Stało się. Kolejny raz władza pokazała obywatelom, gdzie ich miejsce i jak nimi gardzi.
Doprawdy trudno zrozumieć, dlaczego koalicja PO–PSL już w pierwszym czytaniu odrzuciła w czwartek obywatelski projekt ustawy dający rodzicom prawo wyboru, czy chcą posłać swoje dzieci do szkoły w wieku sześciu czy siedmiu lat.
Chodzi o projekt podpisany przez 300 tys. Polaków – taki, który nie zrujnuje budżetu, nie zmieni ustroju Polski, nie zagrozi funkcjonowaniu państwa. Obywatelom należała się choćby debata nad nim, bo dotyczy sprawy fundamentalnej – kto: rodzice czy państwo, wie lepiej, co jest dobre dla dzieci. Czyż pochylenie się nad wolą narodu w sejmowych komisjach było ponad siły tych, którzy znaleźli się na ulicy Wiejskiej z jego woli?
To tym bardziej bulwersujące, że 8 listopada 2013 r. posłowie odrzucili w pierwszym czytaniu podpisany przez 1 mln osób wniosek o referendum w sprawie sześciolatków w szkołach. Wcześniej zrobili to samo z poprzednim projektem obywatelskim dotyczącym tej samej kwestii. A od 1999 r., odkąd formalnie można składać w Sejmie obywatelskie projekty ustaw, z 34 tego rodzaju inicjatyw udało się uchwalić zaledwie osiem. Co gorsza, aż pięć ze zgłoszonych zostało odrzuconych przez posłów już w pierwszym czytaniu. W tej sytuacji trzeba się zastanowić nad zmianą prawa, by w pierwszym czytaniu nie można było odrzucać projektów zgłaszanych przez obywateli.
Jednym z wielkich wyzwań, jakie stają w tym kontekście przed nami, jest sprawa braku zaufania Polaków do państwa. Nie da się zbudować nowoczesnego kraju, gdy jego obywatele – a to jest naszą bolączką, czego dowodzą liczne badania – traktują wszystko co za ich drzwiami jako ciało obce, nie angażując się w związku z tym w żadne wspólne sprawy. Dlaczego nie chce zrozumieć tego partia, która w nazwie ma przymiotnik „obywatelska"? Dlaczego kolejny raz topi w niebycie te resztki obywatelskiej aktywności, jakie wyrażają się w zebraniu podpisów, przygotowaniu ustawy, mobilizacji ludzi? Dlaczego władzy wydaje się, że stoi ponad narodem, który jest jej chlebodawcą i mocodawcą? Dlaczego państwo tak arogancko zachowuje się w stosunku do swoich obywateli? Dlaczego później politycy się dziwią, że do urn idzie niespełna połowa uprawnionych? Niepodobna odpowiedzieć na te pytania.
Chyba że w sposób przewrotny. Być może PO nie zależy wcale na świadomych obywatelach rozliczających władzę, ale na tych, którzy karmią się oficjalną propagandą i tylko biją brawo.
http://www4.rp.pl/artykul/1184083-Obywatelska-tylko-z-nazwy.html