Łyżeczkę za proroka!

 |  Written by Marcin Brixen  |  0
Hiobowscy siedzieli w święta w domu, oglądali prezenty i świąteczny odcinek programu "Rolnik szuka męża". Mama Łukaszka głośno wyrażała swoje niezadowolenie.
- Ale dlaczego? - zdumiała się siostra Łukaszka. - Zawsze tak narzekasz na homofobię, a jak raz w telewizji pokażą gejów to już ci się nie podoba?
- Nie chodzi mi o program - skrzywiła się mama. - Chodzi mi o prezenty. Nie dostałam tego co chcę!
- A co byś chciała? - zamruczał romantycznie tata Łukaszka i przysunął się bliżej. - Żeby konar zapłonął?
- Chciałabym... Weź tę rękę! Ach, chciałabym żeby Polska wreszcie przyjęła jakichś uchodźców. Bo to jednak wstyd przed Europą. Poza tym jest czas świąteczny. Jezus, pamiętajmy, też był uchodźcą kiedy się rodził w stajence.
- Do cholery, Jezus nie był żadnym uchodźcą - zagrzmiał dziadek. - Jego rodzice mieli dom i tak dalej! Oni pojechali tam na spis ludności i wracali później do siebie!
- A fe, jak można przeklinać w Święta i niweczyć świąteczną atmosferę - mama upomniała dziadka łagodnie.
- Uchodźcy kosztują - przypomniała babcia Łukaszka.
- Wiem o tym. I chciałabym, żeby byli finansowani z moich podatków.
- Z twoich to starczyłoby na ćwierć uchodźcy - zauważył tata Łukaszka. - No, może jedną trzecią.
- Ale, my, mieszkańcy tego kraju musimy łożyć na uchodźców, tak jak inne kraje łożą na uchodźców z naszego kraju, którzy przybyli tam!
- Ale nasi uchodźcy tam pracują - upierał się tata. – Płacą tam podatki, podczas gdy ci...
Zabrzęczał dzwonek.
- Idź no zobacz kto to - poleciła Łukaszkowi babcia. - Pewno znowu panu Sitko brakuje wieczorem pół euro do bułki...
Łukaszek poszedł i wrócił sam z dziwną miną.
- No i kto tam? - zapytali Hiobowscy.
- Służby specjalne - wybąkał Łukaszek z dziwną miną.
- Żarty się ciebie trzymają - powiedział dziadek słabym głosem po dłuższej ciszy.
- To nie żarty - z korytarza wyłonił się jakiś pan. - Ja do pani Hiobowskiej, która pisuje na forum "Wiodącego Tytułu Prasowego"...
- Więc jednak - rzekła uroczyście mama Łukaszka i wstała. - Torbę mam spakowaną już od dawna. Jestem przygotowana. Zdumiewa mnie jednak absolutny brak taktu siepaczy reżimu, którzy przychodzą po człowieka podczas świąt. Chociaż nie, nie zdumiewa...
- Stop - przerwał jej pan. - Nie powiedziałem, że przychodzę po panią, tylko do pani.
- Nie zabieracie mnie? - zdumienie mamy nie miało granic.
- Wręcz przeciwnie. Kogoś pani dodamy. Czy to nie pani pisała, że chciałaby aby Polska przyjmowała uchodźców?
W mamę jakby piorun strzelił. Coś wykrztusiła z trudem.
- No więc to jest pan Khalil...
Do kuchni wszedł śniady pan. Łamaną polszczyzną oznajmił, że jest uchodźcą z Syrii o wyższym wykształceniu.
- I pan Khalil zostanie teraz u państwa - oznajmił pan ze służb.
- Jak długo? - spytał błyskawicznie tata Łukaszka.
- Przez Święta. A jak mu się spodoba to i dłużej.
I pan wyszedł pozostawiwszy wizytówkę z numerem kontaktowym telefonu, na który mieli dzwonić, gdyby coś było nie tak.
- Trzeba było się spytać czy na tego uchodźcę są jakieś dopłaty - szepnęła babcia Łukaszka.
- No, przyjmij go - powiedziała siostra do mamy. - Chciałaś, to masz. Tylko gdzie będzie spał tata?
- Jak to gdzie? - zakipiał gniewem tata Łukaszka.
- Ale... Ja... Tylko... - broniła się mama Łukaszka. - Ja miałam na myśli struktury państwa...
- Państwo istnieje tylko teoretycznie - odezwał się Łukaszek. - I na nic nie ma pieniędzy.
- Kto tak mówi? - oburzyła się mama.
- Wszyscy!
- Przypominam, że gościa mamy - wtrącił się dziadek. - Trzeba by go jakoś tak... Wiecie... W końcu Święta są.... Po chrześcijańsku...
- Tylko nie to! - pan Khalil zamachał rękami. - Nic po chrześcijańsku! Jestem muzułmaninem!
- No to klops - westchnęła babcia.
- Klopsa też nie! Chyba że falafel!
- Pan chce do Polski? Nie do Niemiec? - upewniał się Łukaszek. Na odpowiedź gościa, że interesuje go tylko i wyłącznie Polska, stwierdził, że coś tu śmierdzi.
- Sugerujesz, żeby pan wziął prysznic? - spytała siostra.
- Nie. Sugeruję, że coś tu nie gra.
Wszyscy popatrzyli podejrzliwie na pana Khalila, który się z lekka zmieszał.
- Co tu zrobić? - westchnął tata Łukaszka.
- Jak to co? - powiedział Łukaszek. - Trzeba mu pokazać jak wygląda życie w Polsce. Proponuję go ugościć tak, jak tych krewnych wczoraj.
Hiobowscy z braku alternatywy przystali na plan Łukaszka. Mama i babcia zaczęły odgrzewać potrawy, Łukaszek szykował naczynia, tata napoje, siostra zimny bufet, a dziadek zabawiał gościa rozmową.
- Mówił pan, że ma pan wyższe wykształcenie. A jakie?
- Lekarz.
I się zaczęło.
- Jeszcze tego kotleta, to nie jest żadna wieprzowina.
- No to hop na drugą nogę.
- Ta roladka, to z serem jest. Też pan musi spróbować.
- Rybka lubi pływać.
- Pyzy czy ziemniaki? Albo dobra, i pyzy i ziemniaki.
- Więc panie doktorze, jak tu boli to co to jest?
- Pierogi lubią pływać.
- Ostrzegałam, że ości. Tu niech pan wypluje.
- Ości najlepiej jest popić, wtedy szybciej się rozpuszczą w żołądku.
- Sosik pyszny, prawda?
- Śledź, nie od śledzenia, taka nazwa ryby.
- Zdrowie!
- Tego pan jeszcze nie próbował.
- Przepis na ten pasztet mam z jakiegoś kryminału.
- Popić trzeba, to lepiej wejdzie.
- Szkoda miejsca w żołądku na chleb.
- Ta kapusta jest z grzybami, sami zbieraliśmy grzyby, trujących chyba nie było.
- Ta sałatka z cebulą, a ta bez cebuli.
- No to bums.
- Co pan wstaje, teraz ciasta.
- Sernik lubi pływać.
- Torcik nie nasz, z cukierni. Ale też dobry.
- Do słodkiego wódka też dobra.
- Tego z galaretką był ostatni kawałek, ale mamy jeszcze mnóstwo makowca.
- Nie szkodzi, że się skończyło, otworzymy drugą butelkę.
- Jak nie da pan rady, tylko pół porcji panu nałożyłam.
- Jeszcze trochę tego piernika, no, łyżeczka za mamusię, łyżeczka za proroka...
Po dwóch godzinach intensywnego goszczenia pan Khalil stwierdził, że spodnie coś mu ciasne. Rozpiął się trochę i rozwalił na krześle narzekając, że zaraz eksploduje.
- Acha! - syknęła siostra Łukaszka. - Jednak terrorysta.
- Co ty gadasz! - odsyknęła babcia. - Na razie niczym się nie zdradził.
- Jak to niczym? - obruszył się dziadek. - Co z niego za lekarz? Nawet nie wie, gdzie ma prostatę! Ja się lepiej znam na medycynie niż on!
- Co robimy dalej? - pytała mama.
- To samo - rzekł tata. - Długo tego nie wytrzyma.
Po godzinie pan Khalil nie miał siły wstać od stołu. Krzyczał, że kręci mu się w głowie, że mu niedobrze, że zaraz umrze, że owszem, chciał umrzeć, ale nie tak, że się przyznaje, że wcale nie nazywa się Khalil tylko Majsarah, że wcale nie jest lekarzem, że wcale nie jest z Syrii, że jest terrorystą i że chce ratunku.
- No - ucieszyła się siostra. - Mówiłam!
- Dzwonimy po pana ze służb! - oznajmił Łukaszek sięgając po telefon.
Pan ze służb przybył po kwadransie.
- Co oni panu zrobili - pożalił się nad panem Majsarahem. - No dobrze, dobrze, przyznał się pan, fajnie, o to chodziło, a ja teraz pana wyprowadzę za korytarz, zjedziemy windą...
- Windę odradzam - wtrąciła babcia Łukaszka. - Szarpie trochę. Jak zapaskudzicie kabinę to nasza dozorczyni wam tego nie daruje.
- Zejdziemy schodami - zadecydował pan ze służb.
- Na Allaha, tyle schodów! - jęknął pan Majsalah. - Czemuż, ach czemuż nie dostałem zadania na terenie Niemiec! Nienawidzę tego kraju!
I wyszedł podtrzymywany przez pan ze służb.
Na drugi dzień tata Łukaszka wyszedł rano wyrzucić śmieci i wpadł na męża dozorczyni, pana Sitko. Pożyczył mu wesołych, spokojnych Świąt.
- Daj pan spokój - machnął ręką pan Sitko. - Ani chwili spokoju, a to co się stało wczoraj wesołe też nie było. Jechało windą takich dwóch i jednemu się kolacja cofnęła... No, sporo tego było. Kabinę zapaskudził, że hej. Żona jak to zobaczyła... Ten, co narobił, śniady jakiś, próbował zwiać, to żona mu przypier... Tego... Szczotką go. Jak mył kabinę to płakał, że się przyznał, panie Hiobowski, że jest terrorystą! Spać nie mogłem! Żona też nie! Musiałem ją... Tego... Uspokoić. Dwa razy  – pan Sitko lekko się zarumienił.
- A co z tym terrorystą?
- Na szczęście służby go zabrały.
- Co taki terrorysta miałby u nas... - rzekł tata Łukaszka, ale pan Sitko mu przerwał:
- Panie, on miał cały plan. Ale kiepski. Miał ukraść rower i rozjechać ludzi w kolejce pod monopolowym, a potem uciec do Hiszpanii. Jeszcze czego! - parsknął pan Sitko. - Nie wiem jak ci jego szefowie wyobrażali sobie jego ucieczkę po czymś takim.
- Granice są nieszczelne.
- Chodzi mi o reakcję społeczną. Zaatakować Polaka w kolejce po wódkę! Czyste samobójstwo!
- Oni tak robią, wie pan... Chcą zginąć, iść do proroka i tak dalej.
- To po co ich mamią tą ucieczką? Przecież po tym to nie zdążyłby nawet przebiec przez ulicę. Tu takie rzeczy nie uchodzą płazem. Tu jest Polska!

--------------
http://www.wydawnictwo-lena.pl/brixen3.html - blog w formie książki
https://twitter.com/MarcinBrixen
https://pl-pl.facebook.com/marcin.brixen
http://kaktus-i-kamien.blogspot.com
http://grunt-rola.blogspot.com
5
5 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>