Od lat 70. W PRL obowiązywał de facto system dwuwalutowy.
Prawdziwie rewolucyjnym krokiem było wprowadzenie w 1960 roku tzw. bonów dolarowych PKO, niebędących walutą sensu stricto, lecz „pomocniczym środkiem rozliczeniowym”, obowiązującym wyłącznie na terenie kraju. W nich wypłacano zarówno środki przekazywane z zagranicy odbiorcom w kraju, jak i część zarobków Polakom pracującym za granicą na państwowych kontraktach. Posiadały niezwykle istotną cechę - można było nimi swobodnie obracać. W rezultacie ich wolnorynkowy kurs niewiele ustępował prawdziwym dolarom.
Wprowadzenie bonów dolarowych utrudniło milicji walkę z waluciarzami, pomimo podniesienia w 1960 roku wysokości grzywny za handel walutami do miliona złotych, kwoty wówczas niewyobrażalnej. Zwalczanie przestępczości dewizowej przypominało jednak walkę z wiatrakami.
Fale paniki na rynku z powodu kryzysów międzynarodowych i lęku przed kolejnym konfliktem wojennym (kryzys berliński w 1961, kubański w 1962, inwazja na Czechosłowację w sierpniu 1968 roku) albo z powodu regularnie powtarzających się pogłosek o wymianie pieniędzy (np. w 1963, 1968 1969) powodowały nie tylko wykup makaronu, cukru i konserw, ale także wzrost kursu dolara i większy popyt na złoto.
Charakterystyczny był pod tym względem rok 1968. „Marcowe wypadki wstrzymały do kwietnia ruch na czarnym rynku. – napisano w raporcie milicji - W tym okresie zapotrzebowanie na obce walory i złoto wzrosło. Z uwagi na minimalną podaż tych walorów na rynku kurs ich uległ podwyższeniu. Ceny na dolary w banknotach wzrosły odpowiednio: w małych nominałach do 125 zł, a nominałów większych do 132 zł za jednego dolara”.
Jedną z najistotniejszych sił napędowych tego sektora czarnej giełdy był od końca lat pięćdziesiątych do początku lat siedemdziesiątych nielegalny import artykułów luksusowych (odzieży, zegarków etc.) oraz przede wszystkim złota, przynoszącego największe zyski.
Z jednej strony służby celne i milicja ścigały przemyt oraz rozpracowywały „gangi dewizowo-przemytnicze”, z drugiej instytucje uprawnione do skupu kruszców - „Veritas”, „Ars Christiana”, a przede wszystkim państwowy „Jubiler” - dbały, aby złoto płynęło od obywateli możliwie szerokim strumieniem, i starały się nie zrażać ewentualnych sprzedających. Ceny złota ustawiono w skupie na takim poziomie, że opłacało się je przemycać specjalnie w celu odsprzedaży państwu.
Po liberalizacji w obrocie złotem, doszło w 1970 roku do zmian w zakresie posiadania dolarów - zezwolono na zakładanie prywatnych, oprocentowanych kont dewizowych. Posunięcie to okazało się nadzwyczaj skuteczne - do 1979 roku wkłady w bankach urosły do 438 mln dolarów. Posiadanie konta dewizowego umożliwiało również otrzymanie paszportu na wyjazd na Zachód bez konieczności starań o zaproszenie bądź przydział walut przez państwo (tzw. promesy).
Równocześnie w 1971 roku zintensyfikowano operacje przeciwko handlarzom walutami. Jednak fala wielkich akcji przeciwko czarnemu rynkowi walutowemu dość szybko opadła i do końca epoki gierkowskiej podobne operacje już się nie powtórzyły.
1 stycznia 1974 roku rozpoczęło działalność Przedsiębiorstwo Eksportu Wewnętrznego „Pewex”, które nie tylko przejęło od Banku PKO „działalność handlową w zakresie eksportu wewnętrznego”, ale również błyskawicznie stworzyło gęstą sieć sklepów, z bogatą ofertą towarów i cenami często niższymi niż na Zachodzie. Państwo zaczęło sprzedawać w Peweksie artykuły produkcji krajowej, które w 1977 roku dały 60% wpływów.
Powstał system zachęt dla kupujących, w tym takie skalkulowanie ceny dwóch najpoważniejszych artykułów w ofercie Peweksu - samochodów i krajowej produkcji alkoholu - że nawet przy zakupie dewiz po czarnorynkowym kursie owe ceny były nieco niższe niż tego samego alkoholu w sklepach, a nowych samochodów na giełdzie.
Obroty sklepów dewizowych, a tym samym strumień walut płynących do państwowej kasy rosły szybko. Nic też dziwnego, że nawet sądy pobłażliwiej traktowały przestępstwa dewizowe, jeżeli zakup miał na celu wpłacenie waluty na konto czy zakupy np. w Peweksie.
Postępująca „dolaryzacja” kraju prowadziła zarówno do utraty zaufania do rodzimej waluty, jak i niechęci do opłacanej w niej pracy, w drugiej połowie lat siedemdziesiątych przeciętna płaca wynosiła bowiem, według kursu czarnorynkowego, około 35 dolarów.
Posiadanie walut stawało się kryterium prestiżu społecznego i podziału na „lepszych” -zaopatrujących się w Peweksach oraz „gorszych”, dysponujących tylko rodzimą walutą i skazanych na normalne, świecące pustkami sklepy.
W 1981 roku kurs dolara oszalał i na początku grudnia osiągnął 500 zł, a po ogłoszeniu stanu wojennego dochodził do 1000 zł, aby na wiosnę ustabilizować się na poziomie 400 zł.
Czynnikiem podtrzymującym czarny rynek było zablokowanie kont dewizowych, z których można było do października 1982 roku wypłacać wyłącznie bony, a i później utrzymano liczne ograniczenia.
Poważnym impulsem dla czarnego rynku walutowego było zarządzenie ministra finansów z końca 1984 roku znoszące wszelkie ograniczenia w dysponowaniu dewizami złożonymi na kontach dewizowych. Nic też dziwnego, że na prywatnych kontach dewizowych przechowywano w 1987 roku już 2 mld dolarów.
Działania władz komunistycznych były coraz bardziej schizofreniczne. Państwowy bank kupował od obywateli ewidentnie przemycone z zagranicy złote monety i sztabki, płacąc za nie przeliczanymi po niezłym kursie dewizami, które można było od razu wpłacić na konto walutowe.
Jednocześnie w dalszym ciągu podtrzymywano opinię, że dewizowo-handlowe operacje bazujące na wysokim kursie dewiz wpływają „negatywnie na kształtowanie wyobrażeń i postaw społecznych. Pogłębiają tendencje do lekceważenia pracy w kraju oraz nieufność do krajowej waluty. Formują równocześnie kult dolara i pracy w krajach zachodnich”.
Milicja kontynuowała walkę z „przestępczością dewizowo-przemytniczą”, ale nic nie mogło zatrzymać przejścia społeczeństwa nawet nie na system dwuwalutowy, ale wręcz porzuciło rodzimy pieniądz dla dolara. O ile w 1976 roku oszczędności w dewizach stanowiły 7,8% złotówkowych, w 1980 - 16,6%, w 1983 - 45,1%, to w 1986 - 78,7%, aby w 1988 osiągnąć 320%. O ile też w 1982 roku obrót wszystkich rodzajów sklepów eksportu wewnętrznego wyniósł 366,3 mln dolarów, to w 1988 roku prawie 700 mln, co stanowiło około jednej czwartej całej sprzedaży detalicznej w kraju. Wszelkie większe prywatne transakcje - kupno samochodu, mieszkania, działki etc. - zawierano w dewizach.
Przełomem w dotychczasowej polityce komunistycznych władz było umożliwienie w marcu 1989 roku zakładania prywatnych kantorów wymiany walut. Największy sukces odniósł Aleksander Gawronik, biznesmen mający doświadczenia zarówno z czarnego rynku walutowego, jak i współpracy z tajnymi służbami. Uzyskał on – dzięki wsparciu tajnych służb pierwsze zezwolenie i otworzył kantor tuż przy przejściu granicznym w Świecku 16 marca 1989 roku o godzinie 0.01.
W ciągu kilku miesięcy NBP wydał około 2 tys. zezwoleń na prowadzenie kantorów. Otwierały je banki, Orbis, Pewex, Baltona, biura turystyczne i, jak pisał w 1989 roku Paweł Tarnowski, „przede wszystkim indywidualni obywatele z gotówką i żyłką biznesmena, którzy doszli do wniosku, że właśnie tą drogą najlepiej i najszybciej pomnożą i tak już niemały (ocenia się, że na rozruch trzeba mieć kilkadziesiąt milionów złotych) kapitał”. Nie ulegało wątpliwości, że wielu z nich pracowało wcześniej jako cinkciarze pod Peweksami i bankami.
Dewizowy rozdział czarnego rynku został ostatecznie zamknięty w końcu marca 1990 roku, kiedy na mocy zarządzenia prezesa NBP dopuszczono do obrotu również „złoto dewizowe”, a w kantorach na tablicach z kursami walut dopisano ceny złotych krugerrandów i dwudziestodolarówek.
Wybrana literatura:
J. Kochanowski – Tylnymi drzwiami. „Czarny rynek” w Polsce 1944-1989
M. Bednarski - Drugi obieg gospodarczy. Przesłanki, mechanizmy i skutki w Polsce lat
osiemdziesiątych
D. Stola - Kraj bez wyjścia? Migracje z Polski 1949−1989
Prawdziwie rewolucyjnym krokiem było wprowadzenie w 1960 roku tzw. bonów dolarowych PKO, niebędących walutą sensu stricto, lecz „pomocniczym środkiem rozliczeniowym”, obowiązującym wyłącznie na terenie kraju. W nich wypłacano zarówno środki przekazywane z zagranicy odbiorcom w kraju, jak i część zarobków Polakom pracującym za granicą na państwowych kontraktach. Posiadały niezwykle istotną cechę - można było nimi swobodnie obracać. W rezultacie ich wolnorynkowy kurs niewiele ustępował prawdziwym dolarom.
Wprowadzenie bonów dolarowych utrudniło milicji walkę z waluciarzami, pomimo podniesienia w 1960 roku wysokości grzywny za handel walutami do miliona złotych, kwoty wówczas niewyobrażalnej. Zwalczanie przestępczości dewizowej przypominało jednak walkę z wiatrakami.
Fale paniki na rynku z powodu kryzysów międzynarodowych i lęku przed kolejnym konfliktem wojennym (kryzys berliński w 1961, kubański w 1962, inwazja na Czechosłowację w sierpniu 1968 roku) albo z powodu regularnie powtarzających się pogłosek o wymianie pieniędzy (np. w 1963, 1968 1969) powodowały nie tylko wykup makaronu, cukru i konserw, ale także wzrost kursu dolara i większy popyt na złoto.
Charakterystyczny był pod tym względem rok 1968. „Marcowe wypadki wstrzymały do kwietnia ruch na czarnym rynku. – napisano w raporcie milicji - W tym okresie zapotrzebowanie na obce walory i złoto wzrosło. Z uwagi na minimalną podaż tych walorów na rynku kurs ich uległ podwyższeniu. Ceny na dolary w banknotach wzrosły odpowiednio: w małych nominałach do 125 zł, a nominałów większych do 132 zł za jednego dolara”.
Jedną z najistotniejszych sił napędowych tego sektora czarnej giełdy był od końca lat pięćdziesiątych do początku lat siedemdziesiątych nielegalny import artykułów luksusowych (odzieży, zegarków etc.) oraz przede wszystkim złota, przynoszącego największe zyski.
Z jednej strony służby celne i milicja ścigały przemyt oraz rozpracowywały „gangi dewizowo-przemytnicze”, z drugiej instytucje uprawnione do skupu kruszców - „Veritas”, „Ars Christiana”, a przede wszystkim państwowy „Jubiler” - dbały, aby złoto płynęło od obywateli możliwie szerokim strumieniem, i starały się nie zrażać ewentualnych sprzedających. Ceny złota ustawiono w skupie na takim poziomie, że opłacało się je przemycać specjalnie w celu odsprzedaży państwu.
Po liberalizacji w obrocie złotem, doszło w 1970 roku do zmian w zakresie posiadania dolarów - zezwolono na zakładanie prywatnych, oprocentowanych kont dewizowych. Posunięcie to okazało się nadzwyczaj skuteczne - do 1979 roku wkłady w bankach urosły do 438 mln dolarów. Posiadanie konta dewizowego umożliwiało również otrzymanie paszportu na wyjazd na Zachód bez konieczności starań o zaproszenie bądź przydział walut przez państwo (tzw. promesy).
Równocześnie w 1971 roku zintensyfikowano operacje przeciwko handlarzom walutami. Jednak fala wielkich akcji przeciwko czarnemu rynkowi walutowemu dość szybko opadła i do końca epoki gierkowskiej podobne operacje już się nie powtórzyły.
1 stycznia 1974 roku rozpoczęło działalność Przedsiębiorstwo Eksportu Wewnętrznego „Pewex”, które nie tylko przejęło od Banku PKO „działalność handlową w zakresie eksportu wewnętrznego”, ale również błyskawicznie stworzyło gęstą sieć sklepów, z bogatą ofertą towarów i cenami często niższymi niż na Zachodzie. Państwo zaczęło sprzedawać w Peweksie artykuły produkcji krajowej, które w 1977 roku dały 60% wpływów.
Powstał system zachęt dla kupujących, w tym takie skalkulowanie ceny dwóch najpoważniejszych artykułów w ofercie Peweksu - samochodów i krajowej produkcji alkoholu - że nawet przy zakupie dewiz po czarnorynkowym kursie owe ceny były nieco niższe niż tego samego alkoholu w sklepach, a nowych samochodów na giełdzie.
Obroty sklepów dewizowych, a tym samym strumień walut płynących do państwowej kasy rosły szybko. Nic też dziwnego, że nawet sądy pobłażliwiej traktowały przestępstwa dewizowe, jeżeli zakup miał na celu wpłacenie waluty na konto czy zakupy np. w Peweksie.
Postępująca „dolaryzacja” kraju prowadziła zarówno do utraty zaufania do rodzimej waluty, jak i niechęci do opłacanej w niej pracy, w drugiej połowie lat siedemdziesiątych przeciętna płaca wynosiła bowiem, według kursu czarnorynkowego, około 35 dolarów.
Posiadanie walut stawało się kryterium prestiżu społecznego i podziału na „lepszych” -zaopatrujących się w Peweksach oraz „gorszych”, dysponujących tylko rodzimą walutą i skazanych na normalne, świecące pustkami sklepy.
W 1981 roku kurs dolara oszalał i na początku grudnia osiągnął 500 zł, a po ogłoszeniu stanu wojennego dochodził do 1000 zł, aby na wiosnę ustabilizować się na poziomie 400 zł.
Czynnikiem podtrzymującym czarny rynek było zablokowanie kont dewizowych, z których można było do października 1982 roku wypłacać wyłącznie bony, a i później utrzymano liczne ograniczenia.
Poważnym impulsem dla czarnego rynku walutowego było zarządzenie ministra finansów z końca 1984 roku znoszące wszelkie ograniczenia w dysponowaniu dewizami złożonymi na kontach dewizowych. Nic też dziwnego, że na prywatnych kontach dewizowych przechowywano w 1987 roku już 2 mld dolarów.
Działania władz komunistycznych były coraz bardziej schizofreniczne. Państwowy bank kupował od obywateli ewidentnie przemycone z zagranicy złote monety i sztabki, płacąc za nie przeliczanymi po niezłym kursie dewizami, które można było od razu wpłacić na konto walutowe.
Jednocześnie w dalszym ciągu podtrzymywano opinię, że dewizowo-handlowe operacje bazujące na wysokim kursie dewiz wpływają „negatywnie na kształtowanie wyobrażeń i postaw społecznych. Pogłębiają tendencje do lekceważenia pracy w kraju oraz nieufność do krajowej waluty. Formują równocześnie kult dolara i pracy w krajach zachodnich”.
Milicja kontynuowała walkę z „przestępczością dewizowo-przemytniczą”, ale nic nie mogło zatrzymać przejścia społeczeństwa nawet nie na system dwuwalutowy, ale wręcz porzuciło rodzimy pieniądz dla dolara. O ile w 1976 roku oszczędności w dewizach stanowiły 7,8% złotówkowych, w 1980 - 16,6%, w 1983 - 45,1%, to w 1986 - 78,7%, aby w 1988 osiągnąć 320%. O ile też w 1982 roku obrót wszystkich rodzajów sklepów eksportu wewnętrznego wyniósł 366,3 mln dolarów, to w 1988 roku prawie 700 mln, co stanowiło około jednej czwartej całej sprzedaży detalicznej w kraju. Wszelkie większe prywatne transakcje - kupno samochodu, mieszkania, działki etc. - zawierano w dewizach.
Przełomem w dotychczasowej polityce komunistycznych władz było umożliwienie w marcu 1989 roku zakładania prywatnych kantorów wymiany walut. Największy sukces odniósł Aleksander Gawronik, biznesmen mający doświadczenia zarówno z czarnego rynku walutowego, jak i współpracy z tajnymi służbami. Uzyskał on – dzięki wsparciu tajnych służb pierwsze zezwolenie i otworzył kantor tuż przy przejściu granicznym w Świecku 16 marca 1989 roku o godzinie 0.01.
W ciągu kilku miesięcy NBP wydał około 2 tys. zezwoleń na prowadzenie kantorów. Otwierały je banki, Orbis, Pewex, Baltona, biura turystyczne i, jak pisał w 1989 roku Paweł Tarnowski, „przede wszystkim indywidualni obywatele z gotówką i żyłką biznesmena, którzy doszli do wniosku, że właśnie tą drogą najlepiej i najszybciej pomnożą i tak już niemały (ocenia się, że na rozruch trzeba mieć kilkadziesiąt milionów złotych) kapitał”. Nie ulegało wątpliwości, że wielu z nich pracowało wcześniej jako cinkciarze pod Peweksami i bankami.
Dewizowy rozdział czarnego rynku został ostatecznie zamknięty w końcu marca 1990 roku, kiedy na mocy zarządzenia prezesa NBP dopuszczono do obrotu również „złoto dewizowe”, a w kantorach na tablicach z kursami walut dopisano ceny złotych krugerrandów i dwudziestodolarówek.
Wybrana literatura:
J. Kochanowski – Tylnymi drzwiami. „Czarny rynek” w Polsce 1944-1989
M. Bednarski - Drugi obieg gospodarczy. Przesłanki, mechanizmy i skutki w Polsce lat
osiemdziesiątych
D. Stola - Kraj bez wyjścia? Migracje z Polski 1949−1989
(1)