Wspólnota i wyobcowanie

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
Są w dziejach narodów wydarzenia i święta, które czynią z nich, choćby na krótką chwilę, wspólnotę lub przynajmniej mają wspólnototwórczy potencjał. Przy okazji takich momentów zawsze pojawiają się również osoby, które muszą zaznaczyć, że znajdują się poza grupą, zaś do jej emocji czują niechęć lub wręcz się ich obawiają.    

Kiedy Polacy obchodzili 1000-lecie Chrztu Polski i później, kiedy w zakładach pracy i w sercach wybuchła pierwsza „Solidarność”, przeciw wspólnocie, która pośród komunistycznego marazmu nagle odzyskiwała swą tożsamość i podmiotowość, pojawiał się opór instytucjonalny. Partia, jej aparatczycy i aparat przemocy dezorganizowały aktywność społeczeństwa i utrudniały działalność Kościoła. Zastraszając, przedstawiała własną propagandową kontrofertę.  Czasem oferując też fałszywą troskę – czy to o los obywateli, jak w propagandzie, podkreślającej ekonomiczne bolączki czasów karnawału Solidarności, czy o wizerunek papieża, jak wtedy, gdy w latach 80-tych Dziennik Telewizyjny z lubością epatował widzów obrazami lewaków zakłócających wizytę Jana Pawła II w Niemczech. Papieskim wizytom w Polsce próbowano przeszkadzać głównie mnożąc drobne niedogodności i kreując – bezskutecznie - ich odpowiedni, deprecjonujący medialny wizerunek.

Rok 1989, chociaż długo uważany przecież za umowny koniec komunizmu, nie miał już społecznego potencjału Sierpnia ’80 z przyczyn, które dziś stopniowo przebijają się do społecznej świadomości dzięki działalności historyków, dokumentalistów i krytyków rozmów okrągłego stołu. W nowej Polsce, o co zresztą zadbano skutecznie i bardzo dokładnie, każdy ciągnął w swoją stronę – walczył o swoje interesy i byt, wszelkie zaś próby odwołania do wspólnoty były wykpiwane. Wieloletnie obrzydzanie przez komunistów patriotycznej retoryki okazało się bardzo wygodne dla nowych elit, które hołdując najagresywniejszej odmianie zachodniej myśli liberalnej orientowały się na instytucje europejskie, bojąc się zarazem polskiego żywiołu, tradycyjnego patriotyzmu do niczego nie potrzebowały.

A jednak żywioł ten przebudził się po raz kolejny, właśnie za sprawą odejścia Jana Pawła II. Potężny zryw wyprowadził na ulice setki tysięcy ludzi. Lecz już podczas wielkiej mszy na warszawskim pl. Piłsudskiego niektórych dziennikarzy i fotoreporterów najbardziej interesowały nieliczne przypadki zasłabnięć w tłumie i lekarskich interwencji. Niechęć i lęki, które o wiele bardziej wprost wyartykułowano po 10 kwietnia 2010 roku, znalazły wówczas ujście w haśle „Nie płakałem po papieżu”, wymyślonym przez dziennikarza „Gazety Wyborczej”, a później „Plusa i Minusa” Pawła Bravo i przeniesionym na koszulki w ramach wspólnej akcji „GW” i Fundacji dla Wolności pod nazwą „T-shirt dla wolności”.

W kolejnych latach wzdłuż dawnych linii kulturowego i ideowego sporu odbudowały się mocne podziały. Coraz agresywniejsza retoryka politycznych dyskusji i medialnej propagandy, zogniskowane w przemyśle pogardy, ustąpić musiały wobec narodowej żałoby po 10 kwietnia 2010. Znów jednak szybko usłyszeć mogliśmy o „cyrku żałoby narodowej” i budzących się demonach patriotyzmu. „Mnóstwo strażaków do gaszenia tego ognia” – zanotowałem na swoim Facebooku w dniu pogrzebu pary prezydenckiej. A przecież, by zacząć spektakle politycznej nienawiści, nie czekano nawet do tej smutnej niedzieli. „Bieruta naród też opłakiwał” – stwierdziła nieżyjąca już prof. Hanna Świda-Zięba i tak po raz kolejny salon z okolic Czerskiej i Wiertniczej odprawił swoje egzorcyzmy nad duchem wspólnoty.

Tegoroczne obchody 1050 rocznicy Chrztu Polski nie budziły aż takich emocji, na pewno były jednak ważnym wydarzeniem. Okazją do przypomnienia sobie początków polskiej państwowości, zaakcentowania jej ponadtysiącletniego trwania, bardzo ważnym punktem odniesienia dla kluczowej, zarówno dla prezydenta Andrzeja Dudy, jak i Prawa i Sprawiedliwości, polityki historycznej. Wreszcie do podkreślenia naszej wyjątkowości w dzisiejszej Europie, w której wiara musi być jak najdalej od państwa, najlepiej zaś, gdy nie ma jej w ogóle. Kiedy samobójstwo politycznej poprawności trwa dookoła w najlepsze, Polska przypomina, że wiara i religia chrześcijańska stanowią fundament tradycji i państwowości.

„Chrzest Mieszka jest najważniejszym wydarzeniem w  całych dziejach państwa i Narodu Polskiego. Nie był lecz jest. Bo decyzja naszego pierwszego historycznego władcy zdecydowała o całej przyszłości naszego kraju. Chrześcijańskie dziedzictwo kształtuje losy Polski i każdego z nas, Polaków. (…) Zgodnie z tradycją Chrzest władcy Polan odbył się w Wielką Sobotę 14 kwietnia 966 roku i to wtedy też narodziła się Polska. Narodziła się z wód chrzcielnych do nowego chrześcijańskiego życia, narodziła się dla świata. Wkraczając na arenę dziejów Europy.” – mówił podczas obrad Zgromadzenia Narodowego w Poznaniu prezydent Andrzej Duda. To przypomnienie oczywistej prawdy historycznej nie w smak było politykom opozycji. Tym, którzy próbowali przerwać historyczną mowę buczeniem i tym, którzy – jak Ryszard Petru – narzekali na to, że prezydent zbyt wiele mówił o… przeszłości. „Dzisiaj to, co się dzieje w polskim państwie - niestety z udziałem pana prezydenta - oddala nas od Europy. Powodem jest to, co się dzieje, czyli nierespektowanie jakichkolwiek standardów europejskich, o których marzył Mieszko I” – mówił lider .nowoczesnej do dziennikarzy, kolejny raz narażając się na zasłużone kpiny internautów. Silna jest jak widać tęsknota za wybierającym przyszłość Aleksandrem Kwaśniewskim, czy nie szanującym historii historykiem Bronisławem Komorowskim, którzy nie wzięli udziału w obchodach.

Jakby tego było mało, dowiadujemy się, że politycy opozycji, jak tłumaczą, „w emocjach” rozważali zbojkotowanie obchodów na użytek bieżącej walki politycznej. Ostatecznie zrezygnowano z tej demonstracji, w zamian decydując się, być może nieświadomie, na pokaz braku taktu i kultury, niezrozumienia doniosłości wydarzenia, wreszcie całkowitej obojętności wobec spraw kształtujących wspólnotę. Wspólnotę, którą chcą rządzić, lecz nie potrafią dzielić z nią uczuć. Z wypowiedzi działaczy PO można było zrozumieć, że chrzest Polski był dla nich ważny jedynie jako początek – to nie żart – integracji przyszłej Unii Europejskiej. „Gazeta Wyborcza” tymczasem stawiała dramatyczne pytanie: „1050. rocznica chrztu Polski. W piątek czeka nas paraliż?”.  Inne tytuły związane z rocznicą to „Prof. Kóćka-Krenz o chrzcie Polski: To był dramat. Mieszko musiał oddalić siedem swoich żon” i „Rozmowa z prof. Jerzym Strzelczykiem: Państwo Mieszka przypominało walec przetaczający się po społeczeństwie. To był brutalny proces.” Czy świętujemy wydarzenie podniosłe i dobre, czy wspominamy dramat – odpowiedzi z ulicy Czerskiej kolejny raz rozmijają się z odczuciami wyrażonymi chociażby w przywołanym już poruszającym przemówieniu Dudy.
Na szczęście, zupełnie inaczej do sprawy podchodzi dziś Telewizja Polska, poświęcająca obchodom sporo miejsca. Za ważne wydarzenie uznać należy zaprezentowany w TVP dokument „Krzyż i korona”. To ciekawy, również od strony formalnej (wykorzystanie grup rekonstrukcyjnych, stylizacja strony wizualnej na estetykę rycerskiego fantasy)  dokument Zdzisława Cozaca, opowiadający historię chrztu Polski i politycznych działań Mieszka I i Bolesława Chrobrego. Równocześnie pokazano widzom pierwszą część znakomitego dokumentu Roberta Kaczmarka o prezydencie Lechu Kaczyńskim. „Niosła Go Polska” to przecież kolejna odsłona tej samej, trwającej kolejne tysiąclecie historii.

Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
https://twitter.com/karnkowski
5
5 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>