Po wyborach prezydenckich otoczenie Rafała Trzaskowskiego wpadło w pułapkę myślenia życzeniowego i uznało, że skoro ich kandydat uzyskał w drugiej turze 10 mln głosów, na takie samo poparcie liczyć może wskazana przez niego w kolejnych wyborach parlamentarnych siła polityczna. Niezależnie od tego, czy byłby to sygnowany jego nazwiskiem ruch, czy stara i do tej pory niemogąca uwolnić się od serii porażek Platforma. Ten sposób myślenia na własny użytek nazwałem „błędem Trzaskowskiego”. Ostatnie dni pokazują, że i w Zjednoczonej Prawicy, w tym w samym PiS, nie brak osób, które bliskie są wpadnięcia w podobną pułapkę. W zeszłotygodniowym tekście wskazywałem na przyczyny wewnątrzkoalicyjnych problemów Zjednoczonej Prawicy, jednak ani ja, ani chyba nikt z Czytelników nie spodziewał się, że czeka nas aż tak dramatyczny zwrot akcji.
Przyczyny kryzysu
Państwo, czytając ten tekst, są już mądrzejsi o wiedzę z poniedziałku (albo bardziej skołowani), ja opierać się muszę na tym, co wiemy, a czego nie wiemy bardzo późnym niedzielnym wieczorem. W wypowiedziach polityków PiS najczęściej wskazuje się na dwie przyczyny napiętej atmosfery w koalicji rządzącej. Pierwsza i widoczna gołym okiem to oczywiście głosowanie nad tzw. „piątką dla zwierząt”. Jak wiemy, ustawę w Sejmie poparli posłowie PiS, Koalicji Obywatelskiej i Lewicy, lecz już nie Solidarnej Polski, którzy, podobnie jak PSL i Konfederacja, byli jej przeciwni. Porozumienie natomiast nie wykazało się podobną determinacją i wstrzymało się od głosu, z wyjątkiem Jadwigi Emilewicz, która nowe przepisy poparła. ADVERTISING Jednak oprócz tego głosowania pojawia się wytłumaczenie drugie, szersze, zbieżne z tym, o czym pisałem w zeszłym tygodniu. Działacze mniejszych partii koalicyjnych, uskrzydleni niezłymi wynikami wyborczymi, oczekiwać mieli w rozmowach koalicyjnych o wiele więcej, niż wynikałoby z ich realnego znaczenia i poparcia społecznego. Pamiętać trzeba, że oba stronnictwa silne są siłą Prawa i Sprawiedliwości, a dla wielu odbiorców pojęcia „PiS” i „Zjednoczona Prawica” są, czy raczej były do zeszłego tygodnia, tożsame. Zapewne głównie telewizyjni i radiowi wydawcy, zapraszając gości do audycji, pamiętali, czy polityk X reprezentuje Prawo i Sprawiedliwość, Solidarną Polskę czy Porozumienie, wyborcy natomiast niekoniecznie. Politykom PiS zabrakło najwyraźniej cierpliwości do rozbrykanych partnerów, przede wszystkim z Solidarnej Polski, sprzeciw wobec ustawy o zdjęciu odpowiedzialności za decyzje podejmowane w sytuacji pandemii potraktowali jako chęć wpływania na politykę poprzez wymiar sprawiedliwości (jeśli zaś wierzyć pisowskim źródłom, sama ustawa wyszła właśnie ze zwalczającej ją na zewnątrz Solidarnej Polski), a ustawę dotyczącą zwierząt jako pretekst lub raczej ostatnie powiedzenie „sprawdzam”.
Skołowana wieś
Problem w tym, że ustawa, choć w duchu słuszna, w szczegółach budzi wiele obaw nie tylko w lobby futrzarskim, w które uderza najmocniej. Niektóre jej punkty nie wydają się do końca przemyślane, przez co futrzarze ze swoimi argumentami, podlanymi obficie patriotyczną retoryką, trafiają do innych grup społecznych. Nowe kompetencje przyznane ekologom budzą niepokój nawet wśród niemających nic przeciwko dobrostanowi norek właścicielom psów. Hodowcy tych ostatnich już przy dzisiejszych przepisach często spotykają się z donosami i konfiskatami jako elementem nieuczciwej konkurencji. Jak widać, mało zmieniło się od czasów, gdy bliski przecież dobrej zmianie i sympatyzujący z prawicą Marek Nowakowski pisał swoje wstrząsające opowiadanie „Śmierć żółwia”. A co z samymi rolnikami, którzy z jakiegoś powodu w wielu przypadkach uwierzyli w fałszywą narrację, że antyfutrzarskie zmiany to jedynie początek całej serii zakazów przybliżających nas do świata z wizji Sylwii Spurek i innych ideologów, chcących ustalać całemu światu jadłospis? Czy możemy się temu dziwić, skoro swoje wotum wobec nowych przepisów w obecnym brzmieniu zgłosił nawet minister rolnictwa w rządzie PiS, Jan Krzysztof Ardanowski, ryzykujący swoją karierą przez sprzeciw w kluczowym głosowaniu? Mamy wreszcie stanowisko prezydenta Andrzeja Dudy, który podczas dożynek tonuje nastroje, uspokaja, równocześnie jednak zauważa obawy rolników i deklaruje dbałość o ich interesy, użycza też mównicy Ardanowskiemu, z którym pozuje również do zdjęć. To wyraźny sygnał, że prezydent zabiegać będzie, co najmniej, o zmiany w będących przecież wciąż w parlamencie przepisach. Skala nieporozumień jest więc ogromna. Przyjmując ekspresowe tempo prac, niestety, nie po raz pierwszy, zaniedbano wytłumaczenie drażliwych kwestii własnemu elektoratowi, tymczasem akurat w tym przypadku była – i jest! – to sprawa wyjątkowo ważna w sytuacji, w której spora część mediów i dziennikarzy, ciesząca się w elektoracie PiS pewnym autorytetem, reprezentuje interesy futrzarzy i znajduje dla nich najwyraźniej posłuch.
„Błąd Trzaskowskiego” partii Zjednoczonej Prawicy
Niezależnie jednak, czy głosowanie nad „piątką dla zwierząt” było przyczyną, czy pierwszym widocznym na zewnątrz skutkiem poważnego pęknięcia z Zjednoczonej Prawicy, z perspektywy szeregowego jej wyborcy sytuacja nie maluje się dziś zbyt dobrze. Tylko niektórzy, choć znaczący, politycy PiS wierzą w dalsze trwanie koalicji, w grupie tej jest choćby Antoni Macierewicz. Mediacje w sytuacji patowej zapowiada prezydent. Jednak dominują zapowiedzi powołania rządu mniejszościowego, co poprzedziłoby wcześniejsze wybory, tak jakby koalicja była już absolutnie nie do uratowania. Problem w tym, że choć ani Porozumienie, ani Solidarna Polska nie mają szans na samodzielne wejście do Sejmu, wcale nie znaczy to (i tu wracamy do „błędu Trzaskowskiego”), że Prawo i Sprawiedliwość będzie w stanie wygrać następne wybory w wymiarze umożliwiającym sformułowanie rządu po raz trzeci. Chociaż opozycja jest dziś w rozsypce, w niektórych badaniach jeszcze sprzed ostatniego zawirowania zsumowane głosy na PO (jako jedną partię lub z oddzielnym ruchem Trzaskowskiego) bliskie są przeważenia sympatii dla PiS. Nie wolno też zapominać o tym, że choć elementem tych kalkulacji jest fatalna sondażowa kondycja Polskiego Stronnictwa Ludowego, nie ma żadnej gwarancji, że atmosfera wokół przyjętej właśnie ustawy nie będzie dla partii Władysława Kosiniaka-Kamysza kołem ratunkowym. Ludowcy byli przeciwko ustawie, wpisując się w narrację o zagrożeniu dla wszystkich hodowców i podlewając swój sprzeciw trafiającymi do części opinii publicznej odwołaniami do konserwatyzmu.
Rząd mniejszościowy czy przyspieszone wybory?
Wcześniejsze wybory to podwójne ryzyko – nie można bowiem oszacować potencjalnego zniechęcenia własnego elektoratu, który, zdezorientowany ostatnimi wydarzeniami, może zwyczajnie zostać w domu w poczuciu, że swoje zobowiązania wobec partii, z którą sympatyzuje, wypełnił już w 2019 r., nie można też być pewnym zachowania stanu posiadania na wsi, a to sprawa dla PiS kluczowa. Bez przekonania rolników, że nowe przepisy nie są przygotowaniem do uderzenia w ich działalność (a nie udało się przecież przekonać jak dotąd własnego ministra i własnego prezydenta), PiS może zapomnieć o rządzeniu w kolejnym rozdaniu, Polska zaś stanie w obliczu recydywy rządów Platformy wzmocnionej przez Szymona Hołownię, dla którego przyspieszone wybory byłyby wielkim i zupełnie niezasłużonym prezentem. Jeśli więc trwanie koalicji w trójpartyjnym składzie okaże się niemożliwe, lepszym rozwiązaniem jest rząd mniejszościowy, być może z udziałem Porozumienia, który zapewne w kluczowych sprawach byłby w stanie dalej zdobywać większość z pomocą dawnych kolegów, PSL lub Konfederacji, działający jednak do końca kadencji lub, bo w polityce wszystko jest przecież możliwe, do ponownego uzyskania większości w tym samym Sejmie. Wszystko jest możliwe, ale nie wszystko przynosi korzyść i o tym politycy wszystkich partii Zjednoczonej Prawicy powinni pamiętać. Inaczej władza może wymknąć im się z rąk, co dla Polski skończy się jeszcze gorzej niż dla nich samych.
Ilustracja: https://www.press.pl/tresc/53031,%E2%80%9Epolityka%E2%80%9D-bedzie-drozs...
Przyczyny kryzysu
Państwo, czytając ten tekst, są już mądrzejsi o wiedzę z poniedziałku (albo bardziej skołowani), ja opierać się muszę na tym, co wiemy, a czego nie wiemy bardzo późnym niedzielnym wieczorem. W wypowiedziach polityków PiS najczęściej wskazuje się na dwie przyczyny napiętej atmosfery w koalicji rządzącej. Pierwsza i widoczna gołym okiem to oczywiście głosowanie nad tzw. „piątką dla zwierząt”. Jak wiemy, ustawę w Sejmie poparli posłowie PiS, Koalicji Obywatelskiej i Lewicy, lecz już nie Solidarnej Polski, którzy, podobnie jak PSL i Konfederacja, byli jej przeciwni. Porozumienie natomiast nie wykazało się podobną determinacją i wstrzymało się od głosu, z wyjątkiem Jadwigi Emilewicz, która nowe przepisy poparła. ADVERTISING Jednak oprócz tego głosowania pojawia się wytłumaczenie drugie, szersze, zbieżne z tym, o czym pisałem w zeszłym tygodniu. Działacze mniejszych partii koalicyjnych, uskrzydleni niezłymi wynikami wyborczymi, oczekiwać mieli w rozmowach koalicyjnych o wiele więcej, niż wynikałoby z ich realnego znaczenia i poparcia społecznego. Pamiętać trzeba, że oba stronnictwa silne są siłą Prawa i Sprawiedliwości, a dla wielu odbiorców pojęcia „PiS” i „Zjednoczona Prawica” są, czy raczej były do zeszłego tygodnia, tożsame. Zapewne głównie telewizyjni i radiowi wydawcy, zapraszając gości do audycji, pamiętali, czy polityk X reprezentuje Prawo i Sprawiedliwość, Solidarną Polskę czy Porozumienie, wyborcy natomiast niekoniecznie. Politykom PiS zabrakło najwyraźniej cierpliwości do rozbrykanych partnerów, przede wszystkim z Solidarnej Polski, sprzeciw wobec ustawy o zdjęciu odpowiedzialności za decyzje podejmowane w sytuacji pandemii potraktowali jako chęć wpływania na politykę poprzez wymiar sprawiedliwości (jeśli zaś wierzyć pisowskim źródłom, sama ustawa wyszła właśnie ze zwalczającej ją na zewnątrz Solidarnej Polski), a ustawę dotyczącą zwierząt jako pretekst lub raczej ostatnie powiedzenie „sprawdzam”.
Skołowana wieś
Problem w tym, że ustawa, choć w duchu słuszna, w szczegółach budzi wiele obaw nie tylko w lobby futrzarskim, w które uderza najmocniej. Niektóre jej punkty nie wydają się do końca przemyślane, przez co futrzarze ze swoimi argumentami, podlanymi obficie patriotyczną retoryką, trafiają do innych grup społecznych. Nowe kompetencje przyznane ekologom budzą niepokój nawet wśród niemających nic przeciwko dobrostanowi norek właścicielom psów. Hodowcy tych ostatnich już przy dzisiejszych przepisach często spotykają się z donosami i konfiskatami jako elementem nieuczciwej konkurencji. Jak widać, mało zmieniło się od czasów, gdy bliski przecież dobrej zmianie i sympatyzujący z prawicą Marek Nowakowski pisał swoje wstrząsające opowiadanie „Śmierć żółwia”. A co z samymi rolnikami, którzy z jakiegoś powodu w wielu przypadkach uwierzyli w fałszywą narrację, że antyfutrzarskie zmiany to jedynie początek całej serii zakazów przybliżających nas do świata z wizji Sylwii Spurek i innych ideologów, chcących ustalać całemu światu jadłospis? Czy możemy się temu dziwić, skoro swoje wotum wobec nowych przepisów w obecnym brzmieniu zgłosił nawet minister rolnictwa w rządzie PiS, Jan Krzysztof Ardanowski, ryzykujący swoją karierą przez sprzeciw w kluczowym głosowaniu? Mamy wreszcie stanowisko prezydenta Andrzeja Dudy, który podczas dożynek tonuje nastroje, uspokaja, równocześnie jednak zauważa obawy rolników i deklaruje dbałość o ich interesy, użycza też mównicy Ardanowskiemu, z którym pozuje również do zdjęć. To wyraźny sygnał, że prezydent zabiegać będzie, co najmniej, o zmiany w będących przecież wciąż w parlamencie przepisach. Skala nieporozumień jest więc ogromna. Przyjmując ekspresowe tempo prac, niestety, nie po raz pierwszy, zaniedbano wytłumaczenie drażliwych kwestii własnemu elektoratowi, tymczasem akurat w tym przypadku była – i jest! – to sprawa wyjątkowo ważna w sytuacji, w której spora część mediów i dziennikarzy, ciesząca się w elektoracie PiS pewnym autorytetem, reprezentuje interesy futrzarzy i znajduje dla nich najwyraźniej posłuch.
„Błąd Trzaskowskiego” partii Zjednoczonej Prawicy
Niezależnie jednak, czy głosowanie nad „piątką dla zwierząt” było przyczyną, czy pierwszym widocznym na zewnątrz skutkiem poważnego pęknięcia z Zjednoczonej Prawicy, z perspektywy szeregowego jej wyborcy sytuacja nie maluje się dziś zbyt dobrze. Tylko niektórzy, choć znaczący, politycy PiS wierzą w dalsze trwanie koalicji, w grupie tej jest choćby Antoni Macierewicz. Mediacje w sytuacji patowej zapowiada prezydent. Jednak dominują zapowiedzi powołania rządu mniejszościowego, co poprzedziłoby wcześniejsze wybory, tak jakby koalicja była już absolutnie nie do uratowania. Problem w tym, że choć ani Porozumienie, ani Solidarna Polska nie mają szans na samodzielne wejście do Sejmu, wcale nie znaczy to (i tu wracamy do „błędu Trzaskowskiego”), że Prawo i Sprawiedliwość będzie w stanie wygrać następne wybory w wymiarze umożliwiającym sformułowanie rządu po raz trzeci. Chociaż opozycja jest dziś w rozsypce, w niektórych badaniach jeszcze sprzed ostatniego zawirowania zsumowane głosy na PO (jako jedną partię lub z oddzielnym ruchem Trzaskowskiego) bliskie są przeważenia sympatii dla PiS. Nie wolno też zapominać o tym, że choć elementem tych kalkulacji jest fatalna sondażowa kondycja Polskiego Stronnictwa Ludowego, nie ma żadnej gwarancji, że atmosfera wokół przyjętej właśnie ustawy nie będzie dla partii Władysława Kosiniaka-Kamysza kołem ratunkowym. Ludowcy byli przeciwko ustawie, wpisując się w narrację o zagrożeniu dla wszystkich hodowców i podlewając swój sprzeciw trafiającymi do części opinii publicznej odwołaniami do konserwatyzmu.
Rząd mniejszościowy czy przyspieszone wybory?
Wcześniejsze wybory to podwójne ryzyko – nie można bowiem oszacować potencjalnego zniechęcenia własnego elektoratu, który, zdezorientowany ostatnimi wydarzeniami, może zwyczajnie zostać w domu w poczuciu, że swoje zobowiązania wobec partii, z którą sympatyzuje, wypełnił już w 2019 r., nie można też być pewnym zachowania stanu posiadania na wsi, a to sprawa dla PiS kluczowa. Bez przekonania rolników, że nowe przepisy nie są przygotowaniem do uderzenia w ich działalność (a nie udało się przecież przekonać jak dotąd własnego ministra i własnego prezydenta), PiS może zapomnieć o rządzeniu w kolejnym rozdaniu, Polska zaś stanie w obliczu recydywy rządów Platformy wzmocnionej przez Szymona Hołownię, dla którego przyspieszone wybory byłyby wielkim i zupełnie niezasłużonym prezentem. Jeśli więc trwanie koalicji w trójpartyjnym składzie okaże się niemożliwe, lepszym rozwiązaniem jest rząd mniejszościowy, być może z udziałem Porozumienia, który zapewne w kluczowych sprawach byłby w stanie dalej zdobywać większość z pomocą dawnych kolegów, PSL lub Konfederacji, działający jednak do końca kadencji lub, bo w polityce wszystko jest przecież możliwe, do ponownego uzyskania większości w tym samym Sejmie. Wszystko jest możliwe, ale nie wszystko przynosi korzyść i o tym politycy wszystkich partii Zjednoczonej Prawicy powinni pamiętać. Inaczej władza może wymknąć im się z rąk, co dla Polski skończy się jeszcze gorzej niż dla nich samych.
Ilustracja: https://www.press.pl/tresc/53031,%E2%80%9Epolityka%E2%80%9D-bedzie-drozs...
(1)