
Gigantyczny problem imigrantów otwiera Europejczykom oczy na wiele ludzkich motywacji o których dawno już zapomnieli. Przede wszystkim na upodlenie biedą, asertywność a czasem wręcz agresję powodowaną zagrożeniem życia - swojego czy swojej rodziny, albo konieczność poświęcenia w imię społecznej solidarności – wymagające więcej wysiłku niż kliknięcie „lubię to” na portalu społecznościowym. Niestety okazało się też, że publiczne uprawianie jogingu albo bieganie w maratonach także tym uchodźcom nie pomoże.
Co gorsza, problem tylu tysięcy imigrantów na raz, weryfikuje też realny potencjał i organizację państw a nade wszystko ofertę jaką owe państwa zapewniają mieszkającym w nich obywatelom. Nic więc dziwnego, że temat imigrantów – zarówno tych uciekających przed okropnościami wojny jak i tych szukających lepszej pensji – wpisał się automatycznie w debatę polityczną skierowaną do swoich wyborców.
Do Polski, jak wiadomo, imigranci z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu masowo się nie garną. Niemniej jednak ci którzy – znając polskie realia - zdecydowali się szukać pomocy w naszym kraju, naprawdę zasługują na pomoc. Bardzo często są to Syryjczycy którzy faktycznie uciekali przed lufami karabinów i islamskimi nożownikami – w Polsce zaś mieli krewnych którzy osiedlili się tu przed laty. Często oczarowani urodą koleżanki ze studiów. Tym którzy szukają u nas pomocy – pomóc trzeba, tym których nam przywiozą (często wbrew ich własnej woli) na mocy unijnych dyrektyw ... sprawa dyskusyjna.
Najbardziej zabawne jednak jest to jak do tematu imigrantów przybywających do Europy, polskie władze dopisują swoją narrację. Pomijam oczywiście zapewnienia pani premier, o tym że jesteśmy absolutnie przygotowani do przyjęcia tych uchodźców – choć nie doprecyzowano jeszcze czy chodzi o liczbę dwóch czy też ośmiu tysięcy ludzi. Podejrzewam że gdyby chodziło o liczbę dwustu tysięcy, pani premier deklarowałby dokładnie to samo. Tak jak kilka lat temu kiedy byliśmy absolutnie gotowi na przyjęcie ewentualnych osób zakażonych wirusem Gorączki Krwotocznej, z tym że, jak się okazało, nie dysponowaliśmy nawet szczelnymi kombinezonami dla służb które miałyby transportować i udzielać pomocy tym nieszczęśnikom. Jesteśmy gotowi i koniec – państwo po raz kolejny zdało egzamin! - a teraz módlmy się żeby ci ludzie się u nas nie zjawili bo okaże się jak jest naprawdę.
Zafrapowała mnie dziś jednak wypowiedź pana Krzysztofa Bobińskiego – prezesa zarządu Fundacji „Unia and Polska”. Człowieka poważnego, historyka, analityka spraw międzynarodowych, wybitnego dziennikarza i bez wątpienia osoby godnej uwagi. Prywatnie męża Leny Kolarskiej – Bobińskiej. Zresztą oboje Państwo Bobińscy byli liderami list Platformy Obywatelskiej do Parlamentu Europejskiego: Pan Krzysztof w 2004 roku na Mazowszu, Pani Lena w 2011 roku w Lublinie. Ale mniejsza z tym, dygresja bez znaczenia.
Pan Krzysztof Bobiński, w porannym programie TVP Info przybliżał problem imigrantów z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Przekonywał między innymi, że ludzie ci są w przeważającej większości przedstawicielami syryjskiej klasy średniej, którzy są w Europie – szczególnie w dobie zapowiadanego braku rąk do pracy – naprawdę bardzo potrzebni. I zamiast kierować się uprzedzeniami i obawami, trzeba sobie uzmysłowić że ludziom tym potrzeba jedynie dać zachętę – pomóc im na starcie, a staną się ważnym i potrzebnym elementem „mechanizmu społecznego”. Nieco żartobliwie szef fundacji Unia & Polska” uznał za pewien paradoks, że imigranci z południa unikają Polski, gdzie powstało przecież tak wiele autostrad i nastąpił w ostatnim czasie tak wielki skok cywilizacyjny.
Przyznam szczerze, że ja również nie potrafię pojąć jak to możliwe, że uchodźcy z Afryki nie chcą wiązać swojej przyszłości z Polską. Pewnie nie słyszeli ani o „Orlikach”, ani o czterech dużych stadionach, ani nawet o pociągu Pendolino który połączył kilka dużych miast. Może trzeba im to po prostu powiedzieć. Ale nie rozumiem decyzji tych uchodźców tym bardziej, że – jak informował Pan Krzysztof Bobiński – są to przede wszystkim członkowie klasy średniej. Powinni więc przecież wiedzieć, że dla człowieka, który chce prowadzić firmę albo zacząć start zawodowy, najważniejsze jest żeby mieć gdzie pograć w piłkę, obejrzeć mecz, popluskać się w aquaparku czy przejechać się fajnym pociągiem, w kulturalnym – choć bardzo nielicznym – towarzystwie. Doprawdy – powtórzę – ja też kompletnie nie rozumiem dlaczego ludzie z Syrii chcący pracować, godziwie zarabiać i prowadzić swoje firmy nie potrafią tego zrozumieć. Polska ma im tak wiele do zaoferowania!.
I wystarczy przecież drobna pomoc na starcie – aby sami zasilili dochody liczone do PKB. Można mieć tu jakieś pytania, choćby dlaczego dwa miliony ludzi, którzy w ostatnich latach z Polski wyemigrowało na tą „drobną pomoc na starcie” się nie doczekało. Dlaczego w ogóle na nią nie liczyli? Dlaczego na tą „drobną pomoc na starcie” nie mogą dziś w Polsce liczyć choćby młodzi ludzie którzy się wpakowali w niepewny kredyt we Frankach i teraz zamiast prowadzić firmy i wsadzać ręce w robotę na chwałę PKB, oddają każdy grosz żeby nie zostać bez dachu nad głową. A przecież to „tylko drobna pomoc na starcie”. Czy to mniejszy „egzamin dla państwa” niż pomoc syryjskim imigrantom?
Niestety problem imigrantów w Polsce będzie problemem bardzo bolesnym dla obecnej władzy. Po pierwsze zrodzi pytania co jest tak naprawdę najważniejsze dla społeczeństwa i jak w tym kontekście wygląda oferta państwa. A imigranci obnażą to bezlitośnie. Obawiam się też, że każda pomoc udzielona tym ludziom zrodzi też pytania dlaczego państwo takiej pomocy w ostatnich latach nie udzieliło własnym obywatelom. I zaskakująco dla władz państwa duża część społeczeństwa będzie zainteresowana odpowiedzią.ilustracja Z:http://ocdn.eu/images/pulscms/MWE7MDQsMCwwLGRhYyw3YjA7MDYsMzIwLDFjMg__/1...
Hun