Syndrom Sztokholmski

 |  Written by waw75  |  0

Jedną z najbardziej fascynujących rzeczy w ostatnich wyborach parlamentarnych było dla mnie 23-procenotwe poparcie dla Platformy Obywatelskiej. I, proszę mi wierzyć, nie piszę tego aby rysować jakiś ciemny kontrast dla zwycięzców, ale trudno mi wciąż wyjaśnić jak to możliwe że partia która w ostatnich latach dopuściła się niespotykanych w ostatnim ćwierćwieczu afer finansowych i korupcyjnych, która w absurdalnym wręcz stopniu zbiurokratyzowała życie społeczeństwa, zostawiła po sobie dłuższe kolejki do lekarzy specjalistów i rekordowy deficyt budżetowy czy spowodowała np. rekordowy spadek społecznego zaufania do wymiaru sprawiedliwości , wciąż może liczyć na niemal jedną czwartą głosów w wyborach. Mimo wszystkich wyjaśnień politologów, uważam, że to jednak fenomen z dziedziny psychologii społecznej.

Być może kogoś to zdziwi ale argument że poparcie to PO może zawdzięczać obawom społeczeństwa przed powrotem rządu PiS-u, uważam za kompletnie niewiarygodny – choćby z tego powodu, że nawet jeśli byśmy niezwykle krytycznie a nawet karykaturalnie wypunktowali wszystkie złe wspomnienia okresu IV RP, to dokładnie we wszystkich tych kwestiach Platforma i PSL przebiły ekipę PiS-u, LPR i Samoobrony w wielokrotnym stopniu i wielokrotnej skali.

Gdyby więc naprawdę chodziło o takie kwestie jak błędy w zarządzaniu gospodarką, zwiększenie liczby podsłuchów, wzrost aktywności i udziału służb specjalnych w życiu państwa, czy błędy w polityce zagranicznej (potencjalnie zwiększające zagrożenia wojną) czy szukanie „haków” na opozycję albo niszczenie przeciwników politycznych  –  czyli o wszystkie te występki o które – słusznie lub niesłusznie (to tu nawet mniej istotne) – oskarżano PiS – to odczucia związane z PO i PSL-em po ośmiu latach rządów tych partii musiałyby przypominać nie strach ale jakąś śmiertelną społeczną zgrozę przerażenia.

Swoją drogą – proszę wybaczyć ale z wiekiem robię się coraz bardziej dygresyjny – kilka dni temu słyszałem bardzo intrygującą tezę że na PiS głosowali ludzie młodzi bo nie pamiętają już „koszmarnych wydarzeń” w okresu IV RP. Widać tak to już jest, że młodzi nie pamiętają może sprawy doktora „G” który brał łapówki za operacje serca a minister Ziobro powiedział o nim jedno zbyt mocne zdanie na konferencji prasowej, czy tego że jakaś celebrytka proponująca pomoc w ustawieniu przetargu nie zauważyła 150 tysięcy złotych w gotówce,  łapówki w torebeczce z flakonikiem perfum,  ale za to świetnie pamiętają gehennę jaką przeszedł Wojciech Sumliński, polityczne aresztowanie doktora Jarosława Pinkasa czy areszt dla całkowicie niewinnego Maćka Dobrowolskiego, który przesiedział trzy lata tylko dlatego, że władza potrzebowała udowodnić że „kibole” handlują narkotykami i im więcej ludzi na ławie oskarżonych tym większy „sukces” śledczych. O ile jednak nie  jest jakimś wielkim odkryciem fakt że pamięć młodych ludzi ma ten sam zwrot co upływ czasu, to w przypadku średniaków i starszych wybiórczość pamięci jest tu niezwykle ciekawa.

Przyjmijmy jednak, że na obecną optykę wiernych wyborców Platformy Obywatelskiej i PSL wpłynęły całe minione dwie kadencje.

Rozpoczęło się z przytupem – to znaczy „ujawnieniem” gigantycznych przestępstw IV RP, która podobno nie tylko gnoiła społeczeństwo w sposób wręcz psychopatyczny, ale co najgorsze spychała państwo w gospodarczą i dyplomatyczną przepaść. (oczywiście "wszyscy to pamiętamy" - tylko jakoś trudno podać przykłady) Co prawda, jak dziś wiadomo, żaden z tych zarzutów nie okazał się prawdziwy, a jak ktoś ciekawy to polecam też zapuścić przysłowiowego „żurawia” w dane gospodarcze z tamtego okresu (pewnie niejeden uzna je za podlą prowokację – wszak tzw „ogólne opinie” o tym okresie delikatnie mówiąc są odwrotne niż np dane GUS czy Eurostatu), ale demoniczność PiS-u już nie tylko jako partii ale wręcz całego środowiska, spowodowała, że największy geniusz doktryn polskiej dyplomacji Radek Sikorski ogłosił publicznie, że nowa władza „jeszcze dorżnie watahy”. I pal sześć że ogłosił – sęk w tym że przez kilka kolejnych lat ludzie widzieli wokół siebie, że ta zasada działa. Los „pisiora” był przesądzony. Nawet jeden z bohaterów afery hazardowej (której przecież nie było) Ryszard Sobiesiak na wieść o tym że Jacek Kapica blokuje przepchnięcie nowej ustawy, zalecał Zbigniewowi Chlebowskiemu aby ten po prostu rozpuszczał informację że Kapica to „pisior”. A jak łata do Kapicy przylgnie to dni jego urzędowania będą łatwe do przewidzenia.

W naród poszedł prosty przekaz: teraz my rządzimy, my możemy wszystko i albo ktoś jest z nami albo go w życiu publicznym po prostu nie ma – i lepiej niech od razu zapomni o zawodowych ambicjach. Zresztą zarówno szerokie zaplecze Donalda Tuska  czy Sławomira Nowaka w Trójmieście, Grzegorza Schetyny czy Jacka Protasiewicza na Dolnym Śląsku, Cezarego Grabarczyka i Andrzeja Biernata w Łodzi,  skończywszy na Aleksandrze Gradzie w Małopolsce bardzo pielęgnowało przekonanie że do zajmowania stanowisk publicznych trzeba dojrzeć ... politycznie. Mało kto zauważył, że ani się obejrzeliśmy kiedy nagle po kilku latach znów w komentowaniu układów politycznych pojawiło się określenie: baron partyjny – czyli człowiek który ma silną pozycje w partii bo rozdaje albo blokuje posady w regionie. Tym razem nie dotyczyło to jednak – jak w okresie rządów lewicy - dawnych układów rodem z PRL-u ale pełną gębą ”liberalnych” i „wolnorynkowych” polityków PO. W atmosferze miłości i tolerancji jasne stało się jedno: dla ludzi spoza układu sentymentów nie będzie. I ten sygnał był dla „pasażerów” czytelny – szczególnie dla tych z ambicjami.

Drugim niezwykle silnym sygnałem był „problem krzywdzenia" ambitnych i przedsiębiorczych działaczy i polityków Platformy przez „zawistnych nieudaczników” z „mentalnym obciążeniem” PiS-u. Naprawdę, do dziś wzruszenie miesza się z oburzeniem na samo wspomnienie tego jak podle „pisowcy” atakowali Donalda Tuska informacją o dziadku z Wermachtu, jak agresywnie Prezydent Kaczyński pytał w zaciszu gabinetu Radka Sikorskiego czy zna Rona Asmusa albo jak „pisiory” cynicznie preparowali pomówienia wobec liderów Platformy w myśl zasady „ciemny lud wszystko kupi”. Naprawdę trudno było – szczególnie mało zorientowanym – nie ulec wrażeniu, ze ci silni i piękni ludzie Platformy, wzbijający się do lotu w wolnej i nowoczesnej rzeczywistości są wciąż ściągani w dół – w błoto, w zaścianek, w polskie piekło, przez „zakompleksionych”, „nieudacznych” i „zawistnych” działaczy i zwolenników PiS-u.

Nie wszystko może pasowało, ale przez cały ten czas dominował przecież obezwładniający wręcz chaos narracyjny w definiowaniu rzeczywistości przez media.  Parodia ratowania stoczni przez „katarskiego inwestora”,  afera hazardowa i groteskowa komisja śledcza, masowo bankrutujący wykonawcy autostrad, cyrk ze źle przygotowaną reformą refundacyjną i niemal półroczne strajki i protesty lekarzy,  kompletnie niezrozumiała bezkarność mlodego szefa Amber – Gold i OLT Espress i jego dziwne powiązania z synem premiera Tuska pod fałszywym nazwiskiem, korupcja przy komputeryzacji ministerstw, skandaliczne rozmowy przy ośmiorniczkach na koszt podatnika i wiele, wiele innych mieszały się ze wszechogarniającą propagandą sukcesu, uporządkowania państwa, logiki i nowoczesności i racjonalności mechanizmów funkcjonowania społeczeństwa. To był ośmioletni mętlik – chaos medialny a poprzez druzgocącą dominację mediów wspierających środowisko władzy, społeczeństwo zostało wręcz odcięte od dopływu obiektywnych informacji. Komunikaty środowisk próbujących potrząsnąć chorym i pasożytniczym systemem nie przebijały się do „uwięzionych” – docierały do nich tylko narracje o podłości i cyniźmie owych intruzów z zewnątrz. Przedzierały się tylko gęby jakie im przyprawiano.

I kiedy tak zupełnie na spokojnie złożymy sobie do kupy te trzy podstawowe czynniki – czyli: sygnał że rzeczywistością kierują ludzie którym trzeba się podporządkować jeśli chce się utrzymać na powierzchni (np. zawodowej czy materialnej) , przekonanie o tym że ludzie ci są lub byli (np. w latach 2005-2007) bezpardonowo i niesprawiedliwie niszczeni i krzywdzeni i wreszcie na koniec, że doszło do całkowitego odcięcia społeczeństwa od obiektywnej informacji i definiowania zjawisk które ludzi otaczają i zastąpienie ich jednostronnymi narracjami (nawet jeśli dzieje się to jawnie i bez owijania w bawełnę), to zaczyna się klarować pewien całkiem interesujący mechanizm socjologiczny – znany od ponad pół wieku jako Syndrom Sztokholmski.

Możemy się oczywiście oburzać i analizować czasem kompletnie nielogiczne argumenty – wypowiadane zawsze z poczuciem wyższości intelektualnej i zachowania zasad racjonalności. Może nas rozbrajać dlaczego kogoś oburzało 8 złotych zapłaconych za dorsza z publicznej karty a nie dostrzega tysięcy złotych  płaconych służbową kartą za ośmiorniczki i drogie wina, albo rozlicza jednego polityka z 10 tysięcy wydanych na przejazdy pociągiem a nie dostrzega takiej potrzeby kiedy kilka milionów wydał w ten sposób inny polityk – albo pani marszałek sejmu kiedy latała na koszt podatnika do córki do Gdańska. Możemy robić tzw „opad szczeny” kiedy ktoś wpada w histerię że PiS zadłuży państwo a jednocześnie nie widzi kompletnie niczego złego w tym że Platforma zaplanowała właśnie największy w historii Polski deficyt budżetowy. Może nas to denerwować albo zniechęcać. Ale miejmy swiadomość –Syndrom Sztokholmski może trwać wiele lat – nawet kiedy zmieni się rzeczywistość. Cierpliwości! – pamiętajmy „że to jednak jedno i to samo drzewo” ...  tym ludziom zrobiono krzywdę.        


ilustracja z:
http://demotywatory.pl//uploads/201107/1309882275_by_madey7_600.jpg
Hun
5
5 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>