Rozdawacze cudzych pieniędzy

 |  Written by waw75  |  8
Jeśli się komuś zdarzyło pracować w firmie zatrudniającej więcej niż kilka osób to wie że zawsze są w ekipie ludzie którzy co prawda niewiele robią ale za to świetnie się prezentują. Dominuje nierozłączna konstrukcja: im mniej pracy tym więcej teatru.
Najzabawniejsze jest jednak to że owi, mówiąc eufemistystycznie - mało efektywni pracownicy, zazwyczaj całym swoim jestestwem prezentują światu (czyt. szefowi)  jak bardzo są styrani owocną robotą. Koleżanki lanserki głośnym stukiem szpilek o posadzkę przed pokojem szefa dają sygnał, że po biurze można prawie biegać, a troska o dobro firmy  doprowadza je niemal do rozstroju psychicznego. Koledzy z branży lanserskiej do perfekcji zaś opanowują gładką nowomowę z użyciem wszystkich zasłyszanych specjalistycznych wyrazów  – i rzecz jasna z obowiązkowym „tak?” na końcu zdania. Są też wyjątkowo wyczuleni na wszelki brak poświęcenia dla dobra firmy. Łączy ich jedno: wydajność ich pracy nie przynosi firmie promila korzyści w związku z czym muszą budować tzw wizerunek - ludzi bez których firma przepadnie w dwa tygodnie.
Powyższy mechanizm nie jest rzecz jasna wyłącznie domeną miejsca pracy. To pochodna zwykłych ludzkich cech, poczucia odpowiedzialności czy uczciwości. A czasem zwykłego przyzwyczajenia że nie trzeba niczego konkretnego zrobić żeby wyciągnąć wynagrodzenie – wystarczy się tylko odpowiednio ustawić. I wyłazi to wszędzie tam gdzie jest albo coś do zrobienia albo coś do zarobienia. A więc najczęściej w… samorządach.
Im więcej teatru tym mniej pożytku dla społeczności. Czasem trudno się już nawet połapać czy samorządowi lanserzy bardziej próbują oszukać opinię publiczną czy samych siebie. Zwykle takiego urzędowego wyłudzacza można poznać po wysokim poziomie menedżerskiej nowomowy. A wyborcy „łykają” to jak ciepłą kaszkę.
Prawdziwe cuda w rozwoju osobowym samorządowego lansera daje dostęp do publicznych pieniędzy – najlepiej tych przelewanych z Brukseli. To tu rodzi się geniusz. Pośrednictwo w wydawaniu tych pieniędzy – oczywiście ze swoją „skromną” prowizją – stanowi najwyższy poziom samorządowego profesjonalizmu. Czy przy okazji miasto, gmina albo powiat stanie się skończonym bankrutem nie ma większego znaczenia – ważne że kasa poszła. To taki „trynd” ostatnich lat. A na co, to mniej istotne. Choć złośliwi powiedzą że to właśnie ta subtelność różni inwestora od utracjusza.   
Najlepiej oczywiście wydaje się pieniądze na remonty nawierzchni dróg i publiczne skwery. Bo to widać i ludzie się cieszą. Estetyka generalnie dobrze się sprzedaje. Nieźle „idą” też place zabaw. A że poza chwilową poprawą estetyki dokładnie niczego to nie zmienia w jakości życia mieszkańców? - do wyborów wystarczy. Nic tak nie kamufluje niekompetencji, braku wyobraźni i administracyjnej charyzmy jak wydawanie publicznych pieniędzy.
Oczywiście nie twierdzę że poprawa estetyki budynków czy naprawa nawierzchni ulic to rzecz niepotrzebna. Tyle tylko że w hierarchii wartości to drugo -  a może nawet trzeciorzędne potrzeby. Daleko w każdym razie za rozwijaniem i wspieraniem placówek służby zdrowia, lokalnego rynku budowlanego czy wspomaganiem przedsiębiorczości oferującej miejsca pracy.
Wyobraźmy sobie sytuację kiedy żona wraca do domu a w progu wita ją dumny z siebie mąż i mówi: „kochanie, była okazja bo dawali rabaty więc wywaliłem wszystkie nasze oszczędności i kupiłem nowy dywan, nowoczesne meble i najdroższe farby na ściany. Teraz będziemy musieli jakoś skombinować kasę na jedzenie.” A tak mniej więcej funkcjonuje spora cześć polskich samorządów w epoce unijnych dotacji. A jak już wszystko jest ślicznie odmalowane i całą dobę jarzą jupitery nad boiskiem, przychodzi czas na dojenie niedobitków lokalnych przedsiębiorców. Żeby spłacić długi. 
W Polsce dominuje dziś dość charakterystyczny system wartości: zrewitalizowany rynek, trzy „Orliki”, nowy asfalt w śródmieściu i docieplone szkoły.  Oraz ... totalnie zadłużony szpital bez nowoczesnej diagnostyki, rynek budowlany zipiący ledwo ledwo i to tylko dzięki małym domkom jednorodzinnym oraz mały  i średni lokalny biznes z konieczności rzucający ludziom ochłapy na umowy o dzieło, żeby w ogóle jakoś przetrwać.  Wszystko jest potrzebne i ważne – tyle że w dokładnie odwrotnej kolejności.
Wszystko to jednak betka przy szczytowym wynalazku jakim jest – uwaga – proszę wstać: specjalna strefa ekonomiczna. Czyli coś bardzo „pro – „ a przede wszystkim dające możliwość powołania dodatkowej spółki wybitnych menedżerów po kursach, którzy za słuszną prowizją udostępnią możliwość płacenia niższych podatków.  Oczywiście specjalne strefy w których za zgodą ministra płaci się niższe podatki są rzeczą pożyteczną. Tyle tylko że opłaca się to głównie w dużych aglomeracjach. Małe ośrodki – dokoptowane zazwyczaj jako podstrefy – nie przyciągają w ten sposób żadnego biznesu z zewnątrz. Zdecydowanie lepiej sprawdza się tu zwykła elastyczność i konkurencyjność cenowa przy sprzedaży gruntów pod inwestycje. No ale wtedy nie potrzeba powoływać nowej spółki ... I pompować całego tego teatru na którym nie tylko da się zarobić i wyciągnąć pieniądze od przedsiębiorców ale też wylansować swoich zasług dla regionu. Im mniej owocnej pracy tym więcej teatru ... . 

Ilustracja: http://nope.org.uk/page/2/@danz.
5
5 (3)

8 Comments

Obrazek użytkownika polfic

polfic
Jest dokładnie tak jak piszesz. Mnie tylko zastanawia jedno. Tyle było w całej historii, u kazdego w rodzinie, przykładów, że to jest droga donikąd. A nikt nie wyciąga wniosków tylko idzie prosto w przepaść. Jak to jest?

Pozdrawiam
Obrazek użytkownika waw75

waw75
Dziękuję Polfiku
Ja myślę że ludzie po prostu nie mają przemyślanych i obgadanych kryteriów oceny samorządów. Dokładnie tak jak szef w dużej firmie który - choć nie wszędzie - po prostu łapie się na bajerkę lizusów którzy kompletnie nic nie robią. 
No i jest jeszcze inna prawidłowość, i to niestety chyba specjalność polska: moż eon i złodziej ale gdyby co to znajomy albo są do niego jakieś dojścia.

Dziękuję Polfiku
Obrazek użytkownika Szary Kot

Szary Kot
w miasteczku, z którego pochodzę właśnie "zrewitalizowano" rynek. Nawet ładne to, kostka brukowa (tylko niech ktoś spróbuje chodzić po tym w szpilkach wink), stylowe latarnie, w założeniach ogródki kawiarniane... Tylko ile w niespełna 30 tysięcznym mieście bez szczególnych atrakcji turystycznych może prosperować kawiarnii???
Wcześniej przy rynku było wiele sklepów. Różnych branż. Rynek był rzeczywiście rynkiem, toczyło się życie, istniał handel.
Podczas przeciągającego się remontu część sklepów poupadała, resztę wykończą rosnące czynsze. Każdy z tych sklepów miał właściciela. Ci ludzie pracowali "u siebie", niektórzy zatrudniali również pracowników. Może nie osiągali szczególnie wysokich dochodów, ale jednak tworzyli niższą klasę średnią.  Mieli jakąś pozycję społeczną. A dziś co im pozostaje? Zatrudnienie na kasie w powstającym 187. supermarkecie, za najniższą krajową?
Klasa średnia jest ostoją społeczeństwa obywatelskiego. Jeśli zostanie spauperyzowana, jedyną grupą w miarę przyzwoicie zarabiającą zostana pracownicy budżetówki, w tym urzędnicy. Ich nie stać jednak na niezależność sądów....
Oligarchia urzędnicza w pełnym rozkwicie.
 

"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Obrazek użytkownika waw75

waw75
Rany, Kotko, tak naprawdę Twój Komentarz dotyka tylu ważnych spraw że wystarczyłby na trzy nowe notki. 
Rewitalizacje to dość złożona sprawa. Często kostkę narzuca np konserwator zabytków i ani samorząd ani projektant nie ma nic do gadania. Naprawdę , tak to wygląda. Robiłem kilka projektów rewitalizacji i takie kwestie jak materiał a czasem nawet dobór wielkości kostki po prostu miałem narzucony w piśmie konserwatora wojewódzkiego zanim w ogole postawiłem pierwszą kreskę. 
Kameralny rynek ma ważną funkcję bo skupia mieszkańców, buduje tożsamość miejsca, poczucie wspólnoty itd. Ale faktycznie, jeśli przy tej okazji ludzie poszli z torbami bo im odcięto dostęp do ich  sklepów to za takie coś urzędasy magistratu powinny szukać sobie uczciwej pracy. 

Drugim problemem o którym piszesz są supermarkety. I to jest o wiele bardziej powazny problem niż się wydaje. Bo nie chodzi tylko o to że te sklepy wycinają drobną konkurencję - ludzi którzy czesto od pokoleń byli częścią konkretnego miejsca, konkretnej społeczności. Ale chodzi też o to że miasta które się bardzo szczycą tym że dzięki ich pomocy i wsparciu powstąła galertia czy supermarket nie zdają sobie jeszcze sprawy że dość modne ostatnio określenie "pułapka średniego rozwoju" to nie tylko hasło ale realny mechanizm i to infekujący głównie samorządy. Supermarket nakręci koła zamachowego lokalnego rynku pracy. Nie ściągnie inwestorów, nie rozwinie rynku kooperantów  itd. Miasto supermarketów ma sens wyłącznie do czasu kiedy ludzie mają pracę i kasę. Same w siebie nie przyczyniają się do rozwoju miasta a jedynie bazują na tym co jest. 

I trzecia sprawa która poruszyłaś to kwestia tego że jedyna grupą która w Polsce zarabia jest budżetówka. Nie tylko - także ludzie na stałych publicznych kontraktach. Począwszy od lekarzy skończywszy na szefach zarządu spółek. Oni nie narzekają i zawsze załosują na władzę która uruchomiła mechanizm na którym żerują - i kazda zmiana stanowi dla nich zagrożenie.
Dziękuję Bardzo Kotko. 
Obrazek użytkownika Traube

Traube
E tam, kawiarnie...
W turystycznym centrum miasta, przy rynku, pootwierają z pewnością swoje oddziały różne banki wink
Obrazek użytkownika Szary Kot

Szary Kot
bo na takie czynsze stać będzie wyłacznie banki i rynek zastygnie w marazmie.
Tylko kolejna porcja rachunku ekonomicznego: ile banków może działać w małym miasteczku i mieć zyski mimo wysokich czynszów?
Aaaa, zapomniałam, odpowiednie "strzyżenie mapetów" i nawet z pozoru nieracjonalne działania będą się opłacać. I Pan za to zapłaci, i ta Pani, i jeszcze tamten Pan...
 

"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Obrazek użytkownika Szary Kot

Szary Kot
i ten w supermarketach i ten w sieci małych sklepów (nie ma znaczenia wielkość)  ma sens i jest dochodowy tylko wtedy, gdy ludzie mają pracę poza handlem.
Z supermarketami wiążą się jednak inne problemy. Najczęściej ich właścicielami są podmioty zagraniczne i wypracowany zysk wędruje za granicę zamiast pracować w Polsce, generując kolejne miejsca pracy.
I druga sprawa (na to właśnie zwróciłam uwagę), system gdzie hanel monopolizują sklepy wielkopowierzchniowe i sieci, zmienia strukturę społeczeństwa. Niewielka grupa bardzo zamożnych ludzi bogaci się jeszcze bardziej, zmniejsza się liczebność klasy średniej, a powiększa grupa najmniej zarabiających i zależnych od innych wyrobników.
Tylko te państwa, które mają liczną i zamożnaą klasę średnią są stabilne i silne. Ludzie z tej klasy kierują się rachunkiem ekonomicznym (przede wszystkim znają ekonomię!), są niezależni w swoich sądach, dość odporni na manipulacje i propagandę (na pewno bardziej niż przeciętny konsument seriali) i bardzo często właśnie w tej grupie pielęgnowana jest tradycja. Słowem, idealny wróg dla wszystkich inżynierów społecznych wykuwających nowy ład.

Wstawiłam polecankę - na temat ubożenia ludzi, którzy pracują:
http://blog-n-roll.pl/pl/polska-krajem-pracuj%C4%85cych-n%C4%99dzarzy-ma...
 

"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Obrazek użytkownika Ellenai

Ellenai
Przepraszam, że trochę obok  tematu, ale Twój tekst przypomniał mi inny, równie powszechny, co bezsensowny sposób wydawania unijnych pieniędzy. Można powiedzieć, że wydawanie ich na tzw. infrastrukturę, to przynajmniej efekt w jakiś sposób mierzalny, choć niekoniecznie zawsze ten najbardziej przydatny społecznie i najbardziej oczekiwany. Sama mam taki przykład pod nosem - z warszawskiego podwórka (pierwszy z brzegu, bo jest ich dużo więcej). Myślę o Parku Fontann Multimedialnych, który parkiem jest jedynie z nazwy, bo jest to wielki betonowy plac z fontannami, na obrzeżach którego pozostawiono kilka rachitycznych drzewek. Ja w tym "cudzie" wybudowanym za miliony przez HGW widzę jedynie efet kompletnej  dewastacji parku,  który tu przedtem naprawdę istniał. Rosnące w nim drzewa przetrwały II wojnę światową,  ale nie udało im  się przetrwać rządów HGW. Efekt vzatem wątpliwy, a poza tym z całą pewnością istnieje w Warszawie cały szereg pilniejszych potrzeb niż budowanie takiego, watpliwej urody, "disneylandu".


Nie o tym jednak chciałam, a o tym, jak wydaje się fundusze przyznawane w ramach programu zwanego Kapitałem Ludzkim. Tak się składa, że miałam okazję obserwować ten proces z bardzo bliska, ponieważ dopiero trzy lata temu zwolniłam się z pracy w firmie, w której byłam zatrudniona na stanowisku specjalisty ds. funduszy unijnych. Gros tych pieniędzy szło na najbardziej bezsensowną rzecz pod słońcem, a mianowicie szkolenia dla bezrobotnych (podstawy angielskiego, komputer).
Tak, dokładnie tak. Były to szkolenia, które w niczym nie zmieniały ich sytuacji.
Od szkoleń nie przybywało wszak stanowisk pracy. Jedynymi wygranymi - i to na naprawdę duże pieniądze  - były tu firmy szkoleniowe, których przybywało w iście ekspresowym tempie, gdy okazało sie, że jest to takie Eldorado.

Bezrobotni rzadko s bezrobotnymi dlatego, że niczego nie potrafią i takie szkolenia naprawdę nie podnosiły znacząco ich kwalifikacji. Brali w nich udział, bo dzięki temu dostawali dodatkowe "stypendium" za każdą godzinę zajęć, a do tego, zapisując sie na nie,  nie tracili dzieki temu żadnych przysługujących im w Urzędzie Pracy uprawnień.

Jesli już, to trzeba było wydawać te pieniadze np. na szkolenia dla pracodawców, by pokazać im, jak zorganizować chociażby pracę zdalną, która wydatnie ogranicza koszty, albo zrobić menadżerom szkolenie z zakresu zarządzania wiekiem w przedsiębiorstwie, która to dziedzina u nas praktycznie nie istnieje, a na Zachodzie święci swoje triumfy i znacząco wpływa na polepszenie na rynku poracy sytuacji osób w wieku 50+.
Albo najzwyczajniej wesprzeć finansowo przedsiębiorców w tworzeniu nowych stanowisk pracy.

Co najbardziej zdumiewające, ten szkoleniowy proceder kwitł bez przeszkód przez całą pierwszą turę rozdzielania unijnych funduszy strukturalnych i trzeba było dopiero tych kilku lat, by przestrukturyzować zasady udzielania dotacji w kolejnej puli - dopiero na lata 2014-2020.
Kto się miał obłowić, ten się obłowił.

Więcej notek tego samego Autora:

=>>