Po sfałszowanych wyborach 1947 roku, w coraz bardziej komunistycznej gospodarce, szybkie zwiększenie produkcji okazało się zadaniem niezwykle trudnym.
W tej sytuacji przywódcy komunistycznej Polski sięgnęli po „lekarstwo” z bolszewickiej Rosji, czyli po współzawodnictwo pracy. Właściwie nie było innych pomysłów, jak poprawić wydajność zakładów, aby przynajmniej wrócić do przedwojennej rentowności.
Podjęte jeszcze w 1945 roku pierwsze próby były nieudane - ruch Młodzieżowego Współzawodnictwa Pracy dawał marne efekty.
Władze potrzebowały przede wszystkim węgla, którego znaczną ilość zobowiązano się przekazywać Moskwie.
Historia polskiego przodownictwa zaczęła się więc w lecie 1947 roku, a człowiekiem, któremu udało się przełamać niemal dwuletnią niemoc, okazał się Wincenty Pstrowski, górnik z zabrzańskiej kopalni „Jadwiga”.
Pstrowski urodził się w Desznie 28 maja 1904 roku, ale wkrótce potem jego rodzina przeniosła się do Zagórza, niedaleko Dąbrowy Górniczej, gdzie jego ojciec został robotnikiem folwarcznym. Przed wojną Wincenty pracował w kopalni „Mortimer”, ale po utracie pracy i kilkuletnim „robieniu” w biedaszybach, wyjechał w 1937 roku do Belgii, gdzie znalazł pracę w kopalni. Pomimo dobrych zarobków, były członek PPS, zapisał się do Komunistycznej Partii Belgii.
W czasie okupacji niemieckiej podobno uczestniczył w belgijskim ruchu oporu. W 1946 roku wrócił do Polski i podjął pracę w kopalni „Jadwiga” w Zabrzu oraz zapisał się do Polskiej Partii Robotniczej.
Doświadczony górnik, który poznał w Belgii nowoczesne metody pracy, bardzo szybko osiągał dobre wyniki.
Zachęcony przez kopalniany komitet partyjny 27 lipca 1947 roku podpisał się pod listem otwartym do górników wydrukowanym w prasie całego kraju.
W napisanym zapewne przez zabrzańskich działaczy partyjnych, górnik deklarował: Ja, Pstrowski Wincenty przyjechałem do Polski w maju ur. z Belgii, gdzie pracowałem jako górnik z Mons. Wróciłem do Ojczyzny po 10-letniej tułaczce za kawałkiem chleba u obcych. Wróciłem do niej, aby przyczynić się do jej odbudowy po tak strasznych zniszczeniach wojennych. Wiem, że ta Polska jest nową Polską, sprawiedliwą dla chłopa i robotnika. Że ona jest Polską, w której gospodarzem jest naród. Od maja ur. pracuję jako rębacz na kopalni „Jadwiga” w Zabrzu. W lutym br. wykonałem normę w 240 procentach wyrębując 72,5 metra chodnika. W kwietniu wykonałem normę w 273 procentach wyrębując 85 metrów chodnika, a w maju dałem 270 procent normy wyrębując 78 metrów chodnika. Pracuję w chodniku o 2 metrach wysokości i 2,5 m szerokości. Wzywam do współzawodnictwa towarzyszy rębaczy z innych kopalń. Kto wyrobi więcej ode mnie. Wincenty Pstrowski, rębacz z kopalni „Jadwiga”.
O faktycznych autorach listu świadczy fakt, iż Pstrowski wzywał do współzawodnictwa „towarzyszy rębaczy”, a nie wszystkich „rębaczy”. Niezależnie od tego jego apel okazał się punktem zwrotnym w akcji współzawodnictwa pracy, która od tego momentu zyskała ogólnopolski zasięg i pożądaną przez władzę dynamikę. Z miesiąca na miesiąc rosła
liczba współzawodników.
Rozbudowana akcja propagandowa doprowadziła do tego, że w marcu 1948 roku 5 procent górników osiągało 180 procent normy, a pod koniec tego roku już prawie 30 procent śląskich rębaczy dołowych podpisało zobowiązanie o rywalizacji.
Cała komunistyczna prasa bez przerwy pisała o jego dokonaniach. Bijąc rekordy, Pstrowski miał już czterdziestkę na karku. Robotnik, który tchnął nowe życie w ruch przodowników pracy, szybko stał się jego ikoną. Powód był prosty – władze potrzebowały wyrazistego symbolu.
Pstrowski coraz mniej czasu spędzał na szychcie, a coraz więcej na naradach i spotkaniach.
We wrześniu 1947 roku jego rekord pobił Alfons Thiel, górnik dołowego z tej samej kopalni „Jadwiga”, który z ładowaczem Maksymilianem Kaczmarczykiem stworzył zgrany duet.
W „Gazecie Robotniczej” z 8 października 1947 roku na pierwszej stronie umieszczono zdjęcie Thiela oraz informację, że pobił rekord z wynikiem 319 procent. Potem także inni wyprzedzili Pstrowskiego.
Oficjalnie, na łamach prasy, Pstrowski cieszył się, że pojawili się następcy. Ale tak naprawdę ambitny przodownik nie chciał oddać pierwszego miejsca. W październiku 1947 roku wyrąbał 98,5 metra bieżącego chodnika, co oznaczało wykonanie prawie 360 procent normy.
Wielkiemu powrotowi towarzyszyła laudacja śląskiej prasy. W Czerwonym Zagłębiu został gwiazdą, socjalistycznym celebrytą hołubionym przez władzę.
Status gwiazdy dawał Pstrowskiemu określone przywileje. Sylwestra roku 1947 spędził w towarzystwie najwyższych władz państwowych. Widać go na zdjęciach w towarzystwie ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza i jego żony Niny Andrycz.
W lutym 1948 roku wygłosił drugi apel, w którym wzywał górników przebywających na zachodzie Europy, głównie we Francji, do powrotu do kraju. Apel ten nie przyniósł zamierzonych efektów. Do górników we Francji doszły już informacje, co naprawdę dzieje się w komunistycznej Polsce, gdzie władza traktuje robotników jak niemal niewolników.
W tym samym czasie zdiagnozowano u niego białaczkę szpikową. Jego stan był ciężki, ale władze sprowadziły z Francji wybitnych specjalistów – Jeana Bernarda i Jeana Dausseta. Z Wrocławia przybył profesor Ludwik Hirszfeld i wraz z profesorem Julianem Aleksandrowiczem w krakowskiej Klinice Hematologii opiekowali się pacjentem
Naukowcy zrezygnowali z tradycyjnych sposobów i rozpoczęli nowatorskie wtedy leczenie za pomocą transfuzji. Przed budynkami szpitala uniwersyteckiego rozstawiono namioty, w których żołnierze z jednostek oddawali krew.
Po krótkotrwałej poprawie przyszedł kolejny kryzys. Lekarze nie ustępowali, ale ich wysiłki były daremne. Mimo że do żył najsłynniejszego górnika płynęły litry krwi, jego stan się pogarszał. Wdało się zapalenie płuc, które było ostatecznym ciosem. Osłabiony latami pracy i ciężką chorobą organizm ostatecznie skapitulował 18 kwietnia 1948 roku, niespełna rok po przystąpieniu Pstrowskiego do współzawodnictwa pracy, na trzy tygodnie przed jego czterdziestymi czwartymi urodzinami. Jak mówili złośliwi – węgiel okazał się twardszy od niego.
Pogrzeb Wincentego Pstrowskiego był wielkim wydarzeniem. Trumnę 0wystawiono najpierw w Domu Kultury w Zabrzu. Na wprost wejścia wisiał czerwony transparent z napisem: „Cześć pamięci inicjatora współzawodnictwa pracy”. Na ścianie były dwa skrzyżowane sztandary, pod nimi katafalk przykryty kirem, a na nim trumna. Przed nią na poduszce odznaczenia. Wartę honorową pełnili na zmianę dyrektorzy kopalń, inżynierowie, sztygarzy i przodownicy pracy.
Na czele konduktu czele podążała orkiestra wychowanków Szkoły Przysposobienia Przemysłowego. Karawan zaprzężony w cztery czarne konie, z bryłami węgla po bokach, przez ulice Zabrza dotarł na cmentarz.
Pstrowskiego żegnali też inni przodownicy – Alfons Thiel, Lewandowski z kopalni „Makoszowy”, Knapik z kopalni „Zabrze-Wschód”, Kubica z Huty „Zabrze”. I Bernard Bugdoł z kopalni „Śląsk”, który nad grobem Pstrowskiego wygłosił mowę. To on jego został następcą.
CDN.
W tej sytuacji przywódcy komunistycznej Polski sięgnęli po „lekarstwo” z bolszewickiej Rosji, czyli po współzawodnictwo pracy. Właściwie nie było innych pomysłów, jak poprawić wydajność zakładów, aby przynajmniej wrócić do przedwojennej rentowności.
Podjęte jeszcze w 1945 roku pierwsze próby były nieudane - ruch Młodzieżowego Współzawodnictwa Pracy dawał marne efekty.
Władze potrzebowały przede wszystkim węgla, którego znaczną ilość zobowiązano się przekazywać Moskwie.
Historia polskiego przodownictwa zaczęła się więc w lecie 1947 roku, a człowiekiem, któremu udało się przełamać niemal dwuletnią niemoc, okazał się Wincenty Pstrowski, górnik z zabrzańskiej kopalni „Jadwiga”.
Pstrowski urodził się w Desznie 28 maja 1904 roku, ale wkrótce potem jego rodzina przeniosła się do Zagórza, niedaleko Dąbrowy Górniczej, gdzie jego ojciec został robotnikiem folwarcznym. Przed wojną Wincenty pracował w kopalni „Mortimer”, ale po utracie pracy i kilkuletnim „robieniu” w biedaszybach, wyjechał w 1937 roku do Belgii, gdzie znalazł pracę w kopalni. Pomimo dobrych zarobków, były członek PPS, zapisał się do Komunistycznej Partii Belgii.
W czasie okupacji niemieckiej podobno uczestniczył w belgijskim ruchu oporu. W 1946 roku wrócił do Polski i podjął pracę w kopalni „Jadwiga” w Zabrzu oraz zapisał się do Polskiej Partii Robotniczej.
Doświadczony górnik, który poznał w Belgii nowoczesne metody pracy, bardzo szybko osiągał dobre wyniki.
Zachęcony przez kopalniany komitet partyjny 27 lipca 1947 roku podpisał się pod listem otwartym do górników wydrukowanym w prasie całego kraju.
W napisanym zapewne przez zabrzańskich działaczy partyjnych, górnik deklarował: Ja, Pstrowski Wincenty przyjechałem do Polski w maju ur. z Belgii, gdzie pracowałem jako górnik z Mons. Wróciłem do Ojczyzny po 10-letniej tułaczce za kawałkiem chleba u obcych. Wróciłem do niej, aby przyczynić się do jej odbudowy po tak strasznych zniszczeniach wojennych. Wiem, że ta Polska jest nową Polską, sprawiedliwą dla chłopa i robotnika. Że ona jest Polską, w której gospodarzem jest naród. Od maja ur. pracuję jako rębacz na kopalni „Jadwiga” w Zabrzu. W lutym br. wykonałem normę w 240 procentach wyrębując 72,5 metra chodnika. W kwietniu wykonałem normę w 273 procentach wyrębując 85 metrów chodnika, a w maju dałem 270 procent normy wyrębując 78 metrów chodnika. Pracuję w chodniku o 2 metrach wysokości i 2,5 m szerokości. Wzywam do współzawodnictwa towarzyszy rębaczy z innych kopalń. Kto wyrobi więcej ode mnie. Wincenty Pstrowski, rębacz z kopalni „Jadwiga”.
O faktycznych autorach listu świadczy fakt, iż Pstrowski wzywał do współzawodnictwa „towarzyszy rębaczy”, a nie wszystkich „rębaczy”. Niezależnie od tego jego apel okazał się punktem zwrotnym w akcji współzawodnictwa pracy, która od tego momentu zyskała ogólnopolski zasięg i pożądaną przez władzę dynamikę. Z miesiąca na miesiąc rosła
liczba współzawodników.
Rozbudowana akcja propagandowa doprowadziła do tego, że w marcu 1948 roku 5 procent górników osiągało 180 procent normy, a pod koniec tego roku już prawie 30 procent śląskich rębaczy dołowych podpisało zobowiązanie o rywalizacji.
Cała komunistyczna prasa bez przerwy pisała o jego dokonaniach. Bijąc rekordy, Pstrowski miał już czterdziestkę na karku. Robotnik, który tchnął nowe życie w ruch przodowników pracy, szybko stał się jego ikoną. Powód był prosty – władze potrzebowały wyrazistego symbolu.
Pstrowski coraz mniej czasu spędzał na szychcie, a coraz więcej na naradach i spotkaniach.
We wrześniu 1947 roku jego rekord pobił Alfons Thiel, górnik dołowego z tej samej kopalni „Jadwiga”, który z ładowaczem Maksymilianem Kaczmarczykiem stworzył zgrany duet.
W „Gazecie Robotniczej” z 8 października 1947 roku na pierwszej stronie umieszczono zdjęcie Thiela oraz informację, że pobił rekord z wynikiem 319 procent. Potem także inni wyprzedzili Pstrowskiego.
Oficjalnie, na łamach prasy, Pstrowski cieszył się, że pojawili się następcy. Ale tak naprawdę ambitny przodownik nie chciał oddać pierwszego miejsca. W październiku 1947 roku wyrąbał 98,5 metra bieżącego chodnika, co oznaczało wykonanie prawie 360 procent normy.
Wielkiemu powrotowi towarzyszyła laudacja śląskiej prasy. W Czerwonym Zagłębiu został gwiazdą, socjalistycznym celebrytą hołubionym przez władzę.
Status gwiazdy dawał Pstrowskiemu określone przywileje. Sylwestra roku 1947 spędził w towarzystwie najwyższych władz państwowych. Widać go na zdjęciach w towarzystwie ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza i jego żony Niny Andrycz.
W lutym 1948 roku wygłosił drugi apel, w którym wzywał górników przebywających na zachodzie Europy, głównie we Francji, do powrotu do kraju. Apel ten nie przyniósł zamierzonych efektów. Do górników we Francji doszły już informacje, co naprawdę dzieje się w komunistycznej Polsce, gdzie władza traktuje robotników jak niemal niewolników.
W tym samym czasie zdiagnozowano u niego białaczkę szpikową. Jego stan był ciężki, ale władze sprowadziły z Francji wybitnych specjalistów – Jeana Bernarda i Jeana Dausseta. Z Wrocławia przybył profesor Ludwik Hirszfeld i wraz z profesorem Julianem Aleksandrowiczem w krakowskiej Klinice Hematologii opiekowali się pacjentem
Naukowcy zrezygnowali z tradycyjnych sposobów i rozpoczęli nowatorskie wtedy leczenie za pomocą transfuzji. Przed budynkami szpitala uniwersyteckiego rozstawiono namioty, w których żołnierze z jednostek oddawali krew.
Po krótkotrwałej poprawie przyszedł kolejny kryzys. Lekarze nie ustępowali, ale ich wysiłki były daremne. Mimo że do żył najsłynniejszego górnika płynęły litry krwi, jego stan się pogarszał. Wdało się zapalenie płuc, które było ostatecznym ciosem. Osłabiony latami pracy i ciężką chorobą organizm ostatecznie skapitulował 18 kwietnia 1948 roku, niespełna rok po przystąpieniu Pstrowskiego do współzawodnictwa pracy, na trzy tygodnie przed jego czterdziestymi czwartymi urodzinami. Jak mówili złośliwi – węgiel okazał się twardszy od niego.
Pogrzeb Wincentego Pstrowskiego był wielkim wydarzeniem. Trumnę 0wystawiono najpierw w Domu Kultury w Zabrzu. Na wprost wejścia wisiał czerwony transparent z napisem: „Cześć pamięci inicjatora współzawodnictwa pracy”. Na ścianie były dwa skrzyżowane sztandary, pod nimi katafalk przykryty kirem, a na nim trumna. Przed nią na poduszce odznaczenia. Wartę honorową pełnili na zmianę dyrektorzy kopalń, inżynierowie, sztygarzy i przodownicy pracy.
Na czele konduktu czele podążała orkiestra wychowanków Szkoły Przysposobienia Przemysłowego. Karawan zaprzężony w cztery czarne konie, z bryłami węgla po bokach, przez ulice Zabrza dotarł na cmentarz.
Pstrowskiego żegnali też inni przodownicy – Alfons Thiel, Lewandowski z kopalni „Makoszowy”, Knapik z kopalni „Zabrze-Wschód”, Kubica z Huty „Zabrze”. I Bernard Bugdoł z kopalni „Śląsk”, który nad grobem Pstrowskiego wygłosił mowę. To on jego został następcą.
CDN.
No votes yet