
Przyznam szczerze że im dłużej myślę o dokumentach odnalezionych w domowym archiwum Czesława Kiszczaka to nie wiem czy współczuć czy winszować historykom IPN. Jeśli akta te zawierają istotnie materiały zdradzające jakąś kompromitującą prawdę na temat wpływowych dziś osób to rozpęta się podobne piekło jak to miało miejsce przy okazji Komisji Weryfikacyjnej do spraw likwidacji WSI. Czesław Kiszczak zapewne gromadził przecież nie tylko dokumenty kompromitujące działaczy dawnej opozycji ale też – a może przede wszystkim, te które dawały do myślenia dawnym aparatczykom służby bezpieczeństwa. Choćby po to żeby nie wpadło im do głowy zainkasować setek tysięcy złotych za jakiś „nieodpowiedzialny” i sensacyjny wywiad rzekę, albo powstrzymywało przed wybuchami szczerości na salach sądowych. I jeśli tak jest w istocie to akta „Bolka” mają w tym zestawie wartość szeregową.
Myślę też jednak że przykład Wojciecha Sumlińskiego powinien uczyć że dokumenty Kiszczaka mogą rodzić podobne ryzyko jak niegdyś akta WSI, nawet jeśli służby wojskowe i cywilne po 1989 roku mocno się od siebie różniły.
Być może los sprawił generałowi Kiszczakowi psikusa że odszedł o kilka miesięcy za późno, a w każdym razie, że nie pozbył tych dokumentów wcześniej – czy to przed 25 października czy przed 6 sierpnia 2015 roku. Choć pewnie dzięki temu dla historyków, publicystów i dziennikarzy śledczych to sytuacja o wiele bezpieczniejsza. Mam nadzieję.
Szkoda tylko wdów, bo zostały w domach z pochowanymi bombami zegarowymi – najczęściej nie mając pojęcia jak je rozbroić. I pewnie też nie czują się bezpieczne bo trudno powiedzieć kto będzie próbował do nich dotrzeć. O życiu swoich mężów najczęściej nie wiedzą wszystkiego a i to co wiedziały zapewne przez lata z siebie wypierały. I być może z niejednego wdowiego komina pójdzie w najbliższych miesiącach jasny dym...
ilustracja z:http://ipn.gov.pl/__data/assets/image/0010/46000/1-4220.jpg
Hun