W niewygodnych butach PiS

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
To zdumiewające, jak szybko opozycja przejęła język Prawa i Sprawiedliwości z czasów, kiedy to PiS był opozycją. Mocną, cieszącą się stabilnym poparciem, potrafiącą zmobilizować ludzi na uliczną demonstrację. I przegrywającą kolejne wybory.

W tekście poprzedzającym marsz zwróciłem uwagę na to, że dzisiejsza opozycja swoją narrację opiera wyłącznie na negacji rządów Prawa i Sprawiedliwości. Sobotnia demonstracja pokazała o wiele więcej. Zaproponowany przekaz jest całkowicie niespójny, co więcej – wewnętrznie sprzeczny.  Pojawiły się w nim elementy na pozór pozytywne, które jednak odwołują się do fałszywie brzmiących nut. Jest więc wezwanie do pozostania w Unii Europejskiej, wyrażane głośno w sytuacji, w której rząd PiS deklaruje zdecydowana wolę pozostania w jej strukturach. PiS chce jednak realnego wpływu Polski na podejmowane w Brukseli decyzję, tego postulatu zaś Platforma nie podejmuje. Obecności w Unii wciąż jeszcze nie kwestionuje wprost żadna z sił parlamentarnych, lecz w sytuacji coraz brutalniejszego narzucania krajom członkowskim niemieckiej wizji polityki imigracyjnej, odwoływanie się do członkostwa jako formuły bezwarunkowej i bezalternatywnej, stanowiącej wartość samą w sobie, będzie coraz mniej skutecznie. Nie trzeba nawet odwoływać się już do pełnej antyislamskich przekazów aktywności internetowej szeregowych sympatyków KOD, którzy, w tej sprawie, w lękach i obawach nie odbiegają od polskiej przeciętnej. Wystarczy spojrzeć na transparenty, na których lęk przed światopoglądem i rządami Prawa i Sprawiedliwości objawia się w jednym, chwytliwym haśle „PiSlam”. Obok straszy ucharakteryzowany na islamskiego watażkę Antoni Macierewicz. Lewicowi, zatroskani stanem polskiej tolerancji publicyści często w swoich tekstach stawiają tezę, że w pełnej uprzedzeń i lęków wizji świata przeciętnego Nowaka czy Kowalskiego miejsce budzącego niechęć i obawę „obcego”, dotąd zarezerwowane dla Żydów, przejęli w ostatnich latach, a zwłaszcza miesiącach, Arabowie. Ciekawe, czy ci tropiciele nietolerancji przyjrzą się uważnie hasłom i bannerom z marszu 7 maja?

Naród, historia, chrzest Polski (jeszcze w chwili rocznicy lekceważony do tego stopnia, że opozycja zastanawiała się nad zbojkotowaniem oficjalnych uroczystości), wreszcie Grób Nieznanego Żołnierza podczas sobotnich wystąpień stały się, dość zaskakująco, bardzo ważnymi punktami odniesienia.  Chociaż nad tłumem powiewały najczęściej niebieskie barwy Nowoczesnej i Platformy, dużo było też białoczerwonych sztandarów, w tym widoczna na zdjęciach z góry, nadzwyczaj spektakularna wielometrowa polska flaga, niesiona przez kolejne szeregi demonstrantów. To rekwizyt znany bardzo dobrze… z marszów Prawa i Sprawiedliwości. Nie sposób uciec tu od skojarzenia z czasów Euro 2012, gdy polscy „nowocześni” kibice, zapewne ci sami, którzy ostatnio gwizdali na meczu na prezydenta Andrzeja Dudę, zdecydowali się wywiesić wielką polską flagę dopiero wtedy, gdy jej brak, zwłaszcza po meczu z Rosją, zaczynał być już ogólnopolską kompromitacją. Nagły przypływ patriotyzmu to drugi, teoretycznie pozytywny, element przekazu opozycji po wiosennym liftingu. Tyle, że brzmi on mocno fałszywie. Agnieszka Kublik z „Gazety Wyborczej” pisze na Twitterze, że „Polacy na marszu KOD śpiewają polski hymn a TVP Info tego nie pokazuje”. Jednak nie pokazuje tego nawet udostępniona przez organizatorów transmisja. Być może dlatego, że Mateusz Kijowski pomylił ponoć zwrotki pieśni. Łatwo wszystkim przychodziło jednak skandowanie „Tu jest Polska!”. Dodawane od czasu do czasu zaklęcie „Europejska” uśpiło czujność doszukujących się dotąd w takich zachowaniach „demonów polskiego patriotyzmu”.  

Przyjęcie tej retoryki wydaje mi się nieskuteczne. Przypomnijmy, że przez całe lata 90-te osłabione partie prawicowe bardzo chętnie odwoływały się do ponurej wizji zagrożenia bytu narodowego, za którą szła odpowiednia estetyka. Nie wchodząc w ocenę prawdziwości takiej diagnozy polskiej sytuacji, pamiętać musimy, że słowa „Polacy, Polska ginie!”, uzupełnione złowieszczym biciem dzwonów, nie miały zbytniej mocy przyciągania. Te siły prawicy, które odniosły w polityce sukces, przedstawiły o wiele szerszy program, opierając się głównie na postulacie naprawy państwa. Co więcej, zyskując na znaczeniu przyciągnęły też w dużym stopniu „pesymistyczny” elektorat dawnej prawicy pozaparlamentarnej. Trudno natomiast wyobrazić sobie, by, poza pojedynczymi osobami, mógł on dziś dać się uwieść białoczerwonym flagom aktywistów KOD. Roman Giertych czy Michał Kamiński nie są i nie będą wyznacznikami politycznych trendów. Giertych, poprzednio w podobnej sytuacji wyśmiany przez internautów, uczestników marszu wraz ze Stefanem Niesiołowskim ogląda w sobotę z balkonu, poseł Brejza w swojej relacji robi błąd w nazwisku marszałka Piłsudskiego, zaś szeregowy uczestnik wyprostowanym środkowym palcem pozdrawia ludzi z obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, stojących przy bazylice św. Krzyża. Tu kończy się patriotyczna retoryka i wspomnienie chrztu Polski.

W zauważonym i chętnie przez prawicowe media cytowanym wpisie poeta Jacek Dehnel, sympatyk KOD i uczestnik sobotniego marszu, zwraca uwagę na to wejście w buty PiS. „Widać polskie demonstracje muszą być przaśne, widać inaczej się nie da - napisał. Wcześniej były jeszcze jakieś próby odróżnienia się od agresywnej retoryki PiSowskiej - dziś szedłem właściwie nieustannie zażenowany albo wściekły.” Po czym przywołuje już wspomniany przeze mnie „PiSlam” i krytykuje ogólny, niski poziom większości haseł. Może dziwić, że artysta zauważa to dopiero teraz – o prymitywizmie i agresji przekazu marszów KOD pisałem już kilka razy – nie zmienia to faktu, że ogólny poziom imprezy wyznaczyła histeryczna kobieta w charakterze zapiewajły, witający wchodzących na pl. Piłsudskiego specjalnie przygotowany na tę okazję utwór o „podłej zmianie” oraz wieńczący wszystko koncert zespołu Big Cyc. Najpierw tłum stara się zahipnotyzować artysta, ukrywający się pod jednorazowym pseudonimem DJ Podła Zmiana, który prezentuje utwór, oparty na ciężkim gitarowym riffie i monotonnej, wbijającej w ziemię perkusji. Kiedy podobną stylistykę prezentował niemiecki Rammstein, pojawiały się oskarżenia o ujawnienie się w ich muzyce fascynacji sztuką totalitaryzmu. I faktycznie – to kulminacja, Orwellowskie „dwie minuty nienawiści” rozciągnięte w czasie. Tu też mamy specyficzne przejecie stylistyki, czy raczej wyobrażenia o stylistyce przeciwnika. W czasach pierwszej kadencji rządów Prawa i Sprawiedliwości sympatyzujący z PO internauci umieścili w sieci fanowski teledysk do jednego z utworów niemieckiego zespołu, w którym pod tekst – manifest autorytarnego przywódcy – podłożyli zdjęcia Jarosława Kaczyńskiego. Dziś totalitarna estetyka powraca jako sztuka użytkowa „demokratów” z KOD. Później lekkie uspokojenie nastrojów. Było groźnie, ma być wesoło. Ale czy jest? „Dobra zmiana wkracza do mojego sracza” rzuca ze sceny Krzysztof Skiba i idealnie wpisuje się w ogólny poziom haseł, transparentów i bannerów z Kaczyńskim jako Kim Ir Senem bądź Che. Nie wszyscy demonstranci docenili jednak antypisowski repertuar Big Cyca i plac dość szybko się wyludnił.

Marsz reklamowany był masowo billboardami, pocztówkami, ulotkami, które pojawiały się nawet w tak nietypowych miejscach, jak kluby seniora. Aby zgromadzić uczestników wykorzystano środki i infrastrukturę przynajmniej dwóch ogólnopolskich partii (udział PSL nie był chyba duży, skoro nawet Mateusz Kijowski zapomniał wymienić ludowców w podziękowaniach). Stąd brnięcie w podchwycone chętnie przez zachodnie media zaklęcia o „największej demonstracji po 1989 roku” i 250 tysiącach maszerujących. Realistycznie brzmiące 45 tysięcy to wciąż duży sukces jak na polskie warunki, lecz już niewielki, jeśli pomyśleć o poniesionych środkach.

Przekaz negatywny marszu widziany z zewnątrz pozostaje również niespójny. Głosząc frazesy o zagrożonej wolności, niszczonej demokracji czy wręcz deptanych prawach człowieka, przez stolicę nie niepokojony przechodzi wielotysięczny tłum, skandujący antyrządowe hasła. Nie słyszymy o aresztowaniach czy represjach, nie ma też policyjnych prowokacji. Autokary spokojnie wjeżdżają i wyjeżdżają z miasta, a internet nie wymienia się filmami z uczestnikiem protestu, kopanym w twarz przez tajniaka, którego później uniewinni sąd. Mamy więc do czynienia ze świętem demokracji, niestety, pod fałszywymi sztandarami.

Tekst ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
 
 
5
5 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>