Stop terroru!

 |  Written by Marcin Brixen  |  0
Hiobowscy dość dobrze znali sąsiadkę, mamę małego przedszkolaka o imieniu Wiktymiusz, natomiast prawie wcale nie znali jej synka. Aż tu któregoś dnia mama Wiktymiusza zadzwoniła do drzwi mieszkania Hiobowskich. Za rękę trzymała swojego syna, który w drugiej ręce ściskał plik jakichś papierków.
- Mam do państwa olbrzymią prośbę - odezwała się mama Wiktymiusza. - Ja muszę zaraz wyjść na marsz Komitetu Obrony Dewiacji. A nie mam z kim zostawić małego.
- To moja wina - wtrącił się Wiktymiusz.
- Cieszę się, że tak mówisz - mama Wiktymiusza pokraśniała z dumy. - Moja szkoła!
- Ach, czemu Łukasz taki nie jest... - westchnęła mama Łukaszka sięgając po szal.
- A ty dokąd? - spytał tata Łukaszka.
- Ja też idę na marsz. Walczymy z patriarchatem.
- Właśnie, marsz! - przypomniała sobie mama Wiktymiusza. - No więc ja mam prośbę. Muszę iść, a nie mam z kim zostawić Wiktymiusza...
- A mąż? - przerwał dziadek.
- Partner jest w pracy - odparła lodowato mama Wiktymiusza.
- Ja z nim posiedzę - westchnęła babcia Łukaszka.
- Z nim nie trzeba siedzieć, z nim trzeba wyjść! Wiktymiusz ma nalepki do rozklejenia...
Babcia skapitulowała i powiedziała, że nigdzie nie idzie.
- Łukasz! - zakrzyknęli Hiobowscy.
- Lekcje robię!
- Nagle lekcje robisz! - krzyczała mama wyciągając go z pokoju. - Poza tym, czego ty się w tej reżimowej szkole nauczysz, co?
- Trygonometrii.
- To moja wina - wyznał Wiktymiusz.
Łukaszek chciał coś jeszcze powiedzieć, ale machnął tylko ręką.
- Nie naklejajcie na transformatorach! - zawołał tata Łukaszka. - To sprzeczne z prawem!
- A czy coś w tym kraju nie jest sprzeczne? - powiedział gorzko Łukaszek, wziął Wiktymiusza za rękę i poszli.
Nakleili kilka naklejek w zapadającym mroku. Kiedy podeszli do następnego bloku zobaczyli jakąś ciemną postać, która rozklejała coś na drzwiach transformatora.
- Tam nie wolno - głos Łukaszka zadudnił głośno.
Postać wydała cienki krzyk i podskoczyła. Kiedy się odwróciła, Łukaszek ją rozpoznał. Była to starsza pani, właścicielka punktu ksero na osiedlu, zwana Babcią Xero.
- Aaaa! Aleście mnie nastraszyli!
- To nasza wina - odezwał się Wiktymiusz.
- Mów za siebie - ofuknął go Łukaszek. - Nie wolno naklejać plakatów na drzwiach transformatora!
- To nie plakat! To walka o życie! Spójrzcie tylko sami!
I Łukaszek przy świetle komórki odczytał: "Stop terroru!".
- Tak się nie pisze...
- Bo co, bo poprawność polityczna?! - zdenerwowała się Babcia Xero. - Właśnie, że trzeba o tym mówić! Pisać! Informować! Stop terroru w tym kraju!
- Idzie ktoś - szepnął Wiktymiusz.
Zalegli z krzakach. Alejką przeszedł mąż dozorczyni, pan Sitko. Szedł jakby walczył z ciężką wichurą, a co ciekawe, nawet lekki wietrzyk nie wiał.
- Nie wolno naklejać na drzwiczkach, bo prawo tego zabrania - szepnął Łukaszek, kiedy otrzepywali się z liści.
- W dupie mam takie prawo - zasyczała Babcia Xero. - A jak ci każą się zlustrować, to się zlustrujesz? Co? Gdzie w tym kraju solidarność, demokracja, wolność?
- Hm - chrząknął Łukaszek. - Może w tym, że może pani mówić o braku demokracji. Bo gdyby jej nie było to by pani nie mówiła. Bo by panią zamknęli.
- Wolność - powtarzała głucha na argumenty Babcia Xero. - Wolność polega na tym, że wolno robić co się chce. Wolno mi naklejać wezwania "Stop terroru" gdzie chcę i już!
- A ja? - spytał zaciekawiony Wiktymiusz.
- Ty też!
- A jak będzie chciał nakleić pani na czole? - zaprotestował Łukaszek.
Babcia Xero zamknęła oczy, odetchnęła głęboko i rzuciła:
- Dawaj!
- To świetny klej, szybko nie zjedzie - wtrącił się Wiktymiusz.
- Dawaj, mówię!
Łukaszek nie namyślał się długo. Przypasował Babci Xero jadną z naklejek na sam środek czoła. Babcia oddaliła się w kierunku jednego z bloków, gdzie nad sklepem paliła się latarnia. Tam zatrzymała się i przejrzała w szybie usiłując odczytać co ma na czole. - Co właściwie jest na tej nalepce? - mruknął Łukaszek i oświetlił komórką swoje egzemplarze.
Było tam napisane "Świnka morska szuka partnera rozpłodowego".
Rozległ się potworny krzyk i tupot. Babcia Xero odczytała treść naklejki i biegła do nich.
- Uciekamy! - Łukaszek szarpnął Wiktymiusza za rękę. Ale Wiktymiusz się nie ruszył.
- Mama mi powtarza, że zawsze trzeba się przyznać, wziąć winę na siebie i się wstydzić.
Babcia Xero dopadła ich i zaczęła wrzeszczeć.
- Sama pani chciała - bronił się Łukaszek.
- To moja wina - Wiktymiusz pokornie pochylił głowę.
- Walcz, nie poddawaj się! - zachęcał go Łukaszek. - Myślałeś co będzie jak się twoja mama dowie? Pewnie cię ukarze chodzeniem w sukience!
Oczy Wiktymiusza zrobiły się okrągłe.
- Ależ mama często w domu zakłada mi sukienkę. I nie jest to żadna kara, naprawdę...
-------------
marcinbrixen.pl
http://www.wydawnictwo-lena.pl/brixen3.html - blog w formie książki
https://pl-pl.facebook.com/marcin.brixen
5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>