Szamani, zboczeńcy i świętoszki (część 1)

 |  Written by alchymista  |  0

O religii pisać jest trudno – zawsze można kogoś obrazić. Szalone macice atakują polskie kościoły, a naćpana hołota atakuje polskich żołnierzy. Zatem na ruszt bierzemy pierwociny religijności, czyli szamanizm. Notatki i przemyślenia po lekturze książki Aleksandra Nawrockiego pt. Szamanizm i Węgrzy.

Od razu chcę zastrzec, że o Węgrach nie ma tam prawie wcale, natomiast jest sporo o ludach ugryjskich i w ogóle azjatyckich, o ich historii, a najciekawsze są rozważania o szamanach. Od razu rzuca się w oczy kluczowa sprawa: w szamaniźmie amerykańskim szamani nie byli wodzami, natomiast w syberyjskim – i owszem. Amerykańscy Indianie najwyraźniej rozumieli sens rozdziału władzy duchowej i świeckiej, dzięki czemu ograniczali dostęp do władzy osobom miediumicznym, owym hitlerom i stalinom, którzy tragicznie zaciążyli nad historią Europy i Świata. Tym bardziej, że szamanizm nigdy nie wytworzył spójnej etyki (każdy szaman wyznawał własne reguły), a więc jako wódz szaman był po prostu niebezpieczny dla świętego spokoju. Skądinąd wiadomo, że szamanami zostają najczęściej osoby chore psychicznie, w stopniu lekkim lub ciężkim. No a poza tym szamani dzielą się na tych, którzy mają kontakt z duchami podziemi (te człowiek Zachodu utożsamia z diabłem) i tych którzy mają kontakt z duchami nieba (te człowiek Zachodu utożsamia z aniołami i Bogiem). Biada ludowi, którego prowadzi szaman gadający z duchami podziemi!

Wśród ludów ugryjskich kandydat na szamana pojawiał się głównie wśród dorastającej młodzieży przed inicjacją seksualną. Młoda osóbka nagle uciekała do lasu, wchodziła na drzewo i przesiadywała tam całymi dniami, twierdząc, że nie może zejść o własnych siłach. Po jakimś czasie sama schodziła bez problemu, zatem najwyraźniej stan chorobowy nie trwał permanentnie. Ten i ów chował się w rozpadlinach skał, inny przesiadywał w domu z twarzą zakrytą włosami i wykrzykiwał lub śpiewał. Rodzina wcale nie cieszyła się z faktu, że jeden z krewnych jest powołany na szamana, było to w najwyższym stopniu kłopotliwe. W takim przypadku było kilka rozwiązań: egzorcyzmy (wyganianie duchów), pozostawienie w spokoju (tolerancja) lub przeznaczenie do stanu duchownego (szaman). Nieprzypadkowo wspominam tu o stanie duchownym, będzie o tym w części drugiej.

Pierwsze objawy choroby pojawiały się w wieku 3-5 lat, niekiedy wiązały się z epilepsją. Mawiano, że szaman ma w ciele czegoś za dużo, na przykład dodatkową kość, szósty palec itp. Aby w pełni być szamanem trzeba było przejść ciężką chorobę lub swego rodzaju przeszkolenie, trans przetwarzający w szamana. Zatem 3-4 dni leżał nieprzytomny, bez jedzenia, bez picia, w towarzystwie dojrzewającego chłopca, który jeszcze nie przeszedł inicjacji seksualnej. Chłopiec podawał szamanowi „czarną wodę”. Na koniec następowało najstraszniejsze: duchy ćwiartowały szamana na kawałki, szukając tej dodatkowej, tajemniczej części ciała, która jest nietypowa dla ludzi. Tylko ten, który taką niezwykłą kość posiadał, mógł zostać szamanem. W niektórych mitach szukały jej między żebrami. Ucinały człowiekowi głowę, a ciało rozszarpywały i pożerały. Następnie radośnie dawały kościom nowe ciało i przywracały je do życia. Szaman odzyskiwał wówczas równowagę psychiczną, gdyż wykonywał zawód przeznaczony mu przez duchy. Pół żartem, ale i pół serio możemy powiedzieć, że w historii Polski były trzy ważne dla naszej wyobraźni postacie, które przeżyły taką inicjację szamańską, a mianowicie mistrz Twardowski, Henryk Pobożny i Święty Stanisław. W każdym z tych przypadków jest jakiś element szamański. Twardowski i biskup Stanisław zostają poćwiartowani, zaś Henryk Pobożny ma dodatkową kość u nogi (szósty palec) i w czasie bitwy traci głowę, którą unoszą najeźdźcy (owe duchy Wschodu, Tatarzy). Twardowski zmartwychwstaje po poćwiartowaniu odmłodzony, natomiast ciało Świętego zrasta się, dzięki czemu jednoczy się podzielona przez Testament Krzywoustego Korona Polska. Co więcej, pamiętamy, że w Księdze Rodzaju Bóg zesłał na Adama sen, podczas którego wyjął mu jedno z żeber, aby stworzyć zeń Ewę. Biblia to w ogóle miks przebojów, więc nie można wykluczyć, że pierwotny Adam po prostu był szamanem i może nawet nie był jednej płci, o czym poniżej.

Szaman rządził się własnymi regułami, nie zważając na normy społeczne. Jego stan tłumaczono tym, że wzięły go w posiadanie duchy. Mogły to być duchy dobre lub złe. Przy pomocy dobrych duchów szaman przepędzał z innych opętanych duchy złe. Szamankami pierwotnie częściej bywały kobiety, dlatego niektórzy szamani-mężczyźni chętnie przebierali się w stroje kobiece, przyjmowali żeńskie imiona, wykonywali kobiece zajęcia, obcowali seksualnie z mężczyznami. Krótko mówiąc czyny homoseksualne i transwestyckie towarzyszą męskiemu szamanizmowi, dlatego moje podejrzenie, że tzw. ruchy LGBT mają swe korzenie w głębokich trzewiach państwa moskiewskiego nie jest wcale tak niedorzeczne. Tu anegdotycznie warto wspomnieć, że szamani zamykali służące im duchy w jurcie, natomiast szamanki pakowały te duchy do własnego łona. Można łatwo pojąć opowieści o współżyciu europejskich czarownic z diabłem, zresztą już sama miotła to symbol wybitnie falliczny. Z uwagi na naturę kobiecego ciała kobieta przyjmuje te duchy do siebie, natomiast męski szaman trzyma je jakby w lampie alladyna, na zewnątrz. Jednakże nie zawsze tak było, bo niektórzy szamani-mężczyźni utrzymywali z duchami kontakty seksualne. Istotne kolory w poematach na ten temat to błękit i brąz, zatem wnioskować trzeba, że były to duchy podziemi.

Powszechnie wierzono w duchy zwierząt i wędrówkę dusz, które mogły się w każdej chwili wcielić w człowieka. Buriaci (lud mongolski, nie ugryjski) wierzyli, że człowieka stworzyły duchy Zachodu, duchy dobre. Ludzie byli szczęśliwi i nie znali chorób, ale duchy złe, duchy Wschodu, pozazdrościły ludziom szczęścia i nasłały na nich choroby. Duchy Zachodu chciały ludziom pomóc, więc zesłały orła, żeby był szamanem. Orzeł sumiennie wypędzał z ludzi złe duchy, ale nie umiał mówić, a ponadto nieświadomi jego dobroczynnego działania ludzie strzelali do niego z łuków. Aby rozwiązać ten problem doszło do czegoś w rodzaju niepokalanego poczęcia. Orzeł zauważył śpiącą obok pnia drzewa kobietę i zapłodnił ją, by narodził się pierwszy szaman. Mężczyzna, który żył z ową kobietą nic nie wiedział o cudownym zdarzeniu, ale duchy Wschodu, te złe, nasłały nań piękną kobietę, która namawiała mężczyznę, by wypędził brzemienną. Orzeł pochwycił jednak piękną demonicę i wrzucił do morza. Uratowany od faktycznej aborcji syn był pierwszym szamanem. Porównanie do mitu o Lilith w judaiźmie, i do Świętej Rodziny w Chrześcijaństwie narzuca się samo przez się.

Podstawowym narzędziem pracy szamana był jego czarodziejski „rumak”, czyli bęben, który symulował tętent konia. Na „rumaku” tym szaman leciał do świata duchów. O tym, w jaki sposób bęben miał być zrobiony, szaman dowiadywał się w zjawiskowej krainie pra-szamanów. Bęben wykonywali ludzie i wręczali szamanowi na specjalnej ceremonii. Bęben ten „ożywiano” poprzez bębnienie na nim kolejno. Po ożywieniu bębna następowała ostatnia próba. Szaman pił świeżą krew z rany białego byka (pamiętamy scenę picia krwi bizona w filmie Tańczący z wilkami). Następnie po drabinie wchodził na znaczną wysokość, przepasany sznurem, który trzymał ktoś u dołu. Szaman wzywał na pomoc duchy. Wówczas ów trzymający sznur pociągał nim gwałtownie, zrzucając szamana na ziemię wyściełaną słomą. Upadek był bolesny, a czasem nawet śmiertelny. Jeśli przeżył – był uznawany za szamana. Jeśli nie przeżył – widocznie duchy nie chciały uznać go za swego. Jeśli komuś kojarzy się tutaj słynna próba wody stosowana wobec europejskich czarownic, to nie mam nic przeciwko temu. Tej próby nie stosowano tylko z głupoty – musiała wywodzić się z prastarej tradycji. Tyle że wykorzystywano ją już nie po to, by szamankę ustanowić, ale po to, by udowodnić jej winę.

Zadania szamana były czymś pośrednim między zadaniami wróżki a zadaniami kapłana. Pytano go o rzeczy praktyczne, np. jak odnaleźć zbiegłego renifera. Jednakże powierzano mu również leczenie chorych, wraz z ustaleniem diagnozy i przyczyny. On też podczas pogrzebu odprowadzał duszę zmarłego do królestwa zmarłych, by dusza znalazła je bez trudu i nie zakłócała spokoju żywym. Wszystko to odbywało się poprzez trans podczas którego szaman odwiedzał krainę duchów, bądź też duchy wstępowały w jego ciało. Szczegółowe opisy zawodu szamana można znaleźć w internecie, na przykład tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=zvEYf1QN9Ps&start=1298

Do wielkich wydarzeń należały pogrzeby szamanów. Po trzech dniach od śmierci wyprowadzano ciało zmarłego na koniu, który pokryty był całunem. Całun szamana czarnego był błękitny, zaś białego biały. Zmarły jechał na koniu tak jak żywy, ale za nim siedział ktoś starszy i podtrzymywał zwłoki, żeby nie spadły. Śladem tego makabrycznego zwyczaju w naszej kulturze była tzw. instytucja rycerza pogrzebowego. Do kościoła wjeżdżał mianowicie rycerz na karym koniu i w czarnej zbroi, który reprezentował zmarłego. Kruszył kopię na środku kościoła i odjeżdżał. Zmarły naturalnie leżał w trumnie – „błazeństwa” naszych nieodległych przodków były już mocno umoderowane przez kościół i cywilizację. Pytanie, czy moderowano również konia. Podczas pogrzebu hetmana Koniecpolskiego rumak się znarowił, zaczął kopać i wywołał ogólną panikę wśród żałobników.

U Buriatów ciało szamana palono. Gdy stos płonął, zabijano również konia, który go przyniósł na miejsce pogrzebu. Biedną szkapę również palono lub zostawiano na miejscu. Gdy zwłoki się dopaliły, opuszczano miejsce w pośpiechu, nie oglądając się za siebie. Ten, kto obejrzałby się za siebie musiałby wkrótce podążyć tropem zmarłego. Nazajutrz przychodzono na miejsce z jedzeniem dla zmarłego. Krewni zbierali kości spalonego szamana, najpierw szukając czaszki. Kości wrzucano do worka błękitnego lub białego, w zależności od tego, czy szaman był czarny, czy biały. Worek ten wsadzano do dziupli, wyciętej w pniu sosny. Zatykano ją drewnianą pokrywą, nakładano korę i przybijano gwoździami. Takie drzewo było odtąd święte i nietykalne, co po części tłumaczy to, iż na polskich cmentarzach dawniej było mnóstwo drzew i nikt nie narzekał, że trzeba zbierać liście. Ciekawe, iż ów zwyczaj zbierania kości i pakowania ich do wora przypomina pewną historię z czasów bolszewickich. W 1919 roku bolszewicy dobrali się do szczątków prawosławnego świętego Cyryla Białoozierskiego. Oto jak opisali znalezisko: „Lalka, wyobrażająca człowieka, z formą twarzy i wszystkimi częściami człowieka, takimi jak nos, podbródek itp. Pod pokrywą znajduje się kupa kości, przy czym niektóre, takie jak kość biodrowa i tylna część czaszki zachowały swój kształt, natomiast wszystkie inne przekształciły się w proszek”. Pytanie do lekarzy: czy to możliwe, by leżące w grobowcu kosteczki tak szybko się rozpadły? A może rozpadły się tak pod wpływem ognia?

U innych mieszkańców Azji szamana chowano w trumnie, wiszącej na drzewie lub na specjalnym podeście, gdyż szamani przecież za życia też latali w powietrzu na swych czarodziejskich rumakach. Bęben szamana dziurawiono, by nie wabił dusz ludzkich (znowu – kruszenie kopii).

Jak wspomniałem na wstępie szamani dzielili się na czarnych i białych. Wprawdzie często czyta się opinie, że podział na dobro i zło jest przestarzały, jednak wyraźnie biali szamani (ci którzy mieli kontakt z duchami dobrymi) obawiali się szamanów czarnych. Szamanów dzielono też na małych i wielkich. Do tych małych duchy przychodziły, natomiast wielcy „wyfruwali” podczas ekstazy do świata duchów. Najwyraźniej w ten sposób określano poziom samokontroli szamana nad chorobą psychiczną, która go dręczyła. Ponieważ, jak wspomniałem, szamanizm nie wytworzył spójnej etyki, szamani azjatyccy niejednokrotnie walczyli ze sobą i zabijali się (walczyli ze sobą także jurodiwi, o czym wspomina prof. Ewa Thompson), często też stawali na czele swoich plemion. Najwyraźniej potrzebowali ich wsparcia, ich siła duchowa bazowała na swego rodzaju pasożytnictwie na ludziach. To niewątpliwie tłumaczy fakt, dlaczego Iwan Groźny tak chętnie prezentował się poddanym jako rzekomo „jurodiwy”, a opryczninę sformował na kształt ohydnej parodii klasztoru. Nawiasem mówiąc ludy syberyjskie wierzyły, że pies ma moc odganiania złych duchów. Z tego też powodów w grobach często znajdowano obok kości ludzkich głowę psa-przewodnika po świecie umarłych. Przysięgi składano również na głowę świeżo zamordowanego pupila. I to także tłumaczy, dlaczego oprycznicy mieli przytroczone do siodeł psie głowy, zapewne na wypadek nagłej a niespodziewanej śmierci, gdy pies miał pomóc ich duszy w przejściu na tamtą stronę. Może też przysięgali na wierność swemu carowi, mordując własnego psa?

Ślady obyczajów ludów ugryjskich – jak twierdzi autor – widać także u dawnych Węgrów, w tym u Szeklerów. Obyczaje te musiały być żywe jeszcze w wieku XVI czy XVII. I tu pojawia się interesujące pytanie: czy wojując z moskalami w północnej części państwa moskiewskiego Stefan Batory i otaczający go Węgrzy nie mieli poczucia dojmującego déjà vu? Przecież musieli się zetknąć z tymi obyczajami u siebie, ba, może nawet co nieco rozumieli język swoich przeciwników, o ile ci akurat nie udawali słowian i nie mówili staro-cerkiewno-słowiańskim. Zaczynam też niejako rozumieć, skąd u Węgrów bierze się ów przedziwny sentyment do rosjan. Podejrzewam, że putinowska dezinformacja musiała wytrwale pracować nad ożywieniem w umysłach Węgrów „ugryjskiej wspólnoty” – ale czy tak jest w istocie? Stawiam to pytanie tym, którzy posiedli znajomość tego pięknego języka…

 

Jakub Brodacki

 

Ciąg Dalszy Nastąpi w części drugiej (za jakiś czas)

5
5 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>