Na wszelki wypadek piszę odcinek, a nie część, bo wygląda na to, że cała sprawa pociągnie się trochę dłużej, niż to na początku wyglądało. W interesie publicznym zamierzamy się temu procesowi przyglądać w jak najszerszym jego kontekście.
Najpierw drobne usprawiedliwienie za poprzedni tekst. Parę osób zarzuciło mi brak logiki. Poszło o zdanie, że wszystkie zarzuty Wojciecha Poczachowskiego przeciwko Jadwidze Chmielowskiej są prawdziwe, a powinienem napisać, że wszystkie zarzuty są nieprawdziwe. Ponieważ dalsze zdania tłumaczenia nie na wiele się zdały, powtórzę jeszcze raz: wszystkie zarzuty, z jakimi przeciwko Jadwidze Chmielowskiej wystąpił do sądu Wojciech Poczachowski, są zgodne z prawdą.
Po pierwsze, oskarżył ją o to, że zarzuciła mu niegospodarność i działanie na szkodę Radia Katowice w czasie jego prezesury. Dwa tylko przykłady, z wielu do jakich udało mi się dotrzeć: kwota wydatkowana na sygnały dźwiękowe – wzrost z 20 000 do 100 000 złotych. Za wyemitowanie koncertu bez wymaganej licencji kara wyniosła prawie 100 000. Zarzut niegospodarności jest zatem jak najbardziej zgodny z prawdą.
Po drugie, oskarżył ją o twierdzenie, że nie był kierownikiem sekcji polskiej Radia Essen. I tu jak powyżej, zgodne z prawdą jest twierdzenie pozwanej. W Radiu Essen nigdy nie było redakcji polskiej, a na dodatek Wojciech Poczachowski nie był nawet w tym radiu zatrudniony; w swoim czasie pisała o tym "Rzeczpospolita". Jako dowód w sprawie powód złożył kserokopię świadczącą o tym, że współpracował z Radiem jako wolny strzelec (niektórzy Polacy znają język niemiecki).
Po trzecie, chociaż Jadwiga Chmielowska z ostrożności procesowej wcale tego nie twierdzi, oskarżył ją o dezawuowanie swojego udziału w walce o wolną Polskę i bycie osobą represjonowaną. Ponieważ "Goniec" jest jak na razie wolną gazetą w wolnym państwie Kanada, pozwólmy sobie na odrobinę złośliwej odwagi. Powiem tak, sam chciałbym być tak represjonowany za komuny jak Wojciech Poczachowski, który swoją karierę zawodową rozpoczynał jako nauczyciel w roku 1983 z pensją 15 dolarów miesięcznie.
Potem, zaraz po wojsku wylądował w Telewizji Katowice w roku 1985, po wprowadzeniu stanu wojennego bojkotowanej przez wszystkich porządnych dziennikarzy. A potem w ramach upor-czywych represji awansował na stanowisko pełnomocnika ds. kontaktów z mediami Międzynarodowych Targów Katowickich, które to represje spowodowały zarazem spory wzrost jego miesięcznego wynagrodzenia. Kolejna fala represji spowodowała jego dobrowolne zapisanie się do lepiej sytuowanego narodu niemieckiego.
W roku 1988, w którym Wojciech Poczachowski odkrył swoją prawdziwą narodowość i wyjechał do Niemiec Federalnych, odmówiono mi wydania paszportu w celu wyjazdu na Węgry, bratniego socjalistycznego państwa, chociaż nie miałem najmniejszego zamiaru się zwęgrzyć. Wybaczcie ten wtręt osobisty.
Po czwarte, Wojciech Poczachowski oskarżył Jadwigę Chmielowską o to, że jego wielkiego polskiego patriotę nazwała Volksdeutschem. Abstrahując od tego, że Jadwiga Chmielowska wcale go tak nie nazwała, a w swoim tekście "Kto wkręcił Pospieszalskiego" jedynie przewidywała takie określenie ze strony Kazimierza Kutza, to przecież mamy tu znowu do czynienia z wyprzedzającą prawdą. Wojciech Poczachowski, przystępując w roku 1988 do wielkiego narodu niemieckiego ze względu na pochodzenie, sam określił siebie jako Volksdeutsch(er) – członek narodu niemieckiego. To, że słowo Volksdeutsch źle się kojarzy Polakom po II wojnie światowej, nie powinno chyba przeszkadzać członkowi narodu niemieckiego i powinien to być raczej dla niego komplement.
Wyobraźmy sobie, że król Prus albo Bismarck obraziłby się o to, że ktoś nazwie go Prusakiem. Może i jest Volksdeutsch pewnego rodzaju anachronizmem, ale przecież anachronizmy jedynie wzbogacają nasz język. Z innej beczki, weźmy przykład takich "podludzi" jak Cyganie. W ostatnich latach prawie nie można już ich tak nazywać, bo ponoć są Romami. Ale przecież ich słynna poetka Papusza nie życzyła sobie, żeby ktoś ją nazywał Romką i sama siebie nazywała Cyganką. Jeśli Wojciech Poczachowski poczuł się rozżalony domniemanym określeniem Volksdeutsch, to przecież mógł Jadwigę Chmielowską, w której żyłach płynie zdecydowanie więcej krwi niemieckiej niż w jego, wyzwać w języku niemieckim od Polek. Swoją drogą, zgodnie z tym co twierdzi Chmielowska w swoim artykule, taka kreacja w ogóle nie powinna występować w programie Pospieszalskiego, reprezentując PiS i polskość na Śląsku. On dobrowolny Niemiec przeciwko szefowi Ruchu Autonomii Śląska Gorzelikowi, którego dziadek walczył w Powstaniach Śląskich (po stronie polskiej) i przeciwko Kazimierzowi Kutzowi, którego cała rodzina Kuców, walczyła również o polskość Śląska.
Kończąc te wszystkie zarzuty przeciwko Jadwidze Chmielowskiej, które są przecież zgodne z prawdą, stawia powód Poczachowski Wysoki Sąd przed nie lada wyzwaniem. Brakuje jeszcze oskarżenia jej o rozgłaszanie, że po szczęśliwym zakończeniu trzech małżeństw, żyje w czwartym związku. Byłoby to również zgodne z prawdą – Wojciech Poczachowski żyje w czwartym związku (wiedział coś o tym Ojciec Dyrektor, udostępniając temu wysoce moralnemu patriocie narodowości niemieckiej antenę Radia Maryja?). Niestety, Jadwiga Chmielowska nigdzie tej piątej prawdy nie ogłosiła i nie może być o to przez Wojciecha Poczachowskiego oskarżona, a szkoda, Wysoki Sąd miałby jeszcze więcej uciechy.
Jak zatem widzimy, 26-letnia przynależność prezesa Poczachowskiego do dumnego narodu niemieckiego odcisnęła piętno na jego rozumowaniu i posługiwaniu się językiem. To w języku niemieckim mamy tzw. podwójne przeczenie, co dodatkowo wzmacnia twierdzenie. Postanowił zatem w języku polskim zastosować podobną konstrukcję – podwójne twierdzenie tak tak, co w jego rozumieniu, jak przypuszczam, miałoby zaowocować wzmocnionym przeczeniem.
A zatem jeżeli twierdzę, że Jadwiga Chmielowska oskarża mnie o to, że jestem Volksdeutschem, to ponieważ nim jestem, sąd wyciągnie wniosek, że tym bardziej nim nie jestem i skaże Chmielowską.
Nie śmiejmy się jednak z Wojciecha Poczachowskiego, chociaż jak przy swojej niemieckiej logice może być zatrudniany w polskim radiu lub telewizji, przy rekomendacji Prawa i Sprawiedliwości, doprawdy trudno zrozumieć. Ja nie rozumiem. Przejdźmy do spraw o wiele poważniejszych. Wygląda na to, że cały atak na niewygodną dla kół pro-RAŚ na Śląsku, bo uczciwą polską patriotkę Jadwigę Chmielowską, został misternie zaplanowany. Świadczy o tym koordynacja działań przeciwko niej, których proces sądowy jest jednym z elementów. Drugim jest próba jej finansowego wykończenia. Na początku tego roku została pozbawiona stanowiska w Radzie Nadzorczej (1230 złotych miesięcznie), chociaż swoją kompetencją przyczyniła się do tego, że spółka jako jedna z dwóch spółek komunalnych w województwie śląskim wygrała przetarg na zbiórkę odpadów. Dodatkowo ZUS w Chorzowie, po donosie i kontroli w dniu, w którym musiała być na posiedzeniu zarządu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, wstrzymał wypłacanie jej zasiłku chorobowego w wysokości 1340 złotych. Swoją drogą decyzja o tym zapadła podczas jej kolejnego pobytu w szpitalu kardiologicznym. A przecież Jadwiga Chmielowska, po trzech przebytych zawałach i pięciu zabiegach inwazyjnych na sercu, według wskazania lekarza, który od dawna chce ją wysłać na rentę, nie powinna leżeć w łóżku jak osoba chora na grypę. I chyba może pełnić funkcje publiczne? – pytanie do ZUS w Chorzowie. Zatem stałe dochody miesięczne Jadwigi Chmielowskiej wynoszą obecnie 1400 złotych.
Innym dowodem na zaplanowaną nagonkę jest akcja złośliwego podgryzania w mediach elektronicznych prowadzona przez śląskiego dziennikarza i członka Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, Tomasza Szymborskiego. Insynuuje on jej nieuczciwość finansową, znając przecież prawdę. Doprawdy nie wiem, dlaczego SDP milczy w tej sprawie. Jakby tego było mało, Jadwiga Chmielowska jest nękana esemesami, jeden dotarł do niej w święta Bożego Narodzenia, a inny podczas pobytu w szpitalu. Nasuwa się przypuszczenie, że tu wcale nie chodzi o wygranie procesu w sądzie, ale o wykończenie człowieka.
A zatem, kto tak naprawdę chce wykończyć Jadwigę Chmielowską? Przecież nie Wojciech Poczachowski ze swoim śmiesznym oskarżeniem i nie Tomasz Szymborski, z nie mniej śmiesznymi atakami. Obaj wydają się być tylko pionkami w grze. Pewną podpowiedzią wydaje się być komentarz pod poprzednim moim tekstem zamieszczony przez Zygmunta Korusa, szefa Klubu Gazety Polskiej w Chorzowie. Wskazuje on wprost na jedną osobę – Grzegorza Tobiszowskiego, wszechwładnego posła Prawa i Sprawiedliwości na Górnym Śląsku. I tym tropem spróbuję pójść w następnym odcinku. Jadziu trzymaj się!
Jan Kowalski
źródło
3 Comments
Jan Kowaski
03 February, 2014 - 17:12
Nadał Pan swojej notce dziwny i niezrozumiały dla mnie tytuł. Sugeruje Pan, że PiS prześladuje panią Jadwigę, choć z przytoczonych przez Pana faktów wcale to nie wynika.
Pisze Pan:
"Wskazuje on wprost na jedną osobę – Grzegorza Tobiszowskiego, wszechwładnego posła Prawa i Sprawiedliwości na Górnym Śląsku. I tym tropem spróbuję pójść w następnym odcinku"
"Wszechwładny poseł PiS-u" - czy po tylu latach rządów PO, ktoś taki w ogóle istnieje?
Pytam, bo mieszkam akurat na Górnym Śląsku i nazwisko Tobiszewski słyszę po raz pierwszy. Może rzeczywiście jakaś szara eminencja?
To by rzeczywiście potwierdzało pogłoski, że sojusz Platformy z RAś na Śląsku to była czysta fikcja i że nieprzerwanie rządzi w Polsce PiS.
Pani Jadwidze życzę niezmiennie dużo zdrowia i sprawiedliwego wyroku sądu w jej sprawie.
Pozdrawiam
Zastanawiam się kto z PiSu
03 February, 2014 - 18:49
Tobiszowski
06 February, 2014 - 17:25
Wyszło mi, że... właściwie nic mi nie wyszło.
I tyle w kwestiach poselskich.
Za to w kwestii podwójnych zaprzeczeń mamy takie oto meandry.
Na wykładzie profesor mówi do zasłuchanej sali:
-Proszę Państwa, w wielu językach świata występuje pojedyncze przeczenie i oznacza ono wyłącznie zaprzeczenie. Podwójne przeczenie, oznacza zazwyczaj potwierdzenie. Z przeciwnej strony: pojedyncze potwierdzenie oznacza oczywiście potwierdzenie i nic ponadto, zaś podwójne potwierdzenie też jest potwierdzeniem, tylko bardziej emocjonalnym.
Jednak są języki, na przykład język polski, w których podwójne przeczenie jest zaprzeczeniem. Ale proszę Państwa, w żadnym języku na świecie nie ma zaprzeczenia składającego się z podwójnego potwierdzenia.
Głos z tylu sali:
-Dobra, dobra...
PS
Panią Jadwigę Chmielowską, niezależnie od tego, co kto pisze, podziwiam i pozdrawiam.