Stanisław Bieleń – przyczynek do tzw. inteligencji polskiej

 |  Written by alchymista  |  0

Dzisiaj Wojciech Jóźwiak polecił czytelnikom taraka.pl lekturę artykułu profesora Stanisława Bielenia (http://geopolityka.net/wp-content/uploads/2015/02/Bielen_Stanislaw_SM50.pdf), w którym ów wybitny akademik roztrząsa zagadnienie interesu narodowego. Ponieważ Wojciech zalecał artykuł jako lekturę obowiązkową, nie odmówiłem sobie kilku słów refleksji.

Wychodzi Bieleń od definicji tradycyjnych, teoretycznych interesu narodowego, by następnie przejść do praktyki. I tu niestety na wstępie ponosi pierwszą klęskę, stwierdzając, że „Już dawno stwierdzono, że interesem narodowym jest niekoniecznie to, co obiektywnie najlepsze dla zbiorowości zamieszkującej państwo, lecz to, co rządzący za najlepsze uznają.”

Konia z rzędem temu, kto mi wyjaśni, co oznacza zbitka „obiektywnie najlepsze”. Złośliwi twierdzą, że „obiektywnie najlepsze” są z reguły prace naukowe. W takim razie jednak artykuł Bielenia powinien być zatytułowany „Moje słuszne poglądy w sprawie interesu narodowego” - byłoby wiadomo, o co chodzi, a uniknęłoby się napuszonego, akademickiego języka.

Mówiąc jednak serio: Panie Profesorze, życie ludzkie jest za krótkie, by z całą pewnością ustalić, który punkt widzenia jest „obiektywny”. Nie pomagają tu zbyt wiele doświadczenia pokoleń i zgromadzona wiedza, gdyż każde pokolenie, ma inne oczekiwania w stosunku do wyników badań. Wiele zależy od tego, jaka jest aktualna moda akademicka, a więc jakie pytania badawcze się zadaje. Pytania narzucają z kolei metodę zbierania i systematyzowania danych. W efekcie kolejne pokolenie, stawiając nowe, inne pytania badawcze, może korzystać z wyników badań poprzedników tylko częściowo; jest więc mądrzejsze również tylko częściowo – by inspirując się Bieleniem użyć nieco słomianego języka. Tak jest np. z wynikami badań historiografii marksistowskiej. Marksiści wykonali naprawdę solidną pracę; cóż, kiedy wiele ich badań jest dzisiaj zupełnie nieprzydatnych, bo cele badawcze mamy inne.

Biorąc to pod uwagę, tekst zaintrygował mnie jako swego rodzaju źródło do badania mentalności profesora Bielenia, do analizy warstwy podskórnej jego wywodu. Otóż Bieleń zajmuje się wprawdzie problemem interesu narodowego, ale to, co rzuca się w oczy na drugim miejscu w jego rozważaniach, to przede wszystkim głęboka niechęć do Ameryki, wręcz maskowany strach przed jej ukrytym wpływem, szczególnie w sferze świata wartości i ekspansji gospodarczej. Bieleń przesadnie wiąże nadzieje z Unią Europejską. W tekście swym pośrednio i bezpośrednio nieustannie atakuje USA i polskie sympatie do Ameryki, choć akurat inwestycje amerykańskie w Polsce dopiero wzrastają; największe inwestycje robią Niemcy i Francuzi, czego jakoś nie dostrzega. Bieleń nie dostrzega też faktu uzależnienia polskiej prasy od koncernów niemieckich, ale pomstuje na amerykańską strategię soft power – bo tak w istocie można streścić tę warstwę podskórną jego artykułu.

Oczywiście można powiedzieć: cóż w tym złego? Profesor ma prawo do swoich poglądów. I to jest fakt, ale przywołane wcześniej zdanie z komiczną zbitką „obiektywnie najlepsze”, wskazywałoby na to, że Bieleń chce przedstawić jakiś wywód naukowy, a nie tekst publicystyczny. Coś tu się gryzie, coś tu nie gra!

Powiada Bieleń, że W Unii Europejskiej mało kto na serio rozważa wpływ geopolityki. Liczą się przede wszystkim wzajemne interesy gospodarcze, dynamika rozwojowa i daleko posunięta konsolidacja celów i działań. To oznacza, że Polska przestaje na płaszczyźnie geopolitycznej rywalizować z Niemcami czy Francją. Mając zbieżne cele i poszukując podobnych rozwiązań problemów gospodarczych czy politycznych dąży z tymi państwami do komplementarności interesów i ich koordynacji.”. Wybaczcie Państwo – dla mnie to jest typowa mowa-trawa. Ostatnie porozumienia mińskie pokazują wyraźnie, że Unia Europejska nie unieważniła geopolityki, a jedynie czasowo ją zamaskowała. W innym fragmencie Bieleń walczy z wrogami, których sam sobie tworzy. Twierdzi mianowicie, że w Polsce panuje bezkrytyczna obsesja antyrosyjska: Nic bowiem, co zrobi Rosja, nie zasługuje na zrozumienie i niczego, co zrobi Ukraina, nie wolno krytykować.”. To jest oczywista nieprawda. Na postępowanie Ukraińskiego rządu należy patrzeć krytycznie i spotykam się z wieloma krytycznymi opiniami, często także sympatyków sprawy ukraińskiej. Ale, moim zdaniem, trzeba też wyważyć racje i krytykę porcjować proporcjonalnie do płynącego zagrożenia. Bez wątpienia państwo srożące się i wymachujące bronią jądrową jest państwem, które deklaruje wrogość. Sam Bieleń zresztą to dostrzega, ale najwyraźniej inne z tego wyciąga wnioski. Powiada on, że... nie należy się zbroić, bo przeciwko broni jądrowej i tak nic nie wskóramy! „...ze strony Rosji mamy do czynienia z potężnym arsenałem jądrowym, którego broń taktyczna krótkiego zasięgu przeważy każdy arsenał konwencjonalny. Rosja w razie zmasowanej napaści na nią przy użyciu środków konwencjonalnych, zgodnie ze swoją doktryną wojskową, nie zawaha się sięgnąć do arsenału jądrowego. Wtedy dokona się globalne samobójstwo. Szkoda, że takiej groźby nie dostrzegają polscy politycy.”. O jakiej napaści mowa? Nie ma w Polsce żadnego polityka, łącznie z Jarosławem Kaczyńskim, który mówiłby o napadaniu na Rosję. A więc profesor Bieleń walczy z jakimś wyimaginowanym przeciwnikiem. Co więcej, raczej wszyscy politycy dostrzegają zagrożenie płynące z przewagi militarnej Rosji. W 2010 roku pojawiły się w Polsce plotki o groźbie rosyjskiego ataku jądrowego na Warszawę; zresztą manewry i ćwiczenia rosyjsko-białoruskie oficjalnie zakładały taki scenariusz. Z tego powodu obecny prezydent jakiś czas temu nieśmiało zaczął przebąkiwać coś niecoś o polskiej tarczy antyrakietowej. Ale najwyraźniej nieśmiałe przebąkiwanie to dla profesora Bielenia „antyrosyjska obsesja”.

Zresztą Bieleń stawia jako dogmat, że Rosja z pewnością użyje arsenału jądrowego. Skąd on wie, że z pewnością? Skoro sam tak bardzo boi się unicestwienia, to czy odmawia politykom rosyjskim instynktu samozachowawczego? Panie Psorze, czy nic, co zrobi Rosja, nie zasługuje na zrozumienie”? Pańskie zrozumienie?

Bieleń utrzymuje, że Politycy polscy, niezależnie od ich proweniencji ideowej stali się zakładnikami przekonania, że wszelka opozycja wobec Stanów Zjednoczonych oznaczałaby powrót do afiliacji prorosyjskich. Stworzony został taki klimat mentalny (zarówno w gabinetach politycznych, jak i w mediach), że Polska w istocie nie ma żadnego pola manewru w negocjacjach z Amerykanami”. Tyle mądrych słów, a sensu brak. Z jakiegoż to istotnego powodu Polska miałaby stawiać się w opozycji do Stanów Zjednoczonych? Skąd w ogóle taki pomysł? Czy nie jest to przypadkiem jakaś marna imitacja polityki francuskiej epoki de Gaulle'a?

Gdzie indziej czytamy kolejny absurd. Mianowicie Warto wreszcie wyartykułować oczekiwanie, podzielane przez wielu członków Unii Europejskiej (np. Węgry, Czechy, Słowację, Bułgarię, Finlandię, ale i Hiszpanię czy Włochy), że Ukraina nie może podejmować i eskalować takich działań, które w rezultacie zagrażają interesom innych państw.”. Co z tego wynika? Ano to, że jeśli Włochy dojdą do wniosku, że Ukraina nie powinna bić się o Donbas, to Ukraińcy mają potulnie się wycofać, bo inaczej zagrażają interesom Włoch. W sumie ten postulat został już zrealizowany, tyle że głównie przez Niemcy.

Brak inicjatywności i innowacyjności w poszukiwaniu własnej roli międzynarodowej oraz obsesyjny strach przed Rosją czynią z państwa polskiego przedmiot w kalkulacjach innych państw, zwłaszcza mocarstw.” W kontekście całego tekstu odnoszę wrażenie, że chodzi zwłaszcza o jedno mocarstwo, czyli o Amerykę.

Doświadczenie innych niż Polska państw uczy, że właściwa diagnoza stanu posiadania, możliwości i interesów prowadzi do zbudowania stosownej strategii, umożliwiającej nie tylko zdobycie silnej pozycji międzynarodowej, ale i sprostanie wyzwaniom środowiska międzynarodowego. Takimi państwami są choćby północni sąsiedzi Polski, zaliczani do świata nordyckiego, ale także partnerzy z Grupy Wyszehradzkiej. Trafne rozpoznanie przez nich własnej peryferyjności pozwoliło im na wybór takich strategii akomodacyjnych, które zapewniły dostosowanie i wybitny awans w europejskich strukturach politycznych i gospodarczych. Towarzyszyło temu systematyczne umacnianie prestiżu i autorytetu, jako państw zdolnych do poszukiwania kompromisu w sporach między państwami silniejszymi od siebie, państw rozumiejących hierarchię międzynarodową i gotowych zaakceptować w tej hierarchii swoje miejsce”. I znowu:, „myślisz piwo, mówisz Żywiec”. Pisząc o hierarchii międzynarodowej, Bieleń w istocie pisze o hierarchii europejskiej. Mamy się zamknąć w europejskim grajdołku, stawać na baczność przed Niemcami i Francją. A właściwie głównie przed Niemcami. Ale te nominalnie jakby nie istnieją w refleksji profesora Bielenia.

W sumie w tekście Bielenia brakuje zrównoważenia racji. Pozorna neutralność badawcza kryje coś w rodzaju dezinformacji. Tezy słuszne i ciekawe pomieszane są z tezami tak absurdalnymi, że całość robi się niestrawna, jak przesolona zupa. Po intelektualiście spodziewałbym się więcej. A już zwłaszcza niepisania takich bzdur, jak świetność ekspansji jagiellońskiej na Wschód”, bo takowej nie było nigdy. Podwaliny potęgi Litwy stworzył Witold, który nie był Jagiellonem. W istocie rzeczy ekspansja jagiellońska miała miejsce... na Zachód i Południe, a ze Wschodu Jagiellonowie stopniowo się wycofywali. Ale o tym arcymądry profesor nie musi przecież wiedzieć...

W sumie tekst Bielenia jest dla mnie klasycznym przykładem stanu umysłowości PRL-owskiego inteligenta. Furę książek przeczytał, wielu języków się wyuczył, a i tak nic nie rozumie. A szkoda.

 

Jakub Brodacki

5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>