Dawno, dawno temu, Polska Zjednoczona Partia Robotnicza podzieliła się na dwie partię – Socjaldemokrację RP i Polską Unię Socjaldemokratyczną. Pierwsza przejęła majątek, zapasy betonu i nieruchomości. Druga – Tadeusza Fiszbacha. Może o samym Fiszbachu pamiętają jeszcze najwięksi fascynacji naszej historii najnowszej, bo przecież wcześniej zdarzyło mu się odegrać pewną rolę, ale czy ktoś pamięta PUS? Sam musiałem chwilę się zastanawiać, jak nazywała się partia, która odcięła się, przynajmniej nominalnie, od dziedzictwa PRL, chcąc budować socjaldemokrację bez, jak się wtedy wydawało jej założycielom, niewygodnego i wstydliwego bagażu. Już w 1991 roku Fiszbach startował z list innego, równie marginalnego ugrupowania, by na koniec z polityki zniknąć zupełnie. W 2010 roku poparł w wyborach prezydenckich Jarosława Kaczyńskiego, ale czy ktokolwiek o tym w ogóle słyszał?
Część niedobitków z PUS, razem z lewicowcami z PRL-owskiej opozycji założyli Unię Pracy. Ta partia odniosła na początku pewien sukces, po wyborach w 1993 była dość znaczącą siłą polityczną, jednak koniec końców i tak rozmyła się na powrót w SLD i tylko dzięki doklejeniu do większego sojuszu przedłużyła swoje trwanie w polityce. Tracąc przy tym część swojej młodzieżówki, która stworzyła niezależnych od dawnej partii Młodych Socjalistów. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że większość Polaków takie nazwiska, jak Marek Pol czy Izabela Jaruga-Nowacka (która zginęła 10 kwietnia 2010), kojarzy raczej z SLD, niż z Unią Pracy. Podejrzewam też, ze mało kto byłby w stanie wymienić kolejnych przewodniczących UP, którzy zastępowali Ryszarda Bugaja.
W czasach afery Rywina kolejni postkomuniści poczuli potrzebę odcięcia się od kolegów i zaznaczenia swojej wielkiej uczciwości. Tak powstała SDPl. Nazwę pewnie wiele osób jeszcze pamięta, partia w różnych niszach działa do dziś, ale znów – wielkiego sukcesu nie było. Owszem, w 2005 roku wprowadziła do sejmu kilku posłów, a Marek Borowski wypadł całkiem nieźle w wyborach prezydenckich, w czym na pewno pomogło mu wycofanie się Cimoszewicza), jednak należy uznać, że próba kolejna próba stworzenia „uczciwej lewicy” niezbyt się udała. To SLD jest cały czas w sejmie, a SDPL, jak wcześniej UP, przykleja się i rozpuszcza w większych partiach – czy to w SLD, czy w Platformie Obywatelskiej (pamiętajmy, że przez tę partię przewinęli się Tomasz Nałęcz i Bartosz Arłukowicz).
Piszę o tym wszystkim jednak nie dlatego, że jakoś bardzo interesują mnie te wszystkie postkomunistyczne spady. Zastanawiam się ostatnio nad losem Jarosława Gowina. Jak moi czytelnicy wiedzą, Gowinowi w swoim czasie poświęcałem bardzo dużo, niekoniecznie życzliwej, uwagi. Niespecjalnie wierzyłem w jego konserwatyzm, jako minister Tuska wydawał mi się zbyt giętki i kompromisowy, również w sprawach, w których dla polityka, podkreślającego związki z katolicyzmem, miejsca na kompromisy za wiele nie ma. Nie wróżyłem mu też zbyt wielkiego powodzenia, gdy już zdecydował się z Platformy odejść. A jednak skala coraz pewniejszej porażki tego polityka jest dla mnie zaskakująca. W sondażach zdobywa dziś coś k. 1% - jeśli się to potwierdzi, trudno będzie uznać, że Polska Razem urwała komukolwiek jakieś głosy, niezależnie od tego, czy będzie to PiS, czy Platforma. Przepraszam, może pozbawi PiS kilku głosów dziennikarzy z niepokornych redakcji, o ile oczywiście bez Gowina ci byliby w stanie przezwyciężyć swoje obrzydzenie i na Kaczyńskiego głosować, co pewne dla mnie nie jest. Niemniej poparcie nawet całych redakcji W Sieci i Do Rzeczy, ba – Kazika Staszewskiego nawet, nie zapewni Gowinowi sukcesu, a nawet dotacji dla 3% partii. W związku z tym można być prawie pewnym, że za czas jakiś koledzy byłego ministra sprawiedliwości, a może nawet i on sam, powtórzą drogę osób, opisanych wyżej i skończą znów przy dużej partii – jedni wrócą w orbitę Platformy, inni, być może przejdą ostatecznie do PiS, a w decyzjach pomogą wyniki zbliżających się wyborów.
Często mówi się, że Platforma stała się PZPR-bis. Wygląda na to, że sprawdzać się to zaczyna również w przypadku partyjnych dysydentów. „Uczciwy postkomunista” (nie wchodzę tutaj w analizowanie, na ile uczciwość ta bywała autentyczna, pewnie dużo zależało to od osoby i momentu historycznego) nikomu nie był potrzebny, ponieważ nie mógł być gwarantem tych interesów, za którymi stali PZPR i jej kontynuatorzy. Analogicznie interesów tych nie zagwarantuje „uczciwy platfus”, wychodzi więc na to, że nie jest on nikomu specjalnie potrzebny.
Część niedobitków z PUS, razem z lewicowcami z PRL-owskiej opozycji założyli Unię Pracy. Ta partia odniosła na początku pewien sukces, po wyborach w 1993 była dość znaczącą siłą polityczną, jednak koniec końców i tak rozmyła się na powrót w SLD i tylko dzięki doklejeniu do większego sojuszu przedłużyła swoje trwanie w polityce. Tracąc przy tym część swojej młodzieżówki, która stworzyła niezależnych od dawnej partii Młodych Socjalistów. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że większość Polaków takie nazwiska, jak Marek Pol czy Izabela Jaruga-Nowacka (która zginęła 10 kwietnia 2010), kojarzy raczej z SLD, niż z Unią Pracy. Podejrzewam też, ze mało kto byłby w stanie wymienić kolejnych przewodniczących UP, którzy zastępowali Ryszarda Bugaja.
W czasach afery Rywina kolejni postkomuniści poczuli potrzebę odcięcia się od kolegów i zaznaczenia swojej wielkiej uczciwości. Tak powstała SDPl. Nazwę pewnie wiele osób jeszcze pamięta, partia w różnych niszach działa do dziś, ale znów – wielkiego sukcesu nie było. Owszem, w 2005 roku wprowadziła do sejmu kilku posłów, a Marek Borowski wypadł całkiem nieźle w wyborach prezydenckich, w czym na pewno pomogło mu wycofanie się Cimoszewicza), jednak należy uznać, że próba kolejna próba stworzenia „uczciwej lewicy” niezbyt się udała. To SLD jest cały czas w sejmie, a SDPL, jak wcześniej UP, przykleja się i rozpuszcza w większych partiach – czy to w SLD, czy w Platformie Obywatelskiej (pamiętajmy, że przez tę partię przewinęli się Tomasz Nałęcz i Bartosz Arłukowicz).
Piszę o tym wszystkim jednak nie dlatego, że jakoś bardzo interesują mnie te wszystkie postkomunistyczne spady. Zastanawiam się ostatnio nad losem Jarosława Gowina. Jak moi czytelnicy wiedzą, Gowinowi w swoim czasie poświęcałem bardzo dużo, niekoniecznie życzliwej, uwagi. Niespecjalnie wierzyłem w jego konserwatyzm, jako minister Tuska wydawał mi się zbyt giętki i kompromisowy, również w sprawach, w których dla polityka, podkreślającego związki z katolicyzmem, miejsca na kompromisy za wiele nie ma. Nie wróżyłem mu też zbyt wielkiego powodzenia, gdy już zdecydował się z Platformy odejść. A jednak skala coraz pewniejszej porażki tego polityka jest dla mnie zaskakująca. W sondażach zdobywa dziś coś k. 1% - jeśli się to potwierdzi, trudno będzie uznać, że Polska Razem urwała komukolwiek jakieś głosy, niezależnie od tego, czy będzie to PiS, czy Platforma. Przepraszam, może pozbawi PiS kilku głosów dziennikarzy z niepokornych redakcji, o ile oczywiście bez Gowina ci byliby w stanie przezwyciężyć swoje obrzydzenie i na Kaczyńskiego głosować, co pewne dla mnie nie jest. Niemniej poparcie nawet całych redakcji W Sieci i Do Rzeczy, ba – Kazika Staszewskiego nawet, nie zapewni Gowinowi sukcesu, a nawet dotacji dla 3% partii. W związku z tym można być prawie pewnym, że za czas jakiś koledzy byłego ministra sprawiedliwości, a może nawet i on sam, powtórzą drogę osób, opisanych wyżej i skończą znów przy dużej partii – jedni wrócą w orbitę Platformy, inni, być może przejdą ostatecznie do PiS, a w decyzjach pomogą wyniki zbliżających się wyborów.
Często mówi się, że Platforma stała się PZPR-bis. Wygląda na to, że sprawdzać się to zaczyna również w przypadku partyjnych dysydentów. „Uczciwy postkomunista” (nie wchodzę tutaj w analizowanie, na ile uczciwość ta bywała autentyczna, pewnie dużo zależało to od osoby i momentu historycznego) nikomu nie był potrzebny, ponieważ nie mógł być gwarantem tych interesów, za którymi stali PZPR i jej kontynuatorzy. Analogicznie interesów tych nie zagwarantuje „uczciwy platfus”, wychodzi więc na to, że nie jest on nikomu specjalnie potrzebny.
(7)
6 Comments
@Budyń
05 May, 2014 - 12:47
Pozdrawiam
Ronin dziś jest i transmisja?
05 May, 2014 - 16:18
transmisji nie śledzę, sam
05 May, 2014 - 16:48
Pozwolę sobie zapytać.
05 May, 2014 - 17:23
A jednak skala coraz
05 May, 2014 - 16:35
Masz rację, te nędzne 1% to kompletna klęska. Chciałbym jednak zauważyć, że te 6-10% "wyborców centrowych" to takie bajki do znudzenia powtarzane przez dziennikarzy "Do Rzeczy" i "W sieci". Przyznam szczerze, że sam nabrałem się na te "analizy polityczne" i rozważania, kto to może urwać głosy PO, albo PiS-owi.
Okazuje się, że prawicowi dziennikarze piszą swoje analizy na podstawie "chciejstwa", a nie na podstawie rzeczywistych trendów społecznych. Co niestety źle wróży na przyszłość, tym którzy mają nadzieję na jakąkolwiek zmianę na scenie politycznej.
Pozdrawiam.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
Budyniu
05 May, 2014 - 17:56
Ale z drugiej strony takie postrzeganie polityków jest sygnałem, że w polityce mniej liczy się program, a więcej PR , wizerunek i reklama polityczna.
Niektórzy wybierają komuchów tylko dlatego, że to "swój" komuch, na własnej krwi wyhodowany i nawet jak jest złodziejem to potrafią z niego zrobić Robin Hooda. Taki Miller Leszek - tu puści oko, tam sypnie żartem, zrobi parę min i już elektorat kupiony.
A Gowin ? No cóż, trochę sztywny, z manierą mówienia eeem.. co drugie słowo i jeszcze na dodatek zdarza mu się mlaskać. Kto takiego poprze ? :)