Rozważania te są tym bardziej aktualne, że właśnie obserwujemy w Donbasie zaostrzenie walk. Właściwie możemy mówić o załamaniu się zawieszenia broni, w użyciu jest już ciężka artyleria, a politycy ukraińscy, nawet nie skłonni do pochopnych sądów, tacy jak były prezydent Leonid Krawczuk, mówią że późnym latem lub wczesną jesienią kolejna wojna z Rosją wydaje się bardzo prawdopodobna.
Co powiedział Klimkin? Otóż jego zdaniem specjaliści w urzędzie kanclerskim, z którymi się kontaktował już na początku wydarzeń z lutego 2014 roku, kiedy na Krymie pojawiły się „zielone ludziki”, mieli zarówno pełne rozeznanie sytuacji, jak i przekonanie o tym, że realizowany jest „na poważnie” scenariusz przejęcia przez Moskwę półwyspu. Jego rozmówcą był wówczas Christoph Heusgen, jeden z najbardziej zaufanych i wpływowych doradców ds. zagranicznych Angeli Merkel. O pozycji Heusgena niech świadczy i to, że kiedy Niemcy na przełomie 2019 i 2020 roku sprawowali rotacyjne przewodnictwo w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, to właśnie on reprezentował Berlin. Klimkin wspomina, że z prowadzonych wówczas rozmów odniósł wrażenie, że zarówno wywiady państw zachodnich odpowiednio wcześnie raportowały o rosyjskich przygotowaniach, jak i w toku rutynowych ćwiczeń i analiz różnych scenariuszy rozwoju wydarzeń ten, który przewidywał uderzenie Moskwy na Krym oraz wojnę w Donbasie był już wielokrotnie ćwiczony. Wszyscy zatem, jak uważa, wiedzieli jaka jest dynamika konfliktu, kiedy Moskwa zaczęła przygotowania i do czego to prowadzi, ale nikt nie podjął działań. Mówi, że jego zdaniem, w Berlinie czekano na reakcję Waszyngtonu i nie przygotowywano się do samodzielnej akcji. Kiedy na nią nadszedł czas, czyli w trakcie tzw. Porozumień Mińskich, a przypomnijmy, że pierwsze z nich podpisano we wrześniu 2014 roku, czyli ponad 6 miesięcy po wydarzeniach na Krymie, a kolejne ostatecznie kończące aktywną fazę wojny w lutym 2015, też nie chodziło o wsparcie Ukrainy a o zatrzymanie Putina, nawet kosztem zapisów, o których od samego początku, jak argumentuje, wiedziano, że nie mogą być zrealizowane. Zresztą, jak wprost mówi Klimkin, Rosjanie w toku rozmów nie specjalnie maskowali swe rzeczywiste cele. Kiedy dyskutowana była propozycja wprowadzenie pod egidą OBWE na linię rozgraniczenia międzynarodowego wojskowego kontyngentu pokojowego, propozycję tę zablokował Sergiej Ławrow, rosyjski minister spraw zagranicznych, mówiąc że „to nie odpowiada naszym interesom, bo wtedy w wyborach wybierzecie kogo chcecie, wybierze naród ukraiński, a w Donbasie nie będzie Rosji”. Pośrednio potwierdza on też to, co zostało już ujawnione kiedy opublikowano na Ukrainie protokoły z posiedzeń Rady Bezpieczeństwa i Obrony z 28 lutego 2014 roku, co zresztą w publicznych wypowiedziach potwierdzał też Ołeksandr Turczynow. Otóż administracja Obamy namawiała, a dyplomata Klimkin nie nazywa tego presją tylko radą, aby Ukraina w reakcji na rozwój wydarzeń na Krymie postępowała w sposób umiarkowany i rozważny. Inni, w tym i Turczynow, mówią o tych namowach nieco w innych kategoriach, dowodząc, że Kijów chciał wyprowadzić wojsko z krymskich koszar, aby starło się ono z „zielonymi ludzikami”, którzy się pojawili, ale silna presja sojuszników odwiodła ich od tej myśli.
Klimkin mówi też, że Joe Biden, wówczas wiceprezydent Stanów Zjednoczonych, popierał ideę przysłania wówczas na Ukrainę dostaw z bronią, w tym taką, przy użyciu której można byłoby zwalczać czołgi i pojazdy opancerzone. Skądinąd wiadomo, bo mówił też o tym publicznie Antony Blinken, wówczas doradca Bidena, że ta linią przegrała w administracji Obamy. Wydaje się, że wówczas sam amerykański prezydent był zwolennikiem linii „nie drażnienia Putina” i to przesądziło o pasywności zarówno Stanów Zjednoczonych, jak i Berlina, o Paryżu nie wspominając.
Całość tego artykułu: https://wpolityce.pl/swiat/541459-dlaczego-sojusznicy-nie-pomogli-ukrain...