Dooobra ....

 |  Written by waw75  |  0
Proszę wybaczyć że jestem nie na czasie, ale dopiero kilka dni temu obejrzałem fragmenty słynnej „Debaty” w TVP, podczas której doszło do uderzająco nierównej polemiki Bronisława Wildsteina ze Sławomirem Sierakowskim. 
Retoryki Sierakowskiego nie ma oczywiście sensu komentować, a jego twierdzenia, że określenie „polskie obozy śmierci” może wynikać po prostu z neutralnych zasad gramatyki to dyskusja na poziomie mało opiniotwórczym. Nie słyszałem na przykład żeby od czasu dramatycznych wydarzeń sylwestrowych ktoś pisał o „niemieckich gwałtach z Kolonii” czy też o „francuskim terroryźmie” kiedy na ulicach Paryża dziesiątki ludzi traciło życie z rąk islamskich fanatyków. I pewnie gdyby ktoś bronił tezy że w takich określeniach nie byłoby absolutnie niczego niesprawiedliwego wobec Niemców czy Francuzów, robiłby z siebie po prostu idiotę na oczach kamer. Trzeba więc, mimo wszystko, docenić rewolucyjną asertywność Sławomira Sierakowskiego.
 
Jednak im dłużej myślę o tamtej debacie w studiu TVP, i o spokojnej, choć nader jednoznacznej reakcji Bronisława Wildsteina, to coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że jego reakcja była jedyną dobrą odpowiedzią jakiej mógł Sierakowskiemu udzielić. Gwoli formalności: Bronisław Wildstein  po prostu machnął ręką i zamiast wdawać się w jałową polemikę skwitował to lekceważącym: „dooobra...”  Inna sprawa, że nie wiedzieć czemu gest ten wywołał u Sierakowskiego nagły przebłysk nadziei że jest w stanie Wildsteina obrazić. Ale, jak wiemy, wypalił zbyt nisko.
Pewnie to przykre zamieszanie nie byłoby warte pamięci, tym bardziej że minęło już kilka dni ,  gdyby nie fakt że byliśmy świadkami sytuacji jaka najprawdopodobniej będzie się powtarzać coraz częściej. I to z ogromną szkodą dla życia publicznego - równorzędna i rzeczowa publicystyka jest nam dziś potrzebna jak naprawdę mało kiedy.
Po pierwsze, w Polsce doszło (pierwszy raz po 89 roku ) do zmiany ekipy która rządziła państwem ciągiem przez dwie kadencje. I jeśli zdarza nam się czasem twierdzić że demokracja, mimo braku lepszej alternatywy, ma wiele wad to dotychczas nie mieliśmy na myśli wady polegającej na możliwości reelekcji. A jakie są tego konsekwencje – niezależnie od tego kto się zasiedział na dłużej niż cztery lata -  odczuwamy właśnie na własnej skórze. Po tylu latach niepodzielnej władzy, nie da się po prostu uniknąć całkowitego zawłaszczenia państwa przez jedną ekipę polityczną i jedno środowisko związane czy to towarzysko, czy siatką interesów. Siłą rzeczy zmiana władzy po ośmiu latach,  nie ma szans dokonać się bez wymiany ludzi na decyzyjnych posadach, i to nie tylko w gabinetach rządowych. To po prostu niemożliwe. I dokładnie każda inna partia, która znalazłaby się dziś w sytuacji PiS-u, musiałaby zrobić dokładnie to samo. Każda też bez wątpienia zaczęłaby od mediów i wojewodów. To naturalne. Ale też do takiego procesu – szczególnie obszernego po ośmiu latach władzy jednego środowiska, jak mało kiedy,  konieczna jest kontrola opinii publicznej i rzeczowa debata na argumenty – choćby po to żeby uniknąć „efektu jojo”. Nawet jeśli początkowo musi ulegać impetowi rozpędzonej machiny. Jeśli „argumentacja” ta będzie na poziomie Sierakowskiego czy Lisa – czyli oparta wyłącznie na projekcji antropologicznych ułomności wyborców PiS-u to z czasem stanie się komiczna. 
 
Po drugie, wyjątkowość sytuacji polega na tym, że po ośmiu latach odeszła akurat taka  ekipa, która przez lata chlubiła się praktyczną umiejętnością prowadzenia tak zwanej polityki wizerunkowej – czyli mówiąc wprost:  skutecznej i chwytliwej propagandy. A to ma swoje konsekwencje – miedzy innymi właśnie dlatego ze trwało aż dwie kadencje. Przede wszystkim głos opozycji nie był się w stanie przebić do opinii publicznej. W pewnym momencie mieliśmy wręcz do czynienia z powstaniem tzw „drugiego obiegu”. Poza tym każda próba reakcji, nawet na absolutnie skandaliczne i bardzo szkodliwe dla funkcjonowania państwa afery, były wyciszane i kamuflowane bez wyciągnięcia poważnych konsekwencji – czy to przez słynne „ucieczki do przodu” czy też poprzez publicystykę wyśmiewającą i wypaczającą argumenty opozycji. Jakie są dziś tego efekty, wystarczy porównać jak wyglądały dyskusje miedzy wyborcami PO i PiS osiem czy nawet dziesięć lat  temu a jak wyglądają one dzisiaj. Dziś to wręcz absurdalne zderzenie pogardy i wzajemnej nienawiści. Ale ten styl projektowała, a często o prostu prowokowała strona która miała przewagę w mediach. Tylko ona miała narzędzia aby dyktować zasady – narzucając to co było dla niej po prostu opłacalne. Ale też trudno udawać, że spowodowało to zaostrzenie retoryki jedynie jednej strony. Wieloletnia propaganda ekipy która sprawowała władzę przez dwie kadencje w naturalny sposób wymusiła konieczność wyrazistości w retoryce niedawnej opozycji. W przeciwnym razie argumentacja ta nie była się w stanie przebić do opinii publicznej – na rzeczową dyskusję na publicznej antenie nie było bowiem najmniejszych szans. Nawet jeśli do studia zapraszano polityka opozycji i miał on jedynie odpowiadać na pytania dziennikarza, bez obecności adwersarzy, to prowadzący wywiad natychmiast prowokował pyskówkę. Dobór komentatorów niemal zawsze wyglądał też w ten sposób, że publicysta reprezentujący opozycje, był w mniejszości i to często w stosunku jeden do trzech. I nawet jeśli wizerunkowo było to skuteczne, to każdy taki program ( a były ich przecież setki ) dopisywał detale do scenariusza jaki mamy dziś okazję oglądać na żywo.  
 
Jeśli więc dzisiejsza publicystyka obozu nowej opozycji wciąż będzie się opierać – jak to ma miejsce w Newsweeku, Gazecie Wyborczej czy TOK FM – wyłącznie na bazie sprawdzonych ułomności gorszego „pisiora”, to z czasem coraz częściej reakcją będzie owe nonszalanckie „dooobra”.   Krytyka „pisiorów” za samo to że są „pisiorami” stanie się szybko jak „temat katastrofy smoleńskiej”. Przypomnijmy sobie jak wyglądały przekazy zaprzyjaźnionych mediów z każdej niemal konferencji PiS-u: niezależnie od powodu konferencji, pierwsze pytanie o Smoleńsk i ekipa wracała do studia, montować materiał że PiS znowu tylko  tym Smoleńsku. I dokładnie tak samo będzie z retoryką antypisowską – dla dużej części społeczeństwa stanie się po prostu obojętna.
Dlatego jeśli tacy ludzie jak Kim, Lis, Blumsztajn, Żakowski czy Sierakowski nie pokuszą się o jakiś wyższy poziom optyki i myśli dziennikarskiej i o bardziej rzeczową argumentację to z czasem nie Bronisław Wildstein ale czytelnicy i telewidzowie zaczną ich publicystykę kwitować przeciągłym „dooobra”. Liczba wiernych czytelników może się przy tym wykruszyć do zwartej grupki która zaskarbi sobie, (jak niegdyś przeciwna strona sporu), miano „sekty” – choć tym razem antypisowskiej
A szkoda bo PiS, choć jest jedyną partią która mogła dokonać w Polsce zmiany to nie ta sama partia, i nie to samo centrowe środowisko co jeszcze w 2007 roku. Wchłonięcie kilku – często bardzo odległych programowo - środowisk politycznych powoduje że dziś o wiele łatwiej o popełnianie błędów – zarówno personalnych jak i programowych. A to wszystko powoduje, że rzeczowa argumentacja publicystów opozycji jest dziś Polsce wyjątkowo potrzebna. Na razie jednak ten „złoty róg” wysypuje się jak piach z dziurawego worka. 

Img.: http://prawo.gazetaprawna.pl/galerie/647930,duze-zdjecie,1,jak_sie_broni... @kot
5
5 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>