Nigdy nie uważałem relatywizacji historii za naukę a co najwyżej za ciekawą zabawę intelektualną. Robienie jednak z „A co by było gdyby…” oddzielnej dziedziny historycznej jest dziś zjawiskiem nagminnym a książki podejmujące tego typu tematykę sprzedawane są w dziesiątkach, jeśli nie setkach tysięcy egzemplarzy.
Jednym z najważniejszych przedstawicieli tego typu nurtu historycznego był śp. Profesor Paweł Wieczorkiewicz, który bardzo często dzielił się z czytelnikami przemyśleniami w temacie historii alternatywnej. Do niedawna miałem okazję zapoznać się tylko z takimi pracami Pana Profesora i przyznam szczerze, że „dzięki” tego typu publikacjom autor „Historii politycznej Polski 1935-1945” nigdy nie był moim faworytem.
Niedawno w moje ręce trafiła jednak zupełnie inna praca Prof. Wieczorkiewicza – dwutomowa „Historia wojen morskich” i… ewidentnie muszę zmienić moje nastawienie do Pana Profesora :-)
Jest to książka, która większość odstrasza już samym swoim tytułem. „Wojny morskie? A kogo to interesuje? Musisz być zapaleńcem, skoro bierzesz się za taką książkę” – to tylko jeden z wielu komentarzy, jakie usłyszałem od zaprzyjaźnionych książko-holików. Zupełnie mnie to nie dziwi. Program nauczania historii w szkołach prawie w ogóle nie obejmuje wojen morskich, jakie miały miejsce w nowożytnej historii świata (no może poza jednym zdaniu odnośnie blokady kontynentalnej Anglii wprowadzonej przez Napoleona i drugim zdaniu o „bostońskiej herbatce”). A szkoda…
Z książki Prof. Wieczorkiewicza dowiadujemy się bowiem, że to przede wszystkim żagiel i para, znacznie częściej niż większości może się wydawać, decydowały o losach całego nowożytnego świata. Dlatego właśnie bardzo żałuję, że autor rozpoczyna podróż przez wojny morskie od roku 1568, czyli od początku końca potęgi hiszpańskiej „Niezwyciężonej Armady” a kończy na roku 1914.
Książka nie jest bowiem kolejną encyklopedyczną cegłą historyczną przeznaczoną tylko dla wtajemniczonych, ale świetnie napisaną opowieścią o wielkich interesach, religii, poświęceniu, odwadze, honorze i wielu innych sprawach „wokół-politycznych”. Dlatego też po jej przeczytaniu czuje się ogromny niedosyt związany ze starożytnością, średniowieczem, pierwszymi latami nowożytności oraz dziejami najnowszymi i toczonymi w tych czasach wojnami morskimi, których niestety Prof. Wieczorkiewicz nie zamieścił w swej książce.
W trakcie czytania non stop towarzyszył mi zapach prochu, huk armat, powiew morskiej bryzy, brzęk przechwyconego złota oraz krzyk marynarzy próbujących przeciwstawić się siłom natury. Autor wiele razy opisywał wyprawy, które w rzeczywistości zakończyły się klęską zanim tak naprawdę rozpoczęto jakiekolwiek działania zbrojne (sztormy potrafiły zbierać niezwykle krwawe żniwo). Równie często możemy przekonać się, że o powodzeniu działań zbrojnych decydował przypadek, zła taktyka, technologia statków, nonszalancja dowódców, brawura połączona z poświęceniem szeregowych marynarzy. Ilość zwrotów akcji, jaka miała niejednokrotnie miejsce w czasie trwania batalii morskiej jest tak ogromna, że nie sposób przytoczyć ich w jednej recenzji. Po prostu trzeba samemu zapoznać się z treścią książki i przekonać się, jak wyglądały nie tylko wojny, ale również związane z nimi intrygi, gierki polityczne, genialne plany obracające najpotężniejsze floty morskie w bezładne pogorzeliska.
Warto, warto i jeszcze raz warto. Dwa tomy „Historii Wojen Morskich” Prof. Wieczorkiewicza to naprawdę kawał fantastycznej roboty i jeszcze lepszy kawał mało znanej historii. Historii, która mimo tego, że toczyła się gdzieś daleko od lądu to była związana z najważniejszymi graczami na ówczesnej mapie politycznej świata z Rzeczpospolitą włącznie. Historii, która pokazuje, co tak naprawdę rządziło, rządzi i jeszcze długo będzie rządzić naszym światem. W końcu: historii, która nadal nikogo nic nie nauczyła…
Serdecznie polecam!
Moja ocena: 9/10 (wybitna)
Jednym z najważniejszych przedstawicieli tego typu nurtu historycznego był śp. Profesor Paweł Wieczorkiewicz, który bardzo często dzielił się z czytelnikami przemyśleniami w temacie historii alternatywnej. Do niedawna miałem okazję zapoznać się tylko z takimi pracami Pana Profesora i przyznam szczerze, że „dzięki” tego typu publikacjom autor „Historii politycznej Polski 1935-1945” nigdy nie był moim faworytem.
Niedawno w moje ręce trafiła jednak zupełnie inna praca Prof. Wieczorkiewicza – dwutomowa „Historia wojen morskich” i… ewidentnie muszę zmienić moje nastawienie do Pana Profesora :-)
Jest to książka, która większość odstrasza już samym swoim tytułem. „Wojny morskie? A kogo to interesuje? Musisz być zapaleńcem, skoro bierzesz się za taką książkę” – to tylko jeden z wielu komentarzy, jakie usłyszałem od zaprzyjaźnionych książko-holików. Zupełnie mnie to nie dziwi. Program nauczania historii w szkołach prawie w ogóle nie obejmuje wojen morskich, jakie miały miejsce w nowożytnej historii świata (no może poza jednym zdaniu odnośnie blokady kontynentalnej Anglii wprowadzonej przez Napoleona i drugim zdaniu o „bostońskiej herbatce”). A szkoda…
Z książki Prof. Wieczorkiewicza dowiadujemy się bowiem, że to przede wszystkim żagiel i para, znacznie częściej niż większości może się wydawać, decydowały o losach całego nowożytnego świata. Dlatego właśnie bardzo żałuję, że autor rozpoczyna podróż przez wojny morskie od roku 1568, czyli od początku końca potęgi hiszpańskiej „Niezwyciężonej Armady” a kończy na roku 1914.
Książka nie jest bowiem kolejną encyklopedyczną cegłą historyczną przeznaczoną tylko dla wtajemniczonych, ale świetnie napisaną opowieścią o wielkich interesach, religii, poświęceniu, odwadze, honorze i wielu innych sprawach „wokół-politycznych”. Dlatego też po jej przeczytaniu czuje się ogromny niedosyt związany ze starożytnością, średniowieczem, pierwszymi latami nowożytności oraz dziejami najnowszymi i toczonymi w tych czasach wojnami morskimi, których niestety Prof. Wieczorkiewicz nie zamieścił w swej książce.
W trakcie czytania non stop towarzyszył mi zapach prochu, huk armat, powiew morskiej bryzy, brzęk przechwyconego złota oraz krzyk marynarzy próbujących przeciwstawić się siłom natury. Autor wiele razy opisywał wyprawy, które w rzeczywistości zakończyły się klęską zanim tak naprawdę rozpoczęto jakiekolwiek działania zbrojne (sztormy potrafiły zbierać niezwykle krwawe żniwo). Równie często możemy przekonać się, że o powodzeniu działań zbrojnych decydował przypadek, zła taktyka, technologia statków, nonszalancja dowódców, brawura połączona z poświęceniem szeregowych marynarzy. Ilość zwrotów akcji, jaka miała niejednokrotnie miejsce w czasie trwania batalii morskiej jest tak ogromna, że nie sposób przytoczyć ich w jednej recenzji. Po prostu trzeba samemu zapoznać się z treścią książki i przekonać się, jak wyglądały nie tylko wojny, ale również związane z nimi intrygi, gierki polityczne, genialne plany obracające najpotężniejsze floty morskie w bezładne pogorzeliska.
Warto, warto i jeszcze raz warto. Dwa tomy „Historii Wojen Morskich” Prof. Wieczorkiewicza to naprawdę kawał fantastycznej roboty i jeszcze lepszy kawał mało znanej historii. Historii, która mimo tego, że toczyła się gdzieś daleko od lądu to była związana z najważniejszymi graczami na ówczesnej mapie politycznej świata z Rzeczpospolitą włącznie. Historii, która pokazuje, co tak naprawdę rządziło, rządzi i jeszcze długo będzie rządzić naszym światem. W końcu: historii, która nadal nikogo nic nie nauczyła…
Serdecznie polecam!
Moja ocena: 9/10 (wybitna)
(5)
13 Comments
Zachęciłeś mnie
20 May, 2016 - 22:02
@Bolo Mauser
20 May, 2016 - 07:07
Wiele innych państw również "inwestowało" w tego typu "najemników", ale nie będę za dużo zdradzał :-)
Zapraszam do lektury :-)
Pozdrowienia!
@Geolog1988
20 May, 2016 - 07:43
Pzdr.
@tł
20 May, 2016 - 08:05
Pozdrawiam.
@Geolog1988
20 May, 2016 - 08:17
To trochę tak, jak z prywatyzacją :-)))!
@tł
20 May, 2016 - 08:19
Pozdrowienia!
Po prostu, posługiwanie się
22 May, 2016 - 08:45
Naród bez kręgosłupa, honoru i innych ważnych częsci anatomicznych.
"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Osobiście żałuję, że Wielka
20 May, 2016 - 10:49
Zrobiliby porządek z Angolami, nigdy ich nie lubiłem. :)
*
Z planowanymi wycieczkami morskimi do Anglii w ogóle bywało ciekawie.
W 1805 roku do napoleońskiego marszałka Davouta zgłosił się pewien innowator. Marszałek, dowódca znakomity (wg niektórych nie ustępujący talentem cesarzowi, vide Auerstedt), a ogólnie człowiek mądry i rozsądny, chwilowo zgłupiał. Jako że Napoleon planował desant na Wyspy Brytyjskie, Davout podesłał mu wspomnianego jegomościa z własną rekomendacją. Ten przedstawił plan sforsowania La Manche przez kawalerię na delfinach.
Karą za odrzucenie doskonałego pomysłu był, oczywiście, Trafalgar.
"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
@Max
20 May, 2016 - 11:15
"Książę Medina Sidonia, zdając swemu panu sprawę z tak przerażającej klęski, stwierdził: "Bóg rozstrzygnął bieg spraw inaczej, niżbyśmy sobie tego życzyli". Filip wykazał wówczas wielkość, jaka w obliczu tragedii jest udziałem niewielu władców. Nie czyniąc admirałowi żadnych wymówek, napisał jedynie: "Wysłałem moje okręty, aby walczyły z ludźmi, a nie z żywiołami".
Odnośnie zaś "kawalerii na delfinach" - to tylko malutki smaczek (i to w dodatku przeciętny) niesamowitej historii napoleońskich wojen morskich opisanych przez Prof. Wiczorkiewicza :-)
Pozdrowienia! :-)
Przy całej niechęci do Angoli
20 May, 2016 - 21:57
Cała impeza Hiszpanów i tak była skazaną na klęskę, bo te wielkie statki po prostu nie miały na swym pokładzie żołnieży którzy mogili by dokonać desantu na ziemie Anglii
, a Justyn z Nassau kontrolował wody przybrzezne Zelandii w swych małych paskudnych łudeczkach o płaskich dnach, przez co barki z ludzimi Parmy ni jak nie mogły dotrzeć do okrętów Armady .... Takie młe przeoczenie...
a może rzeczywiście "God's Obvious Design" bo król Hiszpanii to był buc, nie pomógł swemu bratankowi Sebastianowi w Kucjacie, tylko po tym jak ów dzielny młody człowiek zginoł walcząc z Maurami, zagarnoł jego królestwo, i za to spotkała go kara!
@Bolo Mauser
22 May, 2016 - 04:57
Prof. Wieczorkiewicz wyprawę "Niezwyciężonej armady" opisuje jako krucjatę a nie wojnę ekonomiczną, co nie zmienia faktu, że nie darzy on jakąś nadmiernąsympatią Filipa I :-)
Zapraszam do lektury :-)
Pozdrowienia!
Już się tak nie zachwycajcie
22 May, 2016 - 08:44
Wieczorkiewicz pisze o bitwie pod Medway (nie ma nic wspólnego z Midway, jak coś :)), gdzie Angole sromotnie polegli w starciu z flotą holenderską de Ruytera? Holendrzy wleźli w Tamizę, przejmując flagowca angielskiego "Royal Charles" (ale wstyd). A szacowni obywatele z Londynu uciekali, bo "niepokonana" flota brytyjska dopuściła do możliwości desantu. :)
1667.
PS. Akurat anegdotkę o delfinach wziąłem z innego źródła - że Wieczorkiewicz o niej też pisze, fajnie W sumie - przekonałeś mnie, przeczytam. :)
"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
@Max
22 May, 2016 - 10:36
A wojna angielsko-holenderska, to już zupełnie inna, jeszcze bardziej pasjonująca historia ;-)
Pozdrowienia! :-)