
Zabawnie jest czytać na portalu Gazety Wyborczej narzekania naszych rodzimych intelektualistów na arogancję i wyalienowanie rządzących. Dzisiaj czyni to np. profesor Hołówka. Okazuje się, że po roku od wybuchu afery podsłuchowej również elity nagle dostrzegły to wszystko, z czym przeciętny obywatel spotykał się od samego niemal zarania koalicji PO-PSL. Śmieszą mnie te lamenty nad arogancją szczególnie, kiedy przypominam sobie jak przed rokiem na publikację Wprost, która zainicjowała ten dobiegający właśnie końca proces dekompozycji sceny politycznej zareagował ówczesny premier Donald Tusk. Przypomnę i Państwu:

Pół Polski oczekiwało wtedy na jakieś radykalne kroki z jego strony, opozycja grzmiała o dymisji całego rządu, żądni krwi obywatele tacy jak ja przekonani byli, że to już nareszcie koniec tej władzy. A co dostaliśmy? Wpis na portalu społecznościowym. Przykra sprawa, odniosę się po weekendzie... Było to coś tak niesłychanie bezczelnego, że faktycznie - do rzeczonego poniedziałku zamknęło wszystkim usta. W poniedziałek zaś na konferencji prasowej premier stwierdził, że podsłuchy są nielegalne, inspirowane prawdopodobnie przez zagraniczne służby i dlatego powierza misję wyjaśnienia całej sprawy temu, którego ujawniona treść nagrań kompromitowała w największym stopniu (B.Sienkiewicz). ABW siłą odebrała następnie materiały dziennikarzom, a przeciwko nagrywającym Prokuratura wszczęła śledztwo. W ten sposób Tuskowi udało się wygasić aferę, która w każdym innym kraju rozbiłaby układ rządzący w mgnieniu oka. Wygasić oczywiście do czasu, aż za sprawą pana Stonogi nie uderzyła ona ostatnio w rządzących z podwójną mocą, stawiając już jednak przed dylematem co robić panią premier Kopacz, a nie jej poprzednika.
PEK zareagowała zupełnie inaczej, niż PDT przed rokiem dlatego, że chociaż dylemat miała podobny (przyznać się, czy nadal brnąć), to sytuację diametralnie różną od tamtej. Ówczesny szef rządu właśnie szykował się do ewakuacji z kraju. Być może wahał się jeszcze czy przyjąć stanowisko szefa Rady Europejskiej, a ujawnienie nagrań w tamtym momencie stanowić miało formę nacisku by wybić mu z głowy ewentualny pomysł dalszego trwania u władzy. Tusk wciąż czuł się jeszcze na tyle silny, żeby podjąć wobec inspiratorów stanowcze kroki, angażując do tej akcji podległe sobie służby. Zatem nawet jeżeli nie panowal już nad sytuacją w państwie, to musiał przynajmniej orientować się, kto w tej grze stoi po drugiej stronie. Premier Ewa Kopacz zdaje się natomiast być jak dziecko we mgle. Otoczona przez wrogów, bez szalupy ratunkowej w zanadrzu i w obliczu klęski wyborczej desperacko stara się uratować coś, co raczej jest już nie do uratowania. Myślę, że wciąż nie ma przy tym świadomości, że rok temu z premedytacją została przez swojego politycznego mentora wystawiona na odstrzał .
W mojej ocenie Tusk bowiem doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nominując swą protegowaną do funkcji szefa rządu ustawia ją w roli "słupa", którego przed wyborami parlamentarnymi rozgrywający aferą będą musieli poświęcić - na rzecz przetrwania układu w miarę stablinej formie po wyborach. I to się właśnie dzieje w tej chwili. Chaos, jaki obserwujemy wynika natomiast z faktu, że jedno kluczowe wydarzenie poszło zupełnie wbrew scenariuszowi. Mianowicie Andrzejowi Dudzie udało się pokonać Bronisława Komorowskiego. Pokrzyżowało to plany człowieka, którego dziwnym trafem nie nagrano w żadnej restauracji, a mającego według planu objąć przywództwo w odnowionej, 'wyczyszczonej' kadrowo z aferzystów (ludzi Tuska i Kopacz) PO, by następnie z namaszczenia PBK zostać kolejnym premierem Rzeczypospolitej. O kim mowa? Wyjaśnił to wczoraj na Twitterze 'bohater' ostatnich tygodni:

Ot i cała afera podsłuchowa w pigułce. Uśmiechnięty Grześ, który bardziej od Tuska zgrzeszył arogancją, a wyalienował się od społeczeństwa bardziej niż Ewa Kopacz. I teraz już chyba sam nie wie co zrobić, żeby nie pójść na dno razem z całą łajbą, którą od dłuższego czasu tak udanie dziurawił.

Pół Polski oczekiwało wtedy na jakieś radykalne kroki z jego strony, opozycja grzmiała o dymisji całego rządu, żądni krwi obywatele tacy jak ja przekonani byli, że to już nareszcie koniec tej władzy. A co dostaliśmy? Wpis na portalu społecznościowym. Przykra sprawa, odniosę się po weekendzie... Było to coś tak niesłychanie bezczelnego, że faktycznie - do rzeczonego poniedziałku zamknęło wszystkim usta. W poniedziałek zaś na konferencji prasowej premier stwierdził, że podsłuchy są nielegalne, inspirowane prawdopodobnie przez zagraniczne służby i dlatego powierza misję wyjaśnienia całej sprawy temu, którego ujawniona treść nagrań kompromitowała w największym stopniu (B.Sienkiewicz). ABW siłą odebrała następnie materiały dziennikarzom, a przeciwko nagrywającym Prokuratura wszczęła śledztwo. W ten sposób Tuskowi udało się wygasić aferę, która w każdym innym kraju rozbiłaby układ rządzący w mgnieniu oka. Wygasić oczywiście do czasu, aż za sprawą pana Stonogi nie uderzyła ona ostatnio w rządzących z podwójną mocą, stawiając już jednak przed dylematem co robić panią premier Kopacz, a nie jej poprzednika.
PEK zareagowała zupełnie inaczej, niż PDT przed rokiem dlatego, że chociaż dylemat miała podobny (przyznać się, czy nadal brnąć), to sytuację diametralnie różną od tamtej. Ówczesny szef rządu właśnie szykował się do ewakuacji z kraju. Być może wahał się jeszcze czy przyjąć stanowisko szefa Rady Europejskiej, a ujawnienie nagrań w tamtym momencie stanowić miało formę nacisku by wybić mu z głowy ewentualny pomysł dalszego trwania u władzy. Tusk wciąż czuł się jeszcze na tyle silny, żeby podjąć wobec inspiratorów stanowcze kroki, angażując do tej akcji podległe sobie służby. Zatem nawet jeżeli nie panowal już nad sytuacją w państwie, to musiał przynajmniej orientować się, kto w tej grze stoi po drugiej stronie. Premier Ewa Kopacz zdaje się natomiast być jak dziecko we mgle. Otoczona przez wrogów, bez szalupy ratunkowej w zanadrzu i w obliczu klęski wyborczej desperacko stara się uratować coś, co raczej jest już nie do uratowania. Myślę, że wciąż nie ma przy tym świadomości, że rok temu z premedytacją została przez swojego politycznego mentora wystawiona na odstrzał .
W mojej ocenie Tusk bowiem doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nominując swą protegowaną do funkcji szefa rządu ustawia ją w roli "słupa", którego przed wyborami parlamentarnymi rozgrywający aferą będą musieli poświęcić - na rzecz przetrwania układu w miarę stablinej formie po wyborach. I to się właśnie dzieje w tej chwili. Chaos, jaki obserwujemy wynika natomiast z faktu, że jedno kluczowe wydarzenie poszło zupełnie wbrew scenariuszowi. Mianowicie Andrzejowi Dudzie udało się pokonać Bronisława Komorowskiego. Pokrzyżowało to plany człowieka, którego dziwnym trafem nie nagrano w żadnej restauracji, a mającego według planu objąć przywództwo w odnowionej, 'wyczyszczonej' kadrowo z aferzystów (ludzi Tuska i Kopacz) PO, by następnie z namaszczenia PBK zostać kolejnym premierem Rzeczypospolitej. O kim mowa? Wyjaśnił to wczoraj na Twitterze 'bohater' ostatnich tygodni:

Ot i cała afera podsłuchowa w pigułce. Uśmiechnięty Grześ, który bardziej od Tuska zgrzeszył arogancją, a wyalienował się od społeczeństwa bardziej niż Ewa Kopacz. I teraz już chyba sam nie wie co zrobić, żeby nie pójść na dno razem z całą łajbą, którą od dłuższego czasu tak udanie dziurawił.
(5)
1 Comments
@autor
13 June, 2015 - 05:38