"Smoleńsk"

Tak na serio - nie znoszę kina. Kiedyś chodziłem namiętnie - prawie wszystko: DKF-y, maratony, zwykłe seanse, festiwale... Chyba nawet znałem się trochę na kinie.
Gdzieś w połowie lat 90-tych pojawił się nowy gatunek widza: głośno komentujący, i to niekoniecznie werbalnie, co jeszcze za poprzedniej komuny było nie do pomyślenia. A jak się zdarzyło (przy mnie raz), to obsługa przerywała seans i i wypraszała takiego "zapłaciłem-za-bilet").
Czarę goryczy przelał "Ogniem i mieczem", na który zostałem zaciągnięty prawie siłą - nie dość że z góry wiedziałem, co mnie czeka ("Trylogię" znam fragmentami na pamięć), to jeszcze ów nowy gatunek kinomana.

Chciałem pójść na "Smoleńsk", pierwszy raz do kina po 16, czy 17 latach, ale po tym artykule nie potrafię się przełamać.