Ogrodów zoologicznych nie lubię. Co prawda zdarzyło mi się ze dwa razy życiu je zwiedzać, ale było to w czasach dzieciństwa i przy okazji jakichś szkolnych wycieczek. Nie lubię też przyglądać się wypchanym ptakom, ssakom i gadom. Jest czymś oczywistym, że zwierzaki z ZOO mają niezaprzeczalną przewagę nad tymi wypchanymi z racji tego, że żyją i się ruszają, ale na tym ta przewaga się kończy. One na wolności nie byłyby w stanie już żyć, a każda próba przeniesienia w naturalne środowisko zakończyłaby się dla nich niechybną śmiercią. Po pierwsze one nie potrafiłyby zdobyć sobie pożywienia, a po drugie nie zostałyby zaakceptowane przez ich żyjących na wolności barci. Okazałoby się szybko, ze taki kondor wyekspediowany nagle w Andy tak naprawdę nie jest już kondorem, a lew przetransportowany na afrykańską sawannę nie jest już lwem. Dla dzikich i wolnych kondorów i lwów te zwierzęta byłyby czymś takim jak dla nas te wypchane dziwolągi.
Zanim wyjaśnię Czytelnikowi, do czego zmierzam przypomnę pewną mało znaną i celowo nienagłośnioną przez polskojęzyczne media historię sprzed dziesięciu lat. Oto w 2005 roku fundusze inwestycyjne z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych przejęły dziennik „Berliner Zeitung”. Nagle nowymi właścicielami niemieckiej gazety zostali, „Mecom” należący do brytyjskiego magnata prasowego Davida Montgomery’ego i fundusz „Veronis Suhler Stevenson” z USA. Mimo, że „Berliner Zeitung” nie był jakimś wielkim i specjalnie opiniotwórczym dziennikiem to w Niemczech zawrzało. Protestowali wszyscy począwszy od samych dziennikarzy po polityków i niemieckie elity intelektualne. Wszyscy jak jeden mąż twierdzili, że doszło do groźnego precedensu zagrażającego wolności słowa i suwerenności państwa. Nie może tak być twierdzono, aby ktoś zza granicy zdobył przyczółek, dzięki któremu może wpływać na poglądy i gusta niemieckiej opinii publicznej. Nie można pozwolić by ktoś spoza Niemiec kształtował charakter i język debaty publicznej. Przypominam, że działo się to wszystko w kraju gdzie udział obcego kapitału w mediach jest śladowy, żeby nie powiedzieć zerowy, a przejęty dziennik sprzedawał niecałe 200 tysięcy egzemplarzy. Można powiedzieć, że niemieckie zdrowe stado zareagowało prawidłowo i widząc zagrożenie dla swojego terytorium szybko pogoniło intruza. „Berliner Zeitung” od dawna jest już z powrotem w niemieckich rękach.
Przypomniała mi się ta historia w trakcie słuchania w Radiu Zet audycji „Siódmy Dzień Tygodnia” prowadzonej przez Monikę „Stokrotkę” Olejnik, której gośćmi byli: Iwona Śledzińska-Katarasińska (PO), Stanisław Żelichowski (PSL), Jacek Sasin (PiS), Jarosław Gowin (PR), Krzysztof Gawkowski (SLD) i Tomasz Nałęcz (Kancelaria Prezydenta). W pewnym momencie prowadząca przytoczyła słowa Pawła Kukiza, w których zarzucał on działającym w Polsce mediom będącym własnością obcego kapitału to, że pilnują one interesu swoich zagranicznych mocodawców, na co Jarosław Gowin odpowiedział: Gdybym był właścicielem mediów w jakimś kraju to w sytuacji, gdyby doszło do konfrontacji interesów między Polską, a tym krajem, w którym mam media, dążyłbym do tego, by moje media reprezentowały interesy Polski […] Nie miałbym najmniejszej szansy, by kupić gazety w Niemczech, bo w Niemczech pilnuje się, by media były w niemieckich rękach. […] Będę dążył do tego, by stopniowo, repolonizować media. Niech słuchacze ocenią, który punkt widzenia jest właściwy.
To, że Jarosław Gowin ma w 100% rację potwierdza przytoczona przeze mnie powyżej historia z przejęciem i późniejszym odzyskiwaniem dziennika „Beliner Zeitung”. Nie o racje tu jednak chodzi, ale o reakcję. Po tych słowach ruszył na Gowina zmasowany atak Nałęcza, Śledzińskiej-Katarasińskiej, Gawkowskiego i Żelichowskiego, do których dołączyła też sama „Stokrotka” tak zachwalając napastników: Powiedziałabym o pewnym polityku, który był z partii rządzącej, który tak ordynarnie się zwracał do dziennikarzy mediów publicznych… Tylko nikt nie chce o tym mówić […] Cieszę się, że politycy PO i SLD pokazali, że nie widzą nic złego w tym, że media są zdominowane przez kapitał zagraniczny.
Tym „pewnym politykiem”, o którym mówiła Olejnik był oczywiście Jarosław Kaczyński. I to nie jest tak szanowna „Stokrotko”, że „nikt o tym nie chce mówić”. My w Warszawskiej Gazecie piszemy i mówimy o tym bardzo często. Waszym problemem jest jednak chyba to, że nie jest to taniec do zaordynowanej z Berlina salonowej marszowej muzyki. My nie jesteśmy fornalami zatrudnionymi na niemieckim, rosyjskim czy amerykańskim dworze. My doskonale wiemy czym jest wolność i suwerenność oraz, co i kto jej zagraża. Warto też przypomnieć, o jakie słowa Olejnikowej chodziło. Jarosław Kaczyński w 2008 roku zwrócił się do dziennikarzy radia RMF FM z taka prośbą: Ja bym bardzo prosił radia, w szczególności niemieckie, by nie prowadziły kampanii zmierzającej do tego, aby odwracać uwagę od ważnych spraw, a zajmować się jakimiś bzdurami, zupełnie drobnymi wydarzeniami. To powinno dotyczyć wszystkich mediów, ale media niemieckie powinny być tutaj szczególnie ostrożne, bo zawsze mogą być posądzone o wtrącanie się do polskich spraw wewnętrznych.
Po tych słowach ruszyła na Jarosława Kaczyńskiego tak zmasowana nagonka, że Gowin goszczący w Radiu Zet powinien czuć się jedynie delikatnie skarconym. Od rana do wieczora pastwiono się nad prezesem PiS i nie ma się czemu dziwić. RMF FM należy przecież do niemieckiego koncernu „Bauer”, a niemal 100% lokalnej prasy w Polsce jest także w niemieckich rękach. Te media głównego ścieku, które uważamy za polskie powstały zaś na patencie: "z chłopa król", "sezamie otwórz się", i "od rzemyczka do koniczka" - nie mówiąc już o ich eSBecko WSI-owej proweniencji.
Na koniec wróćmy do tego polskiego politycznego ZOO oraz wypchanych salonowych lwów i hien. Oni już nigdy nie będą w stanie żyć w wolnym i suwerennym kraju i o tym doskonale wiedzą. Oni jak te zwierzaki w klatkach nie rozumieją, czym jest prawdziwa wolność, poczucie wiatru pod skrzydłami czy zapachu sawanny. Im odpowiada życie za kratami i utrzymywanie się z biletów zwiedzających ten zwierzyniec. Ich rolą jest skakanie z jednej opony wiszącej na łańcuchu na drugą i pozorowanie tej wolności. W zamian zagraniczny nadzorca o stałej porze dokłada im do koryt i paśników. Ich być albo nie być to wmawianie Polakom, że tak wygląda prawdziwa suwerenność. To, dlatego z taką determinacją bronią zagranicznych właścicieli tego ogrodu zoologicznego ukrywając, że w ich wolnych krajach panują zupełnie odmienne zwyczaje.
Jak pisał George Orwell we wstępie do „Folwarku zwierzęcego”: Każdy śmiałek, który zaatakuje tę panującą ortodoksję, zostaje natychmiast skutecznie uciszony. Jeśli czyjeś poglądy godzą zdecydowanie w obowiązującą ideologię, niemal zawsze stają się one przedmiotem nieuczciwej krytyki i nagonki, już to na łamach prasy popularnej, już to w poważnych periodykach.
Cały wic polega na tym, że dla nas wolność to życie, a dla nich to pewna śmierć. Nie jest, więc żadnym nadużyciem i przesadą pisanie i mówienie, że bój z Systemem III RP toczy się na śmierć i życie. Wystarczy tylko pozbyć się tych zagranicznych nadzorców i pootwierać klatki, a cała ta salonowa obrzydliwa menażeria w szybkim tempie wyginie na sam widok pustego koryta i zlikwidowanego wybiegu. Oni nie nadają się już do żadnej resocjalizacji czy recyklingu.
Artykuł opublikowany w Warszawskiej Gazecie
Nowy numer Polski Niepodległej już w kioskach
Zanim wyjaśnię Czytelnikowi, do czego zmierzam przypomnę pewną mało znaną i celowo nienagłośnioną przez polskojęzyczne media historię sprzed dziesięciu lat. Oto w 2005 roku fundusze inwestycyjne z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych przejęły dziennik „Berliner Zeitung”. Nagle nowymi właścicielami niemieckiej gazety zostali, „Mecom” należący do brytyjskiego magnata prasowego Davida Montgomery’ego i fundusz „Veronis Suhler Stevenson” z USA. Mimo, że „Berliner Zeitung” nie był jakimś wielkim i specjalnie opiniotwórczym dziennikiem to w Niemczech zawrzało. Protestowali wszyscy począwszy od samych dziennikarzy po polityków i niemieckie elity intelektualne. Wszyscy jak jeden mąż twierdzili, że doszło do groźnego precedensu zagrażającego wolności słowa i suwerenności państwa. Nie może tak być twierdzono, aby ktoś zza granicy zdobył przyczółek, dzięki któremu może wpływać na poglądy i gusta niemieckiej opinii publicznej. Nie można pozwolić by ktoś spoza Niemiec kształtował charakter i język debaty publicznej. Przypominam, że działo się to wszystko w kraju gdzie udział obcego kapitału w mediach jest śladowy, żeby nie powiedzieć zerowy, a przejęty dziennik sprzedawał niecałe 200 tysięcy egzemplarzy. Można powiedzieć, że niemieckie zdrowe stado zareagowało prawidłowo i widząc zagrożenie dla swojego terytorium szybko pogoniło intruza. „Berliner Zeitung” od dawna jest już z powrotem w niemieckich rękach.
Przypomniała mi się ta historia w trakcie słuchania w Radiu Zet audycji „Siódmy Dzień Tygodnia” prowadzonej przez Monikę „Stokrotkę” Olejnik, której gośćmi byli: Iwona Śledzińska-Katarasińska (PO), Stanisław Żelichowski (PSL), Jacek Sasin (PiS), Jarosław Gowin (PR), Krzysztof Gawkowski (SLD) i Tomasz Nałęcz (Kancelaria Prezydenta). W pewnym momencie prowadząca przytoczyła słowa Pawła Kukiza, w których zarzucał on działającym w Polsce mediom będącym własnością obcego kapitału to, że pilnują one interesu swoich zagranicznych mocodawców, na co Jarosław Gowin odpowiedział: Gdybym był właścicielem mediów w jakimś kraju to w sytuacji, gdyby doszło do konfrontacji interesów między Polską, a tym krajem, w którym mam media, dążyłbym do tego, by moje media reprezentowały interesy Polski […] Nie miałbym najmniejszej szansy, by kupić gazety w Niemczech, bo w Niemczech pilnuje się, by media były w niemieckich rękach. […] Będę dążył do tego, by stopniowo, repolonizować media. Niech słuchacze ocenią, który punkt widzenia jest właściwy.
To, że Jarosław Gowin ma w 100% rację potwierdza przytoczona przeze mnie powyżej historia z przejęciem i późniejszym odzyskiwaniem dziennika „Beliner Zeitung”. Nie o racje tu jednak chodzi, ale o reakcję. Po tych słowach ruszył na Gowina zmasowany atak Nałęcza, Śledzińskiej-Katarasińskiej, Gawkowskiego i Żelichowskiego, do których dołączyła też sama „Stokrotka” tak zachwalając napastników: Powiedziałabym o pewnym polityku, który był z partii rządzącej, który tak ordynarnie się zwracał do dziennikarzy mediów publicznych… Tylko nikt nie chce o tym mówić […] Cieszę się, że politycy PO i SLD pokazali, że nie widzą nic złego w tym, że media są zdominowane przez kapitał zagraniczny.
Tym „pewnym politykiem”, o którym mówiła Olejnik był oczywiście Jarosław Kaczyński. I to nie jest tak szanowna „Stokrotko”, że „nikt o tym nie chce mówić”. My w Warszawskiej Gazecie piszemy i mówimy o tym bardzo często. Waszym problemem jest jednak chyba to, że nie jest to taniec do zaordynowanej z Berlina salonowej marszowej muzyki. My nie jesteśmy fornalami zatrudnionymi na niemieckim, rosyjskim czy amerykańskim dworze. My doskonale wiemy czym jest wolność i suwerenność oraz, co i kto jej zagraża. Warto też przypomnieć, o jakie słowa Olejnikowej chodziło. Jarosław Kaczyński w 2008 roku zwrócił się do dziennikarzy radia RMF FM z taka prośbą: Ja bym bardzo prosił radia, w szczególności niemieckie, by nie prowadziły kampanii zmierzającej do tego, aby odwracać uwagę od ważnych spraw, a zajmować się jakimiś bzdurami, zupełnie drobnymi wydarzeniami. To powinno dotyczyć wszystkich mediów, ale media niemieckie powinny być tutaj szczególnie ostrożne, bo zawsze mogą być posądzone o wtrącanie się do polskich spraw wewnętrznych.
Po tych słowach ruszyła na Jarosława Kaczyńskiego tak zmasowana nagonka, że Gowin goszczący w Radiu Zet powinien czuć się jedynie delikatnie skarconym. Od rana do wieczora pastwiono się nad prezesem PiS i nie ma się czemu dziwić. RMF FM należy przecież do niemieckiego koncernu „Bauer”, a niemal 100% lokalnej prasy w Polsce jest także w niemieckich rękach. Te media głównego ścieku, które uważamy za polskie powstały zaś na patencie: "z chłopa król", "sezamie otwórz się", i "od rzemyczka do koniczka" - nie mówiąc już o ich eSBecko WSI-owej proweniencji.
Na koniec wróćmy do tego polskiego politycznego ZOO oraz wypchanych salonowych lwów i hien. Oni już nigdy nie będą w stanie żyć w wolnym i suwerennym kraju i o tym doskonale wiedzą. Oni jak te zwierzaki w klatkach nie rozumieją, czym jest prawdziwa wolność, poczucie wiatru pod skrzydłami czy zapachu sawanny. Im odpowiada życie za kratami i utrzymywanie się z biletów zwiedzających ten zwierzyniec. Ich rolą jest skakanie z jednej opony wiszącej na łańcuchu na drugą i pozorowanie tej wolności. W zamian zagraniczny nadzorca o stałej porze dokłada im do koryt i paśników. Ich być albo nie być to wmawianie Polakom, że tak wygląda prawdziwa suwerenność. To, dlatego z taką determinacją bronią zagranicznych właścicieli tego ogrodu zoologicznego ukrywając, że w ich wolnych krajach panują zupełnie odmienne zwyczaje.
Jak pisał George Orwell we wstępie do „Folwarku zwierzęcego”: Każdy śmiałek, który zaatakuje tę panującą ortodoksję, zostaje natychmiast skutecznie uciszony. Jeśli czyjeś poglądy godzą zdecydowanie w obowiązującą ideologię, niemal zawsze stają się one przedmiotem nieuczciwej krytyki i nagonki, już to na łamach prasy popularnej, już to w poważnych periodykach.
Cały wic polega na tym, że dla nas wolność to życie, a dla nich to pewna śmierć. Nie jest, więc żadnym nadużyciem i przesadą pisanie i mówienie, że bój z Systemem III RP toczy się na śmierć i życie. Wystarczy tylko pozbyć się tych zagranicznych nadzorców i pootwierać klatki, a cała ta salonowa obrzydliwa menażeria w szybkim tempie wyginie na sam widok pustego koryta i zlikwidowanego wybiegu. Oni nie nadają się już do żadnej resocjalizacji czy recyklingu.
Artykuł opublikowany w Warszawskiej Gazecie
Nowy numer Polski Niepodległej już w kioskach
(2)
2 Comments
kokos
15 July, 2015 - 19:36
100%
15 July, 2015 - 20:40