Horn 2.0

 |  Written by alchymista  |  0
Czyli walka kmieci z chciwymi dzierżawcami.

Taki w rzeczy samej tytuł powinna mieć rozprawa Maurycego Horna (Walka chłopów czerwonoruskich z wyzyskiem feudalnym w latach 1600-1648), której tom 2 omawiałem w poprzednich notatkach, a teraz omówię tomy 1 i 3. Tak się przypadkowo złożyło, że czytając najpierw tom 2 nie zostałem wstępnie zainfekowany ideologią, którą Horn prezentuje w tomie pierwszym. To jest też wskazówka k’temu, by dzieła marksistów czytać od środka, a na koniec śmiać się do rozpuku podczas lektury wstępu i zakończenia.
Ale do rzeczy: mimo desperackich prób przypisania pewnym wydarzeniom znamienia „walki antyfeudalnej gnębionego chłopstwa” ze szczegółowych opisów podawanych przez Horna wynika, iż podstawowym (jeśli nie jedynym!) problemem mieszkańców Rusi Czerwonej byli dzierżawcy majątków szlacheckich. Dzierżawcy ci często (choć nie w większości) dawali się we znaki ludności, próbując wycisnąć z jej pracy jak największe dochody. Na tym tle dochodziło do licznych konfliktów, i to zarówno w majątkach królewskich, jak i prywatnych.
Skąd się brał problem dzierżawców? O tym Horn milczy, więc spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie. Otóż w Rzplitej nie było banków z prawdziwego zdarzenia. Nie było skąd wziąć dużych kapitałów dla inwestycji. Dlatego naturalnym biegiem rzeczy wymyślono prostszy sposób pozyskiwania dużych pieniędzy. Otóż magnat lub bogaty szlachcic, jeśli potrzebował gotówki, zastawiał swoje majątki lub wydzierżawiał na pewien okres w zamian za gotówkę. To był właśnie system kontraktowy, spontaniczny, genialny system finansowania wielkich potrzeb kapitałowych. Ziemianie, którzy majątki dzierżawili byli często drobnymi ciułaczami, którzy gromadzili pieniądze i jeździli na giełdę kontraktową we Lwowie i potem w Kijowie (za Władysława IV), wypatrując atrakcyjnych ofert właścicieli. Na tytułowej fotografii pokazujemy właśnie jak wyglądała taka giełda na przełomie XVIII i XIX wieku.
Gotówkę pozyskiwano więc niemal bezpośrednio, a w każdym razie bez pośrednictwa banku, co teoretycznie czyniło system bardzo tanim. Niestety, właśnie brak pośrednika był tu największą słabością systemu. Opierał się bowiem na zaufaniu do honoru dzierżawcy, który zobowiązywał się w kontrakcie do dbania o powierzony majątek. Nie każdy jednak dzierżawca był osobą honorową. Nie zawsze też właściciel wydzierżawiał majątek w dobrej wierze i zaufaniu do dzierżawcy, często liczył po prostu na szybką gotówkę. Prowadziło to niekiedy do ruiny majątków. Ofiarą tego systemu padali wówczas ich mieszkańcy. W takich wypadkach właściciel majątku podburzał mieszkańców przeciw dzierżawcy, stawał się ich naturalnym obrońcą. Nierzadko kontrakty dzierżawne gwarantowały kmieciom prawo odwoływania się od decyzji dzierżawcy do właściciela. Wolno też podejrzewać, że kmieci podburzali inni ziemianie. Powody mogły być rozmaite: niechęć do dzierżawcy, uraza osobista, zazdrość, że majątek dostał się temu a nie innemu dzierżawcy i wiele innych.
Pojawia się pytanie, czy dzierżawcy zawsze drenowali dzierżawione majątki. Sądzę, że większość dzierżawców starała się uczciwie administrować majątkami, by nie umniejszać ich dochodowości. Zwiększało to ich szanse na uzyskanie kolejnych, korzystnych kontraktów dzierżawnych lub nawet zastawów, które dla właścicieli z reguły były bardziej ryzykowne.
O samym systemie kontraktowym nie będę tu więcej pisał, powiem tylko tyle, że tematyką tą jak się zdaje zajmuje się ostatnio kolega Waldemar Kozioł (profesor na Wydziale Zarządzania UW). Nam wystarczy poprzestanie na stwierdzeniu, że konflikty mieszkańców z dzierżawcami nie były przejawem walki klasowej, lecz ubocznym skutkiem pewnych słabości ustroju finansowego Rzeczypospolitej.
Jak wspomniałem w pierwszej notatce, praca Horna ma jednak pewien walor jako wydawnictwo szeroko cytujące źródła. Dzięki temu krytycznie nastawiony czytelnik może wyrobić sobie własną opinię o konfliktach między kmieciami a szlachtą.

Stosunki ekonomiczno-społeczne (rozdział 1 tomu 1)

Dzięki krytycznej lekturze tomu 2 wiemy już, że to nie szlachta zabierała chłopom ziemię pod folwarki, ale że to chłopi zagarniali dla siebie coraz więcej gruntów, które wcześniej do nich nie należały. Chłopi prawdopodobnie wyrażali nieuprawnione przekonanie, że praca czyni właścicielem, to znaczy, że wydarty przyrodzie kawałek terenu jest własnością tego, kto go wydarł. W świetle prawa jednak nawet puszcza i nieużytki zawsze były czyjąś własnością. W królewszczyznach było to głównym źródłem konfliktów między dzierżawcami a kmieciami. Dzierżawcy „zabierali” więc kmieciom „ich” ziemię pod folwark, a szczególnie „groźną” dla chłopów osobistością w tym procederze był mierniczy przysięgły (ówczesny geodeta). Jednak nawet po dokonaniu pomiarów nadal w rękach chłopskich pozostawały nowe grunty, z których do tej pory dzierżawcy nie czerpali żadnych korzyści, takich jak pańszczyzny, daniny w naturze lub czynszów. Było to źródło kolejnych konfliktów, o których pisałem w pierwszej notatce.
Kłopotliwy dla kmieci był również monopol pański. Chłopi musieli jeździć ze zbożem do młyna pańskiego, by pozyskać mąkę. Szlachcic-dzierżawca przymuszał kmieci również do kupowania u siebie alkoholu oraz towarów przywożonych z miasta, takich jak sól czy śledzie. Kmiecie natomiast musieli sprzedawać panom zboże, kury, len, konopie itp.
Na Rusi Czerwonej około 70 proc. wsi należało do szlachty, a 25-27 % do Korony, 3% do duchowieństwa i 0,7% do miast. Wśród szlachty przeważały majątki należące do magnatów i średniej szlachty (46,6%), do której Horn zalicza panów posiadających dwie wsie. Niestety Autor nie rozdziela tych dwóch grup, więc nie wiemy, ile majątku pozostawało w rękach średniej szlachty, a ile w rękach magnatów. W sinej mgle znikają tu gdzieś właściciele jednej wsi, którzy nie wiedzieć czemu nie zostali zaliczeni do szlachty średniej. Następnie autor tworzy dziwaczną kategorię „szlachty cząstkowej i nie posiadającej poddanych” (30,4%). Domyślamy się, że chodzi o szlachtę posiadającą jakąś część wsi lub pozbawioną poddanych. Tworzenie takiej grupy wydaje się zupełnie pozbawione sensu, podobnie jak łączenie magnatów z właścicielami dwóch wsi. Zaciemnia ono zupełnie obraz struktury majątkowej. Trzecią grupę stanowiła wg Horna szlachta „jednostkowa” (23%) - być może chodzi o szlachtę zagrodową, pozbawioną większego majątku czy ziemi.
Pomimo rażących niejasności tego opisu łatwo jednak się domyślić, że istniała pewna grupa szlachty zasobnej w gotówkę, lecz nie zawsze posiadającej własny majątek ziemski – mam tu na myśli właśnie dzierżawców. Łatwo sobie wyobrazić takiego przedsiębiorczego szlachcica, który zgromadziwszy niejaki kapitał najpierw wydzierżawia jeden majątek, potem – po powiększeniu kapitału – wydzierżawia kolejny, i tak z dzierżawy na dzierżawę staje się stopniowo osobą zamożną. Okazję do takiej kariery stwarzał fakt, że z wyjątkiem ekonomii samborskiej, królewszczyzny były dzielone na coraz mniejsze majątki przeznaczone do wydzierżawienia. Również magnaci na pewno nie koncentrowali swoich dóbr wyłącznie w rękach własnych zarządców.
Horn wspomina często o „ubożeniu włościan”, który wywołany był „nadmiernym wyzyskiem feudalnym”, jednakże wspomina również o przyroście naturalnym, który powodował dzielenie działek kmiecych na coraz mniejsze oraz wielu innych czynnikach, takich jak pozbywanie się większych gospodarstw, aby uniknąć powinności na rzecz dworu, wojny, epidemie, wojny prywatne oraz gwałty i nadużycia żołnierzy. Jednakże z faktów, które podaje, wynika, że ubożenie to było raczej okresowe, nie zaś trwałe. Owszem, arendarze zwiększali pańszczyznę, nakładali dodatkowe prace, wysyłali kmieci w dalekie podróże, wymuszali nocne stróżowanie i nakładali czynsze i daniny oprócz pańszczyzny. Wszystko to prawda, i tam gdzie dzierżawca był zbyt chciwy, dochodziło do konfliktu. Jednak mimo tego sam Horn przyznaje, że „pod wpływem gospodarki towarowej i oddziaływania miasta na wieś poszczególni chłopi gromadzili znaczne kapitały, zapewne za zezwoleniem swych panów”. 
Nasuwa się pytanie, czy gromadzenie gotówki rzeczywiście wymagało zgody pana, czy było raczej czymś naturalnym, przecież chłopi nie tylko płacili czynsze, ale również i podatki, musieli również mieć pieniądze na niezbędne zakupy. Horn podaje, iż hetman Koniecpolski w 1645 roku zażądał od chłopów klucza szczerzeckiego w starostwie lwowskim produktów na utrzymanie armii wartych 4830 zł, czyli około 35 zł 12 gr z jednego łana. Jak widzimy hetman doskonale orientował się w bogactwie miejscowej ludności. Jeszcze lepiej orientowali się w tym żołnierze, którzy w drodze gwałtu pobrali tam produkty o wartości 15219 zł 22 gr, czyli po 111 zł 15 gr z łana. Z tego samego klucza dwa lata później żołnierze kniazia Jaremy pobrali żywność o wartości 8724 zł, czyli po 80 zł 26 groszy z łana. Były to produkty w naturze, ale w 1642 roku żołnierze narzucili mieszkańcom wsi Kamień w powiecie halickim kontrybucję pieniężną na sumę 3070 zł. Wieśniacy musieli sprzedać 98 wołów, 33 krowy i 3 konie. Był to rabunek, ale pokazuje on, że o ubóstwie raczej nie może być mowy. Chłopi niewątpliwie znacznie zawyżali swoje straty (w innym miejscu czytamy, że kilka wołów można było sprzedać za 140 zł), jednak nie ulega wątpliwości, że dysponowali sporymi zasobami. Żołnierze nie ograbiali wieśniaków ze wszystkiego, zatem pojawia się pytanie, jaki był średni potencjalny przychód z gospodarstwa jednołanowego? – niestety Horn nawet nie zatrzymuje się nad tym zagadnieniem.
Chłopi z pewnością mieli dostatecznie dużo produktów naturalnych, by je sprzedać, jednak wieś zawsze cierpi na niedostatek gotówki. Logicznym następstwem z jednej strony braku gotówki a z drugiej zasobności regionu jest zatem pojawienie się kmieci, zajmujących się... lichwą. Lichwą trudnili się też młynarze, mimo że często 2/3 dochodów z młyna odbierał dwór. Hutnicy, kowale i karczmarze również zarabiali na lichwie. Horn nawet tego wątku nie porusza, ale nie trudno sobie wyobrazić następujące „toksyczne kredyty”:
  1. magnat wystawia majątki w bardziej ryzykowny, niż dzierżawa zastaw, by uzyskać duże pieniądze na inwestycje. Taki zastaw jest formą kredytu.
  2. drobni szlacheccy ciułacze, aby zgromadzić środki na kupienie zastawu pożyczają pieniądze u lichwiarzy.
  3. wietrząc dobry interes, lichwiarze zapożyczają się u innych lichwiarzy, w tym u kmieci.
  4. inwestycje, które miały przynieść magnatowi dochody okazują się nietrafione, magnat nie ma z czego wykupić zastawionych majątków.
  5. trzymający w zastawie majątki panowie szlachta drenują je z resztek zasobności, aby tylko spłacić lichwiarzy, lecz i to się nie udaje na skutek czynników obiektywnych (konflikty z kmieciami z majątku, wojna, zaraza, nieurodzaj itp.)
  6. lichwiarze nie mają z czego zwrócić pieniędzy innym lichwiarzom, w tym kmieciom.
  7. nakręca się spirala długu, która prowadzi do krachu finansów w regionie, a szerzej zagraża stabilności finansowej całego państwa… w sądach lichwiarze zakładają setki procesów przeciw dzierżawcom, które trwają latami, tucząc głównie wynajętych do ich prowadzenia prawników...
Przedstawiony model „krachu na giełdzie” jest oczywiście tylko spekulacyjnym modelem, ale dość prawdopodobnym. Wydaje się dziwne, że marksiści nawet nie próbowali wyzyskać tego zagadnienia do ataku przeciw szeroko rozumianemu, staropolskiemu „Wall Street”. Być może było to politycznie mniej opłacalne, w końcu przecież na krachu tracili głównie ci, którzy pieniądze mieli, a nie szerokie masy „gnębionego chłopstwa” (do których można zaliczyć niemal wszystkich, który pasują do koncepcji).
Wróćmy jednak do pracy Horna. Otóż niektórzy bogaci kmiecie dzierżawili nawet całe folwarki, np. w Wołczej i Miechnowcu w ekonomii samborskiej. Bogaty kmieć Ihnat Wysoczan z Wiktorowa został przywódcą powstania chłopskiego na Podkarpaciu w 1648 roku – to ostatnie wskazuje wyraźnie na to, że tylko ludzie stosunkowo zamożni i mający spory zakres swobody, są zdolni zgromadzić środki i zasoby niezbędne do walki o realizację swoich aspiracji. Jak skarżył się już przed 1648 rokiem jego sąsiad, ziemianin Tomasz Sulatycki, „z szlachcicami spowinowaciwszy się, zbogacony w pychę urósł, zaczął nas szlachtę uciskać, domy najeżdżać, łąki wypasać”.
Tezę o „walce klasowej gnębionego chłopstwa” podważają jeszcze inne fakty, nieopatrznie podawane przez samego Horna, a mianowicie:
  • podział pańszczyzny był często nierówny. Bogatsi kmiecie odrabiali mniej (przynajmniej w stosunku do swego bogactwa), a zagrodnicy więcej. Można by więc ewentualnie mówić o walce klas w łonie klasy chłopskiej, bo zagrodnicy miewali o to do kmieci uzasadnione pretensje. Karczmarze i młynarze nie odrabiali pańszczyzny, tylko płacili czynsze. Sołtysowie w dobrach szlacheckich mieli więcej ziemi, niż ich koledzy w dobrach ziemiańskich lub duchownych. Nierówności tego typu było znacznie więcej, co prowadzi do wniosku, że jednolitej klasy chłopskiej, zbliżonej do jakiegoś modelu, czy ideału, po prostu nie było;
  • elita kmieca (sołtysi, popi, młynarze, karczmarze itp.) nie zachowywała się jednolicie. Czasem stawała po stronie szlachty-dzierżawców, a czasem przewodziła akcjom sprzeciwu wobec dzierżawców.
  • do „gnębionego chłopstwa” Horn awansem zalicza drobną szlachtę, bojarów czy służków (rodzaj zależnego rycerstwa), co niewątpliwie polepsza statystykę, ale skutecznie rozmywa definicje i podważa samą tezę o walce klas. Jednym z kuriozalnych przykładów jest zaliczenie rodziny Witoszyńskich do warstw uciskanych chłopów tylko dlatego, że próbowano ich pozbawić szlachectwa (tom 2). Tak się składa, że rodzina Moszczeńskich z której pochodzi moja prababcia, była spowinowacona z Witoszyńskimi, a Moszczeńscy dobrze rozumieli znaczenie słowa „mezalians”. Z pewnością zatem zaliczanie drobnej szlachty do „gnębionego chłopstwa” nie ma większego sensu.

Tak zwane „zbiegostwo chłopów” (rozdział 2 tomu 1)

Jak twierdzi Horn „w ślad za historiografią radziecką powojenna historiografia polska traktuje zbiegostwo jako najbardziej masową formę walki, z przybierającym na sile uciskiem i wyzyskiem feudalnym”. Dalej jednak stwierdza, że co prawda „włościanie uciekali z wszystkich kategorii dóbr, przeważnie jednak z majątków oddawanych w krótkotrwałą arendę”. Jeśli zatem chcemy koniecznie mówić o jakiejś walce klas, to byłaby to walka klasy kmieci z klasą dzierżawców. Choć z drugiej strony określanie ucieczki mianem słowa „walka” wydaje się prostytuowaniem języka polskiego.
Wg źródeł około 964 osób rocznie (lub 241 rodzin) zmieniało pana. Horn chyba słusznie zakłada, że liczba ta była z pewnością większa. Zbiegostwo było też liczniejsze, niż na ziemiach Rzplitej położonych bardziej na zachód. Zbiegowie najchętniej osiedlali się na środkowej Ukrainie, na Węgrzech i na Dzikich Polach. Horn stwierdza, że „Zbiegowie ze wsi najchętniej uciekali do miast, wybierali też w miarę możliwości chętniej jako miejsca nowego zamieszkania wsie królewskie i duchowne, niż szlacheckie”, jednakże powyżej publikuje tabelkę, z której wynika wniosek wprost odwrotny – uciekinierzy najchętniej osiedlali się ponownie w jakimś majątku szlacheckim! Najwyraźniej w majątkach szlacheckich było jednak lepiej, niż w królewskich. Co więcej liczba stwierdzonych uciekinierów jest ponad dwa razy wyższa, niż przyjętych w nowych miejscach zamieszkania. Pierwsze przypuszczenie, że szlachta zwyczajnie „kryła” nowo pozyskanych osadników potwierdza sam Autor. Okazuje się, że istniał cały nielegalny fach „wykotców”, czyli ludzi, którzy werbowali kmieci do przesiedlania się na nowe miejsce i przeprowadzali ich bezpiecznymi drogami (zwykle zimą, na saniach). Do nowego pana przenosili się głównie bogatsi kmiecie, których stać było na daleką podróż.
Zdecydowaną mniejszość zbiegów udawało się zatem pochwycić, skłonić do powrotu lub odzyskać od nowych panów. Często odstępowano od karania zbiegów, gdyż surowe kary byłyby całkowicie kontrproduktywne. Wykocowanie kmieci permanentnie było legalizowane, co w gruncie rzeczy oznacza, że kmiecie ci manipulowali szlachtą i szlachecką polityką społeczną, jeśli można to tak nazwać. Metaforycznie rzecz ujmując: ogon rządził psem.
Czym właściwie było zbiegostwo? Jak patrzeć na to zjawisko? Mówiąc naszym dzisiejszym językiem, tzw. „zbiegostwo” było czymś w rodzaju zmiany „pracodawcy”, przejawem działania rynku pracy w prawnych realiach poddaństwa. Pracownicy (poddani) poszukiwali lepszego pracodawcy (pana). Różnica polega na tym, że pracodawca zatrudniał ich nie na umowę-pracy, lecz zawierał swoisty kontrakt z „jednoosobową firmą”. Stąd też przydatne mogą być pewne porównania z epoką lat 90. w Polsce, gdy pracodawcy masowo zmuszali pracowników do przejścia na samozatrudnienie, by unikać płacenia ZUS-u. Na czym polegała w przypadku chłopów praca i zapłata? Pracą była pańszczyzna, daniny w naturze i czynsze. Ziemianin „płacił” za to prawem do użytkowania gospodarstwa i ziemi. 
Zbiegostwo nie przekraczało kilku procent populacji. Ogromna większość kmieci pozostawała tam, gdzie żyła do tej pory. Jednostkowe przypadki zakuwania chłopów w kajdany były bardziej przejawami desperacji szlachty, niż normą powszechnie stosowaną. Najwyraźniej zatem albo kmiecie mieli umysły skutecznie zniewolone przez panów, albo było im dobrze tam, gdzie byli.
Jeśliby założyć, że człowiek ma umysł zniewolony, to należałoby też przyjąć, że formy ucisku pana wobec chłopa były bardziej subtelne, niejako „socjotechniczne”. Należałoby to wykazać na źródłach. Wiemy, że panowie korzystali z poczucia wspólnoty i więzi rodzinnych w obrębie gromady, by zachować jej spoistość. Horn podaje, że stosowali zasadę poręczania za niepewnych kmieci przez rodzinę i sąsiadów, która ponosiła koszty ewentualnego zniknięcia chłopa. Są to jednak ciągle bardziej środki prawne, niż socjotechniczne. Wiemy, że próbowali wychowywać kmieci za pomocą formacji religijnej – ale religia zbyt często stanowiła dla chłopa oparcie w sporze z dzierżawcą, żeby ją traktować jako narzędzie „feudalnego ucisku”.
Ciekawym wątkiem jest w tym kontekście pojęcie „zdrady”. We wsi Chocin w 1637 roku ucieka wataman (inna nazwa sołtysa). Wieś określa uciekiniera jako zdrajcę i złodzieja. Pojawia się pytanie: co to właściwie oznacza? Może okradł gromadę ze składek (chłopi  dobrach prywatnych mieli przecież rozbudowany samorząd, o czym Horn pisze niewiele, a chętnie przemilcza). Ale pojęcie zdrady oznacza też istnienie pojęcia honoru, wiarygodności i wierności. Wierności wobec kogo – właściciela majątku (czy ci ludzie utożsamiali się z nim), czy wobec gromady? A może jednego i drugiego łącznie? I trzecie pytanie porównawcze: czy niewolnicy w południowych stanach USA czuli się przywiązani (w metaforycznym sensie) do majątku, w którym pracowali? Czy identyfikowali się z miejscem na tyle silnie, że określało ono ich tożsamość? Czy ucieczkę z niewoli niewolnicy postrzegali jako zdradę??? Pytania te pozostawiam bez odpowiedzi.
Jeśliby założyć, że kmieciom na ogół było dobrze tam, gdzie żyli, to emigrację należałoby wytłumaczyć charakterem człowieka, który decydował się na wykocowanie. Nie każdy człowiek ma ryzykancką żyłkę i potrzebę podróżowania. Istnieją ludzie, którzy słusznie lub niesłusznie, ale prawie zawsze narzekają i są niezadowoleni z istniejących warunków życia, a w szczególności narzekają na układy, znajomości, władzę i na szefa (jak wiadomo szefowie zawsze są debilami, „januszami biznesu” itp.). To właśnie wieczni malkontenci, którzy nie potrafią lub nie chcą nawiązywać relacji, wchodzić w rozmaite układy, zależności i zobowiązania, najchętniej decydują się na emigrację. Ludzie ci po wejściu Polski do Unii Europejskiej, masowo opuścili nasz kraj w poszukiwaniu mitycznego Eldorado. Takim mitycznym Eldorado była w I połowie wieku XVII środkowa Ukraina i Dzikie Pola.

Zbójnictwo karpackie (rozdział 3 tomu 1)

W publikacjach sprzed 1939 roku opryszków (zbójników, beskidników, spisaków, zbójców, rozbójników) karpackich postrzegano jako bandytów. Po 1945 roku, „polscy i radzieccy autorzy prac o zbójnikach po zbadaniu ekonomiczno-społecznego podłoża tego ruchu doszli do zgodnego wniosku, że można go określić jako zbrojną formę walki antyfeudalnej gnębionego chłopstwa” – stwierdza Horn. Jako przyczynę marksiści podawali rozwój „systemu folwarczno-pańszczyźnianego”, wzrost wyzysku i ucisk „panów feudalnych”. Uciskane chłopstwo jakoby biedniało, było wyzyskiwane, a jego status prawny się pogarszał, co pobudzało mieszkańców okolic podgórskich i górskich „do stałej walki przeciw znienawidzonej szlachcie i szlacheckiemu państwu”. Zbójnicy pochodzili najczęściej z wiosek na prawie wołoskim. Przeważali w nich chłopi, wielu z nich rekrutowało się z biedoty wiejskiej: chałupników, zagrodników i podsadków. Członkami drużyn zbójnickich bywali też popi wiejscy, kniaziowie (sołtysi) oraz drobna szlachta. Niekiedy szlachcice byli dowódcami tych band. Niektóre oddziały opryszków miały charakter oddziałów wojskowych ze sztandarem, bębnem i kotłami. Często opryszkowie aktywizowali się podczas najazdów tatarskich, podszywając się pod Tatarów i „hałłakując”. Chętnie też używali łuków w miejsce zbyt hałaśliwej w ich fachu broni palnej.
Z przedstawionych przez Horna badań bynajmniej nie wynika, że zbójnicy byli zbrojną formą walki antyfeudalnej gnębionego chłopstwa, gdyż chłopstwo to padało ofiarą bandyckich ataków na równi ze szlachtą i innymi stanami. Fakt, że opryszków jednak chwytano świadczy o tym, że większość chłopów nie wyznawała zasad „walki klasowej”. W przeciwnym wypadku chłopi znacznie chętniej ukrywaliby zbójników przed wymiarem sprawiedliwości.
Autor niby to rozprawia się z romantycznym mitem zbójników, a jednak sam ten mit odtwarza ad absurdum: „chłopi cenili opryszków za męstwo i odwagę, za pogardę dla śmierci, za bezpardonową walkę przeciw bogatym w obronie biednych. Nie da się zaprzeczyć, że [sic!] opryszki napadali nie tylko na majątki szlacheckie i karawany kupieckie, ale także na chałupy chłopskie. Jednak podobnie jak na Podkarpaciu Zachodnim, tak i na badanych terenie obiektem napadów drużyn zbójnickich były przeważnie gospodarstwa popów, sołtysów i bogatych chłopów”. Litości! W tomie 2 autor rozdyma definicję „gnębionego chłopstwa” do niebotycznych rozmiarów (włączając do niej drobną szlachtę), a w tomie 1 wyłącza z niej popów, sołtysów i bogaczy. Zakłada również, że opryszkowie atakowali bogaczy w obronie biednych, choć jest to twierdzenie całkowicie gołosłowne. Jeśli źródła nie pasują do tezy, tym gorzej dla źródeł!
Przykładem takiej gołosłownej tezy jest twierdzenie, że celem napadu na zamek pniowski była „obok ograbienia właścicieli zamku, znanych ze swych bogactw… chęć zemsty nad nimi”. I jako dowód Horn podaje fakt, iż zbójnicy mieli zamiar „pana rozsiekać, panią zabić, dzieci pościnać, zameczek zapalić i konie pobrać”. Gdzie tu motyw zemsty? Przecież to jest zwyczajne zwyrodnialstwo i motyw rabunkowy! Ale nie, dla marksisty chęć rozsiekania pana, zamordowania jego żony i dzieci to dowód na zbrojną formę walki antyfeudalnej gnębionego chłopstwa.
Mamy jeszcze dla czytelnika dwa smaczki. Pochodzenie słowa „opryszek” nie jest jasne. Zetknałem się z opinią, że pochodzi ono od moskiewskiego słowa „oprycznik”. W języku polskim opricznina miała zniekształconą formę „oprysznina”. Byłby to przewrotny argument na rzecz tezy, że ruch opryszków rzeczywiście postrzegany był jako ruch w pewnym sensie „ideowy” o niewątpliwie moskiewskich konotacjach. Przypuszczam, że marksiści tak go po cichu identyfikowali.
Drugi smaczek odnajdujemy w tekście Horna. Otóż podczas napadu opryszków na dwór pański w Daleszowej, któryś z mieszkańców okazał się zdrajcą i naprowadził bandytów do dworu. Tajemnicę ujawnił jeden z małoletnich chłopców w rozmowie z innym chłopcem. To jednak nie jest najbardziej interesujące, ale to, że rozmowa odbyła się w… szkole. SZKOLE! Gnębione chłopstwo uczęszczało do szkół! Ale po co roztrząsać tę tematykę, przecież „wiadomo”, że edukację (i opiekę stomatologiczną) wprowadził dopiero komunizm.
 

Tom 3 „wiekopomnego” dzieła Maurycego Horna

W tomie trzecim Horn omawia opór włościan w dobrach szlacheckich przeciw obcym panom. Praca ta jest w dużym stopniu kalką tomu drugiego, który – jak pisałem w pierwszej notatce – dotyczył jednak oporu włościan przeciw dzierżawcom w dobrach królewskich. Sąd królewski był sądem dominialnym dla chłopów królewskich. Okazuje się, że zarówno chłopi z dóbr szlacheckich, jak i duchownych również mogli się odwoływać od decyzji dzierżawców, jednak nie do króla, tylko do właściciela majątku, którym był szlachcic lub w przypadku majątku kościelnego – zwierzchnik kościelny (biskup, opat). Horn znalazł jeden wyjątek od tej reguły – mianowicie chłopi z majątku należącego do kościoła greckiego odwołali się najpierw do cerkiewnego władyki, a gdy ten pozostawił skargę bez odpowiedzi – odwołali się do samego króla. Delegaci kmiecy wyruszyli do Warszawy zaopatrzeni przez ziomków w znaczną kwotę 350 zł na niezbędne wydatki, niestety po drodze słudzy władyki napadli ich, i ograbili. Po raz kolejny widzimy, że do ubogich nasi kmiecy przodkowie nie należeli.
Na pytanie dlaczego właściwie chłopi z majątków niekrólewskich utracili prawo odwoływania się bezpośrednio do króla Horn nawet nie próbuje odpowiedzieć, choć wytłumaczenie jest najzupełniej logiczne. Szlachta i duchowieństwo byli wprawdzie poddanymi Króla Jego Miłości, jednakże ich majątki nie były własnością ani króla jako osoby, ani domeny królewskiej jako instytucji, stąd też nie podlegały dominialnej jurysdykcji sądu królewskiego. Między innymi to właśnie odróżniało Polaków, Litwinów i Rusinów od moskali. Przeważająca większość własności w Rzplitej ( ponad ¾) były to majątki prywatne, podczas gdy Iwan Groźny przeprowadził reformy w kierunku wręcz odwrotnym – upaństwowił większość majątków prywatnych („wotczin” - ojcowizn), czyniąc je „pomiestjami” – majątkami trzymanymi przez tamtejszą elitę z woli i łaski cara. Była to w gruncie rzeczy jakaś wczesna forma ustroju komunistycznego. Bynajmniej nie wzmacniało to pozycji oraczy wobec moskiewskiej elity – ale o tym innym razem. 
Kłopoty mieszkańców majątków prywatnych z chciwymi dzierżawcami jaskrawo przypominają kłopoty mieszkańców królewszczyzn, które omówiłem w pierwszej notatce, więc nie będę niepotrzebnie rozdymał tekstu. Kmiecie też w podobny sposób walczyli z dzierżawcami o ziemię, a opisy zajść pomiędzy kmieciami a dzierżawcami są lustrzanym odbiciem tych samych zajść z królewszczyzn. Podobne były również formy przeciwdziałania właścicieli nadużyciom – a więc procesy sądowe, buntowanie kmieci przeciw dzierżawcy, wysyłanie komisarzy dla zbadania pretensji obu stron oraz – wyjątkowo – także nakłanianie kmieci do wykocowania się. Szlachcic Kasper Doliniański, który wydzierżawił swój majątek Doliniany Janowi Rączce, miał swoim poddanym powiedzieć „nie możecie mi też lepiej wygodzić, jako gdy mi który z was ucieczce, bo mi go to pan Rączka bardzo dobrze przypłaci”. Była to ewidentna zmowa ziemianina z kmieciami w celu wyłudzenia odszkodowania. Dostrzegamy też w przykładach podawanych przez Horna, że chłopi potrafili organizować pieniądze do swoich „buntów” (w istocie były to ruchy społeczne, które czasem przekształcały się w otwarte bunty). Agitatorzy chłopscy z Trześniowa, którzy walczyli z dzierżawiącą wieś Jadwigą Kamieńską, zjawili się w szlacheckiej wsi Bzianka i namawiali tamtejszych kmieci, „żeby z niemi te bunty trzymali i pieniędzy dodawali”. W innym interesującym przykładzie czytamy narzekania dzierżawcy, że właściciel majątku Szklary, Mikołaj Wapowski, był zbyt łagodny wobec poddanych, co doprowadziło do tego, że są nieposłuszni.
Nieliczne były przypadki walki chłopów przeciw własnym panom – Horn podaje słownie dwa takie przykłady, i to skrajne, tzn. walkę zbrojną.

Rozdział II tomu 3, czyli szalony profesor

Lektura rozdziału II naprawdę prowadzi do wniosku, że istotnie z profesorem Maurycym Hornem coś było nie do końca w porządku. Otóż do walki klasowej zaliczył on zbrojne walki chłopów przeciwko właścicielom innych majątków i ich poddanym. Jest to tak absurdalne, że aż zacytuję w całości: „Zachowane wiadomości o walce chłopów z obcymi feudałami są znacznie liczniejsze, aniżeli o wystąpieniach przeciw własnym panom. Klasowy charakter konfliktów włościan z obcą szlachtą i duchowieństwem nie występuje jednak tak oczywiście jak w wypadku zatargów poddanych z bezpośrednimi zwierzchnikami feudalnymi. Chłopi występowali bowiem niekiedy nie jako samodzielna siła, ale jako sojusznicy własnych panów, z drugiej strony niektóre wystąpienia chłopskie przeciw obcej szlachcie trudno odróżnić od zwyczajnych przestępstw kryminalnych”. To jednak Horna nie zraża, gdyż zaraz potem wygłasza swoje uroczyste zaklęcie: „występując przeciw obcym panom, chłopi starali się nie tylko dokuczyć wrogowi klasowemu, ale często także polepszyć jego kosztem swą sytuację materialną”. W ten sposób do przejawów walki klasowej przeciw panom urastały takie działania kmieci, jak:
  • walka z sąsiadami z innego majątku;
  • wyrębywanie drzew z lasu w innym majątku, czasem nawet gromadnie i z obstawą zbrojną na wypadek kontrataku sąsiadów;
  • grabież drewna sąsiadom z innego majątku;
  • wysyłanie bydła na uprawy zbożowe sąsiadów z innego majątku, aby weszło w szkodę;
  • grabież drewna przeznaczonego na remont kościoła;
  • zabór koni, bydła i owiec, należących do poddanych z innego majątku;
  • porwanie córki leśniczego, by ją pojąć za żonę;
  • napady na wołowców przepędzających bydło, itp.
Tym samym, najzwyczajniejsze chuligaństwo, samowola i bandytyzm zostało zaliczone do przejawów walki klasowej. Co więcej, te wybryki działy się za wiedzą panów szlachty, a nierzadko za ich zgodą i namową. Krótko mówiąc szlachta z chłopami w ramach walki klasowej walczyła z inną szlachtą i jej chłopami. Albo z duchownymi i ich chłopami. Albo może nawet chłopi walczyli z chłopami i jest to przejaw walki klasowej chłopów ze szlachtą i duchowieństwem. A żeby jeszcze bardziej rozśmieszyć czytelnika, to można dodać, że nasi dzielni chłopi walczyli również z chłopami po stronie węgierskiej, zagarniając im bydło, w czym chłopi węgierscy odpowiadali im pięknym za nadobne. Naturalnie w ramach walki klasowej, to chyba jasne.

Rozdział 3 tomu 3 - walka z kościołem i wojskiem

W rozdziale tym do form walki klasowej zaliczono walkę chłopów z kościołem i oddziałami wojskowymi Rzeczypospolitej. Już samo to zestawienie jest dosyć śmieszne, bo obie grupy „wrogów klasowych” miały się do siebie jak pięść do nosa. 
Chłopi odmawiali mianowicie płacenia mesznego, dziesięcin, nie chcieli uiszczać opłat za posługi kościelne, jak również zajmowali grunta kościelne, ignorowali też wszelkie obrzędy religijne odprawiane w świątyniach. Często walka ta miała podłoże wyznaniowe sporów unitów lub dyzunitów z katolikami, nie zaś klasy chłopskiej z klasą duchowieństwa, jeżeli można je tak nazwać. Z pewnością zaś był to spór o powinności wobec kościoła.
Walki z oddziałami wojskowymi były naturalną konsekwencją koncepcji „taniego państwa”, realizowaną przez elitę Rzeczypospolitej już od dłuższego czasu i nie różniąca się wiele od sytuacji w innych krajach. Oddziały wojskowe nie dysponowały centralnymi magazynami zaopatrzenia w żywność i inne niezbędne produkty. Po zakończeniu kampanii wojennej hetmani wyznaczali im tzw. „leża zimowe”, czyli instalowali roty w rozmaitych wsiach w regionie, zmuszając ich mieszkańców do zapewnienia żołnierzom wiktu i opierunku. Prowadziło to do licznych nadużyć, gwałtów i skarg na żołnierzy, a także starć zbrojnych z wojakami i pseudo-wojakami. 
Inną formą walki klasowej była – zdaniem Horna – dezercja chłopów z rot wybranieckich. Pozostawiam to bez komentarza.

Podstawowe różnice między niewolą a poddaństwem

Jeśli tylko człowiek nie krzywdzi innych ludzi, to wszelkie ograniczenia wolności człowieka są złe z zasady. W XXI wieku większości ludzi Zachodu niewola kojarzy się z ograniczeniem wolności poruszania i pracą w wielkiej korporacji. Jest to trywializowanie problemu niewolnictwa, tak zdefiniowane niewolnictwo to raczej żart. Człowiek Zachodu często nie ma pojęcia, na czym w praktyce polega niewolnictwo i czym się różni od poddaństwa. Manipulatorzy chętnie wykorzystują tę niewiedzę.
Jest w książce Horna jedna intrygująca wzmianka, w której występuje słowo „niewolnik”. Sam autor na szczęście nie wyciąga z tego żadnych daleko idących wniosków, a jednak warto się nad nią zatrzymać. W kościelnym nowo założonym miasteczku Płazowa w powiecie bielskim pojawili się mianowicie jacyś chłopi, chcący tam zamieszkać, twierdzący, że są wolni i nie podlegają władzy żadnego pana. Opat sądecki Jan Jordan stwierdza: „Iż się tacy siła najdują, którzy, gdy tam przyszli, wolni być się opowiedzieli, lecz teraz o nie panowie się ozywają…”. Jak widać czujni ziemianie odnaleźli swoich uciekinierów. Następnie wielebny opat wzywa, „aby każdy taki, który się niewolnikiem być czuje, u pana swego pod utraceniem majętności o wyzwolenie się starał, bo… niech wie każdy o tym, że niewolnika szlacheckiego pan osadźca wydać musi. Przeto, aby się taki każdy prędko wyzwolił, koniecznie potrzeba”. Prędko wyzwolił! Słyszeli Państwo o niewolnikach, którzy się „prędko wyzwalali”? Ja nie. Słowo „niewolnik” trzeba tu rozumieć jako pisany w cudzysłowie skrót myślowy wielebnego ojca opata. Najwyraźniej droga do legalizacji zmiany pana nie była aż tak trudna, skoro opat zakładał, że kmiecie się „prędko wyzwolą”, to znaczy uzyskają od poprzedniego pana zrzeczenie się zwierzchności nad nimi na rzecz kościoła.
Kluczowe dla zrozumienia poddaństwa jest właśnie pojęcie zwierzchności. Ziemianin nie był właścicielem kmiecia ani jego rodziny, lecz dysponował nad nim zwierzchnością. Chcąc zamieszkać w majątku innego pana, kmieć musiał uzyskać od swego poprzedniego pana zrzeczenie się zwierzchności, uwolnienie od poddaństwa i przeniesienie go na rzecz nowego pana. Tak, dzisiaj pewnie odczuwalibyśmy to jako nieznośną niewolę lub wręcz niewolnictwo, zwłaszcza że zwierzchnictwo miało teoretycznie charakter dożywotni i dziedziczny. Nie dawało jednak panu prawa do dowolnego dysponowania życiem kmiecia i jego rodziny. Nadużycia dzierżawców nie unieważniają tej zasady.
Pewne podobieństwa poddaństwa z niewolnictwem istnieją, gdyż poddaństwo z samej definicji nie daje człowiekowi pełnej wolności. Wprost przeciwnie, uzależnia go od innego człowieka, od pracodawcy, a w szczególności od miejsca zamieszkania, ogranicza mu przez to wolność poszukiwania swojego miejsca na Ziemi. Jednakże uzależnienie to – choć gwarantowane prawem – jest w praktyce o wiele delikatniejsze. Znane przysłowie mówi „z niewolnika nie będzie rolnika”. A przecież jest to przysłowie, które jest popularne właśnie wśród chłopów i odróżnia ich od niewolników. Rolnik działający na własnym gospodarstwie, mający własną rodzinę, dobytek ruchomy i nieruchomy, dokonujący szeregu czynności prawnych całkowicie niedostępnych dla niewolników, nie może być uznany za osobę w pełni zniewoloną przez pana.
Porywanie siłą chłopów z jednego majątku do innego majątku było rzadkością. To też zresztą wyraźnie świadczy o tym, że chłopi nie byli niewolnikami. Ziemianin zapraszał kmieci do osiedlania się w swoim majątku, wabił korzystną wolnizną, potem, gdy kmieć już się wzbogacił, ziemianin próbował  uczestniczyć w jego dochodach w większym stopniu i na różne sposoby uniknąć utraty cennych rąk do pracy.
Liczne, nakładane na kmieci powinności były dla nich uciążliwe, a czasami drastycznie uciążliwe. Szczególnie często podnoszony jest fakt, że chłopi płacili podatki, a szlachta nie. Jednak można zapytać: skoro szlachta nie płaciła podatków, to dlaczego na każdym Sejmie tak zażarcie kłóciła się z królem o ich wysokość? Odpowiedź jest banalnie prosta: ponieważ podatki uderzały w ich poddanych, a zatem umniejszały też dochody szlachty. Szlachta płaciła podatki pośrednio, a chłopi bezpośrednio. W interesie szlachcica były więc jak najlepsze relacje z poddanymi. Problemu tego nie mieli co bardziej chciwi dzierżawcy.

Jeszcze kilka słów o metodologii Horna

Moim zdaniem Maurycy Horn włożył wiele wysiłku w zebranie źródeł, które następnie zinterpretował w sposób urągający zasadom krytyki źródłowej. Z wrodzonej złośliwości podejrzewam, że źródła te gromadzili dla niego również studenci, gdyż relacje między profesorem a uczniami niekiedy przypominają „ucisk feudalny gnębionego chłopstwa”, przynajmniej wg marksistowskiej opowieści o historii ludu. Serio jednak mówiąc jeśli ze źródeł mają wypływać wnioski wprost przeciwne do treści, to ich gromadzenie jest stratą czasu.
Bezczelność marksistów okresu PRL była potrójna. Moim zdaniem zakładali, że:
1. ogłupiony czytelnik nie będzie myślał samodzielnie (w końcu większość z nas instynktownie zakłada, że jak profesor, to chyba wie co mówi);
2. ziemianie i ryby nie mają prawa głosu, więc nikt marksistów nie wyśmieje, bo stoi za nim potęga instytucji partyjnych i aparatu przemocy;
3. koledzy-profesorowie starszego pokolenia nie będą się czepiać za brak cytatów ze źródeł i tezy wyssane z palca. Nie, drodzy koledzy, wyciągamy wnioski ze źródeł, sami widzicie, no ale w naszej ideologii nie ma domniemania niewinności, szlachta jest z reguły winna, trzeba to tylko udowodnić. Jak? Naginając prawa fizyki.
I jeszcze taka uwaga na koniec. Stacje żołnierskie były dla kmieci niewątpliwym utrapieniem, z chciwymi dzierżawcami mieli nielekkie życie. Mówiąc jednak otwartym tekstem, ani chciwi żołnierze kwarciani, ani nieuczciwi dzierżawcy nie mogli wywołać tak wielkich szkód, jak chociażby planowe stalinowskie ludobójstwo, tzw. Hołodomor. Porównanie rzecz jasna nieadekwatne, choć musi się pojawić wówczas, gdy marksiści nie dostrzegając belki we własnym oku, szukają drzazgi w oczach starej elity Rzeczypospolitej.

Jakub Brodacki
5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>