
Europejczycy żyją w matriksie. Podstawowe, realne potrzeby – takie jak dach nad głową, praca za wynagrodzenie dające szansę utrzymania rodziny czy opieka zdrowotna dla części społeczeństwa, stały się tak łatwo dostępne, że przestało ono dostrzegać ich koszt. To zresztą żadne odkrycie – tak już po prostu człowiek jest skonstruowany, że jak cos go nie boli to zapomina aby o to dbać i to szanować. Zapomina nawet że to zjawisko w ogóle istnieje.
Celowo napisałem oczywiście, że to zaślepienie iż wylądowanie na ulicy, głód czy brak pieniędzy i najpotrzebniejszych środków życiowych, nie jest jedynie fikcją literacką ale może dotknąć każdego, dotknęło tylko część społeczeństwa. W każdym państwie jest bowiem jakiś procent ludzi którzy widzą to zagrożenie realnie w swoim życiu, bo otworzyła im na nie oczy choroba, brak pracy w branży czy regionie w którym żyją, lub inna tragedia która wyrzuciła ich poza obręb czerpania z publicznego systemu.
W każdym unijnym i nie tylko unijnym państwie jest podział na ludzi których życie nauczyło realnie patrzeć na świat i jego zagrożenia i tych których system społeczno – polityczny wziął pod swoje skrzydła a realne problemy życiowe przestały być dla nich dostrzegalne. W każdym społeczeństwie proporcje między tymi dwiema grupami są też oczywiście inne, niemniej jednak każda z tych grup zbudowała już cały system środowisk opiniotwórczych które uzasadniają prawdziwość swojej optyki.
I między innymi dlatego dziś tak trudno nam znaleźć wspólne zdanie na temat afrykańskiej i kosowskiej fali imigracji do naszych państw. Z obu stron padają przy tym bardzo fałszywe uzasadnienia.
I same różnice zdań nie są oczywiście niczym złym – wręcz przeciwnie. Złe jest natomiast to że dyskusja przypomina obrzucanie się granatami z przeciwległych okopów i nikt nawet nie próbuje zrozumieć argumentów drugiej strony.
A szkoda bo pewnie dla wszystkich procentowałoby to jakąś dawką mądrości.
Obawy i argumentacja, że dla tych ludzi nie będzie mieszkań, pracy, opieki medycznej, czy ochrony zdrowia i edukacji – a także możliwości zapewnienia bezpieczeństwa – dla nich i przed nimi – nie wynika z głupoty, fobii społecznych czy zacofania, ale z tego, że głosiciele tychże obaw nie oderwali się jeszcze od realnego życia, nie zostali objęci żadną unijną dyrektywą która zapewniła im obligatoryjny komfort życia ale środki na życie muszą zdobywać przedzierając się przez prawa rynku czy lokalną konkurencję. Oczywiście argumenty te nie są często pozbawione niesprawiedliwej demagogii czy agresji – trudno temu zaprzeczyć, jednak na pewno nie można im odebrać jednego: realnego spojrzenia na świat. Ci ludzie wiedzą dobrze że nawet kilka tysięcy nowych przybyszów, którym będzie trzeba na koszt podatnika zapłacić za mieszkanie, dać pracę, stałą pensję i opiekę, będzie realnym obciążeniem dla ich życiowego - osobistego czy rodzinnego statusu. I to często wcale nie nadmiernie wysokiego choć osiąganego z dużym wysiłkiem.
Z drugiej strony mamy natomiast optykę ludzi dla których źródłem dochodu, determinantą poziomu czy komfortu życia nie są już realne kryteria rynku albo zasobności państwa. Zarobki zapewnia im albo unijna dyrektywa, albo kontrola rynku branżowego przez reprezentujący ich lobbing, albo dostęp do publicznych środków, który co prawda czasem uwiera informacjami o coraz bardziej rosnącym deficycie sektora publicznego, ale długów tych nie kojarzą z ryzykiem wyrzucenia na margines społeczny siebie i swoich rodzin.
I w sporze o zagrożenie falą imigracji ludzie ci – jak w wielu innych tematach – stali się mistrzami w retoryce ideologicznej. Są szlachetni, rozsądni, otwarci, nowocześni, empatyczni. Co gorsza jednak na swoim znakomitym samopoczuciu budują także kontrast swoich adwersarzy.
Wielu Europejczyków oderwało się już od realnego życia. Święty spokój i poczucie swojej wyjątkowości zapewnia im świadomość istnienia unijnych dyrektyw. Dyrektywy gwarantują wysoki komfort, bezpieczeństwo zawodowe i socjalne, możliwość ubezpieczenia, drogich wczasów. Nie wiedzą jeszcze że z tych dyrektyw za chwilę będą korzystały setki tysięcy nowych przybyszów z południa.
Konkurencyjność wolnego rynku, rywalizacja na rynku pracy, ochrony zdrowia, nie wspominając już nawet o trudności z zdobyciu zdolności finansowych do posiadania własnego mieszkania czy środków do życia, zostało gdzieś wśród „sfrustrowanego motłochu” który należy wyeliminować z debaty publicznej i odebrać mu prawo do szacunku i wysłuchania jego argumentów.
Żyjemy w matriksie – w świecie utopijnych dyrektyw, fałszywej reklamy i komercyjnego kłamstwa. W ekranach telewizorów widzimy reklamy świetnie ubranych ludzi, kulturalną klasę średnią przychodzącą po .... kredyt na to żeby dziecku kupić tornister do szkoły. Słuchamy recept znanych aktorów, którzy przekonują nas że jeśli chcemy nadać swemu życiu sens to powinniśmy założyć mobilne konto w banku, oglądamy filmy o kobietach którym zawalił się świat, zostały z niczym ... więc żeby się podźwignąć kupują działkę i budują dom, oglądamy seriale o młodych ludziach którzy zaczynają od zera więc żeby jakoś skromnie wystartować wynajmują dwupoziomowe mieszkanie w willowej dzielnicy Warszawy. Łykamy tą papkę codziennie, przestaliśmy już nawet dostrzegać że współczesny plastikowy świat naszej Europy nie oferuje utopii – on nas już po prostu ogłupia. I te setki tysięcy imigrantów domagających się zapewnienia im podstawowych potrzeb, które dawno znikły poniżej naszego horyzontu, obudzą nas szybciej niż się spodziewamy.
Grecy, Włosi, Węgrzy – wszystkie te kraje dla których imigranci z Syrii, Libanu, Libii, Pakistanu, Tunezji czy Kosowa stali się już realnym życiem, a nie medialną migawką do sporu o ideologie, dramatycznie proszą o pomoc. Dla Polaków to jeszcze wciąż sprawa unijnych dyrektyw a nie realnych kosztów. Zapomnieliśmy już o dworcach kolejowych w Krakowie, Warszawie czy Wrocławiu które w latach 90-tych były noclegowniami rumuńskich Romów. Zapomnieliśmy o realnych problemach jakie temu towarzyszyły – i nie było nas wtedy stać na ideologiczną empatię. Dziś stoimy w przededniu fali emigracji o wielokrotnie większej skali. Ale wciąż wydaje nam się że unijna dyrektywa to perpetuum mobile które nie jest naszym problemem.
To nieprawda że kraje arabskie nie przyjmują uchodźców. Przyjmują! Jordania otworzyła swoje granice dla niemal miliona z nich. Tylko że tam na tych ludzi czekają namioty i balie z wodą. Oferują to na co ich stać. A nie dyrektywy. Uchodźcy i imigranci doskonale zrozumieli strukturę funkcjonowania Unii Europejskiej. Dostrzegli i zrozumieli dokładnie to czego Europejczycy od lat już nie widzą. Nie interesuje ich to czy kogoś będzie stać na to żeby dać im pracę, mieszkanie, opiekę czy lekarza. Oni doskonale wiedzą że ich presja i determinacja nie rozmnoży pieniędzy Europejczyków – ale że w ten sposób wywalczą sobie kolejną dyrektywę, której w żadnym innym miejscu świata nikt by im nie zafundował. Dlatego ciągną do Niemiec.
Ale to zaboli – i obawiam się że z czasem też tych, którym dziś korzystanie z utopijnych unijnych dyrektyw pozwala sobie spokojnie głupieć.
Img.: http://www.repostuj.pl/2 @kot
Celowo napisałem oczywiście, że to zaślepienie iż wylądowanie na ulicy, głód czy brak pieniędzy i najpotrzebniejszych środków życiowych, nie jest jedynie fikcją literacką ale może dotknąć każdego, dotknęło tylko część społeczeństwa. W każdym państwie jest bowiem jakiś procent ludzi którzy widzą to zagrożenie realnie w swoim życiu, bo otworzyła im na nie oczy choroba, brak pracy w branży czy regionie w którym żyją, lub inna tragedia która wyrzuciła ich poza obręb czerpania z publicznego systemu.
W każdym unijnym i nie tylko unijnym państwie jest podział na ludzi których życie nauczyło realnie patrzeć na świat i jego zagrożenia i tych których system społeczno – polityczny wziął pod swoje skrzydła a realne problemy życiowe przestały być dla nich dostrzegalne. W każdym społeczeństwie proporcje między tymi dwiema grupami są też oczywiście inne, niemniej jednak każda z tych grup zbudowała już cały system środowisk opiniotwórczych które uzasadniają prawdziwość swojej optyki.
I między innymi dlatego dziś tak trudno nam znaleźć wspólne zdanie na temat afrykańskiej i kosowskiej fali imigracji do naszych państw. Z obu stron padają przy tym bardzo fałszywe uzasadnienia.
I same różnice zdań nie są oczywiście niczym złym – wręcz przeciwnie. Złe jest natomiast to że dyskusja przypomina obrzucanie się granatami z przeciwległych okopów i nikt nawet nie próbuje zrozumieć argumentów drugiej strony.
A szkoda bo pewnie dla wszystkich procentowałoby to jakąś dawką mądrości.
Obawy i argumentacja, że dla tych ludzi nie będzie mieszkań, pracy, opieki medycznej, czy ochrony zdrowia i edukacji – a także możliwości zapewnienia bezpieczeństwa – dla nich i przed nimi – nie wynika z głupoty, fobii społecznych czy zacofania, ale z tego, że głosiciele tychże obaw nie oderwali się jeszcze od realnego życia, nie zostali objęci żadną unijną dyrektywą która zapewniła im obligatoryjny komfort życia ale środki na życie muszą zdobywać przedzierając się przez prawa rynku czy lokalną konkurencję. Oczywiście argumenty te nie są często pozbawione niesprawiedliwej demagogii czy agresji – trudno temu zaprzeczyć, jednak na pewno nie można im odebrać jednego: realnego spojrzenia na świat. Ci ludzie wiedzą dobrze że nawet kilka tysięcy nowych przybyszów, którym będzie trzeba na koszt podatnika zapłacić za mieszkanie, dać pracę, stałą pensję i opiekę, będzie realnym obciążeniem dla ich życiowego - osobistego czy rodzinnego statusu. I to często wcale nie nadmiernie wysokiego choć osiąganego z dużym wysiłkiem.
Z drugiej strony mamy natomiast optykę ludzi dla których źródłem dochodu, determinantą poziomu czy komfortu życia nie są już realne kryteria rynku albo zasobności państwa. Zarobki zapewnia im albo unijna dyrektywa, albo kontrola rynku branżowego przez reprezentujący ich lobbing, albo dostęp do publicznych środków, który co prawda czasem uwiera informacjami o coraz bardziej rosnącym deficycie sektora publicznego, ale długów tych nie kojarzą z ryzykiem wyrzucenia na margines społeczny siebie i swoich rodzin.
I w sporze o zagrożenie falą imigracji ludzie ci – jak w wielu innych tematach – stali się mistrzami w retoryce ideologicznej. Są szlachetni, rozsądni, otwarci, nowocześni, empatyczni. Co gorsza jednak na swoim znakomitym samopoczuciu budują także kontrast swoich adwersarzy.
Wielu Europejczyków oderwało się już od realnego życia. Święty spokój i poczucie swojej wyjątkowości zapewnia im świadomość istnienia unijnych dyrektyw. Dyrektywy gwarantują wysoki komfort, bezpieczeństwo zawodowe i socjalne, możliwość ubezpieczenia, drogich wczasów. Nie wiedzą jeszcze że z tych dyrektyw za chwilę będą korzystały setki tysięcy nowych przybyszów z południa.
Konkurencyjność wolnego rynku, rywalizacja na rynku pracy, ochrony zdrowia, nie wspominając już nawet o trudności z zdobyciu zdolności finansowych do posiadania własnego mieszkania czy środków do życia, zostało gdzieś wśród „sfrustrowanego motłochu” który należy wyeliminować z debaty publicznej i odebrać mu prawo do szacunku i wysłuchania jego argumentów.
Żyjemy w matriksie – w świecie utopijnych dyrektyw, fałszywej reklamy i komercyjnego kłamstwa. W ekranach telewizorów widzimy reklamy świetnie ubranych ludzi, kulturalną klasę średnią przychodzącą po .... kredyt na to żeby dziecku kupić tornister do szkoły. Słuchamy recept znanych aktorów, którzy przekonują nas że jeśli chcemy nadać swemu życiu sens to powinniśmy założyć mobilne konto w banku, oglądamy filmy o kobietach którym zawalił się świat, zostały z niczym ... więc żeby się podźwignąć kupują działkę i budują dom, oglądamy seriale o młodych ludziach którzy zaczynają od zera więc żeby jakoś skromnie wystartować wynajmują dwupoziomowe mieszkanie w willowej dzielnicy Warszawy. Łykamy tą papkę codziennie, przestaliśmy już nawet dostrzegać że współczesny plastikowy świat naszej Europy nie oferuje utopii – on nas już po prostu ogłupia. I te setki tysięcy imigrantów domagających się zapewnienia im podstawowych potrzeb, które dawno znikły poniżej naszego horyzontu, obudzą nas szybciej niż się spodziewamy.
Grecy, Włosi, Węgrzy – wszystkie te kraje dla których imigranci z Syrii, Libanu, Libii, Pakistanu, Tunezji czy Kosowa stali się już realnym życiem, a nie medialną migawką do sporu o ideologie, dramatycznie proszą o pomoc. Dla Polaków to jeszcze wciąż sprawa unijnych dyrektyw a nie realnych kosztów. Zapomnieliśmy już o dworcach kolejowych w Krakowie, Warszawie czy Wrocławiu które w latach 90-tych były noclegowniami rumuńskich Romów. Zapomnieliśmy o realnych problemach jakie temu towarzyszyły – i nie było nas wtedy stać na ideologiczną empatię. Dziś stoimy w przededniu fali emigracji o wielokrotnie większej skali. Ale wciąż wydaje nam się że unijna dyrektywa to perpetuum mobile które nie jest naszym problemem.
To nieprawda że kraje arabskie nie przyjmują uchodźców. Przyjmują! Jordania otworzyła swoje granice dla niemal miliona z nich. Tylko że tam na tych ludzi czekają namioty i balie z wodą. Oferują to na co ich stać. A nie dyrektywy. Uchodźcy i imigranci doskonale zrozumieli strukturę funkcjonowania Unii Europejskiej. Dostrzegli i zrozumieli dokładnie to czego Europejczycy od lat już nie widzą. Nie interesuje ich to czy kogoś będzie stać na to żeby dać im pracę, mieszkanie, opiekę czy lekarza. Oni doskonale wiedzą że ich presja i determinacja nie rozmnoży pieniędzy Europejczyków – ale że w ten sposób wywalczą sobie kolejną dyrektywę, której w żadnym innym miejscu świata nikt by im nie zafundował. Dlatego ciągną do Niemiec.
Ale to zaboli – i obawiam się że z czasem też tych, którym dziś korzystanie z utopijnych unijnych dyrektyw pozwala sobie spokojnie głupieć.
Img.: http://www.repostuj.pl/2 @kot
(3)
1 Comments
@waw
10 September, 2015 - 08:04
Moja teoria jest taka, że znowu przyjdzie nam bronić Europy, po raz kolejny. Było już przed Turkami, było przed bolszewikami, tym razem przed szaleństwem. Niech nikt mi nie mówi, że polscy romantycy nie mieli racji pisząc o mesjanizmie.
Taka nasza dola jak to celnie Alchymista napisał: "Jesteśmy raczej jak krzywe drzewo, które trwa na styku cywilizacji i na przekór teorii cywilizacji."