Moje o Dziadkach wspomnienia ...

 |  Written by krisp  |  16

Przeczytałem opowieść Ellenai o Jej Babuni i przypomniała mi się moja Babcia Helena, mojej Mamusi Mama. Napiszę też słów kilka o moim Dziadku Janku.

Babcia Helena z d. Lachowicz, miała trudne życie. Urodziła się w 1907 roku. Wcześnie straciła Ojca, a Babci Mama -Michalina - wyszła po raz kolejny za mąż, przydając wkrótce podrośniętej Helence trójkę nowego rodzeństwa, którym Helenka, jako ta najstarsza, musiała się opiekować. Wcześnie poszła do pracy, by terminować u krawcowej, ucząc się tego fachu. Wcześnie też wyszła za mąż za "gospodarza" (mojego Dziadka Jana, który gospodarzył na kilku hektarach, albo-zgodnie z tamtejszą terminologią, na iluś tam morgach), który miał być "dobrą partią", bo z własnym domem i własną ziemią. Potem Babcia Helena urodziła trójkę dzieci - same dziewczyny - przyszłe nauczycielki (chyba takie rodzinne przekleństwo wink), a pierwsza z nich pojawiła się na świecie, gdy Babcia miała 20 lat.

Całe późniejsze życie Babcia spędziła pomagając Dziadkowi Janowi w pracy na roli. Nikt tak jak Ona nie potrafił zadbać o ogród, ugotować magicznie pysznego rosołu z wyhodowanej w obejściu kury (obowiązkowo z najpyszniejszym makaronem własnej produkcji), zrobić domowego masła z własnej śmietany zbieranej z kanek mleka przed jego odjazdem do mleczarni, przepysznego białego sera, najlepszego z miodem z pasieki Wujka Jancewicza, czy upiec absolutnie niepowtarzalnego CHLEBA w chlebowym piecu, którego dzisiejszy chleb jest jedynie nędzną namiastką.

Jej wcześniejsze nauki krawiectwa przyniosły dobre owoce w postaci "szmacianej" niezależności w trudnych czasach - moja mamusia i je dwie siostry, zawsze miały oryginalne sukienki Made by Babcia Helena. Później zaś, kiedy już dziewczyny "poszły na swoje", Babcia Helena objeżdżała wszystkie córki zimową porą (kiedy nie było angażujących prac w gospodarstwie), pozostając u każdej z nich po kilka dni, robiąc porządki po swojemu (Babcia zawsze wiedziała "lepiej" i chyba to właśnie "lepiejwiedzenie" przekazała mi w genach  smiley ). Do zadań Babci Heleny należało też reperowanie wszelkiej odzieży, szycie pościeli, łatanie i takie tam krawieckie drobiazgi, co dzięki jej umiejętnościom przychodziło Babci i łatwo, i chyba lekko, a na pewno przyjemnie. Miło było usiąść przy Niej, słuchając od rana do wieczora turkotania maszyny do szycia, takiego zwyczajnego przedpotopowego Singera, napędzanego Babcinymi nogami.

Ale najbardziej magiczny momentem było zawsze wśliźnięcie się do Babcinego łóżka pod pierzynę (Babcia nie uznawała nowomodnych kołder i spała pod pierzyną niezależnie od pory roku), by się do Niej przytulać i słuchać różnych opowieści: o lesie i wilkach atakujących ludzi w mroźne zimy, o "pierwszych" i "drugich" Sowietach, o niemieckiej okupacji, o froncie, o toczkach (tak Babcia nazywała żelbetonowe bunkry) rozsianych po polach w okolicy, o Żydach i ich zwyczajach, lub zwyczajnie - o życiu - i jak być dobrym człowiekiem.

Potem, gdy już stałem się nastoletnim chłopakiem, spędzałem dużą część wakacji w domu Babci niedaleko Siemiatycz, ale miejsce Babci Heleny zajął Dziadek Jan. Stało się to poniekąd z konieczności. Pewnego razu Babcia dostała wylewu, po kilku latach następnego, a trzeci już z kolei przyprawił Ją o śmierć. Ja, jako najstarszy z trojga wnucząt płci męskiej (nie licząc rodzinnych wnuczek) przejąłem latem obowiązki Babci w gospodarstwie. W polu pomagałem "podbierać" zboże (najpierw rękoma, a następnie – gdy Dziadek uznał, żem dość dorosły - sierpem), które skosił Dziadek, wiązać je w snopy, ustawiać sprytnie po 10, by zboże szybko wysychało. Razem chodziliśmy kosić trawę na łąki. Dziadek nauczył mnie tej trudnej sztuki, ale nigdy nawet się nie zbliżyłem do Jego mistrzostwa w tej dziedzinie. Potem było przewracanie siana, grabienie, składanie w kopy i wreszcie zwózka do stodoły, podobnie jak zwózka wyschniętych snopów. Dziadek układał (siano/snopy) na furmance zaprzężonej w karego (wtedy) konia, a ja podawałem to siano lub snopy długimi widłami. Nauczyłem się przy tym, że takie „układanie fury” to trudna sztuka, by w czasie zwózki, czasem z pól odległych kilka kilometrów od domu, to siano, czy snopy „nie wyjechały”, powodując konieczność ponownego układania, przed dalszą drogą do domu. Później, gdy już wóz znalazł się w stodole, moją rolą było rozładowanie snopów/siana do sąsieków, a Dziadek układał je pieczołowicie, by jak najwięcej się zmieściło, zanim reszta wyląduje w stogu lub brogu poza obejściem. I tak czasami po kilka razy dziennie: dom-pole/łąka-snopy/siano na furmankę-do stodoły-rozładunek. Nauczyłem się też innych praktycznych sprawności: jak zrobić grabie, dorobić do grabi brakujące zęby (obowiązkowo z dębiny), wystrugać kosisko, osadzić kosę (a wcześniej tę kosę wyklepać, by, jak mówił Dziadek, „sama kosiła”). Najpiękniejsze chwile przeżywałem wtedy, gdy przyszło nam wracać po pracy w polu już po zapadnięciu zmroku. Dziadek powoził, a ja leżałem na pachnącym słońcem sianie, gapiąc się w rozgwieżdżone niebo. A każda z gwiazd była jak maleńkie światełko na końcu długiej, czarnej rurki i światełek takich było bez liku. Do dziś lubię patrzeć w gwiazdy, a przez domowy teleskop widać ich niezliczone ilości.


Prace w domowym obejściu też musiałem poznać: "zakładanie"/"wykładanie" konia, dojenie krów (do dzisiaj potrafię, niech no tylko dorwę jakąś krasulę wink , a mleko nie strzyka mi w rękawów), codzienny obrządek, obsługę kieratu, napędzanej kieratem sieczkarni, zadawanie paszy dla konia i krówek, przygotowanie jedzenia dla świnek (ziemniaki gotowane „w mundurkach” z otrębami i posiekaną pokrzywą lub innym smakowitym zielem), wybieranie jajek z kojców (a zrobić dziurki z obu stron w takim jajku i wyssać – niebo w gębie, nie mówiąc o świeżym koglu-moglu). Do moich obowiązków należało też zadbanie o stary rower Dziadka (chyba marki Favorit, albo jakoś tak podobnie mu było), na którym Dziadek „skoroświt” jechał do Siemiatycz po świeże pieczywo, gdy już Babcia Helena nie mogła upiec sama chleba z powodu słabego zdrowia.

Ze dwa, czy trzy razy mieliśmy okazję spędzić razem z Dziadkami Święta Bożego Narodzenia. Do dziś pamiętam tamte „starożytne” bombki i inne ozdoby choinkowe, i prawdziwe świeczki, a nie jakieś tam nowomodne elektryczne światełka. Święta u Dziadków, to też podzwaniające janczary, założone na końską szyję i piękne, drewniane sanie, ciągnione przez konia po kopnym śniegu, nie mowiąc o smakołykach i wspólnym śpiewaniu kolęd.

Potem, gdy Babcia odeszła od nas zimą 1980 roku, Dziadek jeszcze przez kilka lat sam się borykał z gospodarstwem. Ziemię oddał w końcu za „państwową rentę”, potem sprzedał dom i obejście mieszkającym obok kuzynom i przeniósł się do córek, pomieszkując u każdej po kilka miesięcy, żeby było sprawiedliwie. Później, zimą 1991 roku, odszedł i Dziadek. Bardzo bolał go brzuch, częsta chyba przypadłość ludzi w starszym wieku, ale miejscowy „przychodniowy” doktor zlekceważył fakt towarzyszącej tym bólom gorączki. Kiedy się okazało, że to perforacja wrzodu żołądka i związane z tym zapalenie otrzewnej, na skuteczne leczenie było już za późno, a słabe serce Dziadka nie pozwalało na operację.

Teraz sam jestem dziadkiem, lecz we wdzięcznej pamięci zachowuję moich Dziadków, od których uczyłem się życia i mądrości, której nie ma teraz wielu (większość?) podobno znacznie lepiej wykształconych ludzi (dziadek zaliczył jedynie 3 lata carskiej szkoły, ponieważ na więcej nie było stać Jego Rodziców).

Nie napisałem tu o Dziadkach ze strony mojego Taty. Dziadka Michała w ogóle nie poznałem, gdyż umarł jeszcze przed II wojną światową w 1936 roku, tuż przed Wigilią Bożego Narodzenia, zaś Babcia Sabina, którą kojarzę jako niewielką, stareńką, siwiutką, cichą, krzątającą się po kuchni kobietę, odeszła gdy byłem zbyt młody, by prawdziwie się z Nią zaprzyjaźnić. I jeśli czegoś w życiu żałuję to właśnie tego, że nie dane mi było przeżywać życia z tymi drugimi Dziadkami również.

Pozdrawiam Blog'n rollowo i wspominkowo

krisp

5
5 (10)

16 Comments

Obrazek użytkownika Ellenai

Ellenai
Cudowne są takie opowieści. Uwielbiam je czytać, bo jest w nich zaklęta miłość.
Serdeczne uczucia do tych, których już nie ma, a którzy wciąż żyją w naszych sercach.
Czy bylibyśmy takimi samymi ludźmi, jak dziś jesteśmy, gdybyśmy nie mieli szczęścia mieć naszych Babć i Dziadków? smiley

Ci Twoi są wspaniali - pogodni i uśmiechnięci, mimo trudnego zycia i ciężkiej pracy.
Dokładnie tacy, jacy powinni być smiley.

Dziękuję za Twoje wspomnienie, Krisp.
I zaświecam wszystkie pięć gwiazdek smiley.
 
Obrazek użytkownika krisp

krisp
Mój Dziadek Janek powtarzał mi zawsze: "Pamiętaj Wnuku, bodaj byś nigdy w życiu nie musiał pracować, co Daj Boże, ale na wszelki wypadek naucz się wszystkiego, bo nigdy nie wiadomo, co będzie Ci się mogło w życiu przydać".

Wziąłem sobie dewizę Dziadka Janka do serca i całe dotychczasowe życie popycha mnie chęć podglądania (no, no, tylko bez skojarzeń proszę laugh), co i jak ludzie robią (w sensie praktycznych umiejętności). Podglądałem ekipę układającą kostkę polbrukową, a potem sam ułożyłem sobie taką koło domu. Nic trudnego, wystarczy podejrzeć parę sztuczek. Tak też uczyłem się podstawowych umiejętności hydraulicznych, elektrycznych, budowlanych, ciesielskich i wierz mi, warto było. Nie z każdą, za przeproszeniem,  pierdułą, muszę posuwać do tzw. fachowca, a latem ubiegłego roku sam (no, nie całkiem, bo z pomocą Synka, który przytrzymywał mi różne element, jako że nie jestem pająkiem), zbudowałem zadaszoną wiatę na działce, żeby na głowę deszcz nie padał i wyobraź sobie ..., jeszcze nie odfrunęła, pomimo huraganowych wiatrów w grudniu.

Czyli, Dziadek Janek miał rację. smiley

Pozdrawiam Blog'n rollowo

krisp
Obrazek użytkownika Signa

Signa
Serio? No, to mi zaimponowałeś. smiley
Jak to dobrze czytać takie dobre wspomnienia, kiedy świat się wokół coraz cześciej ceni sobie zupełnie inne zjawiska.
Dzień Babci i Dzień Dziadka na Blog-n-rollu to bardzo miła niespodzianka.
 
Obrazek użytkownika krisp

krisp
dawno wprawdzie tego nie robilem (nie miałem "babki" do klepania kosy, choć kosę, dosyć podłą, nabyłem wraz ze starą chałupą w początkach lat 90-tych), ale technikę znam i myślę, że szybko wróciłbym do wprawy. Dziś więc nic nie stoi na przeszkodzie, by kosę poklepać, gdy będzie taka konieczność. Na razie konieczność nie wystąpiła, gdyż posiadam nowomodne kosiarki do koszenia trawników, ale potencjał mam i nie zawaham się go użyć. wink

Pozdrawiam Blog'n rollowo

krisp
Obrazek użytkownika tł

Zrewanżowałbym Ci się za tę piękną opowieść zdjęciem moich Pradziadków .... :-).

Ale mi skaner wysiadł :-(.

Pozdrawiam
Obrazek użytkownika krisp

krisp
Jak Cię konieczność mocno przyciśnie, a Twój własny skaner nadal będzie Ci robił koło pióra, możesz mi przysłać zdjęcie Dziadków, a ja ci je machnę w dowolnej ilości egzemplarzy na moim skanerze. smiley Oczywiście gratisowo.

Pozdrawiam Blog'n rollowo

krisp
Obrazek użytkownika Ellenai

Ellenai
Jak jeszcze raz wspomnisz o tym zepsutym skanerze, to Ci chyba kupię nowylaugh.
Obrazek użytkownika tł

A co mam robić ;-)? Signie nie mogłem pokazać domu, Krispowi nie mogę pokazać pradziadków... :-((( Komentarze "obrazkowe" są bardziej treściwe niż bicie werbalnej piany.... a skaner kaputt ;-)))!
Obrazek użytkownika krisp

krisp
niezły pomysł, zrzutka na nowy skaner dla tł. wink

W naszej dużej rodzinie, gdzie do wigilijnego stołu zasiada 18-20 osób, zawsze staramy się przygotować prezenty dla wszystkich. Technika jest prosta. Najpierw powstają listy prezentowych życzeń, obejmujące wiele różnych pozycji (zróżnicowanych również cenowo). Potem te "wishlisty" lądują w googlemail w zakładce Drive i każdy może podejrzeć każdą listę, za wyjątkiem swojej. Następnie, z listy dostępnych prezentów, każdy z nas wybiera jakieś "coś", zakreślając swój wybór, by nikt inny już tego samego prezentu nie zamówił po raz kolejny u Świętego Mikoła,  gdy zaś trafi się zapotrzebowanie na prezent bardziej "konkretny" cenowo, Mikołaje umawiają się na zrzutkę. Działa to znakomicie i od dawna się nie zdarzyło, by jak w dowcipie o Stirlitzu, ktos z nas otrzymał 12 krawatów, 15 egzemplarzy tej samej książki, bądź  7 sztuk najnowszego modelu Porsche (do sklejania laugh)

Stąd, choć już po Bożym Narodzeniu, zrzutka na skaner może być niezłym pomysłem. Chyba, że tł wytrzyma do następnej Gwiazdki. laugh

Pozdrawiam Blog'n rollowo

krisp
 
Obrazek użytkownika Ellenai

Ellenai
Własnie do tego się odwołuję. Do domu i do pradziadków.
Mam zbyteczne urządzenie HP, w którym drukarka jest nieczynna, ale skaner działa bez zarzutu.
Chcesz?
Obrazek użytkownika tł

Jeśli w ciągu kilku dni nie uda mi się przywrócić do życia aktualnego, to chętnie. Napiszę na priv. Dzięki.
Obrazek użytkownika Szary Kot

Szary Kot
Dziękuję, że przywołałeś te wspomnienia!
Wiesz, moje dotyczące Dziadka są nieco podobne - też miał konia, wozy, sanie, kosił zboże, trawę.
Nie potrafię kosić, ale wiązać snopy, owszem.  Krowę Dziadek miał, gdy byłam bardzo mała, później miał kozy. Nauczył mnie, jak je doić. Ubrać konia też nie dałabym rady, bo to za ciężkie, ale wiem (no, może juz nieco zapomniałam ;) co i jak pozapinać. Nauczył też mnie jeździć na koniu.
I był bardzo, bardzo dobrym człowiekiem....
 
 

"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Obrazek użytkownika krisp

krisp
jednego Ci zazdroszczę, że Twój Dziadek nauczył Cię jeździć konno. Mój, miał niestety "szczęście" do posiadania jedynie wielce narowistych koni, które nie tolerowały obcych. Nawet mojej Babci oberwało się końskim zębem od czasu do czasu, że o próbach dokopania nie wspomnę.

Myślę, że wzięlo się to stąd, że Dziadek sam nie prowadził hodowli koni, a kupował zawsze konie "na targu", więc siłą rzeczy nie miał wpływu na "końskie" wychowanie przed momentem zakupu, a potem juz było pozamiatane. Szkoda. Nawet, gdy się koń "przyzwyczaił" do mnie jako tako, to zdarzały się sytuacje nieprzwidywalne, więc Dziadek  ani nie narażał niepotrzebnie siebie, ani nie eksperymentował na wnuku (czyli na mnie).

Pozdrawiam Blog'n rollowo

krisp
Obrazek użytkownika Szary Kot

Szary Kot
jazdy konnej też bardzo cenię, choc ostatnio baaardzo zmieszczuchowiłam się sad (mam nadzieję, że puryści językowi wybacza mi ten neologizm) i nie jestem pewna, czy nie odbiłabym sobie pewnej części ciała, próbując anglezować. Sylwetka też pewnie pozostawiałaby wiele do życzenia, ale może nie zapomina się nabytych umiejętności???
Dziadek kochał konie z wzajemnością, swojego wychował od źrebaka, potrafił go świetnie ułożyć.
 

"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Obrazek użytkownika Tomasz A S

Tomasz A S
Mieszkałem niedaleko Siemiatycz (Janów Podlaski).
Mowa ludzi stamtąd - to jak muzyka!
A zaprzęg?
Chomąto, duga i hołoble?
Obrazek użytkownika krisp

krisp
W rzeczy samej, duga, chomąto i hołoble. Zaprzęg inny niż tzw. krakowski, bo właśnie z dugą. 

Witold Lachowicz, Ojciec mojej Babci Heleny, pochodził gdzieś z okolic Białej Podlaskiej. Ta część rodzinnej genealogii jest jednak dla mnie kompletnie, nomen omen  "białą" plamą. Sama Babcia niewiele wiedziała straciwszy Ojca bardzo wcześnie i całe jej późniejsze życie obracało się wokół rodziny jej Matki Michaliny, Ojczyma i przyrodniego rodzeństwa.

Pozdrawiam Blog'n rollowo

krisp

Więcej notek tego samego Autora:

=>>