
Dwie ostatnie kadencje prezydentów wielkich miast to fenomen gigantów. Co prawda w ostatnich wyborach samorządowych nie wszystkie wyniki zwycięstwa były aż tak spektakularne jak w 2010 roku ale nadal można mówić o trwałej dominacji. Mimo wszystko ostatnie dwie czterolatki to czas narodzin geniuszy samorządności przede wszystkim tam gdzie jednocześnie wpompowano najwięcej unijnych pieniędzy. Trudno więc raczej mówić o zbiegu okoliczności.
Aby wyjaśnić ten fenomen warto sięgnąć pamięcią do debaty publicznej z lat 2006 – 2008, czyli do czasu kiedy ważyło się to według jakiego klucza będziemy wydawać unijne pieniądze w latach 2007-2014. Tak naprawdę to wtedy Hanna Gronkiewicz – Waltz, Paweł Adamowicz, Tadeusz Ferenc, Jacek Majchrowski czy Rafał Dutkiewicz wygrali wybory 2014 roku. To w 2008 roku zdecydowano że „polityka lokomotyw” zdominuje „politykę zrównoważonego rozwoju”, że będziemy budowali autostrady a nie lokalne ekspresówki, że wpompujemy pieniądze w Pendolino a nie przewozy regionalne, że przede wszystkim wpompujemy pieniądze w centra wielkich miast a potem policzymy ile możemy dać powiatom. Czy to dobrze czy źle? Wszędzie żyją ludzie – wszędzie mają potrzeby. Jednocześnie ludzie tworzą elektoraty. Ale niewątpliwie „polityka lokomotyw” spowodowała dwie rzeczy: po pierwsze zwielokrotniła dystans w komforcie życia w dużych aglomeracjach i na prowincji – także w kontekście rynku pracy, a po drugie zabetonowała posady samorządowców w dużych miastach na co najmniej kilka kadencji. Trudno bowiem zaprzeczyć, że rozmach inwestycyjny Krakowa, Rzeszowa, Warszawy, Wrocławia czy Trójmiasta od ośmiu lat to po prostu gigantyczny skok cywilizacyjny. I naprawdę trudno jest dziś – szczególnie w oczach mieszkańców - udowodnić czarno na białym, że można było zrobić więcej albo zrobić coś lepiej. Być może można było – ale to co już jest też działa jak wyborczy bilboard.
Jednocześnie niemal wszędzie tam gdzie pieniądze płynęły szerokim nurtem przez te ostatnie dwie kadencje zawiązały się gigantyczne sieci lokalnych interesów i doszło do całkowitego opanowania wszelkich możliwych stanowisk przez lokalną władzę, tak że zasady demokratycznej weryfikacji praktycznie przestały istnieć. I jedynym realnym sposobem przewietrzenia magistratów może być wyłącznie limit kadencyjności narzucony ustawą. Tym bardziej że prezydenci nie są już chyba nawet w stanie panować nad firmowanymi przez siebie lokalnymi sitwami które rozgrywają miedzy sobą interesy. Tak jest choćby w Krakowie, gdzie od lat trwa wojna o tereny zielonego Zakrzówka. To jeden pewnie z dziesiątków przykładów tego jak lokalne interesy zbudowane dzięki kilku kadencjom jednej ekipy, zaczynają niszczyć własne miasto.
Mimo wszystko jednak w polskiej mentalności (być może nie bez racji) króluje pogląd że jeśli władze miasta – czy personalnie jego prezydent – zdołał pozyskać tak gigantyczne środki na budowę lokalnej infrastruktury, to osiągnął to wyłącznie dlatego że miał układy. Obcemu by nie dali. Może więc tworzy lokalne koterie, może i jego ludzie opanowali miasto i co rusz mieszkańców elektryzują dane o gigantycznych premiach, a co gorsza bez znajomości coraz trudniej w urzędzie cokolwiek załatwić, ale jeśli przyjdzie obcy to mu kasy nie dadzą i miasto przestanie się rozwijać. I to przede wszystkim właśnie ten mechanizm promuje w dużych miastach silnych prezydentów z Platformy lub komitetów które idą z PO w bardziej lub mniej formalnej koalicji. To czysto polska optyka: głosujmy na tego który ma układy bo to się opłaci.
Jeśli przypomnimy sobie choćby jak zaraz po wyborze Lecha Kaczyńskiego na prezydenta stolicy Sejm cofnął Warszawie dodatkowe subwencje na budowę metra to trudno się dziwić że Polacy kierują się właśnie takim racjonalizmem. Podobny mechanizm – choć w innym kontekście – miał miejsce także kiedy Lech Kaczyński już jako głowa państwa zaprosił z okazji 11 listopada dyplomatów ponad 50-ciu państw na bal niepodległościowy i trzy dni wcześniej władze Warszawy rozpoczęły remont Nowego Światu a goście Prezydenta musieli kilkaset metrów w strojach wieczorowych przemierzyć piechotą. Takie wydarzenia uczą każdego mieszkańca że w III RP głosowanie na człowieka spoza układu spowoduje że od pierwszego dnia posypią się pod jego nogi takie kłody ze odbije się to na komforcie życia mieszkańców.
Było by oczywiście niesprawiedliwe generalizowanie, że ktokolwiek zarządzałby od ośmiu lat miastem w które Urząd Marszałkowski pompuje unijne pieniądze, ten wygrałby dwie ostatnie kampanie, jednak naprawdę trudno inaczej tłumaczyć stałą tendencję z której w całej Polsce niemalże nie ma wyłomów. Nawet w Łodzi, w której pomimo relatywnie wysokiego bezrobocia w mieście, fatalnej kondycji służby zdrowia czy niemal degradacji promocji miasta po utracie Festiwalu Czterech Kultur czy Camerimage, Hanna Zdanowska wygrywa wybory w pierwszej turze. Różnice w kierunkach rozwoju jaki rozkwitł w czasie rządów Jerzego Kropiwnickiego a tym jaki zapanował w czasie rządów PO w mieście widać przede wszystkim w pustoszejących witrynach na ulicy Piotrkowskiej. Być może jednak zdecydowało to, że od lat Łódź jest kompletnie rozkopana i to nie tylko z powodu przebudowy Dworca Fabrycznego ale też na wielu innych arteriach. Ludzie psioczą – zarówno miejscowi jak i przyjezdni, ale być może dzięki temu tradycyjna łódzka kostka na której plomby wypadały z zębów, przejdzie wreszcie jedynie do sfery wspomnień.
Nie da się też przeceniać roli lokalnych mediów, czego najlepszym chyba dowodem jest porażka Ryszarda Grobelnego w Poznaniu. Niewątpliwie gdyby Grobelny nie zdystansował się od lokalnej Platformy to dziś nie musiałby nawet startować w drugiej turze. Stało się inaczej i nową kadencję w fotelu prezydenta zajmie człowiek z PO. Czy będzie lepszy od Grobelnego? Najprawdopodobniej nie, ale bez wątpienia będzie miał lepszą prasę. A tej dotychczasowemu prezydentowi brakowało, co było widoczne po każdej wpadce inwestycyjnej jak choćby przy przebudowie Ronda Caponiera. Poznańskie media na Grobelnym od lat nie zostawiały suchej nitki. Jednocześnie gdybyśmy analogiczną sytuację – czyli krytykę medialną prezydenta za opóźnienia i utrudnienia komunikacyjne – przenieśli do Łodzi, to Hanna Zdanowska pewnie przepadłaby już w pierwszej turze.
Tak czy owak musimy się pogodzić z tym że dwie ostatnie kadencje samorządów były sfinansowane przez unijny budżet i wizerunek niemal każdego prezydenta wojewódzkiej metropolii był po prostu od ośmiu lat sponsorowany milionami euro. W miastach satelickich zaś promowani będą kandydaci którzy reprezentują koalicję sejmików. I każdy wynik który choćby zbliży się do rezultatu dotychczasowego prezydenta „finansowej lokomotywy” jest naprawdę ogromnym sukcesem a przede wszystkim kredytem zaufania na przyszłość.
Ilustracja: http://malakwal.blogspot.com/2008/08/steam-engine-at-full-power.html @danz.
Aby wyjaśnić ten fenomen warto sięgnąć pamięcią do debaty publicznej z lat 2006 – 2008, czyli do czasu kiedy ważyło się to według jakiego klucza będziemy wydawać unijne pieniądze w latach 2007-2014. Tak naprawdę to wtedy Hanna Gronkiewicz – Waltz, Paweł Adamowicz, Tadeusz Ferenc, Jacek Majchrowski czy Rafał Dutkiewicz wygrali wybory 2014 roku. To w 2008 roku zdecydowano że „polityka lokomotyw” zdominuje „politykę zrównoważonego rozwoju”, że będziemy budowali autostrady a nie lokalne ekspresówki, że wpompujemy pieniądze w Pendolino a nie przewozy regionalne, że przede wszystkim wpompujemy pieniądze w centra wielkich miast a potem policzymy ile możemy dać powiatom. Czy to dobrze czy źle? Wszędzie żyją ludzie – wszędzie mają potrzeby. Jednocześnie ludzie tworzą elektoraty. Ale niewątpliwie „polityka lokomotyw” spowodowała dwie rzeczy: po pierwsze zwielokrotniła dystans w komforcie życia w dużych aglomeracjach i na prowincji – także w kontekście rynku pracy, a po drugie zabetonowała posady samorządowców w dużych miastach na co najmniej kilka kadencji. Trudno bowiem zaprzeczyć, że rozmach inwestycyjny Krakowa, Rzeszowa, Warszawy, Wrocławia czy Trójmiasta od ośmiu lat to po prostu gigantyczny skok cywilizacyjny. I naprawdę trudno jest dziś – szczególnie w oczach mieszkańców - udowodnić czarno na białym, że można było zrobić więcej albo zrobić coś lepiej. Być może można było – ale to co już jest też działa jak wyborczy bilboard.
Jednocześnie niemal wszędzie tam gdzie pieniądze płynęły szerokim nurtem przez te ostatnie dwie kadencje zawiązały się gigantyczne sieci lokalnych interesów i doszło do całkowitego opanowania wszelkich możliwych stanowisk przez lokalną władzę, tak że zasady demokratycznej weryfikacji praktycznie przestały istnieć. I jedynym realnym sposobem przewietrzenia magistratów może być wyłącznie limit kadencyjności narzucony ustawą. Tym bardziej że prezydenci nie są już chyba nawet w stanie panować nad firmowanymi przez siebie lokalnymi sitwami które rozgrywają miedzy sobą interesy. Tak jest choćby w Krakowie, gdzie od lat trwa wojna o tereny zielonego Zakrzówka. To jeden pewnie z dziesiątków przykładów tego jak lokalne interesy zbudowane dzięki kilku kadencjom jednej ekipy, zaczynają niszczyć własne miasto.
Mimo wszystko jednak w polskiej mentalności (być może nie bez racji) króluje pogląd że jeśli władze miasta – czy personalnie jego prezydent – zdołał pozyskać tak gigantyczne środki na budowę lokalnej infrastruktury, to osiągnął to wyłącznie dlatego że miał układy. Obcemu by nie dali. Może więc tworzy lokalne koterie, może i jego ludzie opanowali miasto i co rusz mieszkańców elektryzują dane o gigantycznych premiach, a co gorsza bez znajomości coraz trudniej w urzędzie cokolwiek załatwić, ale jeśli przyjdzie obcy to mu kasy nie dadzą i miasto przestanie się rozwijać. I to przede wszystkim właśnie ten mechanizm promuje w dużych miastach silnych prezydentów z Platformy lub komitetów które idą z PO w bardziej lub mniej formalnej koalicji. To czysto polska optyka: głosujmy na tego który ma układy bo to się opłaci.
Jeśli przypomnimy sobie choćby jak zaraz po wyborze Lecha Kaczyńskiego na prezydenta stolicy Sejm cofnął Warszawie dodatkowe subwencje na budowę metra to trudno się dziwić że Polacy kierują się właśnie takim racjonalizmem. Podobny mechanizm – choć w innym kontekście – miał miejsce także kiedy Lech Kaczyński już jako głowa państwa zaprosił z okazji 11 listopada dyplomatów ponad 50-ciu państw na bal niepodległościowy i trzy dni wcześniej władze Warszawy rozpoczęły remont Nowego Światu a goście Prezydenta musieli kilkaset metrów w strojach wieczorowych przemierzyć piechotą. Takie wydarzenia uczą każdego mieszkańca że w III RP głosowanie na człowieka spoza układu spowoduje że od pierwszego dnia posypią się pod jego nogi takie kłody ze odbije się to na komforcie życia mieszkańców.
Było by oczywiście niesprawiedliwe generalizowanie, że ktokolwiek zarządzałby od ośmiu lat miastem w które Urząd Marszałkowski pompuje unijne pieniądze, ten wygrałby dwie ostatnie kampanie, jednak naprawdę trudno inaczej tłumaczyć stałą tendencję z której w całej Polsce niemalże nie ma wyłomów. Nawet w Łodzi, w której pomimo relatywnie wysokiego bezrobocia w mieście, fatalnej kondycji służby zdrowia czy niemal degradacji promocji miasta po utracie Festiwalu Czterech Kultur czy Camerimage, Hanna Zdanowska wygrywa wybory w pierwszej turze. Różnice w kierunkach rozwoju jaki rozkwitł w czasie rządów Jerzego Kropiwnickiego a tym jaki zapanował w czasie rządów PO w mieście widać przede wszystkim w pustoszejących witrynach na ulicy Piotrkowskiej. Być może jednak zdecydowało to, że od lat Łódź jest kompletnie rozkopana i to nie tylko z powodu przebudowy Dworca Fabrycznego ale też na wielu innych arteriach. Ludzie psioczą – zarówno miejscowi jak i przyjezdni, ale być może dzięki temu tradycyjna łódzka kostka na której plomby wypadały z zębów, przejdzie wreszcie jedynie do sfery wspomnień.
Nie da się też przeceniać roli lokalnych mediów, czego najlepszym chyba dowodem jest porażka Ryszarda Grobelnego w Poznaniu. Niewątpliwie gdyby Grobelny nie zdystansował się od lokalnej Platformy to dziś nie musiałby nawet startować w drugiej turze. Stało się inaczej i nową kadencję w fotelu prezydenta zajmie człowiek z PO. Czy będzie lepszy od Grobelnego? Najprawdopodobniej nie, ale bez wątpienia będzie miał lepszą prasę. A tej dotychczasowemu prezydentowi brakowało, co było widoczne po każdej wpadce inwestycyjnej jak choćby przy przebudowie Ronda Caponiera. Poznańskie media na Grobelnym od lat nie zostawiały suchej nitki. Jednocześnie gdybyśmy analogiczną sytuację – czyli krytykę medialną prezydenta za opóźnienia i utrudnienia komunikacyjne – przenieśli do Łodzi, to Hanna Zdanowska pewnie przepadłaby już w pierwszej turze.
Tak czy owak musimy się pogodzić z tym że dwie ostatnie kadencje samorządów były sfinansowane przez unijny budżet i wizerunek niemal każdego prezydenta wojewódzkiej metropolii był po prostu od ośmiu lat sponsorowany milionami euro. W miastach satelickich zaś promowani będą kandydaci którzy reprezentują koalicję sejmików. I każdy wynik który choćby zbliży się do rezultatu dotychczasowego prezydenta „finansowej lokomotywy” jest naprawdę ogromnym sukcesem a przede wszystkim kredytem zaufania na przyszłość.
Ilustracja: http://malakwal.blogspot.com/2008/08/steam-engine-at-full-power.html @danz.
(4)
9 Comments
Waw75
01 December, 2014 - 02:43
PS Na polityce miejskiej zna się Pan nie gorzej niż na wspinaczce górskiej i skałkowej.
Waldemar Żyszkiewicz
Waldemar Żyszkiewicz
01 December, 2014 - 22:51
Niestety ku swojemu przerażenu widze że na wspinaczce znam sie z roku na rok coraz mniej ... Dlatego pisze bloga :)
Pozdrawiam Serdecznie
Wawie,
01 December, 2014 - 23:15
Naprawdę się wspinasz?
Na ściankach sztucznych? W jakich górach? Tatry też? Które ściany?
Ja niestety nie potrafię, ale moje dziecię przez pewien czas trenowało na ściance i parę razy pojechało w skałki. A Tatry, to ech, sam wiesz.....
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Ponieważ Waw wydaje się zajęty...
01 December, 2014 - 23:21
Waldemar Żyszkiewicz
@waw
01 December, 2014 - 09:18
Miałem o tym napisać ale póki co weny nie mam :)
Generalnie. Mnie zastanowiła sprawa siatkówki w Polsce. Wielki sukces organizacyjny ligi, kadry, do tego sukcesy sportowe, pełne hale. To wszystko na skalę światową. Ale i tak okazało się, że organizatorzy tego wszystkiego okazali sie prostymi łapówkarzami.
I pytanie: czy da się osiągnąć sukces opierając się na ludziach ideowych? To bardzo istotne pytanie jest. Kto wie czy odpowiedź na nie nie będzie decydująca.
Polfic
01 December, 2014 - 23:08
Zważywszy na fakt, jak 'umarto' Andrzeja Leppera...
01 December, 2014 - 23:24
pozbywać się władzy w połowie kadencji.
Waldemar Żyszkiewicz
@Waldemar Żyszkiewicz
01 December, 2014 - 23:39
Co dalej się stało, to już sami pamiętamy.
Pozdrawiam.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
Danz,
02 December, 2014 - 00:18
A nie były to przypadkiem te same sondażownie, które zawsze mylą się przeciwko PiS-owi?
Wtedy dawały wygraną, żeby skłonić rząd do ryzyka wyborów. Na wybory wszakże (jeśli już) należało się zdecydować zaraz w lutym 2006.
Myślę, że J. Kaczyński kalkulował wygraną PiS-u i rząd miejszościowy (albo z PSL-em) z pomocnym zapleczem prezydenta.
Rząd mnieszościowy? A do tego nie trzeba było przecież żadnych wyborów.
Praktycznie J. Kaczyński nie miał w 2007 roku żadnego wyjścia wobec samonakręcającej się maszynki medialnej i przemysłu nienawiści.
A co teraz jest lepiej? Gorzej, bo maszynka medialna nadal podkręcona, a PiS nie jest u władzy.
Powtarzam, moja jedyna pretensja do PiS jest o to, że poprzestaje na moralnych zwycięstwach.
PS Ciągłe usprawiedliwianie naszych nie ma sensu. Trzeba się uczyć na błędach, nie popełniać wciąż tych samych.
Waldemar Żyszkiewicz