Czy Polskę stać na podmiotowość?

 |  Written by Gadający Grzyb  |  21

Staliśmy się czymś w rodzaju kondominialnego „obrotowego sojusznika” na styku stref wpływów.

I. Obrotowy sojusznik

Podsumowując cykl dotyczący rozkładu geopolitycznych sympatii poszczególnych odłamów polskiej prawicy na który złożyły się teksty „Rosyjskie miraże prawicy” (PN nr 20), „Każdy realista ma swojego protektora” (PN nr 41) oraz „Polska - USA: zaufanie traci się tylko raz” (PN nr 42), warto zadać pytanie: czy Polskę stać na podmiotowość? Spróbujmy na nie odpowiedzieć.

Czym jest w wymiarze państwowym podmiotowość? W skrócie - jest to wewnątrzsterowność, zdolność do realizacji własnych interesów zarówno w polityce wewnętrznej jak i zagranicznej. Podmiotowość jest zatem czymś więcej niż formalna suwerenność, państwo może bowiem dysponować zewnętrznymi atrybutami takimi jak własne terytorium, władze, prawodawstwo, a mimo to nie być podmiotowym, stanowiąc narzędzie w rękach silniejszych partnerów. Jego polityka staje się tym samym funkcją polityki „strategicznych sojuszników”. Możliwa jest również sytuacja podmiotowości narodu w warunkach utraty własnego państwa – tak było podczas rozbiorów, gdy Polacy zachowali generalnie swą tożsamość i starali się realizować interes narodowy na różnych polach (powstania, praca organiczna, polityczne dążenia do poszerzania autonomii poszczególnych zaborów).

Jak się to ma do dzisiejszej sytuacji Polski i Polaków? Niestety, diagnoza nie jest wesoła. Zarówno wśród elit, jak i w szerokich kręgach społecznych mamy do czynienia ze zjawiskiem, które można określić jako abdykację z podmiotowości. W zasadzie całą historię III RP sprowadzić można do starań by zakotwiczyć się w międzynarodowych strukturach, co ma oczywiście swój sens, ale jedynie wtedy, gdyby owe struktury traktowano jako mechanizmy lewarujące wzrost siły i znaczenia Polski, a nie jako cel sam w sobie. Tymczasem uznano, że po wejściu do UE i NATO historia się dla nas skończy, a wszelkie strategiczne decyzje będzie można scedować na ponadnarodowe gremia – problemy społeczno-gospodarcze załatwi za nas Unia, natomiast militarne bezpieczeństwo zagwarantuje nam Sojusz Północnoatlantycki pod przywództwem Stanów Zjednoczonych. My mamy jedynie słuchać wytycznych i nadrabiać cywilizacyjne zapóźnienie. Stanowisko to podziela znaczna część Polaków, wciąż w dużej mierze pozwalająca sobą sterować za pomocą grania na kompleksach czy to cywilizacyjnych wobec Zachodu, czy to militarnych w odniesieniu do Rosji. Społeczne nastroje nadal sprowadzają się do postawy: siedzieć cicho i nie drażnić nikogo z wielkich braci, nie potrząsać szabelką. W efekcie miotamy się od ściany do ściany w trójkącie Niemcy – Rosja – USA. Staliśmy się czymś w rodzaju kondominialnego „obrotowego sojusznika” na styku stref wpływów.

II. Między Rusem, Prusem i Jankesem

Podmiotowość postrzegana jest jako uciążliwy balast, mówiąc Dmowskim - „obowiązek polski”, którego nikt nie chce wziąć na siebie, a wręcz odmawia się przyjęcia do wiadomości samego jego istnienia. Natomiast mniejszość poczuwająca się jednak do podniesienia z błota „obowiązków polskich” błędnie je definiuje, sprowadzając do wyboru między Rusem, Prusem a Jankesem. Na powyższe dodatkowo nakłada się ekscytujący prawą stronę opinii publicznej ideologiczno-marketingowy podział na narrację „realistyczną” oraz „insurekcjonistyczną” - podział, nota bene, z gruntu fałszywy, o czym za chwilę.

Otóż wybór sprowadzony do podczepienia się pod któregoś z geopolitycznych protektorów jest wyborem pozornym, niczego bowiem nie zmienia w naszym zasadniczym położeniu. Owszem, w putinowskiej Eurazji będzie trochę bardziej dziko i biednie; w niemieckiej Europie dostatniej a reżim biurokratyczny bardziej praworządny; pod atlantyckimi skrzydłami, o ile Ameryka na poważnie zechce w regionie wrócić do gry, będziemy mogli „prężyć cudze muskuły” (©Michalkiewicz) – ale to wciąż sytuacja wasala, którego suweren w każdej chwili będzie władny przehandlować, bądź pozbawić sojuszniczych protez. Jest jeszcze opcja zrzeczenia się podmiotowości na rzecz paneuropejskiego Lewiatana, co w 2011 proponował na łamach „Rzeczpospolitej” niegdysiejszy „podmiotowiec”, czyli dr Marek Cichocki z „Teologii Politycznej”. Jasne, że gdy nie ma pola manewru lepiej wybrać którąś z możliwości zachodnich, lecz przecież nie w tym rzecz. Nie chodzi o to, by z Putinem - „katechonem” powstrzymywać demoliberalnego antychrysta za cenę korzenia się przed knutem, bądź konsumować dotacje z Unii i dziękować za kolejną montownię w „specjalnej strefie ekonomicznej” - za pracownicze śmieciówki i przyzwolenie na gospodarczą neokolonizację, czy wreszcie „robić łaskę” USA w zamian za obietnice bezpieczeństwa. Innymi słowy, rzecz nie w tym, by na zmianę orać na cudzych polach, lecz by założyć własny folwark.

Nasza pozycja w relacjach ze światowymi potęgami nie może wynikać z aktualnego układu sił między tymiż, lecz winna być pochodną własnej siły i związanej z nią pozycji Polski w regionie. Należy zatem zbudować rodzimy potencjał, przyciągać samemu zamiast być przyciąganym i dopiero z pozycji regionalnego mocarstwa wysłuchać ofert imperiów, następnie zaś jako równoprawny partner wybrać przymierze geopolityczne dające więcej korzyści. Przy czym, budując regionalny system sojuszy, należy wystrzegać się taniej i bojaźliwej kokieterii, która dziś każe nam przemilczać Wołyń i ukraińską banderowszczyznę oraz odwracać wzrok, gdy Litwa dyskryminuje polską mniejszość nie dochowując traktatowych zobowiązań. To droga donikąd, objaw słabości zawsze bezbłędnie wychwytywany przez naszych sąsiadów. Polska „soft power” ma sprawić, by naszym sąsiadom zaczęło zależeć na dobrych relacjach i sami marginalizowali niekorzystne dla nas nurty w swych krajach – tak jak Polska obecnie na różnych poziomach wystrzega się wszystkiego, co mogłoby nie spodobać się Niemcom, a do czasu Majdanu i bankructwa tuskowego „resetu” tłumiła również jakiekolwiek akcenty antyrosyjskie. Takie właśnie powinno być oblicze polskiego „prometeizmu”, tudzież „polityki jagiellońskiej”, jak zwał tak zwał – gwarantem ma być siła, bo na umizgi słabeuszy nikt nie zwróci uwagi.

III. Realistyczny insurekcjonizm

To oczywiście daleka droga i ciężka, wielotorowa praca. To sprawa niezależności energetycznej, wyzwolenia się z pęt pakietu klimatycznego, przestawienia gospodarki na konkurencyjność jakością a nie tanią siłą roboczą, odbudowa potencjału militarnego opartego na własnej zbrojeniówce a nie na imporcie, praca nad świadomością obywatelską, wyzwolenie polskiej przedsiębiorczości, zerwanie z całym neokolonialnym paradygmatem gospodarki zaordynowanym nam w charakterze „transformacji”, zredukowanie zadłużenia, wyjście z pułapki średniego wzrostu, stworzenie warunków, by Polacy chcieli mieć dzieci i opłacało się im mieszkać w Polsce... długo by wyliczać. Na pierwszy rzut oka, jesteśmy w takim bagnie, że może się to wszystko wydawać zadaniem ponad siły – i tu również upatruję przyczyny naszego przyklejania się do kolejnych protektorów. Jeżeli jednak nie spróbujemy, nikt za nas tego nie zrobi. Zresztą, nie trzeba samemu wymyślać prochu – wystarczy rozejrzeć się po świecie i powtórzyć w kolejnych dziedzinach to, co udało się gdzie indziej – od Islandii po Węgry.

I na zakończenie słów kilka o zasygnalizowanym wyżej sporze między „realizmem” a „insurekcjonizmem”. Odkładając już na bok kwestię, że w znacznej mierze jest to wojenka medialno-biznesowa o prawicowy target sprzedażowy, by utrzymać publiczność w stanie permanentnej ekscytacji i skłonić tym samym do kupowania kolejnych gazet, książek, filmów i gadżetów, co do meritum ten spór jest pozorny. Cały szkopuł w tym, że ojciec-założyciel realizmu, czyli Roman Dmowski traktował go jako środek do celu – niepodległości, zaś współcześni epigoni uczynili sobie z realizmu usprawiedliwienie dla kolaboracji. Ten realizm, to była m.in. gigantyczna praca organiczna prowadzona w szeregu dziedzin, tak by w godzinie próby, wykorzystując nadarzającą się międzynarodową koniunkturę, Polacy byli gotowi wziąć sprawy polskie we własne ręce – choćby i wbrew woli samego Dmowskiego robiąc powstanie - lecz dysponując tym razem odpowiednim zapleczem. Tak pojęte, nieco zredefiniowane, realizm i insurekcjonizm nie są ze sobą sprzeczne, ba – jedno jest dopełnieniem drugiego. Można rzec, trawestując Piłsudskiego - insurekcjonizm celów, realizm środków. A insurekcją, która nas czeka i którą przeprowadzić musimy, jeżeli chcemy przetrwać jako naród i państwo jest wybicie się na podmiotowość. Zatem, powtórzę pytanie: czy stać nas na to? Musi, bo w przeciwnym razie nie stać nas będzie na nic innego.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://blog-n-roll.pl/pl/polska-%E2%80%93-usa-zaufanie-traci-si%C4%99-tylko-raz

http://blog-n-roll.pl/pl/ka%C5%BCdy-realista-ma-swojego-protektora#.VEahWVc_j5E

http://blog-n-roll.pl/pl/rosyjskie-mira%C5%BCe-prawicy#.VEagn1c_j5G

http://podgrzybem.blogspot.com/2011/12/nowa-podmiotowosc-lewiatana.html

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 43 (27.10-02.11.2014)

5
5 (5)

21 Comments

Obrazek użytkownika polfic

polfic
Zgadzam się z wymową całego tekstu. Zauwazam tylko jeden błąd w analizie. Piszesz, najpierw zróbmy porządek u siebie, a potem szukajmy partnerów. Można się z tym zgodzić oczywiście, jednak jest jeden problem. Bez partnerów nie zrobimy porządku u siebie bo jesteśmy od partnerów uzależnieni. Teoretycznie - kwadratura koła. Ale jednak nie - pewnie czytałeś "Talleyranda" Łysiaka czy też ostatni artykuł Łysiaka o działaniu Talleyranda na Kongresie Wiedeńskim.
Tam jest dokładnie opisane co nalezy robić. Czym jest sztuka dyplomacji. Rozgrywanie jednych przeciwko drugim dla dobra swojego kraju (łapówki pomińmy smiley). Sztuka dyplomacji to jest jedyne co może nas z uzależnienia wyrwać. Czy jest ktoś taki, kto by to potrafił? Nie wiem. Ale Kaczyński kimś takim może być. Jak się wyrwiemy, wtedy można będzie porządek u siebie zrobić i zacząć przyciągać innych.
Tak to widzę.

Pozdrawiam
Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

Gadający Grzyb
Talleyrand miał ten komfort, że Francja była Europie potrzebna do istnienia, więc wystarczyło tylko zmienić fronf - od Napoleona przeskoczyć do Bourbonów i dalej lobbować za Francją. Polska zaś Europie do szczęścia potrzebna nie jest. Jest potrzebna tylko nam.
Generalnie, zgoda - należy balansować i wzmacniać się wewnętrznie, przy czym należy to robić równolegle. Piekielnie trudne zadanie, ale innej możliwości nie widzę.
pozdr.
GG
Obrazek użytkownika polfic

polfic
Najpierw musimy odsunąć obecnych sprzedawczyków. To najpierwsze zadanie. Ja, osobiście, w samym Kaczyńskim (nawet nie w PiS-ie jako takim) nadzieję na poradzenie się z tym widzę. Natomiast ja już sobie zdałem sprawę, że nie osiągnie się tego sposobami do końca zgodnie z prawem i demokratycznymi. Dobrze by było, żeby i Kaczyński, i my wszyscy, również to zrozumiał.

Pozdrawiam
Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

Gadający Grzyb
Odsunięcie jurgieltników rozumie się samo przez się.

"Natomiast ja już sobie zdałem sprawę, że nie osiągnie się tego sposobami do końca zgodnie z prawem i demokratycznymi. Dobrze by było, żeby i Kaczyński, i my wszyscy, również to zrozumiał."
 - czyli co, kryterium uliczne, Majdan w Warszawie? Niestety, nie widzę społecznego potencjału, by wymusić demonstracjami zmianę rządu. A poza tym, nie widzę sponsora. Nie zapominajmy, że Majdan mógł trwać miesiącami, bo pokłóceni z Janukowyczem oligarchowie łożyli na jego utrzymanie. tymczesem u nas można zorganizować jedną demonstrację, a potem trzeba iść do pracy. Chyba żeby zagonić do jakiegoś "miasteczka namiotowego" bezrobotnych i emerytów, ale tu znowu pojawia się kwestia sponsora, by opłacało im się koczować w zimnie.

Przypomnijmy sobie Krzyż na Krakowskim i namiot Solidarnych 2010 - ilu tam tak naprawdę było ludzi? Garstka najbardziej zdeterminowanych - a i tak trafiali się prowokatorzy w rodzaju "Andrzejka"...
PiS niestety nie odrobił lekcji Budapesztu i Orbana - animowania oddolnych, lokalnych ruchów, które w odpowiednim momencie stały się zaczynem zmiany. Wydawało się im najprawdopodobniej, że "Budapeszt" da się zrobić odgórnie, że Polacy sami w pewnym momencie będą mieli na tyle dość, że zagłosują na "naszych", a to tak nie działa...
pozdr.
GG
Obrazek użytkownika polfic

polfic
1. Nie, nie chodzi o kryterium uliczne. Mówię o sposobach dojścia do władzy ale bardziej o jej utrzymaniu. Bez sztuczek z naciąganiem prawa nie ma szans, szczególnie jeżeli chodzi o utrzymanie.

2. "PiS niestety nie odrobił lekcji Budapesztu i Orbana - animowania oddolnych, lokalnych ruchów"
Nie PiS, tylko my. Ty nie odrobiłeś, ja nie odrobiłem, my nie odrobilismy.

Pozdrawiam
Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

Gadający Grzyb
Ad. 1 Więc o jakie sposoby dojścia do władzy Ci chodzi? Zwerbalizuj, konkretnie.

Ad. 2. "Nie PiS, tylko my. Ty nie odrobiłeś, ja nie odrobiłem, my nie odrobilismy."
 - wiesz, ja mam dosyć tego pouczania, że partia dobra, tylko naród nie dorósł - ja, Ty, My...
To naprawdę nie tak.
pozdr.
GG
Obrazek użytkownika polfic

polfic
1. O szczegóły mnie się nie pytaj, nie znam się na tym smiley. Natomiast nie wierzę, że z całym frontem okopanym na stołkach i pieniądzach, mozna poradzić sobie demokratycznie.Może ktoś widzi taką możliwość, ja nie.
2. "że partia dobra, tylko naród nie dorósł" - przeciwnie, to partia nie dorosła, pokażmy, że my dorośliśmy,

Pozdrawiam
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Zgadzam się z pierwszym wnioskiem, ale nie z drugim. Nasza państwowa dyplomacja nie istnieje, a urzędy przeżarte są agenturą. Jedyna dyplomacja jaka ma sens, to dyplomacja międzyludzka. Niech każdy nauczy się choć jednego języka jednego z naszych sąsiadów i nawiązuje przyjaźnie. Bez tego nic nie wyjdzie. Absolutnie nic.
Obrazek użytkownika fritz

fritz
Dwa   punkty jako ilustracja:

- Staliśmy się czymś w rodzaju kondominialnego „obrotowego sojusznika” na styku stref wpływów

– tak jak Polska obecnie na różnych poziomach wystrzega się wszystkiego, co mogłoby nie spodobać się Niemcom, a do czasu Majdanu i bankructwa tuskowego „resetu” tłumiła również jakiekolwiek akcenty antyrosyjskie.

*** Zeby byc obrotowym sojusznikiem czy tez rezygnacji wybierania sobie partnera do flirtowania  Polska TERAZ musialaby miec mozliwosc rozstrzygania.

Tak nie jest. Polska TERAZ jest okupowanym i likwidowanym krajem a Polacy unicestwianym narodem przez Niemcy reprezentowane przez herr Tuska. ( Teraz moze nastepowac zmiana okupanta sprawujacego wladze)

Inny przyklad, jeden paragraf, podzielony na dwie czesci:

...Podmiotowość postrzegana jest jako uciążliwy balast, mówiąc Dmowskim - „obowiązek polski”, którego nikt nie chce wziąć na siebie, a wręcz odmawia się przyjęcia do wiadomości samego jego istnienia.

*** Uogolniasz na wszystkich. W przypadku Kaczynskiego (w wczseniej Kaczynskich) jest to oczywista nieprawda. Ich celem bylo i jest odzyskanie podmiotowosci. Na arenie miedzynarodowej robili to niezwykle skutecznie. Tak skutecznie, ze nawet USA chciala z Polska zawrzec ekskluzywna bilateralna umowe militarna dotyczaca tarczy. Niemiecki adminitracja okupujaca Polske niedopuscila do tego.

I dalej: Natomiast mniejszość poczuwająca się jednak do podniesienia z błota „obowiązków polskich” błędnie je definiuje, sprowadzając do wyboru między Rusem,

*** Dokladnie tak nie jest. Ci ktorzy, poczuwająca się jednak do podniesienia z błota „obowiązków polskich”  zdaja sobie b. dokladnie sprawe z tego, ze zarowno Rosja jak i Niemcy, a wiec po prostu Russogermania jest olbrzymim niebezpieczenstwem dla Polski.

Odpowiedzia na to byla wlasnie polityka Kaczynskich sprowadzajaca sie do tworzenia platformy wspolnych interesow politycznych i gospodarczych krajow naszego regionu bedacych rowniez czlonkami Uni. Ta platforma. sojusz, skutecznie zneutralizowalaby NIemcy, dlatego wlasnie jej powstanie byloby dla nich koszmarem.

Dlatego pierwszym politycznym zadaniem na arenie miedzynarodowej niemieckiej administracji herr Tuska byla likwidacja poczatkow tego sojuszu stworzonego przez Kaczynskich, ktorego skutecznosc pokazuje interwencja 5 prezydentow w Gruzji w 2008.

Dlatego tez ze smierci Lecha Kaczynskiego najwieksze polityczne korzysci mialy i maja Niemcy.
 
Obrazek użytkownika Warszawa1920

Warszawa1920
Jest to być może banał aż tak ciężki i prymitywny w dyskusji, że trudny tu do zaakceptowania. Tym niemniej użyję go, bo - według mnie - on właśnie najlepiej wyraża to, co dziś jest zadaniem absolutnie pierwszoplanowym. Polska, mianowicie, musi być rządzona przez Polaków. Jest to nie tylko warunek sine qua non wprowadzenia polityki wewnętrznej na ścieżkę rozwoju i dobrobytu socjalnego, ale także uzyskania możliwości wpływania na politykę międzynarodową. Przynajmniej naszego regionu, ale docelowo w znacznie szerszym wymiarze: tak Europy, jak i obszaru państw utworzonych z d. Związku Sowieckiego. Dziś ten warunek nie jest spełniony. Na marginesie powiem, iż nie to, że mnie denerwuje, ale boli mnie mówienie o tym, że "Polak" został jakimś tam prezydentem Europy. Może i tak to stanowisko się nazywa, ale ten, kto ma je objąć nie ma nic wspólnego ani z Polską, ani z Narodem Polskim.
     
To nie są czasy, gdy o interesy państw i społeczeństw je zamieszkujących czasami lepiej dbali monarchowie sprowadzeni z zagranicy. Polska jest tu zresztą chyba wyjątkowo "obdarzona" doświadczeniem pozytywnym. Ale to już przeszłość. Żeby w dzisiejszej dobie pojąć, czego potrzeba Polakom i Polsce, należy samemu być Polakiem. W tym sensie "insurekcjonizm" jest aktualnie potrzebą chwili, a więc środkiem. Bo celem faktycznie pozostaje suwerenność Państwa i Wolność Narodu. W warstwie "realizmu" bowiem nie znajduję metod innych, gwarantujących tego celu osiągnięcie.

Serdecznie pozdrawiam,
 
Warszawa1920
Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

Gadający Grzyb
No dobrze, ale kto będzie tych Polaków i nie-Polaków selekcjonował? I w jaki sposób? No i jeszcze - kto i jakimi siłami zrobi tę insurekcję? I jaki konkretnie kształt owa insurekcja miałaby przybrać?
pozdr.
GG
Obrazek użytkownika Warszawa1920

Warszawa1920
Widzę, że wkraczamy w świat doktryny "ironicznego szowinizmu" ... Pytasz dowcipnie: Kto?, zatem odpowiadam Ci: A choćby i ja! Dlaczego odmawiamy sobie tego rodzaju ocen? Dlaczego - po tych, TAKICH! 7 latach rządów Tuska - nie mam mieć prawa odmawiać mu tego, że jest Polakiem? W 1989 dogadali się ponoć Polacy z Polakami ... W 1944 w Polsce zaczęła się ponoć wojna domowa ... Doprawdy, czy niezbędne jest tu tłumaczenie, że rzecz dotyczy tych, co rządzą lub mają jakiś wpływ na władzę w Naszej Ojczyźnie?

Nie rozumiem skąd bierze się Twoje żartobliwe pytanie o "sposób selekcji", a już kompletnie nie pojmuję stopnia zaawansowania kpiny ujętej w dopytywania o ową "insurekcję"? Albo nie traktujesz poważnie własnego tekstu albo ja nie potrafię objąć swym rozumem, zapewne nieprzygotowanym merytorycznie na takie przekazy podprogowe, głębi przewrotności zapisanej tamże. Nie lubię dla udowadniania komuś czegoś cytować jego słów, ale nie uważam się za człowieka, który nie potrafi przyswoić sobie semantyki pewnych określeń. Na przykład o insurekcji (właśnie ...), którą należy przeprowadzić, by ocaleć.

Serdecznie pozdrawiam,  
Warszawa1920
Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

Gadający Grzyb
Piszę tak, bo nie jestem pewien, czy rozumiemy tak samo poszczególne pojęcia. Zamiast mówić o Polakach i nie-Polakach, bo to potencjalnie wprowadza zamęt np. na tle doszukiwania się "eskimoskiego" pochodzenia, wolę stosowac kryterium czy dana osoba działa w polskim interesie, czy nie. Przy takim postawieniu sprawy sytuacja jest jasna - zdrajcy, jurgieltnicy wysługujący się obcym stolicom - won! I sądzę, że tu się zgodzimy.

Co do insurekcji - ja ten termin rozumiem dość szeroko, nie sprowadzam go jedynie do walki zbrojnej, ale ogółu działań, które mają doprowadzić do pełnej suwerenności, czyli podmiotowości Polski. Środki jakimi ów "insurekcyjny" cel nalezy osiągnąć zależą od sytuacji i aktualnego własnego potencjału.
pozdr.
GG
Obrazek użytkownika Waldemar Żyszkiewicz

Waldemar Żyszkiewicz
Zamiast mówić o Polakach i nie-Polakach, bo to potencjalnie wprowadza zamęt np. na tle doszukiwania się "eskimoskiego" pochodzenia, wolę stosowac kryterium czy dana osoba działa w polskim interesie, czy nie.

A wyobraża sobie Pan nieeskimoskiego ministra spraw zagranicznych u Eskimosów lub (jak mówi Grzegorz Braun) w państwie położonym w Palestynie? A co dobrego zrobił Bronisław Geremek dla Polski np. w sprawie lustracji? A co dobrego dla Polski zrobił Adam Daniel Rotfeld, odbierając nagrodę przyznaną przez USA Karskiemu? A co dobrego dla Polski zrobił Adam Michnik, jako długoletni naczelny Gazety Wyborczej?...  Żeby nie przedłużać wyliczanki, jak wyobraża sobie Pan podmiotowość kraju, który oczekuje pochwał NYT za to, że do ważnych funkcji państwowych dopuszcza się ludzi etnicznie odmiennych niż  ogół jego obywateli, ludzi bez polskiego obywatelstwa/peselu, ludzi importowanych z zewnątrz?

sytuacja jest jasna - zdrajcy, jurgieltnicy wysługujący się obcym stolicom - won!

Nie ma szans na podmiotowość, jeśli pozwolimy sobie wmówić, że Polacy nie potrafią się sami rządzić, zagospodarować własnej wolności, urządzić państwa etc. Jeśli zrezygnujemy z prześwietlania różnych możliwych "lojalności" kandydatów do newralgicznych urzędów, z obawy wprowadzenia jakiegoś "mitycznego" zamętu, to po nas... Bo kto niby miałby później ów brak lojalności osądzać? Pan chyba żartuje. Jak się już dopuści jurgieltników do wpływów w państwie, to oni się nie dają ot, tak usunąć. Przecież właśnie to ćwiczymy na własnej skórze. 

PS Zgoda co do postawy wobec Ukrainy i Litwy, ale jeśli tam mamy przejawiać odwagę, to nie inaczej winno być  w sprawie absolutnie teraz wasalnej postawy wobec Izraela czy szerzej zdumiewających roszczeń (i uroszczeń) środowisk żydowskich. Ponieważ - jak słusznie Pan pisze - Polska jest potrzebna tylko Polakom, a innym często wręcz zawadza, to z definicji rządzić Polską powinni rządzić ludzie z polskimi obowiązkami. Czyli praktycznie - Polacy :)
 

Waldemar Żyszkiewicz

Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

Gadający Grzyb
1. "A wyobraża sobie Pan nieeskimoskiego ministra spraw zagranicznych u Eskimosów lub (jak mówi Grzegorz Braun) w państwie położonym w Palestynie?"
Izrael jest państwem nacjonalistycznym, więc odpowiedź jest oczywista. Natomiast u nas powinniśmy stosować kryterium lojalnościowe (chodzi o lojalnośc wobec Polski, a nie konkretnej siły politycznej). Taki Wildstein był na tyle niezależnym prezesm TVP, że nawet PiS go utrącił, wprowadzając zamiast niego Urbańskiego - "Pontona", który zatrudnil Lisa. I teraz proszę sobie odpowiedzieć - co było lepsze - Żyd Wildstein, czy Polak Urbański?

2. "Nie ma szans na podmiotowość, jeśli pozwolimy sobie wmówić, że Polacy nie potrafią się sami rządzić, zagospodarować własnej wolności, urządzić państwa etc."
Ależ ja właśnie o tym piszę - przecież sformułowane w tekście postulaty, to właśnie taki skrócony katalog tego, co trzeba zrobić, byśmy zaczęli się rzsądzić sami. O agenturze nie wspomniałem, bo uznałem, że to rozumie się samo przez się.

3. O żydowskich uroszczeniach wspomniałem w jednej z poprzednich notek - http://blog-n-roll.pl/pl/polska-%E2%80%93-usa-zaufanie-traci-si%C4%99-ty... pisząc, że powinniśmy wymagać od USA, by zaprzestały wspierania żądań post-holocaustowych hien cmentarnych. Zresztą, pisywałem o tej kwestii w minionych latach kilkakrotnie.
pozdr.
GG
Obrazek użytkownika Hun

Hun
"Taki Wildstein był na tyle niezależnym prezesm TVP, że nawet PiS go utrącił, wprowadzając zamiast niego Urbańskiego - "Pontona",
 
...wtedy przesłanki na to, że nowy układ, z którym wiążę nadzieję, właśnie bierze w łeb... Jak M. Jurek był marszałkiem sejmu ale  "zrobił swoje" w kwestii aborcji i jak PiS "uwalił" Wildsteina... Wtedy zrozumiałem, że moje nadzieje na "naszą" Polskę mogę sobie wetknąć...

Pozdrawiam,
Hun

 

"...And what do you burn, apart from witches?   - More witches!..."
Obrazek użytkownika Waldemar Żyszkiewicz

Waldemar Żyszkiewicz
Jak M. Jurek był marszałkiem sejmu ale  "zrobił swoje" w kwestii aborcji

...albo jest niedoinformowany. Marek Jurek zachował się wtedy absolutnie należycie i honorowo, gdyż po utrąceniu realnej szansy na konstytucyjną ochronę życia od poczęcia do naturalnej śmierci jego PR wystąpiła z koalicji, a sam Jurek przestał być marszałkiem sejmu, czyli zapłacił na długi czas własną polityczną marginalizacją. Natomiast szansę świadomie zniszczył PiS, konkretnie przez działania sejmowe Jarosława Kaczyńskiego i zwłaszcza Marka Suskiego przed planowanym głosowaniem. Główną winę polityczną ponosi wszakże za to Lech Kaczyński, dziwnie coś miękki wobec środowisk etnicznie-proaborcyjnych, a także prezydentowa Kaczyńska, która wręcz urządziła w pałacu sabat z proaborcyjnymi celebrytkami. Zrobiono jej potem piękną fotoszopową okładkę, w którymś z polskojęzycznych "glamourów".

Pozdrawiam,

Waldemar Żyszkiewicz

Obrazek użytkownika Waldemar Żyszkiewicz

Waldemar Żyszkiewicz
Myślę, że wbrew pozorom, co do zasadniczych celów i merytorycznych wskazań kadrowych łatwo się zgodzimy: merytokracja przede wszystkim. Zwłaszcza że Bronisław Wildstein, Polak pochodzenia żydowskiego, stanowi raczej dobry dobry przykład wyjątku potwierdzającego regułę, niż odwrotnie. A już skontrastowany z Pontonem... :)

Szło mi raczej o sformułowanie "potencjalny zamęt", które zabrzmiało jakoś tak trochę ostrożnościowo, żeby przypadkiem nie urazić etników przewrażliwionych na własnym punkcie :) Ale być może się mylę. Skądinąd postawa ostrożnościowa, dziś zupełnie poniechana, wydaje się fundamentem polityki kadrowej w każdym sensownie urządzonym państwie. Tymczasem w III RP dzieje się dokładnie na odwrót.

Dlatego sądzę, że lepiej wyjściowo zaostrzać kryteria dopuszczania osób do ważnych funkcji państwowych, niż obdarzać kandydatów przesadnym zaufaniem na kredyt, a potem dopiero sprawdzać ich lojalność, oceniając efekty działań ex post

Pozdrawiam,

Waldemar Żyszkiewicz

Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

Gadający Grzyb
Z tym "potencjalnym zamętem" chodziło mi o to, że zamiast istotnymi sprawami, zajmiemy się "polowaniem na Żyda" w stylu krążących po necie "list Żydów" - czyli klasyczne odwracanie uwagi i przekierowywanie energii na manowce. W takim ujęciu Wildstein nie miałby szans, Kaczyński również, bo wedle tropicieli Żydow to "Kalkstein", zaś taki Radek Sikorski by został...
pozdr.
GG
Obrazek użytkownika Waldemar Żyszkiewicz

Waldemar Żyszkiewicz
Czasem myślę, że przez taką nadmierną grzeczność (powodowaną już to kindersztubą, już to skutkami tresury przez tych, którzy wypowiedzenie na głos słowa 'Żyd' uznają za przejaw antysemityzmu) oraz za sprawą zbytniej uległości wobec interesu innych, dajemy się ustawiać jako głupsi niż jesteśmy. Nie warto, bo to zostanie bezwzględnie wykorzystane przeciwko nam.

Przecież wiemy, że te durnowate i wredne (bo przemieszane) tzw. listy Żydów w sieci to rezultat dziarskiej twórczości chłopców z bezpieczeństwa, a jeśli kto przeczytał pracę prof. Szwagrzyka o strukturze etnicznej kierownictwa resortu, zwłaszcza w czasach stalinizmu, ten może sobie wyrobić właściwy osąd o autorach i celu rozpowszechniania tych list.

Miałem na myśli raczej współczesne sytuacje, w których samozwańczy mentorzy zarzucają Polakom tzw. antysemityzm bez Żydów. Często wtedy wprost ciśnie się na usta pytanie: chłopie, a co ty lustra w domu nie masz?

Pozdrawiam,

Waldemar Żyszkiewicz

Więcej notek tego samego Autora:

=>>