Pojawiają się czasem głosy, że polonusi mieszkający za granicą na stałe (lecz dysponujący nadal polskim obywatelstwem), jak i osoby z kraju przebywające tam czasowo na przedłużającej się emigracji zarobkowej - nie powinni mieć prawa głosowania w polskich wyborach – no, chyba, że osoby te płacą podatek dochodowy albo co najmniej podatek gruntowy w kraju.
No bo co oni tam mogą wiedzieć o bolączkach rodaków żyjących w kraju?
Pomijając już samą absurdalność takiej niekonstytucyjnej dyskryminacji (bo prawo wyborcze m.in. jest „powszechne” – czyli organizuje się komisje wyborcze niezależnie od liczby wyborców ani spodziewanej frekwencji - nawet w instytucjach zamkniętych, typu zakład karny, statek handlowy, czy placówka badawcza zagranicą) - to wprowadzanie jakichkolwiek kryteriów różnicujących wyborców jest równią pochyłą, cofającą nas prosto do początków XIX wieku.
No, bo gdzie się wtedy zatrzymać…?
- „Jeden wyborca – jeden głos”? („No bo jak tu zrównywać profesora z menelem spod budki z piwem…?”)
- „Tylko podatnicy mogą głosować?”
- „Tylko mężczyźni?”
- „Tylko kobiety?”
- „Tylko dzieci i młodzież?”
- „Zabrać prawo głosu emerytom?”
Itd.
Bo choć analizy i racje indywidualnych wyborców to raczej nikomu nie zaimponują, to jednak emanacja zbiorowej woli i mądrości narodu pod postacią parlamentu zwykle dość dobrze odzwierciedla jego preferencje oraz aktualny stan świadomości, bo "ogół zwykle zbytnio nie wie czego chce, ale doskonale wie, czego nie chce"...
I dlatego każdy obywatel polski ma prawa wyborcze – koniec, kropka.
A w dodatku ten przebywający lub mieszkający zagranicą musi zdobyć się na ekstra wysiłek, jeśli chce z nich skorzystać – bo musi się ekstra rejestrować przed każdymi wyborami oraz zwykle ma do pokonania spory dystans do lokalu wyborczego, gdzie nierzadko musi odstać swoje w niebywałych, czasem i kilkugodzinnych kolejkach.
I może, w takiej sytuacji, jego głos powinien liczyć się podwójnie? A może i potrójnie… ??? ;-)
Bardziej szczegółowe zagraniczne wyniki tegorocznych wyborów sejmowych = > Głos Polonii
Można tam sobie kliknąć w mapkę i dotrzeć w ten sposób do każdej, nawet najmniejszej komisji wyborczej.
A emigranci mogą głosować jedynie w okręgu Warszawa Sródmieście - stąd wynik zawsze jest przesądzony, bo to przecież bastion platformersko-lewicowy. I pewnie dlatego wielu emigrantów z góry "odpuszcza sobie" udział we wszelkich wyborach sejmowych...
A i frekwencja, jak zawsze, nie powala i tym razem - ledwie ponad 314 tysięcy głosujących na całym świecie.
I POKO wygrywa tam ze Zjednoczoną Prawicą – 39 do 25 procent.
„Europa” generalnie dla platformersów, ale „Ameryka” da PIS-u. Dlaczego?
Pokuszę się o własną interpretację.
Otóż wydaje mi się, że emigranci zwykle głosują (jak już zdecydują się głosować – a nie wiemy, czy ich głosy są reprezentatywne dla całej polonijnej populacji w danym kraju – bo z uwagi na wspomniane utrudnienia są to osoby wyjątkowo zdeterminowane i zmotywowane) podobnie jakby głosowali w kraju.
W „Europie” to głównie osiedlają się oraz wyjeżdżają do pracy zarobkowej osoby z większych miast oraz z północno-zachodniej Polski – mateczników Platformy?
W „Ameryce” dominują natomiast osoby z Małopolski i Podkarpacia – czyli bastionów PIS-u?
I odzwierciedleniem tych trendów są wyniki wyborów?
Ponadto do wyborów zagranicą (podobnie jak i w kraju) idą tylko ci najbardziej zmotywowani i świadomi wagi swego głosu - np. w rekordowej słoikowo-lemingowej gminie z aspiracjami, czyli w warszawskim Wilanowie - mamy 85% frekwencji i miażdżącą przewagę Platformy.
A w tradycyjnie "pisowskich bastionach" - lubelskim (58%), podkarpackim (58,5%), świętokrzyskim (57,7%), czy podlaskim (57%) - frekwencja wypadła poniżej ogólnokrajowej (61,7%), podczas gdy w większych miastach wyniosła ona 71,7%.
P.S. "Drobny szczegół" – dla milionowej rzeszy obywateli polskich w Wielkiej Brytanii zorganizowano aż 53 lokale wyborcze, a dla ponad 90-tysięcznej szwedzkiej Polonii – ledwie trzy, w tym aż dwa w Sztokholmie.
A odległości w obydwu krajach są przecież nieporównywalne.
I na Wyspach głosowało w sumie prawie 89 tysięcy osób, a w Szwecji nieco ponad 6 tysięcy.
Co prawda ludzie z południowej Szwecji mogli się pofatygować do Kopenhagi w Danii (gdzie głosowało w sumie prawie 5 tysięcy osób – a „Lewica” o mały włos nie wygrała tam z POKO – co chyba jest pokłosiem siły i liczebności kolejnego już pokolenia kręgów „emigracji marcowej”?) – ale to nadal dość męcząca, kosztowna i czasochłonna wyprawa.
Te kwestie jeszcze przed wyborami zostały omówione tutaj = > Polacy w Malmö mają żal i problem
Zresztą „Lewica” generalnie uzyskała zagranicą dużo lepszy wynik niż w kraju – prawie 21%. O czym to świadczy? Mamy tam aż tylu peerelowskich beneficjentów (oraz ich potomków), którzy mogli emigrować przed ’89 rokiem i którym serce szybciej bije na widok Czarzastego? Czy aż tak wielu urzeczonych "postępowością" i "europejskością" Biedronia i Zandberga?
Bo w"Ameryce" to już "Lewica" raczej cienko przędła - ledwie 8% w Kanadzie i tylko 9% w USA - przy ponad 50-procentowym tryumfie PIS w obu krajach.
A jeśli chodzi o kwestię ogólnej dostępności lokali wyborczych, to dostrzegam tu niepokojący i dobrze wszystkim znany z kraju trend – skoro tak mało osób korzysta z bardzo niedogodnych rozwiązań, to jak im to jeszcze bardziej utrudnimy, to skorzysta z nich jeszcze mniej i wtedy będziemy spokojnie mogli taką „nikomu niepotrzebną działalność” zlikwidować.
I w całej Szwecji przy okazji następnych wyborów zorganizujemy np. tylko jeden punkt wyborczy w Sztokholmie? Bo to przecież jest wielkie miasto, mające do tego młody i wykształcony elektorat...? ;-)
Bo w roku 2015 zagranicą zwyciężyła Zjednoczona Prawica, więc w tym roku "geremkowska korporacja" w MSZ dała znowu o sobie znać...?
- Myślę, że można by na próbę przetestować zagranicą głosowanie elektroniczne, z wykorzystaniem profilu zaufanego i stosownych zabezpieczeń.
- Albo przywrócić możliwość głosowania korespondencyjnego (a któż to podszepnął władzom jego likwidację?)?
- A gdyby do tego stworzyć odrębny okręg wyborczy tylko dla Polonii, tak by jej głosy nie rozmywały się w postpeerelowsko-resortowym Sródmieściu Warszawy? Skoro mniejszość niemiecka ma prawo do własnego posła w sejmie...?
Ciekawe, jak by wpłynęło na frekwencję i wyniki?
Bo głosy emigrantów - w wyniku całego szeregu okoliczności, na które nie mieli wpływu - mają dziś jedynie wymiar symboliczny – bo jest ich stosunkowo niewiele i rzadko mają przełożenia na wyniki - ale siłą narodu są przecież jego symbole oraz imponderabilia.
Dlatego nawet nie próbujmy odebrać im tego prawa…
Bo mimo wszystkich praktycznych trudności, to w tym roku liczba wyborców zagranicą zwiększyła się proporcjonalnie bardziej, niż przyrost frekwencji w kraju (ze 175 tys. w roku 2015 do ponad 314 tys. obecnie).
Rok 2015:
Rok 2019:
1 Comments
Ciekawe, że za tym ordynarnym
28 October, 2019 - 11:49
Porażka zagranicą w 2015 - gdzie mieli być przecież tylko sami "światli europejczycy" - aż tak zabolała? I nadal boli...?
Wydaje mi się, że także w tym temacie rysuje się b. ciekawy profil totalsów...
Dorobkiewicze, niepewni jutra oraz swego, bez korzeni i tradycji kulturowych, gotowi polecieć stadnie za hasłami podbudowującymi ich ego i nowowywalczony status. Jednocześnie pełni pogardy dla "nieudaczników i leserów", którzy sobie dotąd gorzej radzili.
No i najważniejsze ..."Wara od moich podatków!!!", bo nikomu nic się od nikogo nie należy... ale JA ze szkół, ulic, dróg, mostów i teatrów (no, może nie od razu z teatrów) to chętnie będę korzystał... bo MI się to należy!!!
A jak ktoś mądry w USA powiedział - Chętnie płacę podatki na szkolnictwo, choć nie mam własnych dzieci, bo nie chciałbym w przyszłości żyć w społeczeństwie składającym się z samych dzikusów.
Ale do tego - podobnie jak do wszystkiego - po prostu trzeba dojrzeć...
I jak na razie - poparcie nuworyszy oraz wszystkich aspirujących do grona "człowieków sukcesa" - zapewnia sejmowym totalsom wygodne życie na ich koszt.
Polecam - https://www.salon24.pl/u/prognozydocenta/991625,antypis-ujawnia-prawde-o-sobie-samym
Znajdziemy tam katalog epitetów, którymi obrzucają kręgi rządowe, ale które w zasadzie jedynie opisują ich samych...