Żeromski w Gdyni (2)

 |  Written by Godziemba  |  0
W 1921 roku Stefan Żeromski po raz pierwszy pojechał do Gdyni.
 
 
        Latem 1921 roku Stefan Żeromski, Anna Zawadzka i ich córka Monika wrócili nad Bałtyk, ale już nie do Orłowa, ale do Gdyni, która przyciągała coraz więcej letników. Z poniemieckiej stacji (de facto „prostej budki, gdzie  najwyżej przed deszczem można było się schować”)Żeromscy udali się bryczką na ulicę Kuracyjną, którąpóźniej, na pamiątkę powrotu Pomorza do Polski, przemianowano na 10 Lutego. Zamieszkali w domu córki Jana Plichty Marii i jejmęża szewca Juliusza Hebla.
 
 
        Żeromski, najsłynniejszy obok Reymonta, ówczesny polski pisarz, cieszył się wielką popularnością wśród wypoczywających Polaków. Oblegała go  warszawska młodzież, która spędzała tu lato na obozach – studenckim i harcerskim, nocując w dwustuosobowych blaszanych, zbudowanych przez wojsko barakach, Jeden z nich wspominał, jak wędrowali z Żeromskim „całą gromadą przez lasy otaczające Orłowo […] gawędząc, duktami leśnymi prześwieconymi słońcem, pachnącymi ziołami, ciszą i zielenią”.
 
 
       Żeromski pokochał Bałtyk, ale nie polubił Gdyni. W listach narzekał na brak mleka i masła, na rozszalałą spekulację podstawowymi produktami. „Chodzę po lasach okolicznych i trochę jeżdżę po ślicznej Kaszubii, ale źle się czuję na ogół, gdyż wciąż dmą przemierzłe zachodnie wiatry” – pisał. Urzeczony krajobrazem, żalił się, że  „pobyt tutaj nie bardzo mi służy. Owa Gdynia jest dziurą bardzo mizerną i dość brudną. Ciągłe wichry źle wpływają na moje nietęgie płuca”. I dodawał : „Tutaj jest coś w rodzaju Zakopanego, tylko stokroć brudniej i obmierzlej zabudowane i, równie jak tam, bez jakiegokolwiek planu i sensu. Buduje się wprawdzie port, ale to dopiero początki początków”.
 
 
       W „Międzymorzu” odmalował „jałowe wybrzeże” czekające na „spadkobierców Krzywoustego drużyny”, czyli Polaków z interioru, którzy przyszli, „aby szczątek ostatni” słowiańskiej kultury „od zagłady uchronić”. Z kolei w „Wietrze od morza” pisał natomiast o rachitycznej roślinności na wydmach, o „malarycznym” torfowisku w dolinie Potoku Chylońskiego i o wsi, w której „wałęsają się w malarycznym oparze białe lub łaciate kozy uwiązane na postronkach i przytroczone na głucho do kołków wbitych w torfowisko – gdzie beznadziejnie i bezskutecznie wielkim zbiorowym gęganiem gęgają siodłate gęsi, biadając wśród kup bezuczuciowego torfu na swą deportację w te jałowe pseudotrawy przez oberwane i niewiarogodnie brudne dzieci kaszubskie, gdzie nawet „bezpański pies” szczeka „z odrazą w nudne rozłogi”.
 

     Edward Obertyński, który przeprowadził się do Gdyni w latach trzydziestych, odnotował, że zanim stała się miastem, w Rewie przezywano ją „wszaną”, że w Chyloni o gdynianach mówiono „szade klóski”, czyli kartoflane kluski, a na Helu – „gnojce” i „srojce”.
 
 
       Pisarz Adolf Nowaczyński utrzymywał, że „między torem kolejowym a morzem” nie było „ani jednego, literalnie ani jednego murowanego domu”. A „Gdyniarzy”, czyli pierwszych bywalców i amatorów wioski, porównywał do „pilgrims z Mayflower”, czyli pierwszych białych osadników w Ameryce Północnej.
 
 
      Najpewniej na bezlitosną opinię Żeromskiego, który w poprzednich latach nad morze jeździł do Ligurii, wpływał surowy, północny klimat, a może pisarz zawiedziony był Kaszubami, których stosunek do Polski i polskości był bardziej złożony i mniej entuzjastyczny, niż Żeromski sobie wyobrażał.
 
 
           Przyszłość miasta na oczach Żeromskiego mozolnie wyłaniała się z grząskiego torfowiska. W czasie porannych spacerów pisarz zaglądał na budowę portu, „stał oparty na lasce, patrzył na tę pracę, pytał i dowiadywał się o szczegóły budowy. Wreszcie zaczęli nazywać go panem inżynierem, myśleli pewnie, że ich nadzoruje czy sprawdza”
 
 
       W zakończeniu „Wiatru od morza”, po wydarciu tej ziemi niemieckiemu zaborcy, budowniczy portu wydzierają przyrodzie morze: „Jasnożółte przęsła grobli portowej werznęły się w samoistny, samowładny i jednobarwny przestwór morza na sześćset metrów od brzegu. Poprzeczne ramię, na setkę metrów w poprzek, a w kierunku Kępy Oksywia, zagrodziło zatokę. Między pale sosnowe łamacza fali, zabite w dno głębokie żelaznymi kafarami, wwaliły się istne góry głazów. Tysiące beczek cementu skują kiedyś te głazy w jeden wał ostoi, niedostępny i niezdobyty dla najszaleńszej burzy. Tak to wdziera się, wtłacza i zachodzi w niczyją, bezpańską zatokę pierwszy port Rzeczypospolitej. Sześć wież wyniosłych dla młotów, siłą pary rzucanych, wydziela wciąż ze siebie kłębki pary, smugi dymu i tępy łoskot uderzeń. Młoty biją miarowo w odziemki wielkich sosen kaszubskich, które zaostrzonym spiczasto wierzchoły szybko w dno piaszczyste uchodzą. Raz w raz ciężki złom żelaza z hurgotem łańcuchów sunie w górę po wyślizganej powierzchni łoża stromego i piorunowo spada. Raz w raz obła, żółta strzała olbrzymiego pala usuwa się sprzed oczu, uchodząc w dno coraz głębsze, coraz bardziej tępy, głuchy, oporny odgłos wydając”..
 
 
     Jego wizja portu i miasta, które będą jak „niewysławionej piękności poemat, tworzony w drzewie, kamieniu, betonie i żelazie”, wyprzedziła rzeczywistość. Ustawę o budowie portu w Gdyni sejm uchwalił dopiero 23 września 1922 roku, sankcjonując to, czego już dokonano, i dając asumpt do dalszego działania. Nadal jednak przedsięwzięcie nazywano ostrożnie, aby nie drażnić Gdańska, „Tymczasowym Portem Wojennym i Schroniskiem dla Rybaków”.
 
 
       Można powiedzieć, że Żeromski „z  sumy przyziemnych działań uczynił wzniosłe dzieło, z pracy konkretnych ludzi zbiorowy, heroiczny wysiłek jednoczący ponad podziałami mieszkańców trzech zaborów”.
 
 
Wybrana literatura:
 
G. Piątek – Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja 1920–1939
 
G. Łukomski - Bernard Chrzanowski. 1861–1944. Biografia Polaka zachodniokresowego
 
S. Żeromski - Listy 1919–1925
 
M. Żeromska - Wspomnienia t. 4
5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>