
Ani się obejrzeliśmy jak po 25-ciu latach władza razem z wdzięcznym narodem cieszy się z osiągnięć jakie dał szlachetny ustrój – tym razem europejski. Przywódcy państwa pozdrawiają tysiące szczęśliwych obywateli. Nie z trybuny – czasy się zmieniają – ale przez internet, w eventach, paradach, pokazach, koncertach – broń Boże w pochodach – to słowo źle się dziś sprzedaje.
Oczywiście unijny ustrój ma pewne niedociągnięcia – i nad ich korygowaniem za słuszne pieniądze pracują ciężko unijni urzędnicy – ale gruntowna krytyka jest przecież niedopuszczalna! Coś się nie „podobie”? – a może unijny ustrój się nie „podobie”, co? Nie ma dyskusji – albo „przez aklamację” jest się „za” – albo podnosi się rękę na dobrobyt, rozwój cywilizacyjny, bezpieczeństwo i integrację kulturową.
Cały czas zgrzyta mi w głowie ostatni radosny spot promujący 10-tą rocznicę naszej akcesji do Unii. Coś tu, choinka, nie gra. Niby spot jak spot – ot szczęśliwi obywatele w rzeczywistości dobrobytu. I wszystko OK – dopóki się człowiek nie zastanowi po co właściwie jest ten spot. Przecież to bez sensu. Kiedy dziś oglądamy stare Kroniki Filmowe z okresu PRL-u to momentalnie wyczuwamy propagandę sukcesu ówczesnej władzy. Te piękne fabryki, ta szczęśliwa młodzież, „piękna nasza Polska cała”. I wcale nie musimy mieć w widocznym miejscu nagłówka „spot wyborczy PZPR” – aby to dostrzec wystarczy sam obraz i zdrowy rozsądek - nie potrzebujemy nagłówka instruktażowego. To, że dziś, po 25-ciu latach po transformacji wielu z nas już tej propagandy nie dostrzega jest nawet nie tyle drażniące co bardzo niepokojące i smutne. Co gorsza owe propagandowe „arcydzieła kinematografii” PRL-u, te uśmiechnięte buzie szczęśliwych obywateli, gmachy, fabryki i szkoły, nijak się nie miały do tego, że kiedy partia komunistyczna oddała władzę to okazało się nagle że Polska jest zacofanym, szarym i rozmontowanym bankrutem bez kapitału i etyki w działalności publicznej. Dziś głupiejemy, zaślepieni biurokratyzacją, narracyjnością, unijną poprawnością – oby nie skończyło się dokładnie tak samo jak przed ćwierć wieku.
Smutne to także dlatego, że podobnie jak pierwszomajowe Święto Pracy, które samo w sobie nie było przecież niczym złym, zostało skompromitowane i zawłaszczone przez PRL-owską władzę , tak dziś pierwszomajowa rocznica naszej akcesji w szeregi Wspólnoty Europejskiej zaczyna być zawłaszczane przez partię rządzącą państwem drugą kadencję z rzędu. I podobnie jak stosunek do obchodzenia niegdysiejszego święta ludzi pracy dzielił społeczeństwo na lojalnych wobec władzy i tych którzy nie poszli na układy – tak dziś wykorzystywanie przez Platformę rocznicy naszego wejścia do Unii prawdopodobnie spowoduje że stosunek do ważnej dla Polaków rocznicy, na długie lata stanie się osią podziału na elektorat władzy i elektorat opozycji. A szkoda by było.
Nie kryłem nigdy że jestem wyborcą PiS-u. Staram się co prawda jakoś tam zachowywać względny obiektywizm ale zdaję sobie sprawę z tego, że może mi to staranie kiepsko wychodzić i często patrzę jednostronnie. Ale też od bardzo dawna jestem po prostu załamany tym jak, umiejętnie serwowana propaganda Platformy ulepiła sobie żelazny elektorat który nie tylko nie potrafi już dostrzegać realnej rzeczywistości ale nawet jakakolwiek dyskusja od dawna stała się niemożliwa. Jestem tym szczerze zdołowany dlatego, że wielu z tych ludzi to moi bardzo bliscy znajomi i aby pielęgnować nasze więzi po prostu musieliśmy z naszych rozmów całkowicie wyeliminować tematy nawet kompletnie niezwiązane z polityką ale choćby zaczepiające o krytykę życia codziennego. O krytyce samej partii PO oczywiście od dawna nie było nawet mowy.
Być może powodem jest fakt że Platforma Obywatelska przekonała swoich wyborców że są oni obligatoryjnie obdarzeni wyjątkowymi walorami intelektualnymi, gruntownie wykształceni we wszelakich kierunkach, obdarzeni szczególną jasnością umysłu i zdrowym rozsądkiem, i w obliczu tak elitarnych walorów zarówno ich środowisko, jak i reprezentacja polityczna ma nie tylko przywilej – ma wręcz obowiązek sprawować władzę i administrować państwem. Wszelkie inne rozwiązania są według nich wręcz absurdalne. Taki jest po prostu „zdroworozsądkowy” porządek świata. I ani programy ani rezultaty poczynań ich faworytów nie mają żadnego znaczenia – ktokolwiek inny i tak rządziłby gorzej. Co ciekawe, o ile jeszcze przed dekadą partia ta budowała swoją wiarygodność na tym że w jej szeregi wchodzili menedżerowie i przedsiębiorcy – o tyle dziś po ponad sześciu latach opanowania przez Platformę wszystkich poziomów funkcjonowania państwa, trudno powiedzieć czy Platforma jest partią dynamicznych biznesmenów czy też wręcz odwrotnie - czy owi „dynamiczni menedżerowie” publicznych spółek swojej pozycji w biznesie nie zawdzięczają przypadkiem wyłącznie swojej działalności partyjnej. Gdzieś przekroczono jakąś „masę krytyczną” w zawłaszczeniu władzy i w efekcie mamy do czynienia coraz częściej z lawiną nadużyć, niekompetencji i zwykłego marnotrawstwa.
Czy po 25-ciu latach znów nie zbudowaliśmy czasem kolejnej „przewodniej siły narodu”?
Jak byłby postrzegany film informujący o rekordowym w ostatnich trzech latach wzroście bankrutujących firm, o rosnącym od kilku lat bezrobociu, o coraz dłuższych kolejkach do gabinetów lekarskich czy rosnącym lawinowo zadłużeniu publicznej służby zdrowia?– odpowiedź jest oczywista: ta krytyka otaczającej rzeczywistości byłaby odebrana jako podważenie kompetencji władzy, zachętę do zmiany ekipy rządzącej, jako postulat do naprawy państwa – a przede wszystkim jako spot polityczny w czystej postaci. I żaden szyld partyjny ani informacja że jest to spot wyborczy nie byłby do tego potrzebny. Bo film propagandowy to przede wszystkim obraz nastrojów społeczeństwa prezentowanego na ekranie. I powtarzany setki razy w publicznych mediach – spot „urodzinowy” z okazji dziesięciolecia Polski w Unii Europejskiej jest jednym z najbardziej chyba alarmujących sygnałów że elity władzy zaczynają się mentalnie cofać do okresu lat 80-tych. Tylko dawniej nazywało się to propagandą sukcesu – dziś polityką wizerunkową.
Fundamentalne różnice w postrzeganiu propagandowego rozmachu jaki nadano rocznicy wstąpienia Polski do Unii, mają, w moim mniemaniu, jeszcze jeden bardzo symboliczny wymiar: dopływ unijnych funduszy, możliwości pracy zagranicą, rozwoju i edukacji jakie dało nam wejście do Unii, paradoksalnie umocniło także wiele podziałów społecznych. Nasza obecność w Unii według mnie jest co prawda rzeczą ze wszech miar korzystną, jednak wiele podziałów społecznych które wynikały z patologii polskiej transformacji 1989 roku, właśnie w wyniku wejścia do Unii w 2004 roku zostało dodatkowo pogłębionych. Jednymi z takich przykładów są choćby powszechne przejawy pogardy wobec pracowników fizycznych, osób kiepsko sytuowanych czy mieszkańców wsi i małych miast.
W percepcji samych Polaków wytworzyła się swoista hierarchia kto w pierwszej kolejności zasługuje na „unijne konfitury” a kto przejawia do nich nieuzasadnioną roszczeniowość. Ci sami szczęśliwi młodzi ludzie, którzy na dzisiejszych spotach machają biało czerwonymi chorągiewkami na Stadionie Narodowym - jeszcze kilka lat temu dostawali piany na ustach na wieść o tym, że pociąg pospieszny między Krakowem a Warszawą będzie się zatrzymywał we Włoszczowej. I naprawdę mało istotne jest tu to, że część mediów rozpętała wokół tego narrację oburzenia że jest to wynikiem zabiegów Przemysława Gosiewskiego – najistotniejsze jest bowiem to że skala tego wielomiesięcznego oburzenia demaskowała faktyczną kondycję owej rzekomej solidarności społecznej u progu akcesji do Unii. Mieszkańcy dwóch dużych miast masowo wpadają niemal w histerię na wieść o tym że pociąg pospieszny kursujący między nimi będzie mógł także zabrać np. studentów z kielecczyzny. I będą musieli stracić kilka minut, żeby jakieś „wsioki” mogły wygodnie dojechać dwóch aglomeracji. A przecież podobno miało się żyć lepiej wszystkim – nieprawdaż?
Podziały te jak na dłoni pokazuje także casus upadku „Solidarności” jako ruchu społecznego. A stało się tak przecież nie dlatego że „Solidarność” radykalnie zmieniła swoje hasła – ale dlatego że masa robotnicza wywierająca bezpośrednią presję na władzę przestała być potrzebna wykształconym warstwom społeczeństwa, których sytuacja finansowa i pozycja społeczna znacznie się poprawiła. Można powiedzieć że po prostu „barykada” przesunęła się w dół – „Solidarność” dużej części społeczeństwa przestała być potrzebna. Kłopot jednak w tym że ta „szalupa” najpierw zostawiła w wodzie większość rozbitków z tonącego PRL-u – i to często tych którzy na swoich brakach ją zwodowali, a potem odpływając w dal uznała ich za roszczeniowy motłoch.
Dziś – 10 lat po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej – okazuje się że społeczeństwo polskie jest podzielone bardziej niż w okresie głębokiego PRL-u. I niewątpliwie problem ten będzie boleśnie doskwierał jeszcze przez kilka pokoleń. Najsmutniejsze jednak jest to że w tożsamości „unijnego ustroju” w polskich granicach administracyjnych zasypywanie tych podziałów nie jest przewidziane.
Słowa piosenki Andrzeja Sikorowskiego: „wow talk show – ktoś przed kamerą spodnie zdjął, opowie ile razy może i z kim od wczoraj dzieli łoże – Europejczyk a nie jakiś koł – wow, talk show” – pewnie dziś już nikogo by nie śmieszyły. Co więcej – mogłyby zostać wręcz uznane za przejaw zaściankowości, prowincjonalności lub wręcz homofobii. I niestety to także w dużym stopniu zawdzięczamy naszej nowej „unijnej optyce”.
Warto jednak uważać żebyśmy się w porę otrząsnęli zanim znów zaczniemy chodzić na pochody pierwszomajowe. A ryzyko jest całkiem realne.
ed.img. SG: http://www.bankier.pl/wiadomosc/Blekitny-Marsz-PO-Dosc-kaczorow-chcemy-wyborow-1491591.html
Oczywiście unijny ustrój ma pewne niedociągnięcia – i nad ich korygowaniem za słuszne pieniądze pracują ciężko unijni urzędnicy – ale gruntowna krytyka jest przecież niedopuszczalna! Coś się nie „podobie”? – a może unijny ustrój się nie „podobie”, co? Nie ma dyskusji – albo „przez aklamację” jest się „za” – albo podnosi się rękę na dobrobyt, rozwój cywilizacyjny, bezpieczeństwo i integrację kulturową.
Cały czas zgrzyta mi w głowie ostatni radosny spot promujący 10-tą rocznicę naszej akcesji do Unii. Coś tu, choinka, nie gra. Niby spot jak spot – ot szczęśliwi obywatele w rzeczywistości dobrobytu. I wszystko OK – dopóki się człowiek nie zastanowi po co właściwie jest ten spot. Przecież to bez sensu. Kiedy dziś oglądamy stare Kroniki Filmowe z okresu PRL-u to momentalnie wyczuwamy propagandę sukcesu ówczesnej władzy. Te piękne fabryki, ta szczęśliwa młodzież, „piękna nasza Polska cała”. I wcale nie musimy mieć w widocznym miejscu nagłówka „spot wyborczy PZPR” – aby to dostrzec wystarczy sam obraz i zdrowy rozsądek - nie potrzebujemy nagłówka instruktażowego. To, że dziś, po 25-ciu latach po transformacji wielu z nas już tej propagandy nie dostrzega jest nawet nie tyle drażniące co bardzo niepokojące i smutne. Co gorsza owe propagandowe „arcydzieła kinematografii” PRL-u, te uśmiechnięte buzie szczęśliwych obywateli, gmachy, fabryki i szkoły, nijak się nie miały do tego, że kiedy partia komunistyczna oddała władzę to okazało się nagle że Polska jest zacofanym, szarym i rozmontowanym bankrutem bez kapitału i etyki w działalności publicznej. Dziś głupiejemy, zaślepieni biurokratyzacją, narracyjnością, unijną poprawnością – oby nie skończyło się dokładnie tak samo jak przed ćwierć wieku.
Smutne to także dlatego, że podobnie jak pierwszomajowe Święto Pracy, które samo w sobie nie było przecież niczym złym, zostało skompromitowane i zawłaszczone przez PRL-owską władzę , tak dziś pierwszomajowa rocznica naszej akcesji w szeregi Wspólnoty Europejskiej zaczyna być zawłaszczane przez partię rządzącą państwem drugą kadencję z rzędu. I podobnie jak stosunek do obchodzenia niegdysiejszego święta ludzi pracy dzielił społeczeństwo na lojalnych wobec władzy i tych którzy nie poszli na układy – tak dziś wykorzystywanie przez Platformę rocznicy naszego wejścia do Unii prawdopodobnie spowoduje że stosunek do ważnej dla Polaków rocznicy, na długie lata stanie się osią podziału na elektorat władzy i elektorat opozycji. A szkoda by było.
Nie kryłem nigdy że jestem wyborcą PiS-u. Staram się co prawda jakoś tam zachowywać względny obiektywizm ale zdaję sobie sprawę z tego, że może mi to staranie kiepsko wychodzić i często patrzę jednostronnie. Ale też od bardzo dawna jestem po prostu załamany tym jak, umiejętnie serwowana propaganda Platformy ulepiła sobie żelazny elektorat który nie tylko nie potrafi już dostrzegać realnej rzeczywistości ale nawet jakakolwiek dyskusja od dawna stała się niemożliwa. Jestem tym szczerze zdołowany dlatego, że wielu z tych ludzi to moi bardzo bliscy znajomi i aby pielęgnować nasze więzi po prostu musieliśmy z naszych rozmów całkowicie wyeliminować tematy nawet kompletnie niezwiązane z polityką ale choćby zaczepiające o krytykę życia codziennego. O krytyce samej partii PO oczywiście od dawna nie było nawet mowy.
Być może powodem jest fakt że Platforma Obywatelska przekonała swoich wyborców że są oni obligatoryjnie obdarzeni wyjątkowymi walorami intelektualnymi, gruntownie wykształceni we wszelakich kierunkach, obdarzeni szczególną jasnością umysłu i zdrowym rozsądkiem, i w obliczu tak elitarnych walorów zarówno ich środowisko, jak i reprezentacja polityczna ma nie tylko przywilej – ma wręcz obowiązek sprawować władzę i administrować państwem. Wszelkie inne rozwiązania są według nich wręcz absurdalne. Taki jest po prostu „zdroworozsądkowy” porządek świata. I ani programy ani rezultaty poczynań ich faworytów nie mają żadnego znaczenia – ktokolwiek inny i tak rządziłby gorzej. Co ciekawe, o ile jeszcze przed dekadą partia ta budowała swoją wiarygodność na tym że w jej szeregi wchodzili menedżerowie i przedsiębiorcy – o tyle dziś po ponad sześciu latach opanowania przez Platformę wszystkich poziomów funkcjonowania państwa, trudno powiedzieć czy Platforma jest partią dynamicznych biznesmenów czy też wręcz odwrotnie - czy owi „dynamiczni menedżerowie” publicznych spółek swojej pozycji w biznesie nie zawdzięczają przypadkiem wyłącznie swojej działalności partyjnej. Gdzieś przekroczono jakąś „masę krytyczną” w zawłaszczeniu władzy i w efekcie mamy do czynienia coraz częściej z lawiną nadużyć, niekompetencji i zwykłego marnotrawstwa.
Czy po 25-ciu latach znów nie zbudowaliśmy czasem kolejnej „przewodniej siły narodu”?
Jak byłby postrzegany film informujący o rekordowym w ostatnich trzech latach wzroście bankrutujących firm, o rosnącym od kilku lat bezrobociu, o coraz dłuższych kolejkach do gabinetów lekarskich czy rosnącym lawinowo zadłużeniu publicznej służby zdrowia?– odpowiedź jest oczywista: ta krytyka otaczającej rzeczywistości byłaby odebrana jako podważenie kompetencji władzy, zachętę do zmiany ekipy rządzącej, jako postulat do naprawy państwa – a przede wszystkim jako spot polityczny w czystej postaci. I żaden szyld partyjny ani informacja że jest to spot wyborczy nie byłby do tego potrzebny. Bo film propagandowy to przede wszystkim obraz nastrojów społeczeństwa prezentowanego na ekranie. I powtarzany setki razy w publicznych mediach – spot „urodzinowy” z okazji dziesięciolecia Polski w Unii Europejskiej jest jednym z najbardziej chyba alarmujących sygnałów że elity władzy zaczynają się mentalnie cofać do okresu lat 80-tych. Tylko dawniej nazywało się to propagandą sukcesu – dziś polityką wizerunkową.
Fundamentalne różnice w postrzeganiu propagandowego rozmachu jaki nadano rocznicy wstąpienia Polski do Unii, mają, w moim mniemaniu, jeszcze jeden bardzo symboliczny wymiar: dopływ unijnych funduszy, możliwości pracy zagranicą, rozwoju i edukacji jakie dało nam wejście do Unii, paradoksalnie umocniło także wiele podziałów społecznych. Nasza obecność w Unii według mnie jest co prawda rzeczą ze wszech miar korzystną, jednak wiele podziałów społecznych które wynikały z patologii polskiej transformacji 1989 roku, właśnie w wyniku wejścia do Unii w 2004 roku zostało dodatkowo pogłębionych. Jednymi z takich przykładów są choćby powszechne przejawy pogardy wobec pracowników fizycznych, osób kiepsko sytuowanych czy mieszkańców wsi i małych miast.
W percepcji samych Polaków wytworzyła się swoista hierarchia kto w pierwszej kolejności zasługuje na „unijne konfitury” a kto przejawia do nich nieuzasadnioną roszczeniowość. Ci sami szczęśliwi młodzi ludzie, którzy na dzisiejszych spotach machają biało czerwonymi chorągiewkami na Stadionie Narodowym - jeszcze kilka lat temu dostawali piany na ustach na wieść o tym, że pociąg pospieszny między Krakowem a Warszawą będzie się zatrzymywał we Włoszczowej. I naprawdę mało istotne jest tu to, że część mediów rozpętała wokół tego narrację oburzenia że jest to wynikiem zabiegów Przemysława Gosiewskiego – najistotniejsze jest bowiem to że skala tego wielomiesięcznego oburzenia demaskowała faktyczną kondycję owej rzekomej solidarności społecznej u progu akcesji do Unii. Mieszkańcy dwóch dużych miast masowo wpadają niemal w histerię na wieść o tym że pociąg pospieszny kursujący między nimi będzie mógł także zabrać np. studentów z kielecczyzny. I będą musieli stracić kilka minut, żeby jakieś „wsioki” mogły wygodnie dojechać dwóch aglomeracji. A przecież podobno miało się żyć lepiej wszystkim – nieprawdaż?
Podziały te jak na dłoni pokazuje także casus upadku „Solidarności” jako ruchu społecznego. A stało się tak przecież nie dlatego że „Solidarność” radykalnie zmieniła swoje hasła – ale dlatego że masa robotnicza wywierająca bezpośrednią presję na władzę przestała być potrzebna wykształconym warstwom społeczeństwa, których sytuacja finansowa i pozycja społeczna znacznie się poprawiła. Można powiedzieć że po prostu „barykada” przesunęła się w dół – „Solidarność” dużej części społeczeństwa przestała być potrzebna. Kłopot jednak w tym że ta „szalupa” najpierw zostawiła w wodzie większość rozbitków z tonącego PRL-u – i to często tych którzy na swoich brakach ją zwodowali, a potem odpływając w dal uznała ich za roszczeniowy motłoch.
Dziś – 10 lat po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej – okazuje się że społeczeństwo polskie jest podzielone bardziej niż w okresie głębokiego PRL-u. I niewątpliwie problem ten będzie boleśnie doskwierał jeszcze przez kilka pokoleń. Najsmutniejsze jednak jest to że w tożsamości „unijnego ustroju” w polskich granicach administracyjnych zasypywanie tych podziałów nie jest przewidziane.
Słowa piosenki Andrzeja Sikorowskiego: „wow talk show – ktoś przed kamerą spodnie zdjął, opowie ile razy może i z kim od wczoraj dzieli łoże – Europejczyk a nie jakiś koł – wow, talk show” – pewnie dziś już nikogo by nie śmieszyły. Co więcej – mogłyby zostać wręcz uznane za przejaw zaściankowości, prowincjonalności lub wręcz homofobii. I niestety to także w dużym stopniu zawdzięczamy naszej nowej „unijnej optyce”.
Warto jednak uważać żebyśmy się w porę otrząsnęli zanim znów zaczniemy chodzić na pochody pierwszomajowe. A ryzyko jest całkiem realne.
ed.img. SG: http://www.bankier.pl/wiadomosc/Blekitny-Marsz-PO-Dosc-kaczorow-chcemy-wyborow-1491591.html
(3)