W ostatnich dniach lipca Niemców w Warszawie ogarnęła panika: wydawało się, że nic nie jest w stanie zatrzymać sowieckich czołgów w niebywałym tempie pędzących ku polskiej stolicy. Warszawskimi ulicami przeciągały rozbite jednostki niemieckie, a śmiertelnie zmęczeni żołnierze niemieccy w niczym nie przypominali dumnych zdobywców świata. W gorączkowym pośpiechu ewakuowały się niemieckie urzędy i instytucje (22-23 VII), a warszawiakom umęczonym 5 latami okupacji wydawało się, że wolność jest już bardzo blisko. Do działania szczególnie rwali się młodzi ludzie: urodzeni i wychowani w wolnej Polsce tęsknili za wolnością, chcieli swoja miłość ojczyzny potwierdzić czynem. „My tu nie mamy wyboru. „Burza” nie jest w Warszawie czymś odosobnionym, to jest ogniwo łańcucha, który zaczął się we wrześniu 1939 roku. Walki w mieście wybuchną, czy my tego chcemy czy nie. Za dzień, dwa lub trzy Warszawa będzie na pierwszej linii frontu(..). Trudno sobie wyobrazić, że nasza młodzież, którą myśmy szkolili od lat (..), daliśmy jej broń do ręki będzie się biernie przyglądała albo da się Niemcom bez oporu wywieźć do Rzeszy.” mówił w lipcu Delegat Rządu RP na Kraj, wicepremier Stanisław Jankowski.
Lecz Niemcy szybko otrząsnęli się i opanowali panikę: w ciągu kilku dni powrócili najważniejsi urzędnicy, wznowiło swą złowrogą działalność gestapo, a na ulicach pojawiły się silne patrole wojskowe i policyjne. Budynki administracyjne i wojskowe pospiesznie fortyfikowano. W okolice Warszawy pośpiesznie ściągano nowe siły, w tym dwie doborowe dywizje pancerne SS, a także korpus węgierski. Dwudziestego szóstego lipca Hitler ogłosił Warszawę „twierdzą”, a dzień później na murach i słupach pojawiły się afisze z rozporządzeniem nakazującym 100 tysiącom warszawiaków stawić do prac przy kopaniu rowów strzeleckich i umocnień.
W tym czasie dowództwo AK i politycy krajowi oraz Naczelne Dowództwo i rząd w Londynie wśród wahań i rozterek zastanawiali się, co w zaistniałej sytuacji należy zrobić. Nigdzie nie było jednomyślności. Za rozpoczęciem powstania w Warszawie przemawiały głównie względy polityczne. Utworzenie PKWN i tzw. „rząd lubelskiego” słusznie odbierano jako przymiarki Stalina do zminimalizowania wpływów rządu RP na emigracji i podporządkowania Polski władzy marionetkowego, sterowanego z Moskwy, rządu „robotniczo-chłopskiego”. Wybuch powstania jako dowód poparcia społeczeństwa dla rządu emigracyjnego i zdolności AK do współpracy z Armią Czerwoną miał być dla premiera Mikołajczyka argumentem w rozmowach ze Stalinem. Przeciwnikiem rozpoczęcia walk w Warszawie był Naczelny Wódz generał Kazimierz Sosnkowski. Nie wierzył on Rosjanom i nie lekceważył armii niemieckiej, która choć bita na wszystkich frontach wciąż dysponowała potężnymi siłami. Wiedząc o postanowieniach konferencji teherańskiej nie ufał również aliantom zachodnim. Właśnie ten sceptyczny punkt widzenia przedstawił dowództwu AK wysłany do kraju emisariusz, Jan Nowak-Jeziorański. Dowódcy i politycy w Warszawie zastanawiali się przede wszystkim nad odpowiedzią nad pytanie, co zrobi Armia Czerwona. Działania wysuniętych jednostek sowieckich wskazywały, że celem ofensywy lipcowej jest zdobycie Warszawy, wielkiego węzła komunikacyjnego. Utworzony na prawym brzegu Wisły przyczółek pod Magnuszewem dawał możliwość manewru oskrzydlającego Warszawę. Wprawdzie w pierwszych dniach sierpnia, w bitwie w rejonie Wołomina i Radzymina udało się niemieckim dywizjom pancernym powstrzymać natarcie czołowych kolumn rosyjskich, lecz były to zaledwie silne straże przednie nadciągającego potężnego 1 Frontu Białoruskiego marszałka Rokossowskiego. Atak sowiecki na Warszawę zostałby znakomicie ułatwiony, gdyby powstańcom udało się wyprzeć Niemców z dzielnic przylegających do Wisły i uchwycić mosty. Armia Czerwona zyskałaby w ten sposób możliwość łatwego przekroczenia Wisły, uniknięcia wyczerpujących walk w umocnionym mieście i „zdobycia” Warszawy, pierwszej stolicy europejskiej wyzwolonej spod niemieckiej okupacji. Zapewne na triumfalne wkroczenie do polskiej stolicy liczył generał Zygmunt Berling, dowódca 120-tysięcznej 1 Armii Wojska Polskiego, zbrojnego ramienia komunistycznego rządu lubelskiego. Armia ta, w składzie której obok ochotników walczyło również wielu przymusowo wcielonych żołnierzy AK, pojawiła się właśnie w sierpniu na pierwszej linii frontu. Dowództwo AK nie wierzyło w ostrzeżenia Nowaka-Jeziorańskiego, że decyzje podjęte w Teheranie przez Wielką Trójkę oddawały „całą Polskę bez zastrzeżeń, bez reszty, bez względu na dalszy bieg wypadków pod niepodzielną okupację czerwonej armii (..)rząd polski w Londynie i społeczeństwo w kraju walcząc o niepodległość, walczyły już o straconą pozycję.”. Optymistycznie siłę sowieckiej ofensywy oceniał zwłaszcza gen. Antoni Chruściel ps. „Monter”, komendant Okręgu Warszawskiego AK przewidziany na dowódcę powstania. Generał Bór Komorowski wahał się, wreszcie uległ argumentom „Montera” i w ostatnim dniu lipca podjął decyzję: godzinę „W” wyznaczono na 1 sierpnia, na godz. 17.
(5)