
Śmiech zdrowy, wątpi, ale i zwątpienia sięgający.
Bo to jest w sumie mało ważne, czy ten człowiek ma to już w genach, czy został dlatego właśnie "wybrany", ktoś nim kieruje i go szkoli, czy po prostu ostatnio mu się pogorszyło. W każdej z tych sytuacji musimy przestać się przyglądać aktorom, a zwracać większą uwagę na sztukę, w której grają. Jeśli oczywiście chcemy zrozumieć cokolwiek.
To, z czym mamy do czynienia, jest bowiem spójną, wielowątkową operacją, przypominającą nieco odrestaurowany "Poemat Pedagogiczny", o nas, dla nas, i nas właśnie mający "wychować" i zmienić. A jeśli się nie da, przynajmniej mentalnie obezwładnić.
Zauważmy, że do tej pory, mimo groteskowo-skandalicznego zachowania Komorowskiego, chyba żadne, znaczące medium zagraniczne nie zwróciło na to uwagi. I to w czasach, gdy tego typu wpadki, lapsusy i śmiesznostki są podstawową, niemal najważniejszą karmą medialnego molocha. Natomiast natychmiast wychwyciły to i zareagowały polskie media. Te same, które chronią i bronią Bronka jak ogniś socjalizmu.
Że Polska i Komorowski to dla świata sprawy mało ważne? Możliwe, ale już Japonia na pewno nie. A prezydent jakiegokolwiek państwa, stepujący po ławce spikera w japońskim parlamencie to news z gatunku ironicznego uśmieszku w każdej ze stacji telewizyjnych czy gazecie. Sądzę raczej, że ten brak zainteresowania należy złożyć na karb powszechnej aprobaty, jaką w krajach w jakikolwiek, choć dość specyficzny, o czym dalej, sposób zainteresowanych Polską cieszy się taka właśnie głowa państwa na jego czele.
A "polskie" media rzuciły się na tę nowinę przede wszystkim po to, aby jednych z nas luzactwem Bronka rozbawić i dowartościować (ależ on tych Japońców olewa!), a drugich - przy pomocy pierwszych - po raz kolejny przygwoździć i pokazać, że znikąd nadziei.
Dokładnie to samo tyczy ostatniej operacji z "Oskarem". Po zastanowieniu dochodzę jednak do wniosku, że Red Kłopotowski nie miał racji sugerując, że obarczone tą nagrodą filmidło dzięki niej będzie źle robiło Polsce i Polakom zagranicą. To jest film niszowy i, mimo cmokania niektórych klakierów, na tyle słaby, że trudno liczyć na jego szeroką dystruybucję, czy nawet na wejście do wewnętrznego krwioobiegu świata filmu i kultury masowej.
Nie mówiąc już o jakiejkolwiek próbie konkurowania z notorycznymi medialnie, "polskimi obozami koncentracyjnymi" lub "polskim antysemityzmem".
Nie, ten "Oskar" był przede wszystkim dla nas. Nam miał pokazać, jak świat chce nas postrzegać i jaką rolę w jego grze nam przeznacza. No, przynajmniej ta część owego świata, do której nieustannie zanosimy nasze nadzieje i do której bardzo chcielibyśmy się zaliczać.
Bo nie jestem pewien, czy z taką samą reakcją nasze propozycje, oferty, postulaty i interesy spotkałyby się na przykład w Japonii czy Chinach. Sądząc chociażby po słynnym zróżnicowaniu w podejściu japońskiego MSZ do wizyt w tym kraju Lecha Kaczyńskiego i Bronislawa Komorowskiego, odpowiedź na to pytanie mogłaby być dla nas bardzo ciekawa.
Co uwadze Jarosława Kaczyńskiego i Andrzeja Dudy niniejszym, usilnie polecam. Naprawdę, warto z lekcji, jaką nam udzielił ostatnio Viktor Orban wyciągnąć maksymalnie dużo, roztropnych, na zimno destylowanych i dopasowanych do naszej sytuacji wniosków. Bo to może być dla nas, przynajmniej na arenie międzynarodowej, jedyna forma obrony przed mentalnym gwałtem, zakończnym roztrzaskaniem mózgu w wykonaniu szoguna z oskardem w ręku.
ilustracjaz:http://ocdn.eu/images/pulscms/NmM7MDMsMjk0LDE3OSwxLDE_/a8a7f50bce77d39e8...
Hun