Ten tekst nie będzie o tym, że Ukraina jest nieważna. Tam dzieją się rzeczy ważne i dobrze, że jest tam przedstawiciel TV Republika. Ale jednak regularnie, dwa razy w miesiącu, nie gra mi, że na małej sali sądowej na warszawskiej ulicy Kocjana jest tylko jeden dziennikarz – Wojciech Sumliński.
Przebieg wczorajszej rozprawy dokładnie poznać można ze sprawozdania Andera. W skrócie – zeznawali na niej były minister sprawiedliwości Stanisław Iwanicki, członek komisji weryfikacyjnej, Piotr Woyciechowski i pani Tobiasz, o której za chwilę. Iwanicki nie powiedział moim zdaniem niczego przełomowego, potwierdzając jednak w swoich zeznaniach niewinność dziennikarza, a przy okazji zasiewając ziarno wątpliwości co do intencji pułkownika L., który nie wiedzieć czemu zdawał się być zadowolony z działalności pani Anny Marszałek, choć jej publikacje na pozór działały na niekorzyść wszystkich oskarżonych. Woyciechowski, jako długoletni współpracownik Antoniego Macierewicza przedstawił mocną analizę sytuacji, w której mamy do czynienia z prowokacją służb specjalnych, być może inspirowanych z zewnątrz, w którą dał się wplątać Bronisław Komorowski, kierując się swoimi uprzedzeniami wobec głównego likwidatora WSI. No tak, każdy z naszych czytelników to już od dawna wie, ale na Sali sądowej to jednak nowa jakość. Ciekawe, czy o to chodziło prokuratorowi, gdy powoływał Woyciechowskiego na świadka? Niezależnie jednak od wypowiedzi, których miło posłuchać, ale trudno ocenić ich wartość dla sprawy, tu też pojawiło się stwierdzenie, że Sumlińskiego w tej aferze de facto nie ma, a raczej jest, jak to ujął świadek, „wypadkiem przy pracy”. Nie udało się wykazać winy weryfikatorów i likwidatorów, na ławie oskarżonych został niewygodny dziennikarz.
Rozprawa zaplanowana była do godziny 14, tymczasem przesłuchanie Woyciechowskiego skończyło się tuż przed drugą. Sędzia zdecydował jednak, że mając do wyboru wysłuchanie oświadczenia Sumlińskiego, które może i tak dostać na piśmie lub rozpoczęcie przesłuchania Barbary Tobiasz, warto wysłuchać przynajmniej początku zeznań wdowy po nieżyjącym już oficerze służb wojskowych. I, mówiąc szczerze, rozpoczęła się najciekawsza część rozprawy.
Oto bowiem pani Barbara, rozpoczęła dość szczegółową opowieść o spotkaniu rodzinnym, która tak naprawdę nie była istotna dla całej sprawy, niemniej doprowadziła nas do opowieści z dreszczykiem. Oto bowiem późnym wieczorem nieżyjący już Leszek Tobiasz otrzymał telefon, że ma stawić się na ważnym spotkaniu na warszawskiej starówce. Ponieważ nie miało ono trwać długo, żonę zostawił w samochodzie, gdy jednak wszystko się przedłużało, wrócił się po nią i już razem, wyludnioną starówką wrócili do lokalu. Po drodze pojawiło się obok nich dwóch mężczyzn, jeden z jednej, drugi z drugiej strony. Milczeli i szli. Później wszyscy wylądowali w knajpie, gdzie pani Barbara piła herbatę w jednej Sali, zaś mąż załatwiał swoje sprawy w drugiej. Gdy wszystko znów się przedłużało, Tobiasz przedstawił wreszcie żonie rozmówcę jako Leszka Pietrzaka.
Po wielu miesiącach, gdy nazwisko tego ostatniego pojawiło się w kontekście rzekomej korupcji w procesie weryfikacji WSI, spytała męża, kim byli towarzyszący im mężczyźni i wtedy to usłyszała nazwiska pułkownika L. i redaktora Sumlińskiego. Wówczas dowiedzieć się miała, że podczas spotkania zażądano od jej męża 200 tys. zł w zamian za pozytywną weryfikację… Na tym niestety trzeba było kończyć, choć oczywiście zarówno prokurator, jak Wojciech Sumliński chcieli zadawać pytania. Niemniej z tego, co już usłyszeliśmy, można wyciągnąć jeden wniosek – wdowa po płk. Tobiaszu powtarza pierwszą, najbardziej hardcore’ową wersję wydarzeń, w której winni są nie tylko obaj oskarżeni, lecz również Leszek Pietrzak, której nie podtrzymuje już nawet prokuratura. Czy jest to wyłącznie stanowisko wdowy po oficerze, do którego ma ona oczywiście prawo, czy zapowiedź powrotu do starej narracji, pasującej do obecnego odgrzewania tematu WSI, dowiemy się wkrótce. Na kolejnym posiedzeniu sądu zeznania składać ma Antoni Macierewicz.
I tu pora wrócić do początku. Odkąd uczestniczę w rozprawach, miałem okazje widzieć już Pawła Grasia, Krzysztofa Bondaryka i kilka innych osób może mniej rozpoznawalnych, ale niemniej interesujących. W sprawie co chwila pojawiają się nazwiska kluczowych postaci polskiej polityki, a także odniesienia do wielu głośnych spraw, ze sprawą księdza Popiełuszki włącznie. Nie ma zaś dziennikarzy, ani mediów „nie naszych”, ani „naszych”. Bliżej jest z warszawskich redakcji na Majdan, niż na ulicę Kocjana. Owszem, na bardzo dalekiej Woli, ale wciąż w strefie kursowania miejskich autobusów, 10 minut spaceru od tramwaju. Na pewno pojawi się tam jeszcze wielu ciekawych świadków. Czy opisze to ktoś oprócz Andera i mnie?
Przebieg wczorajszej rozprawy dokładnie poznać można ze sprawozdania Andera. W skrócie – zeznawali na niej były minister sprawiedliwości Stanisław Iwanicki, członek komisji weryfikacyjnej, Piotr Woyciechowski i pani Tobiasz, o której za chwilę. Iwanicki nie powiedział moim zdaniem niczego przełomowego, potwierdzając jednak w swoich zeznaniach niewinność dziennikarza, a przy okazji zasiewając ziarno wątpliwości co do intencji pułkownika L., który nie wiedzieć czemu zdawał się być zadowolony z działalności pani Anny Marszałek, choć jej publikacje na pozór działały na niekorzyść wszystkich oskarżonych. Woyciechowski, jako długoletni współpracownik Antoniego Macierewicza przedstawił mocną analizę sytuacji, w której mamy do czynienia z prowokacją służb specjalnych, być może inspirowanych z zewnątrz, w którą dał się wplątać Bronisław Komorowski, kierując się swoimi uprzedzeniami wobec głównego likwidatora WSI. No tak, każdy z naszych czytelników to już od dawna wie, ale na Sali sądowej to jednak nowa jakość. Ciekawe, czy o to chodziło prokuratorowi, gdy powoływał Woyciechowskiego na świadka? Niezależnie jednak od wypowiedzi, których miło posłuchać, ale trudno ocenić ich wartość dla sprawy, tu też pojawiło się stwierdzenie, że Sumlińskiego w tej aferze de facto nie ma, a raczej jest, jak to ujął świadek, „wypadkiem przy pracy”. Nie udało się wykazać winy weryfikatorów i likwidatorów, na ławie oskarżonych został niewygodny dziennikarz.
Rozprawa zaplanowana była do godziny 14, tymczasem przesłuchanie Woyciechowskiego skończyło się tuż przed drugą. Sędzia zdecydował jednak, że mając do wyboru wysłuchanie oświadczenia Sumlińskiego, które może i tak dostać na piśmie lub rozpoczęcie przesłuchania Barbary Tobiasz, warto wysłuchać przynajmniej początku zeznań wdowy po nieżyjącym już oficerze służb wojskowych. I, mówiąc szczerze, rozpoczęła się najciekawsza część rozprawy.
Oto bowiem pani Barbara, rozpoczęła dość szczegółową opowieść o spotkaniu rodzinnym, która tak naprawdę nie była istotna dla całej sprawy, niemniej doprowadziła nas do opowieści z dreszczykiem. Oto bowiem późnym wieczorem nieżyjący już Leszek Tobiasz otrzymał telefon, że ma stawić się na ważnym spotkaniu na warszawskiej starówce. Ponieważ nie miało ono trwać długo, żonę zostawił w samochodzie, gdy jednak wszystko się przedłużało, wrócił się po nią i już razem, wyludnioną starówką wrócili do lokalu. Po drodze pojawiło się obok nich dwóch mężczyzn, jeden z jednej, drugi z drugiej strony. Milczeli i szli. Później wszyscy wylądowali w knajpie, gdzie pani Barbara piła herbatę w jednej Sali, zaś mąż załatwiał swoje sprawy w drugiej. Gdy wszystko znów się przedłużało, Tobiasz przedstawił wreszcie żonie rozmówcę jako Leszka Pietrzaka.
Po wielu miesiącach, gdy nazwisko tego ostatniego pojawiło się w kontekście rzekomej korupcji w procesie weryfikacji WSI, spytała męża, kim byli towarzyszący im mężczyźni i wtedy to usłyszała nazwiska pułkownika L. i redaktora Sumlińskiego. Wówczas dowiedzieć się miała, że podczas spotkania zażądano od jej męża 200 tys. zł w zamian za pozytywną weryfikację… Na tym niestety trzeba było kończyć, choć oczywiście zarówno prokurator, jak Wojciech Sumliński chcieli zadawać pytania. Niemniej z tego, co już usłyszeliśmy, można wyciągnąć jeden wniosek – wdowa po płk. Tobiaszu powtarza pierwszą, najbardziej hardcore’ową wersję wydarzeń, w której winni są nie tylko obaj oskarżeni, lecz również Leszek Pietrzak, której nie podtrzymuje już nawet prokuratura. Czy jest to wyłącznie stanowisko wdowy po oficerze, do którego ma ona oczywiście prawo, czy zapowiedź powrotu do starej narracji, pasującej do obecnego odgrzewania tematu WSI, dowiemy się wkrótce. Na kolejnym posiedzeniu sądu zeznania składać ma Antoni Macierewicz.
I tu pora wrócić do początku. Odkąd uczestniczę w rozprawach, miałem okazje widzieć już Pawła Grasia, Krzysztofa Bondaryka i kilka innych osób może mniej rozpoznawalnych, ale niemniej interesujących. W sprawie co chwila pojawiają się nazwiska kluczowych postaci polskiej polityki, a także odniesienia do wielu głośnych spraw, ze sprawą księdza Popiełuszki włącznie. Nie ma zaś dziennikarzy, ani mediów „nie naszych”, ani „naszych”. Bliżej jest z warszawskich redakcji na Majdan, niż na ulicę Kocjana. Owszem, na bardzo dalekiej Woli, ale wciąż w strefie kursowania miejskich autobusów, 10 minut spaceru od tramwaju. Na pewno pojawi się tam jeszcze wielu ciekawych świadków. Czy opisze to ktoś oprócz Andera i mnie?
(12)
4 Comments
@Budyń
23 January, 2014 - 22:15
Nie widzą czy też nie chcą zauważyć, jak istotne czynniki były i nadal są zaangażowane w tę sprawę - poczynając od Komorowskiego? I dlaczego były i są w to zaangażowane?
Pozdrawiam
No to...
23 January, 2014 - 22:52
innymi słowy: czy to ja słyszałem tylko jedną opowiastkę, jak to "nasi" i "nie nasi" dziennikarze "chleją" razem, udowadniając, że jedyni, którzy oni są, to są "swoi"... "sami swoi"... :(
każdy gnojek z kredytem we franusiach... :(
"...And what do you burn, apart from witches? - More witches!..."
Dzięki Budyniu ,że wspierasz Andera
24 January, 2014 - 10:03
Co jest grane? Czy to tylko lenistwo czy może jest jakieś drugie dno?
Pozdrawiam
@Gaja52
24 January, 2014 - 11:26
Co prawda media niezalezne rozpisują się nt powrotu ludzi z WSI do zycia publicznego czy tez wystąpień p.Komorowskiego na ten temat - ale proces szerokim łukiem omijają...
A szkoda - bo tak naprawdę proces ten pokazuje, że wpływ ludzi służb na życie publiczne w naszym kraju jest bardzo silny i jesli tylko zechcą, to mogą, dzięki swoim możliwościom, kontaktom, układom, pieniądzom - delikatnie mówiąc, uprzykrzyć zycie każdemu, kto chciałby się temu przyjrzeć. Oczywiście, jest to temat nie na komentarz, tylko na dużą analizą, dlaczego tak się dzieje w naszym kraju po tylu latach od 1989 r. - zresztą takie analzy w sensie ogólnym (np. prof.Zybertowicz) istnieją i chyba dla nikogo nie ulega wątpliwości, że tak jest - ale przydałaby się taka analiza dotycząca konkretnie mediów i świata dziennikarskiego. Bo gdzie jest dzisiaj dziennikarstwo śledzcze? Czym się zajmuje?
"Resortowe dzieci" są chyba pierwszą taką próbą (jeszcze nie czytałem) - ale przydałoby się zdecydowanie mocniej drążyć ten temat, bo media to przecież czwarta władza, a kto wie, czy w naszym kraju nie pierwsza (PR Tuska, na którym jedzie przecież od kilku ładnych lat) - o czym ludzie ze służb doskonale wiedzą. I doskonale to wykorzystują...
Pozdrawiam serdecznie