Wyjechaliśmy tak szybko, że żadne z nas nie pomyślało o kanapkach. Droga wiodła przez wioski zabudowane drewnianymi domkami z gankiem, z płotami wśród malw. Specjalnie wybraliśmy boczne drogi, z dala od głównej trasy, żeby uniknąć tirów. Kolega, który znał tę trasę zapewniał, że jest niewiele dłuższa, i że można obejrzeć po drodze widoczki jak ze skansenu.
Miał rację.
Jechaliśmy tak w słońcu wśród pól, mijając kolejne wsie, wypatrując rzeźbionych sterczynek i żurawi przy studniach.
Koło południa dopadł nas głód. Od tego momentu zaczęliśmy rozglądać się także za jakimś sklepem. Bez efektu. Malownicze przydrożne krzyże i pasieka z ulami z wydrążonych pni już nie wzbudzały entuzjazmu.
Gdzie ci ludzie robią zakupy? Może zapytać... Wioski wyglądały jak wymarłe. Wreszcie trafił się rowerzysta: - O, tu zaraz, kawałek w bok i macie sklep.
Był. Czynny do 12., potem przerwa chyba do 16., i znów czynny.
Wróciliśmy na główną drogę i pojechaliśmy dalej. Na przedmieściu małego miasteczka przy ukraińskiej granicy znaleźliśmy sklep. Zapach świeżego chleba po prostu wdzierał się przez otwarte okna samochodu. To był zapach dzieciństwa, zapach rozgrzanej mąki, prawdziwy, najprawdziwszy, piękny.
Pognaliśmy do środka. Za ladą sprzedawczyni wyładowywała bochenki ze skrzynki na półkę. Chleby były wielkie i okrągłe, każdy jak dla licznej rodziny na tydzień.
Kobieta wzięła jeden bochenek i odłożyła na blat z boku, potem przekroiła bochen na pół, wreszcie na ćwiartki. Odcięła kromkę i ugryzła. - Swieżutki.
Zastanawialiśmy się, ile tego chleba kupić. Pół takiego bochna na dwoje to za dużo.
Poprosiliśmy o ćwiartkę i przekrojenie jej na pół.
Nie sprzedajemy chleba na cwierci – powiedziała sprzedawczyni. - Sprzedajemy tylko całe.
Ale my nie potrzebujemy całego chleba. Po prostu zgłodnieliśmy, wystarczyłoby nam po kromce. Co zrobimy z takim bochnem...
Aaaa! - sprzedawczyni się uśmiechnęła, wzięła swoją ćwiartkę z bocznego blatu, przekroiła na dwie gigantyczne pajdy i wręczyła nam po jednej.
Ile się należy?
Sprzedawczyni wzruszyła ramionami: - Nic. Wy przecie z drogi.
Miał rację.
Jechaliśmy tak w słońcu wśród pól, mijając kolejne wsie, wypatrując rzeźbionych sterczynek i żurawi przy studniach.
Koło południa dopadł nas głód. Od tego momentu zaczęliśmy rozglądać się także za jakimś sklepem. Bez efektu. Malownicze przydrożne krzyże i pasieka z ulami z wydrążonych pni już nie wzbudzały entuzjazmu.
Gdzie ci ludzie robią zakupy? Może zapytać... Wioski wyglądały jak wymarłe. Wreszcie trafił się rowerzysta: - O, tu zaraz, kawałek w bok i macie sklep.
Był. Czynny do 12., potem przerwa chyba do 16., i znów czynny.
Wróciliśmy na główną drogę i pojechaliśmy dalej. Na przedmieściu małego miasteczka przy ukraińskiej granicy znaleźliśmy sklep. Zapach świeżego chleba po prostu wdzierał się przez otwarte okna samochodu. To był zapach dzieciństwa, zapach rozgrzanej mąki, prawdziwy, najprawdziwszy, piękny.
Pognaliśmy do środka. Za ladą sprzedawczyni wyładowywała bochenki ze skrzynki na półkę. Chleby były wielkie i okrągłe, każdy jak dla licznej rodziny na tydzień.
Kobieta wzięła jeden bochenek i odłożyła na blat z boku, potem przekroiła bochen na pół, wreszcie na ćwiartki. Odcięła kromkę i ugryzła. - Swieżutki.
Zastanawialiśmy się, ile tego chleba kupić. Pół takiego bochna na dwoje to za dużo.
Poprosiliśmy o ćwiartkę i przekrojenie jej na pół.
Nie sprzedajemy chleba na cwierci – powiedziała sprzedawczyni. - Sprzedajemy tylko całe.
Ale my nie potrzebujemy całego chleba. Po prostu zgłodnieliśmy, wystarczyłoby nam po kromce. Co zrobimy z takim bochnem...
Aaaa! - sprzedawczyni się uśmiechnęła, wzięła swoją ćwiartkę z bocznego blatu, przekroiła na dwie gigantyczne pajdy i wręczyła nam po jednej.
Ile się należy?
Sprzedawczyni wzruszyła ramionami: - Nic. Wy przecie z drogi.
(5)
13 Comments
Zastanawiało mnie
15 January, 2014 - 21:21
Czytałem raz jeszcze.
Wydaje mi się, że po stronie ukraińskiej - żurawie, sterczynki.
Chociaż i strona polska pasuje - wioski zabudowane drewnianymi domkami z gankiem, z płotami wśród malw.
Pięknie opisany nastrój - mówi się (mówiło się) sielski, anielski.
Jechalismy po naszej stronie.
15 January, 2014 - 23:09
Początek lat '70: gorący, okrągły
15 January, 2014 - 21:21
"Rewolucje przerażają, ale kampanie wyborcze wzbudzają obrzydzenie."
Niektóre lokalne piekarnie były...
15 January, 2014 - 23:16
Za to w tych dobrych piekarniach było prawdziwe pieczywo.
@Signa
15 January, 2014 - 22:12
Okropna ilustracja :-(. Toż to jakiś chlebopodobny produkt, najpewniej tzw. baltonowski.
Pozdrawiam
@ tł , bardzo mi miło,
15 January, 2014 - 23:20
Za ilustrację przepraszam, ale nic lepszego nie miałam, a nie chciałam brać z internetu.
Iskierka otuchy
17 January, 2014 - 02:05
Oj zapachniało tym świeżym chlebem i w moim domu za Pani sprawą :)
Zamigotała też iskierka otuchy co do losów Polski w sercu mojem.
To dla mnie radość.
17 January, 2014 - 18:29
Tak Signa
17 January, 2014 - 14:08
pozdrawiam
@Marek Sawicki
17 January, 2014 - 18:31
zgadza się, oprócz ceny
17 January, 2014 - 18:37
(Rok 1952-53?).
Początek 70-tych:
17 January, 2014 - 18:56
chleb cały okrągły - 4 zł
bułka mała 10 gr
bułka duża - 20 gr
śmietana (zależnie od zawartości tłuszczu) - 1,60 - 1,80 (0,25 albo 0,3 litra)
kefir, maślanka - 1,2 - 1,4 zł
żołnierzyk plastikowy - do 5 zł :))))
"Rewolucje przerażają, ale kampanie wyborcze wzbudzają obrzydzenie."
Tomasz A S
17 January, 2014 - 20:28
pozdrawiam