Repolonizacja mediów

 |  Written by kokos26  |  2
Ogrodów zoologicznych nie lubię. Co prawda zdarzyło mi się ze dwa razy życiu je zwiedzać, ale było to w czasach dzieciństwa i przy okazji jakichś szkolnych wycieczek. Nie lubię też przyglądać się wypchanym ptakom, ssakom i gadom. Jest czymś oczywistym, że zwierzaki z ZOO mają niezaprzeczalną przewagę nad tymi wypchanymi z racji tego, że żyją i się ruszają, ale na tym ta przewaga się kończy. One na wolności nie byłyby w stanie już żyć, a każda próba przeniesienia w naturalne środowisko zakończyłaby się dla nich niechybną śmiercią. Po pierwsze one nie potrafiłyby zdobyć sobie pożywienia, a po drugie nie zostałyby zaakceptowane przez ich żyjących na wolności barci. Okazałoby się szybko, ze taki kondor wyekspediowany nagle w Andy tak naprawdę nie jest już kondorem, a lew przetransportowany na afrykańską sawannę nie jest już lwem. Dla dzikich i wolnych kondorów i lwów te zwierzęta byłyby czymś takim jak dla nas te wypchane dziwolągi.
 
Zanim wyjaśnię Czytelnikowi, do czego zmierzam przypomnę pewną mało znaną i celowo nienagłośnioną przez polskojęzyczne media historię sprzed dziesięciu lat. Oto w 2005 roku fundusze inwestycyjne z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych przejęły dziennik „Berliner Zeitung”. Nagle nowymi właścicielami niemieckiej gazety zostali, „Mecom” należący do brytyjskiego magnata prasowego Davida Montgomery’ego i fundusz „Veronis Suhler Stevenson” z USA. Mimo, że „Berliner Zeitung” nie był jakimś wielkim i specjalnie opiniotwórczym dziennikiem to w Niemczech zawrzało. Protestowali wszyscy począwszy od samych dziennikarzy po polityków i niemieckie elity intelektualne. Wszyscy jak jeden mąż twierdzili, że doszło do groźnego precedensu zagrażającego wolności słowa i suwerenności państwa. Nie może tak być twierdzono, aby ktoś zza granicy zdobył przyczółek, dzięki któremu może wpływać na poglądy i gusta niemieckiej opinii publicznej. Nie można pozwolić by ktoś spoza Niemiec kształtował charakter i język debaty publicznej. Przypominam, że działo się to wszystko w kraju gdzie udział obcego kapitału w mediach jest śladowy, żeby nie powiedzieć zerowy, a przejęty dziennik sprzedawał niecałe 200 tysięcy egzemplarzy. Można powiedzieć, że niemieckie zdrowe stado zareagowało prawidłowo i widząc zagrożenie dla swojego terytorium szybko pogoniło intruza. „Berliner Zeitung” od dawna jest już z powrotem w niemieckich rękach.
 
Przypomniała mi się ta historia w trakcie słuchania w Radiu Zet audycji „Siódmy Dzień Tygodnia” prowadzonej przez Monikę „Stokrotkę” Olejnik, której gośćmi byli: Iwona Śledzińska-Katarasińska (PO), Stanisław Żelichowski (PSL), Jacek Sasin (PiS), Jarosław Gowin (PR), Krzysztof Gawkowski (SLD) i Tomasz Nałęcz (Kancelaria Prezydenta). W pewnym momencie prowadząca przytoczyła słowa Pawła Kukiza, w których zarzucał on działającym w Polsce mediom będącym własnością obcego kapitału to, że pilnują one interesu swoich zagranicznych mocodawców, na co Jarosław Gowin odpowiedział: Gdybym był właścicielem mediów w jakimś kraju to w sytuacji, gdyby doszło do konfrontacji interesów między Polską, a tym krajem, w którym mam media, dążyłbym do tego, by moje media reprezentowały interesy Polski […] Nie miałbym najmniejszej szansy, by kupić gazety w Niemczech, bo w Niemczech pilnuje się, by media były w niemieckich rękach. […] Będę dążył do tego, by stopniowo, repolonizować media. Niech słuchacze ocenią, który punkt widzenia jest właściwy.  
 
To, że Jarosław Gowin ma w 100% rację potwierdza przytoczona przeze mnie powyżej historia z przejęciem i późniejszym odzyskiwaniem dziennika „Beliner Zeitung”. Nie o racje tu jednak chodzi, ale o reakcję. Po tych słowach ruszył na Gowina zmasowany atak Nałęcza, Śledzińskiej-Katarasińskiej, Gawkowskiego i Żelichowskiego, do których dołączyła też sama „Stokrotka” tak zachwalając napastników: Powiedziałabym o pewnym polityku, który był z partii rządzącej, który tak ordynarnie się zwracał do dziennikarzy mediów publicznych… Tylko nikt nie chce o tym mówić […] Cieszę się, że politycy PO i SLD pokazali, że nie widzą nic złego w tym, że media są zdominowane przez kapitał zagraniczny.
 
Tym „pewnym politykiem”, o którym mówiła Olejnik był oczywiście Jarosław Kaczyński. I to nie jest tak szanowna „Stokrotko”, że „nikt o tym nie chce mówić”. My w Warszawskiej Gazecie piszemy i mówimy o tym bardzo często. Waszym problemem jest jednak chyba to, że nie jest to taniec do zaordynowanej z Berlina salonowej marszowej muzyki. My nie jesteśmy fornalami zatrudnionymi na niemieckim, rosyjskim czy amerykańskim dworze. My doskonale wiemy czym jest wolność i suwerenność oraz, co i kto jej zagraża. Warto też przypomnieć, o jakie słowa  Olejnikowej chodziło. Jarosław Kaczyński w 2008 roku zwrócił się do dziennikarzy radia RMF FM z taka prośbą: Ja bym bardzo prosił radia, w szczególności niemieckie, by nie prowadziły kampanii zmierzającej do tego, aby odwracać uwagę od ważnych spraw, a zajmować się jakimiś bzdurami, zupełnie drobnymi wydarzeniami. To powinno dotyczyć wszystkich mediów, ale media niemieckie powinny być tutaj szczególnie ostrożne, bo zawsze mogą być posądzone o wtrącanie się do polskich spraw wewnętrznych.
 

Po tych słowach ruszyła na Jarosława Kaczyńskiego tak zmasowana nagonka, że Gowin goszczący w Radiu Zet powinien czuć się jedynie delikatnie skarconym. Od rana do wieczora pastwiono się nad prezesem PiS i nie ma się czemu dziwić. RMF FM należy przecież do niemieckiego koncernu „Bauer”, a niemal 100% lokalnej prasy w Polsce jest także w niemieckich rękach. Te media głównego ścieku, które uważamy za polskie powstały zaś na patencie: "z chłopa król", "sezamie otwórz się", i "od rzemyczka do koniczka" - nie mówiąc już o ich eSBecko WSI-owej proweniencji.
 
Na koniec wróćmy do tego polskiego politycznego ZOO oraz wypchanych salonowych lwów i hien. Oni już nigdy nie będą w stanie żyć w wolnym i suwerennym kraju i o tym doskonale wiedzą. Oni jak te zwierzaki w klatkach nie rozumieją, czym jest prawdziwa wolność, poczucie wiatru pod skrzydłami czy zapachu sawanny. Im odpowiada życie za kratami i utrzymywanie się z biletów zwiedzających ten zwierzyniec. Ich rolą jest skakanie z jednej opony wiszącej na łańcuchu na drugą i pozorowanie tej wolności. W zamian zagraniczny nadzorca o stałej porze dokłada im do koryt i paśników.  Ich być albo nie być to wmawianie Polakom, że tak wygląda prawdziwa suwerenność. To, dlatego z taką determinacją bronią zagranicznych właścicieli tego ogrodu zoologicznego ukrywając, że w ich wolnych krajach panują zupełnie odmienne zwyczaje.
 
Jak pisał George Orwell we wstępie do „Folwarku zwierzęcego”: Każdy śmiałek, który zaatakuje tę panującą ortodoksję, zostaje natychmiast skutecznie uciszony. Jeśli czyjeś poglądy godzą zdecydowanie w obowiązującą ideologię, niemal zawsze stają się one przedmiotem nieuczciwej krytyki i nagonki, już to na łamach prasy popularnej, już to w poważnych periodykach.  
 
Cały wic polega na tym, że dla nas wolność to życie, a dla nich to pewna śmierć. Nie jest, więc żadnym nadużyciem i przesadą pisanie i mówienie, że bój z Systemem III RP toczy się na śmierć i życie. Wystarczy tylko pozbyć się  tych zagranicznych nadzorców i pootwierać klatki, a cała ta salonowa obrzydliwa menażeria w szybkim tempie wyginie na sam widok pustego koryta i zlikwidowanego wybiegu. Oni nie nadają się już do żadnej resocjalizacji czy recyklingu.
 
Artykuł opublikowany w Warszawskiej Gazecie
Nowy numer Polski Niepodległej już w kioskach 
5
5 (2)

2 Comments

Obrazek użytkownika stronnik

stronnik
100% racji.  Kupiono/sprzedano nas za lichy perkal i koraliki. Nawet nam lusterka nie sprzedano byśmy się nie mogli przejżeć i doszukać prawdy w obliczu, które już samym wyrazem twarzy mogłoby wywołać obawę czy aby nie budzimy się z ręką w nocniku. Jeszcze raz widać na tym przykładze jak brak elit, prawdziwych elit żyjących tym co polskie, odbija się na losie Polaków. Czyżby październikowe wybory miały by być kolejną próbą zerwania się Polski ze smyczy Niemcom? Czy PiS postawi się Niemcom po raz kolejny?

Więcej notek tego samego Autora:

=>>