Zakładnicy własnego hejtu

 |  Written by waw75  |  0

Publicyści tradycyjnie antypisowskich tygodników są dziś w fatalnej sytuacji. Po niemal dekadzie „obsługi” jednej ze stron na froncie walki między PO a PiS-em są wciąż skazani na misję zagrzewania do walki – a jedynym skutecznym do tego narzędziem pozostanie obrzydzanie przeciwnika. I nawet jeśli takie polecenie nie nadejdzie z przysłowiowej „góry” to sami czytelnicy będą od nich oczekiwać zapału do dalszej walki. A niestety także do uwiarygodnienia złych emocji jakie w nich podsycano przez ostatnie lata.

Bitwa na retorykę publicystyczną środowiska władzy i środowiska opozycji trwała osiem lat. Trudno dziś jednak mówić że doszło po prostu do zamiany funkcji. W tym konflikcie od początku nie było bowiem symetrii. Z jednej strony wrogiem publicznym były środowiska które dzięki trampolinie partyjnej Platformy i PSL-u okopały się wokół publicznych konfitur a potem konsekwentnie za pomocą propagandy medialnej zjednywały sobie poparcie ambitnych konsumentów dorobku posierpniowej Polski. Z drugiej była to ciągła projekcja „ludu pisowskiego” i „pisowskiego motłochu” jako głupszej, mniej zdolnej, zakompleksionej i przepojonej niską mentalnością części społeczeństwa pod kierownictwem cynicznego wodza i jego pretorian.

Problem w tym, że po zwycięstwie Andrzeja Dudy a przede wszystkim po zmianie ekipy rządzącej, pierwszy wróg publiczny zostanie rozbrojony z władzy i z czasem przestanie być godny dziennikarskiej uwagi. Natomiast „ciemny lud pisowski” – w rodzinie, w pracy, wśród znajomych czy w debacie publicznej pozostanie a tym samym pozostanie też zapotrzebowanie na zohydzenie go w możliwie wyrazisty sposób.

Tacy publicyści jak Cezary Michalski, Renata Kim czy Tomasz Lis nie mają dziś możliwości prowadzić obiektywnej retoryki. I to nie z powodu nacisków jakiegoś niemieckiego „Axla” który im tego zabroni a tym bardziej z powodu nacisków nowej władzy – nie pozwolą im na to ich wieloletni czytelnicy, których przez ostatnie osiem lat „wychowywali” w misji walki z gorszym sortem „ludu pisowskiego”. Jeśli teraz zarzucą hejterską misję to ludzie albo przestaną ich czytać albo uznają że zostali oni zastraszeni przez "kaczystowski reżim" i utracą niewiarygodność.

Komfort jaki mają w tym względzie na przykład tacy publicyści jak Andrzej Stankiewicz, Michał Szułdrzyński, Piotr Zaremba, Łukasz Warzecha czy Piotr Skwieciński, dla publicystów Newsweeka czy Gazety Wyborczej jest dziś po prostu niedostępny. Zbyt długo na potrzeby poprzedniej władzy „wychowywali” swoich czytelników w pogardzie i nieufności wobec opozycyjnej wówczas części społeczeństwa. Dziś wybór jest prosty: albo porzucą histeryczną projekcję albo stracą czytelników. I jeśli nawet Rafał Ziemkiewicz czy Piotr Semka mogą sobie dziś pozwolić na krytykę jakichś posunięć PiS-u to dla dziennikarzy związanych ze środowiskiem dawnej ekipy rządzącej – nawet, a może wręcz przede wszystkim, w prywatnych wydawnictwach - taka elastyczność spowoduje tylko jedno: spadek liczby czytelników. Musimy się więc przygotować że coraz więcej publicznych dyskusji między publicystami reprezentującymi poglądy zantagonizowanych grup społeczeństwa będzie prowadzonych według „różnych prędkości” w analizie rzeczywistości.

Dzisiejszy kłopot publicystów Newsweeka czy Gazety Wyborczej, polega też na tym, że po odsunięciu od władzy ludzi gwarantujących dotychczas pacyfikację „pisowskiego ludu” to od nich będzie teraz wymagane dostarczanie tak skrajnych dowodów „zbrodni” żeby opinia publiczna – nie tylko zresztą w Polsce – sama uznała że trzeba przywrócić władzę w dawnych rozdaniach a „pisowski lud” siłą zapędzić tam gdzie jego miejsce. Dotychczas powierzali to zadanie takim ludziom jak Niesiołowski, Palikot czy Ewa Kopacz – dziś będą tego wymagać od dziennikarzy. To od nich będzie wymagane zaopatrzenie opinii publicznej w motywacje do wyjścia na ulicę - taką bowiem przyjęto strategię walki z nową demokratycznie wybraną władzą.

Misja została już podjęta. Widać to choćby po tytułach ostatniego wydania internetowego Newsweeka. Projekcja podłości wroga z tytułów felietonów czołowych publicystów to klasyczny hejt internetowy a skala oskarżeń powoduje że do niemal każdego tekstu można dopisać na przodzie zdanie: nienawidzę PiS-u i Kaczyńskiego bo... - „Lekcja zamordyzmu. Prawdziwy cel prezesa”, „Waszczykowski zakazuje pedałowania”, „Co siedzi w głowie Jarosława Kaczyńskiego”, „PiS zabierze wolność a bezpieczeństwa nie da”.

Kilka lat oskarżania dawnej opozycji o choroby psychiczne, faszyzm, skłonność do zbrodni i nienawiść do wszelkiego dobra, powiesiło poprzeczkę na wysokim poziomie emocji. Zejście poniżej tego napięcia po prostu  już się nie sprzeda – po tylu latach będą go żądać sami czytelnicy. A wróg nadal będzie aktywny - tym razem nawet bardziej  niebezpieczny – bo w dodatku u władzy.

Niezależnie od tego jakie wydarzenie będą komentowali publicyści Newsweeka to i tak z „analiz” „wyjdą im” te same wnioski. Dokładnie takie jakich będą oczekiwali czytelnicy – a te wymagania sprowadzono do czystej pogardy. Będziemy mieli tu do czynienia z renesansem dziennikarskiej sofistyki, a wieloletni czołowi dziennikarze liberalno – lewicowych mediów to ludzie bez wątpienia bardzo zdolni i inteligentni. Z dwóch równoważnych, a być może nawet z tego samego zdarzenia będą zdolni wyciągnąć dowolną liczbę przeciwstawnych wniosków. Musimy przywyknąć. Tyle że dogadać się będzie coraz trudniej ...


 

5
5 (5)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>