
Formuła prezydentury Bronisława Komorowskiego została nakreślona na potrzeby konkretnego układu politycznego. Można powiedzieć że do 27 stycznia 2010 roku nikt nie kwestionował roli prezydenta jako silnego ośrodka politycznego, a nie wyłącznie pierwszego celebryty RP. Późnej jednak Donald Tusk oficjalnie ogłosił że nie jest zainteresowany startem w wyborach prezydenckich.
Większość społeczeństwa dała się przekonać – jak wskazują choćby sondaże poparcia obecnej głowy państwa – że istotnie Prezydent RP , parafrazując słowa Tuska: „nie jest do niczego potrzebny”. I dziś swoje ogromne poparcie Komorowski zawdzięcza głownie temu że jego oferta jest tak doskonale bezideowa i bezdoktrynalna, że ciężko zbudować do niej jakikolwiek czytelny kontrast.
Nasuwa się jednak dość istotne pytanie jak długo Polska będzie sobie mogła pozwolić na realną nieobecność Prezydenta przy projektowaniu państwa. Jak długo istotą, rolą a nawet atutem Prezydenta RP będzie to że nie podejmuje się uczestnictwa w reformowaniu państwa i nie ma żadnej konkretnej oferty poza wygłaszaniem poglądów ogólnie uznawanych za uniwersalnie pozytywne.
Sytuacja międzynarodowa w naszym regionie powoduje, że także Polska będzie zmuszona ponownie – po pięciu latach - odbudować swoją pozycję w polityce międzynarodowej. I może się okazać że Prezydent RP stanie przed wyzwaniami, które Komorowski, składając Polakom przed pięciu laty swoją ofertę modelu prezydentury, całkiem świadomie odrzucił.
Argument, że konstytucyjna rola głowy państwa nie uprawnia go do podejmowania decyzji, może się okazać zbyt mało odpowiedzialna – na przykład w sytuacji kiedy na barki Polski spadnie koordynowanie relacji z pogrążoną w kompletnym chaosie Ukrainą.
Jeśli tegoroczne wybory parlamentarne wygra Prawo i Sprawiedliwość i Jarosław Kaczyński zdoła zbudować większość dającą mu możliwość rządzenia, to cały „układ konstrukcyjny” kancelarii Komorowskiego może się okazać dość mało stabilny. Komorowski , który przez pięć lat przekonał Polaków że jego rola w strukturze władzy polega wyłącznie na budowaniu swojej pozycji w mediach i braku jakiejkolwiek poważnej propozycji programowej w polityce zagranicznej, będzie miał tylko dwa wyjścia: albo zaakceptować w całości ofertę nowej ekipy rządzącej, albo torpedować decyzje rządu poprzez obligatoryjne wetowanie ustaw, destabilizacyjne działanie służb specjalnych czy przejęcie roli opozycji w swoistej koalicji z organami władzy sądowniczej. Oczywiście ten drugi wariant jest o wiele bardziej prawdopodobny – jednak przy kontynuacji obecnego modelu prezydentury będzie to przede wszystkim katastrofalne dla polityki zagranicznej, bo obóz prezydencki nie przejmie żadnej odpowiedzialności. Choćby dlatego że nie ma do tego kompetentniego zaplecza.
Może się jednak okazać że PiS nie zdoła wygrać tegorocznych wyborów, lub wygra je nieznaczną przewagą i albo podda rząd mniejszościowy, albo sam Komorowski – jak już zapowiadał – nie powierzy Kaczyńskiemu misji tworzenia rządu.
Ukraina jak mozna już dziś przypuszczać będzie państwem całkowicie pogrążonym w chaosie politycznym i gospodarczym. Bez przemysłu, z ciągłymi aktami partyzanckimi w formalnie swoich choć autonomicznych okręgach, walcząca z pogłębiającą się biedą, deprawacją zakorzenioną po wielomiesięcznej wojnie domowej i z rosnącym bezrobociem. Rosja natomiast będzie się wciąż zbroiła po to aby dokonać kolejnego kroku w odbudowie swojej dawnej potęgi. Gdzie tym razem uderzy? – oczywiście to pytanie retoryczne. Pytanie czy tym razem będziemy na to gotowi.
I w takiej sytuacji Polska będzie miała Prezydenta który twierdzi że prowadzenie polityki zagranicznej nie jest jego kompetencją i premiera który ani o dyplomacji , ani o polityce zagranicznej, historii czy interakcji międzynarodowej nie ma bladego pojęcia.
Niezależnie więc od tego kto wygra tegoroczne wybory parlamentarne, to obecna , miła, łatwa i przyjemna rola prezydenta w kreowaniu polityki zagranicznej stanie się niebezpieczna dla państwa. Czas prezydentury Komorowskiego musi się skończyć w maju tego roku – jeśli chcemy oczywiście aby Polska – nawiązując do niegdysiejszych słów Donalda Tuska – była zapraszana do stołu a nie stanowiła jedynie łakomego kąska w książce dań. Ani Komorowski jako destabilizator polityki rządu, ani tym bardziej Komorowski odcinający się od udziału w polityce zagranicznej rządu Ewy Kopacz nie będzie traktowany poważnie.
Na całej szerokiej scenie politycznej w naszym regionie jest obecnie tylko dwoje przywódców których udział w kierowaniu swoimi państwami przypomina dawną pozycje monarchistyczną: Angela Merkel i Władimir Putin. Każdy z pozostałych przywódców – premierów i prezydentów, zależnie od kompetencji, to politycy kadencyjni podlegający demokratycznej rotacji. Trudno więc za obecną sytuacje na Ukrainie winić np. Francoisa Hollande`a czy Matteo Renzi`ego. Jednak widząc dziś w pierwszym szeregu np. Franka Waltera – Steinmaiera nasuwa się pytanie czy wśród europejskich polityków można się dopatrywać jakiejkolwiek refleksji i ewentualnej korekty błędów które doprowadziły do rosyjskiej agresji w Donasie. I właśnie patrząc na dawnego i na powrót obecnego szefa niemieckiej dyplomacji, trudno mieć nadzieję że w Europejskiej polityce zaszła jakaś realna zmiana. Że ktoś koryguje błędy lub ponosi za nie odpowiedzialność.
I tym bardziej trudno w tej sytuacji nie zadać pytania o to czy nie było możliwe uniknąć wojny na Ukrainie, gdyby po sierpniu 2008 roku przyjęto założenia polityki Lecha Kaczyńskiego. Człowieka który mówił nie tylko do Tuska i Sikorskiego – ale choćby w 2008 roku z rynku w Tibilisi – także do europejskich polityków i dyplomatów: jeśli wciąż będziecie robić interesy z Putinem, jeśli wciąż będziecie udawali że to wiarygodny partner i przymykali oczy na jego pełzający terror to za kilka lat będziecie mieli rosyjskie czołgi na Ukrainie a potem rosyjską agresję w państwach bałtyckich. Trudno winić Tuska, Komorowskiego czy Sikorskiego że nie byli w stanie tego zrozumieć i brakło im nie tylko wiedzy ale też wyobraźni i intuicji. Ale Angela Merkel, Nicolas Sarkozy czy Silvio Berlusconi kiedyś będą musieli odpowiedzieć dlaczego po inwazji w Gruzji odrzucali ostrzeżenia i recepty Prezydenta Polski. I jeśli Polska chce dziś cokolwiek znaczyć w Europie, to głową jej państwa musi stać się ktoś, kto ofertę Lecha Kaczyńskiego nie tylko Polakom, ale także Litwinom, Łotyszom, Estończykom, Słowakom, i Ukraińcom będzie w stanie złożyć ponownie.
2 Comments
Wawie,
08 February, 2015 - 23:02
Prof. Nowak napisał, że tegoroczne wybory to jest być albo nie byc PiS-u, ale to niestety jest także być albo nie być dla Polski, jakkolwiek by to patetycznie nie zabrzmiało.
Wczorajsza konwencja przyniosła nieco nadziei, ale też obaw, żeby PiS nie osiadł na laurach, bo to będzie strasznie trudna walka, o każdy głos.
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Wawie75
09 February, 2015 - 11:57