzniecowa ze składu Frontu Białoruskiego.
Strażnica „Czuryłowo” została zaatakowana przez około 50 sowieckich pograniczników wspartych bronią maszynową. Polacy nie dali się zaskoczyć i przywitali napastników ogniem. Ich placówka zaatakowana została jednak przez aż trzy kompanie piechoty wspierane przez pociąg pancerny. „Bolszewików były setki, - wspominał Julian Białowąs - a z naszej strony kilka dwuosobowych patroli oraz słaby odwód kompanii i nieliczna załoga strażnicy. […] Chłopcy po nierównej walce wycofali się do lasu na południe od Leonpola. Straty po naszej stronie wyniosły 3 zabitych. […]. Młody porucznik [Witold Połoński] tylko w koszuli biegł z kwatery prywatnej do budynku kompanii. Prawie u celu został osaczony przez napastników. Zabił trzech, ale sam został zakłuty bagnetami”. Równie zacięta musiała być walka w obronie strażnicy „Słoboda”, gdzie zginęło 16 polskich żołnierzy, a 7 trafiło do niewoli. Sowieci stracili 9 ludzi.
Podobny przebieg miał atak na strażnice KOP wzdłuż całej granicy polsko-sowieckiej. Załogi niektórych placówek opuściły je bez walki i wycofały się do macierzystych oddziałów. Zdarzyły się również miejsca zupełnie nieatakowane, gdzie obsady pełniły jeszcze służbę nawet ponad dobę. Tam natomiast, gdzie Polacy stawili silniejszy opór, Sowieci podciągali artylerię i czołgi.
Płk Józef Jaklicz, zastępca szefa sztabu Naczelnego Wodza, zapisał: „Zaczęły napływać meldunki. Bolszewicy przekroczyli granicę wojskami panc. i motorowymi. Czołgi jadą otwarte z białymi chorągwiami. Bolszewicy twierdzą, że przychodzą nam z pomocą. Wojsko jest zdezorientowane. Poszczególne oddziały K.O.P. działają zależnie od indywidualności dców. Jedne stawiają zacięty opór, inne przepuszczają wojska bolszewickie, które wymijają je i jadą dalej”.
W tej sytuacji dowódca polskiego lotnictwa gen. bryg. Józef Zając rozkazał wykonać loty rozpoznawcze w pasie nadgranicznym. Część lotów wykonały samoloty Brygady Pościgowej. Ze składu 112. Eskadry Myśliwskiej z lotniska Denysow na rozpoznanie polecieli por. Wacław Łapkowski i ppor. Witold Łokuciewski – obaj później służyli w słynnym Dywizjonie 303 w Anglii.
Z kolei ppor. Stanisław Zatorski, pilot myśliwski 113. Eskadry wystartował swoim P.11 z lotniska Petlikowice na rozpoznanie rejonu Sarn. Około godziny 10.30 nad koszarami batalionu KOP w Rokitnie Wołyńskim pilot zrzucił meldunek ciężarkowy. W chwilę później został zaatakowany przez trzy sowieckie myśliwce: jeden dolnopłat I-16 i dwa dwupłatowce I-15bis. W trakcie nierównej walki uszkodził oba nieprzyjacielskie dwupłaty, sam został zestrzelony przez pilota I-16. Polski samolot rozbił na skraju Sarn. Jeden z uszkodzonych sowieckich myśliwców I-15bis skapotował w okolicach Płoskirowa.
Równie dramatyczny lot rozpoznawczy odbył ppor. Włodzimierz Miksa ze 114. Eskadry, rozpoznający południowy odcinek granicy. Polski pilot, mimo silnego ognia przeciwlotniczego, czterokrotnie zniżał się, płosząc konie bolszewickiej kawalerii. Bezskutecznie próbował również ostrzec zmierzający w kierunku agresorów samotny oddział KOP. Udało mu się szczęśliwie wrócić na lotnisko Petlikowice i złożyć raport z rozpoznania dowódcy Brygady Pościgowej płk. Stefanowi Pawlikowskiemu.
Po przełamaniu oporu strażnic KOP-u bolszewickie armie ruszyły w głąb Polski, wspierane przez liczne eskadry lotnictwa bombowego i myśliwskiego.
17 września, w czasie bombardowania składów wojskowych i stacji kolejowej Tarnowica Leśna, około 30 kilometrów na południe od Stanisławowa, doszło do jednej z nielicznych skutecznych akcji polskich myśliwców. Samotny P.11 zestrzelił dwa z trzech sowieckich bombowców SB atakujących stację. Walerian Trzciński, naoczny świadek tego zdarzenia, wspominał: „Samoloty leciały w szyku torowym i wkrótce rozpoczęły rzucanie bomb. Samych bomb z tej odległości nie widziałem, lecz wyraźnie słyszałem trzy lub cztery głośne detonacje. W chwili, gdy bombowce pozbywały się swego ładunku, zobaczyłem pomiędzy koronami drzew sylwetkę małego samolotu poruszającego się z dużą prędkością z południowego wschodu w kierunku bombardujących. Ów samolot z zaskoczenia zaatakował maszyny dwusilnikowe; usłyszałem krótką, może sekundową salwę z broni maszynowej i ostatni bombowiec załamał lot i uderzył w ziemię. To samo powtórzyło się z drugą maszyną…”.
Wkrótce zabrakło polskich samolotów, gdyż większość ocalałych polskich maszyn zostało ewakuowanych do Rumunii, na Węgry, Litwę, do Estonii, Szwecji. Z tego też powodu aktywność sowieckiego lotnictwa mocno osłabła, choć nadal bombardowane były polskie oddziały. Jeden z największych nalotów miał miejsce 24 września w rejonie miejscowości Gródek koło Maniewicz w województwie wołyńskim. Przez co najmniej dwie godziny grupa 40–60 samolotów bombardowała oddziały 135. Pułku Piechoty Rezerwowej ppłka Tadeusza Tabaczyńskiego. Poległo kilkudziesięciu polskich żołnierzy, rannych zostało około 140..
W ciągu kilku tygodni walk sowieccy lotnicy wykonali 5–7 tys. lotów bojowych. W powietrzu zniszczyli 4 polskie maszyny, minimum 8 polskich samolotów padło łupem sowieckiej artylerii przeciwlotniczej. Z kolei straty strony przeciwnej, zdaniem Mirosława Wawrzyńskiego, wyniosły 15–25 samolotów. Są to dane szacunkowe, bowiem sami Sowieci w oficjalnych dokumentach twierdzili, że nad Polską ich lotnictwo nie poniosło żadnych strat!
Jeszcze w trakcie walk obaj agresorzy odbyli 22 września 1939 roku wspólną defiladę „zwycięstwa” w Brześciu. Miasto z rąk dowódcy niemieckiego 19. Korpusu Pancernego gen. Heinza Guderiana odebrał kombrig Siemion Kriwoszein na czele 29. Brygady Czołgów Lekkich. Podczas wspólnego obiadu obu dowódców Kriwoszein popełnił mały lapsus językowy i wzniósł nieoczekiwanie toast za „wieczną wrogość rosyjsko-niemiecką”, myląc słowo freundschaft (przyjaźń) z feindschaft (wrogość).
Po południu przy wejściu do budynku Urzędu Wojewódzkiego z prowizorycznej trybuny Guderian i Kriwoszein odbierali wspólną „defiladę przyjaźni” w wykonaniu oddziałów niemieckich i sowieckich. Sojusznicy maszerowali przy dźwiękach orkiestry ulicą Unii Lubelskiej, udekorowaną na tę okoliczność licznymi nazistowskimi i sowieckimi flagami.: „Najpierw szli Niemcy. – wspominał jeden z mieszkańców miasta - Czerwonoarmiści podążali śladem za Niemcami. Byli zupełnie do nich niepodobni: szli ciszej i nie wybijali kroku kutymi butami, bo obuci byli w brezentowe buty. Pasy u nich też były z brezentu, a nie skórzane, jak u Niemców. Konie, ciągnące sowieckie działa, były niskiego wzrostu i niepozorne, uprząż miały byle jaką. Za nimi poruszały się czołgi. Czołgów było tylko trzy. Przy alei Tadeusza Kościuszki jeden z czołgów nagle zahamował, uderzył w krawężnik i przewrócił się na bok. Z wielkim trudem, za pomocą wyciągów i wozów straży pożarnej, czołg postawiono na jezdnię i defiladę kontynuowano”.
Następnego dnia z równie wielką pompą odbyło się przekazanie władzy w Białymstoku. Przed pałacem Branickich została uroczyście opuszczona flaga z hakenkreuzem, a na jej miejsce wciągnięta flaga z sierpem i młotem. Wszystko to odbywało się przy akompaniamencie hymnów obu państw. Następnie przedstawiciele sojuszniczych armii uścisnęli sobie serdecznie dłonie i ramię w ramię udali się na wystawny obiad w hotelu Ritz.
28 września 1939 roku Joachim von Ribbentrop i Wiaczesław Mołotow podpisali traktat o granicach i przyjaźni, w którym zadeklarowali gotowość, by „odbudować pokój i porządek na tym terytorium i zapewnić zamieszkującym je narodom pokojowe istnienie, odpowiadające ich osobliwościom narodowym”. W jednym z tajnych protokołów obaj agresorzy zobowiązali się nie dopuszczać na swoich terytoriach polskiej agitacji wymierzonej przeciwko terytorium drugiej strony oraz tłumić na swoich terytoriach wszelkie początki takiej agitacji oraz udzielać sobie wzajemnie informacji o przedsiębranych w tym celu zarządzeniach.
CDN.
(2)
2 Comments
artykuł bardzo aktualny
28 September, 2021 - 19:30
@alchymista
30 September, 2021 - 13:25
Pozdrawiam