Resortowe dzieci profesora Zimbardo

 |  Written by waw75  |  2

 

Polska okresu PRL-u była rodzajem społecznego, socjologicznego eksperymentu. Sztucznie i siłą narzuconym modelem zależności, tożsamości, hierarchii, porządku i sprawiedliwości społecznej. Była - „złym miejscem” dla dobrych ludzi. Złym też dlatego że zbrodniarzom, złodziejom czy oszustom nadano misję społeczną w zafałszowanym i skrzywionym kanonie wartości. Ale - jak to ktoś powiedział (nie wiem kto – ja te słowa usłyszałem z ust profesora Piotra Kruszyńskiego), „komunizm to całkowita dominacja ideologii nad zdrowym rozsądkiem” - to projekcja rzeczywistości ponad prawdą, uczciwością i pokorą.

 

„Eksperyment PRL-u” jak w soczewce, jak w próbce laboratoryjnej, został zobrazowany też w stanfordzkim „eksperymencie więziennym” z 1971 roku, przeprowadzonym przez profesora Philipa Zimbardo. Bardzo polecam wywiad Grzegorza Miecugowa w programie „Inny punkt widzenia” [1].

„Umieściliśmy dobrych ludzi w złym miejscu” (2:13) – czy to nie odpowiedź na pytania o postawy wielu ludzi mediów, władzy, opozycji, kultury – którzy w latach PRL-u czasem przyjmowali postawę zwykłych nikczemników? O uczestnikach swojego eksperymentu profesor Zimbardo mówi dziś też, że zamknęli się w swoim osobistym „więzieniu psychologicznym” (2:50). Można sobie oczywiście zadać kluczowe pytanie: czy kiedy te fizyczne, te służbowe kraty zostaną już otwarte – to czy równie łatwo wydostać się z owego duchowego, mentalnego „więzienia psychologicznego”? Mimo dobrej woli, mimo starań.

 

Stanfordzki „eksperyment więzienny” w założeniach miał trwać dwa tygodnie. Trwał sześć dni... I nie dlatego, że zabrakło funduszy, uczestnicy zrezygnowali lub doszło do jakiejś awarii – po prostu, jak mówi profesor Zimbardo: „sytuacja wymknęła się spod kontroli”. Uczestnicy zbyt mocno zaangażowali się w swoje role. Jedni zbyt intensywnie budowali rzetelną służbową tożsamość zawodową „klawiszy” więziennych, a drudzy pod presją gróźb i nakazów dostosowali się błyskawicznie do roli ofiar. Popadali w depresję i zwątpienie własnej wartości. Uczestnicy eksperymentu niewątpliwie mieli też ambicje i dobrą wolę profesjonalnie zrealizować założenia eksperymentu.

 

Tragedia „”eksperymentu PRL-u” polegała na tym, że choć już pierwsze lata powojenne były eksplozją cynizmu, kłamstwa i bratobójczego bestialstwa – kiedy ten „eksperyment” moralnie całkowicie „wymknął się spod kontroli” to eksperymentu nie przerwano tak jak w stanie Kalifornia po sześciu dniach – „eksperyment PRL-u” trwał 45 lat. A całe pokolenia jego uczestników - przyjmowało na siebie zadania i tożsamość pełniąc powierzone lub narzucone im role. W tym „więzieniu psychologicznym” odsiadywali całe swoje życie.

 

Niedawna książka Doroty Kani, Jerzego Targalskiego i Macieja Marosza pt: „Resortowe dzieci – Media” wywołał dwie przeciwstawne reakcje. Po pierwsze ulgę i satysfakcję że ktoś po 25 latach po zakończeniu PRL-owskiego systemu skojarzył postawy pewnych środowisk z ich korzeniami rodzinnymi – kładąc przyczynek do zrozumienia aktualnych podziałów światopoglądowych. Po drugie jednak wzbudził też silne oburzenie że dokonano stygmatyzacji kilkudziesięciu osób w oparciu o życiowe wybory ich rodziców. Mimo, że książka – moim zdaniem - ma swoje wady, to trudno jednak zaprzeczyć że owe rodzinne wybory przodków, kariery i pozycja społeczna rodziców – przyjęta lub powierzona misja „eksperymentu PRL-u”, także w wolnej Polsce ich dzieciom otwierała drzwi które dla większości innych, czasem bardziej, czasem mniej zdolnych, były zamknięte na klucz.

Gdzie więc szukać prawdy i faktycznej roli „resortowych dzieci” we współczesnej Polsce? Z jednej strony pewnie w ukazaniu tego jakie posady dziś zajmują, jaką rolę pełnią w mediach, kulturze czy biznesie. Ale czy wszyscy oni przejęli mentalność resortowego aparatu partyjnego który formalnie skończył się przeszło ćwierć wieku temu? Czy wszyscy cynicznie i świadomie, pełni złej woli manipulują opinią publiczną?

„Komunizm to całkowita dominacja ideologii nad zdrowym rozsądkiem” - to przede wszystkim przytłaczająca dominacja doktrynerstwa i ideologii nad prawdą, nad faktami. I ta zasada była fundamentem tego zbrodniczego systemu od samego początku jego istnienia aż do ostatniego dnia dominacji „pezetpeerowskiej” ekipy. Od kłamstwa że żołnierze podziemia niepodległościowego współpracowali z faszystowskim okupantem, przez codzienne luksusy partyjnych aparatczyków „zatroskanych” o ubogie społeczeństwo, po „miękkie misie” dzięki którym wyłudzano publiczne pieniądze żeby „odpowiedzieć na żywotne potrzeby społeczeństwa”. Czy jednak to komunizm wynalazł w ludzkich charakterach takie cechy jak hipokryzja, cynizm czy kłamstwo? Oczywiście że nie – te słabości istnieją tak długo jak długo człowiek chodzi po ziemi. Komunizm był jedynie systemem który świadomie wykorzystywał te wady ludzkiego charakteru – obiecując za nie dostęp do władzy, dobrych zarobków czy kariery zawodowej. Uczestnicy „eksperymentu PRL-u” musieli się specjalizować w szybkim i umiejętnym dorabianiu wzniosłych ideologii, kłamliwej argumentacji do zwykłego pospolitego kanciarstwa, wykorzystywania i krzywdzenia innych współobywateli. Czasem samo werbalne kłamstwo nie wystarczało – trzeba więc było preparować dowody, aranżować fałszywych świadków, podrzucać rekwizyty. Ale co najważniejsze – aparat komunistyczny musiał do perfekcji wypracować w sobie umiejętność wypierania z siebie prawdy. Wymyślona i przyjęta do prezentacji ideologia musiała zostać zaakceptowana bez wewnętrznych wątpliwości. Charakterologiczny komunista musiał być człowiekiem szczerze przekonanym o tym że propagandowy sofizmat jest niepodważalnym dowodem. Ziarno wątpliwości kosztowało by utratą pracy, pieniędzy, zablokowaniem kariery. I taką umiejętność – umiejętność kształtującą charaktery – zaszczepiono kilku pokoleniom. Czy ich dzieci, ich wnuki, są tym odruchem skażone? Nie mi oceniać – pewnie prędzej czy później sami będą musieli się z tym pytaniem zmierzyć. Choć będzie im na pewno niezmiernie trudno – bo umiejętność wypierania z siebie niewygodnych faktów, i szybkiego przyswajania wiary absolutnej w fałszywe ale wygodne argumenty wchodzi w krew bardzo szybko. W codziennych sprawach, rodzinnych, zawodowych, finansowych. Komunizm tego nie wymyślił – ale bezlitośnie wzmocnił w mentalności swoich funkcjonariuszy.

Czy ich dzieci i wnuki mają złą wolę? Czy cynicznie i z pełnym przekonaniem szerzą kłamstwo albo wykorzystują ludzi? Myślę że nie. Bo umiejętność budowania ideologii zagłuszających obraz prawdziwych argumentów, mają zaszczepiony do perfekcji.

 

Niewątpliwie mamy dziś w Polsce duży problem społeczny w postaci „resortowej optyki” - podejścia do faktów, do prawdy, do sprawiedliwości społecznej, dobra publicznego. „Resortowej optyki” przekazanej przez pokolenie dla którego „ideologia ponad prawdą” była podstawą nauki zawodu, drogą do kariery, budowaniem pozycji społecznej.

Trudno nam to zrozumieć? Więc może podam taki przykład. W latach 1991-93 z Polski wyjechało około 90 tysięcy rosyjskich żołnierzy wraz z rodzinami. Szacuje się że samych wojskowych było około 65 – 70 tysięcy. Reszta to cywile – żony oficerów, ich dzieci, pracownicy cywilni. Wielu z nich chciało w Polsce pozostać. Władze rosyjskie wraz z prezydentem Wałęsą przygotowały nawet projekty umów aby w byłych bazach rosyjskich tworzone były polsko – rosyjskie spółki. Wielu z nich, 10, może 15 tysięcy pewnie by pozostało.

Dziś pałeczkę zawodową przejęłyby ich „garnizonowe dzieci”, „garnizonowe wnuki”. Co dziś mówili by o misji swoich ojców i dziadków? Co myśleliby o dawnym systemie – albo o imperialnych zakusach Rosji? A przecież to nie są na pewno źli ludzie.

 

Oczywistą słabą stroną mojego porównania optyki ludzi PRL-u do uczestników „eksperymentu więziennego” jest podstawowy fakt: studenci których profesor Zimbardo zaprosił do swoich badań nie wiedzieli w czym będą uczestniczyć. Ich role nadano im dopiero kiedy przekroczyli mury preparowanego więzienia. Dla wielu z nich było to wielkim zaskoczeniem – już pierwszego dnia były pierwsze przypadki załamań nerwowych. Uczestnicy „Eksperymentu PRL-u” podejmowali się zaś swoich misji całkiem świadomie. Zdając sobie świetnie sprawę czego się od nich wymaga i jakie są z tego profity. Czy jednak te wybory nie prowadziły ich także do konieczności zagłuszania wewnętrznego głosu sumienia? Czy powszechny wśród aktywu partyjnego alkoholizm nie był tego jaskrawym przykładem?

Uczestnicy eksperymentu więziennego profesora Zimbardo mieli szczęście – po sześciu dniach przerwano badania aby nie zrobić im krzywdy. Uczestnicy „eksperymentu PRL-u”, działacze partyjni, funkcjonariusze bezpieki, milicji, dyrektorzy i kierownicy z nadania reżimu budowali swoją narzuconą w eksperymencie tożsamość całymi dekadami.

Niestety też – w bardzo wielu dziedzinach „eksperyment PRL-u” nie zakończył się w 1989 roku – pomalowano jedynie ściany. Uczestnicy pozostali ci sami. I na tym polegała konieczność przeprowadzenia lustracji.

 

[1]

http://www.tvn24.pl/inny-punkt-widzenia,37,m/philip-george-zimbardo,298515.html

Edit img SK żródło: http://czytelnia.pwn.pl/psychologia

 

5
5 (2)

2 Comments

Szary Kot's picture

Szary Kot
aż strach pomyśleć, co byłoby, gdybyśmy mieli w Polsce mniejszość rosyjską,
Matuszka przeciez musiałaby ruszyć tym  uciskanym biedakom (bo przecież mniejszość rosyjska zawsze jest uciskana, w każdym kraju i trzeba jej udzielać pomocy, to oczywiste!) na pomoc i wyzwolić od polskich ciemiężycieli. Może jakies referendum i Wolne Miasto Legnica....

Ciekawe to porównanie z eksperymentem prof. Zimbardo. Jednak nie wszyscy Polacy, mimo, że żyli w jednym kraju, w tych samych warunkach, pozwolili się kupić za władzę i lepsze warunki bytowe. Pamiętam swoje bardzo, bardzo skromne dzieciństwo....
 

"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."

Więcej notek tego samego Autora:

=>>